30.7.14

Kompromis i rekompensata.

Dział: Maniakalny doktor w ucieczce przed adoratorami. 
Numer rozdziału: 9
Gatunek: Yaoi.



               Nie przyszedł. Zjawiał się dotychczas codziennie, a dzisiaj - jakoś nie raczył. Tak po prostu umówił się na wizytę, ale postanowił nie dotrzeć na miejsce. Byłem wkurzony. Marnowałem swój czas. Mogłem przełożyć czyjąś wizytę na tę godzinę, zamiast ślęczeć w gabinecie, nic nie robiąc. Wyszedłem na korytarz, by zrobić sobie kawę. Ogarniał mnie natłok chorych myśli. Zastanawiałem się, dlaczego go nie ma. Zapewne wczoraj powiedziałem coś nie tak. Chodziło o to, że podkreśliłem, iż jestem zajęty? Ale czy to źle, że go o tym uświadomiłem? A co, jeśli stało mu się coś po drodze? Ta myśl nie dawała mi spokoju. Zaraz, zaraz. W aktach powinien być jego numer telefonu, gdzie to... 

Co ja, do cholery, wyprawiam? 

               Pojęcia zielonego nie mam, czemu Luke tak nagle zaczął mnie obchodzić. A, racja. Dobrze wiem, dlaczego. Wróciłem do gabinetu, wziąłem marker w dłoń i nabazgroliłem na białej tablicy napis:

DESPERACJA + CZAS = NATŁOK POZYTYWNYCH UCZUĆ

Nie, nie do końca tak. 

DESPERACJA + CZAS = NAGŁY NATŁOK POZYTYWNYCH UCZUĆ DO WSZYSTKICH LUDZI NA GLOBIE

Tak, tak wyglądało o wiele lepiej. W sumie gorzej. Ale prawdziwiej. 

               Postanowiłem mieć w dupie powody pacjenta i przelać moje pozytywne emocje na Ritę. Jechałem do niej cały w skowronkach z myślą, że pewnie czuje się już lepiej, że lekarz wypisze ją ze szpitala, że wszystko będzie ładnie pięknie. Ale przypomniałem sobie o istotnym fakcie, gdy tylko usłyszałem męski głos wychodzący gdzieś mniej więcej z sufitu mojego samochodu.
— Cześć, głupi skurwysynie, jakim prawem myślisz, że twoja sytuacja się poprawi? Idiota. Dostaniesz za to w pysk podwójnie.
               Bóg, ze względu na swoją miłość do mnie, zwracał się do mnie najżyczliwiej, jak mógł. I zawsze był ze mną szczery. Co tym razem mi ofiarował?
— Niestety nie możemy pana wpuścić — zaczął lekarz. — Jej stan gwałtownie się pogorszył. Robimy, co możemy, jednak... proszę nie oczekiwać cudów. 
               W trakcie powrotu do domu odpaliłem sobie nawijkę z sufitem.
— Nie wiem, Bogu, co ci odpierdala — odparłem. — Ale gorszego gnoja od ciebie to ja nie znam.
— Chcesz poznać?
              Gdyby tylko mógł się zmaterializować w ludzką postać, wyrwałbym mu flaki, a potem je spalił na stosie. Byłem żądny jego krwi. Ile, kurwa, można było wytrzymać? To, co się tam na górze wyprawiało, przechodziło wszelkie pojęcie. Bo co, najebał się tam z świętym Piotrem i nie panuje nad błyskawicami? Bramę do raju im wyjebało i musi za nową zapłacić ludzkimi emocjami? Gnida pieprzona. Jeszcze ci się odpłacę!
               Po powrocie nie miałem nawet ochoty jeść. W zasadzie nie spożywałem nic od rana. Chyba nie byłem w stanie. Wypiłem szklankę wody i już chwilę po tym poczułem odruch wymiotny. I wtedy, niespodziewanie, usłyszałem dzwonek telefonu. Co jest, Bóg do mnie dzwoni? Chce zapytać, czy wolę zostać zamordowany, spalony żywcem, czy może zakopany?
— Yo, Carter — przywitał się. Na szczęście nie był Bogiem, chociaż, jakby na to spojrzeć z innej strony... 
— Cześć, Lisovsky — odparłem szorstko.
— Mam plan. Zjawię się u ciebie jutro w południe, powiadomię też Elise — zaczął. — Wtedy omówimy wszystko ze szczegółami.
— Trochę mi się spieszy — odpowiedziałem. — Wydaje mi się, że niepotrzebnie wszystko przeciągasz. 
— Niecierpliwość prowadzi do zguby, Carter — rzucił krótko, po czym się rozłączył. 
               Wyszedłem na taras i spojrzałem w kierunku ciemnego nieba. Odpaliłem papierosa i mocno zaciągnąłem się dymem. 
— Ej, Bogu — zacząłem. — Pójdźmy na jakiś kompromis, co? Nie mówię, żeby się od razu przyjaźnić, miłować, czy nie wiadomo co, ale skończ z tym bezpodstawnym bólem dupy. Niczego ci nie zrobiłem, a hejcisz. 
               Bogu nie raczył skomentować. Zapewne się zastanawiał, zanosząc się lekko śmiechem, że ktoś mojego pokroju proponuje mu coś takiego. Nie miałem pomysłu, jak go przekonać. 
— Powiedz mi, czego chcesz — kontynuowałem wywód. — Powiedz, zrobię, co zechcesz. A wtedy ty, w ramach rekompensaty, uporządkujesz moje życie. Co ty na to?
               Liczyłem na jakiś znak, nie wiem, że jego twarz ukaże się w smudze dymu tytoniowego lub cokolwiek, ale niczego nie mogłem się dopatrzyć. 
— Okej, Bogu. Niech będzie — odparłem. — Zrobię wszystko, by odzyskać Martina. Ale zwróć mi Ritę. Bądź po mojej stronie chociaż ten jeden raz. Liczę na ciebie. 

2 comments:

  1. Jakoś tak się złożyło, że w natłoku myśli, weny, różnych spotkań i spraw nie miałam jak przeczytać nowych rozdziałów. Jednak juz zabieram się za czytanie! :D
    Ta rozmowa z Bogiem i o nim rozpierdala XD Alex.. tobie by się teraz przydał psychoterapeuta :D rozdział świetny! A Rita ma wyzdrowiec ;-;

    ReplyDelete
  2. Zajebiste, jak wszystko, pod czym zostawiam ten jeden i ten sam komentarz, abyś mnie pokochała <3

    ReplyDelete