28.7.14

Znak zapytania.

Dział: Maniakalny doktor w ucieczce przed adoratorami.
Numer rozdziału: 6
Gatunek: Yaoi.



               Szybkim ruchem dłoni wyjąłem telefon komórkowy z kieszeni wiszącego na krześle płaszcza. W tym momencie nie obchodziło mnie, że jest czwarta nad ranem, że mogę kogoś obudzić, że ktoś się zdenerwuje. Wybrałem numer Martina i czekałem. Nie zależało mi. Po prostu odczuwałem potrzebę porozmawiania z nim, tylko tyle. Jedna głupia rozmowa wystarczyłaby teraz, aby w pełni mnie zadowolić. To nie było trudne. 
              Po ośmiu telefonach zmieniłem zdanie. Dlaczego ten kretyn nie odbiera? Śpi i ma wyciszony? Niemożliwe. Westchnąłem głęboko, po czym zrozumiałem, że to na nic. Wygramoliłem się więc z łóżka i poszedłem pod prysznic. Siedziałem tam dość długo. Strugi zimnej wody działały kojąco i uspokajały mnie. Później zrobiłem śniadanie i zaparzyłem sobie herbatę, lamentując nad nią jakąś godzinę i zastanawiając się nad sensem życia, którego nie ma. Cholerny gnojek. 
               Punkt siódma wsiadłem do samochodu i udałem się w kierunku posesji Bennettów. Nie wiedziałem jeszcze do końca, jak wedrę się do środka, jeśli mnie nie wpuszczą, jednak łudziłem się nadzieją, iż i tym razem wystarczy moja siła perswazji. Jak bardzo się myliłem...
— Dzień dobry — przywitałem się kulturalnie. — Chciałbym widzieć się z...
— Nie jest w nastroju na wizyty — odpowiedział mi jego ojciec. 
— Dlatego tu jestem — odparłem, pokazując mu dokumenty. — Jestem jego terapeutą.
— Nie. Był pan jego terapeutą — odpowiedział chamsko. — Proszę się nie martwić, ma odpowiednią opiekę terapeutyczną. 
               W tym momencie trochę mnie zagiął. Nie spodziewałem się, że nadal korzysta z tego typu pomocy. Nie wspominał o niczym takim. Również dziwił mnie fakt, że przez te kilka dni nie odezwał się ani słowem. Coś tu nie grało, a ja nie miałem ochoty się w to wtrącać. Mimo to... obiecałem. 
— Potrzebuję jego podpisu na jednym z papierów — skłamałem. — Inaczej nie będę się mógł ubiegać o...
— Do widzenia. 
               Kiedy mężczyzna zamknął mi drzwi przed nosem, w dodatku w połowie zdania, nieco wybuchłem. Stałem w tych drzwiach jak idiota i zaciskałem pięści, chcąc rozwalić mu mordę. Dla własnego bezpieczeństwa zacisnąłem mocno zęby, obróciłem się na pięcie i postanowiłem się oddalić, póki jakieś narzędzie zbrodni przypadkowo nie dostanie się w moje ręce. 
— Pan Carter! — Usłyszałem nagle radosny krzyk jakieś dwieście metrów dalej. Spostrzegłem zbliżającą się w moim kierunku nieokreśloną kobiecą postać. — Pamięta mnie pan?
               Zmierzyłem perfidnie wzrokiem czarnowłosą dziewczynę, jednak nie mogłem sobie uświadomić, kim mogła być. Kiedy jednak rzuciłem na nią okiem po raz drugi, pewna myśl rozjaśniła mi umysł. 
— A, to ty brałaś udział w tym nielegalnym wyrobie majonezu? — zapytałem, dając lekko upust swojej złości. 
— Elise Sol — odparła, wyciągając ku mnie dłoń. Przedstawiłem się również. — Dobrze, że na pana trafiłam. Szukam z panem kontaktu już od kilku dni. 
— Po co? — spytałem chamsko. 
— Musi pan pomóc Martinowi — odpowiedziała, poważniejąc nagle. 
— Wasz ojciec właśnie wyjebał mnie za drzwi, wielkie dzięki — powiedziałem, zupełnie ją ignorując i zmierzając w stronę zaparkowanego auta. 
— Proszę mnie wysłuchać! — krzyknęła.Wydawało się, że może mnie przekonać, dlatego postanowiłem dać jej szansę.
— Masz minutę — odparłem szorstko.
— Kilka dni temu przyjechał tutaj pewien mężczyzna. Nie wiem, czego dokładnie chciał, ale rozmawiał z rodzicami i wyglądało na to, że w jakiś sposób zmusił ich do podpisywania stosu dziwnych papierów — zaczęła. — Kiedy to wypełnili, pojawiła się nagle grupka mężczyzn w białych kitlach. Wbiegli na piętro, prosto do pokoju Martina, by po kilku minutach wynieść go stamtąd sztywnego. To było jakiś tydzień temu. Od tego czasu nie mam od niego żadnych wiadomości. 
— O czym ty gadasz, do cholery — wkurwiłem się. Odpaliłem papierosa. Cała ta chora sytuacja zaczynała coraz bardziej działać mi na nerwy. 
— Nie mam pojęcia, gdzie on może być — kontynuowała. — Ale boję się, że nie wróci. 
— Po co mi to mówisz? — zadałem pytanie. — Nie jestem żadną wróżką, żeby wiedzieć, gdzie mogli go zanieść faceci w kitlach. 
— Tak, zdaję sobie z tego sprawę — odpowiedziała ze spokojem. — Jednak mam świadomość, że jest pan w stanie zdziałać więcej niż ja. Jestem kompletnie bezradna. 
               Pojęcia zielonego nie miałem, co się działo wewnątrz tego domu, aczkolwiek ich sytuacja rodzinna nie podobała mi się, odkąd Bennettowie wysłali na terapię w pełni zdrowego chłopaka. Wiedziałem, że korzeń tego drzewa znajduje się o wiele głębiej, niż komukolwiek mogłoby się wydawać. Jednak co mogłem zrobić z informacjami, których mi udzieliła? Gówno. Postanowiłem pojechać do Rity, by sprawdzić jej stan zdrowia. 
— Byłeś tam? — wyszeptała, gdy tylko zauważyła, że wchodzę do pomieszczenia.
— Wyjebali mnie, skurwiele. — Nie ukrywałem swojej złości. — Ale spotkałem później jego siostrę. Wyszło na to, że go gdzieś wysłali i nie ma z nim kontaktu. 
— Susan... — Zacisnęła zęby ze złości. — To wszystko pewnie przez nią...
— Nie żartuj — zbulwersowałem się. — To nie jest możliwe nie tylko ze względów moralnych i etycznych. Nie ma takiej opcji, żeby ona za tym stała. 
— Znajdź go, Alex. 
               Dzień jak co dzień, wszystko spoczywało na moich barkach, a ja musiałem się z tym pogodzić i z gorącym sercem wykonywać wolę boską. Tak. Boga to chyba dzisiaj totalnie pojebało. Ciekawe, co jeszcze wymyśli dla swojego faworyta. Bo jakoś przeczuwam, że na tym się nie skończy. 
               Moja intuicja jak zwykle się nie myliła. Około godziny dziewiętnastej zauważyłem, że mój telefon dzwoni gdzieś, przykryty stertą papierów. Zwaliłem więc wszystko w pośpiechu na ziemię, w końcu teraz każdy drobny fakt był ważny. 
               Na ekranie wyświetlał się numer Martina.

5 comments:

  1. Tego się nie spodziewałam! ;D
    Ale w takim razie kim jest Luke? ;3
    Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy ;)

    ReplyDelete
  2. Whoaa, nareszcie! Co 15 minut odświeżam stronę, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie wyszedł nowy rozdział..
    Biedny Martin, żeby go tak od razu w psychiatryku zamykać :c

    ReplyDelete
  3. Coo :OOOOOO
    Zamurowało mnie ;o
    Jeżeli Martin jest zamknięty w psychiatryku, to kim jest Luke? Już wcześniej Rita wspominała, że pani Bennett jest chora, a teraz jeszcze doszły te informacje...co się tu dzieje xdd

    ReplyDelete
  4. Nawet nie wiem jak to skomentować... X.x czytam dalej!

    ReplyDelete
  5. Zajebiste, jak wszystko, pod czym zostawiam ten jeden i ten sam komentarz, abyś mnie pokochała <3

    ReplyDelete