26.7.14

Fatum.

Dział: Maniakalny doktor w ucieczce przed adoratorami.
Numer rozdziału: 4
Gatunek: Yaoi



— ...i wtedy właśnie stwierdziłem, że nie nadaję się do życia na tym skurwiałym świecie — dokończył, zwieńczając swoją autocharakterystykę nagłym wybuchem żalu. 
— Czujesz się lepszy od innych? — zapytałem z pogardą.
— Nie, nie, to nie tak, ja po prostu...
— Idiota. Dlaczego stawiasz się na równi z tymi debilami? — spytałem. — Naprawdę masz ze sobą problem, ale to chyba jednak dotyczy inteligencji. 
— Chciałbym być taki, jak pan — dodał, świecąc na mnie ślepiami niczym laserami. Miał wyjątkowo głupie gadki, ale sposób był niezły. Wiedział, że faceci lecą na komplementy.
— Takim jak ja trzeba się urodzić — spuentowałem. 
               Z jednej strony Luke faktycznie opowiadał mi o swoim problemach, z drugiej - jego zachowania jednoznacznie wskazywały na to, że żąda ode mnie czegoś więcej. Gorzej - miał tak ukształtowaną psychikę, iż wiedziałem, że łatwo się nie podda. Jednak co mogłem zrobić?
               Kontynuowałem terapię, starając się sprowadzać go na inny tor za każdym razem, kiedy podejmował tematy osobiste. Wypytywał mnie o orientację seksualną, o najczęstsze zachcianki i o to, co najbardziej lubię robić w łóżku. Na koniec wizyty napisał mi swój numer telefonu na nadgarstku i wyszedł. Po tej wizycie zacząłem się zastanawiać, czy to aby na pewno nie był Martin, nie znam większego idioty od tego człowieka.
                 Powróciwszy do domu ucieszyłem się, że obiad jest już ugotowany, chata wysprzątana, rachunki zapłacone i w ogóle. Innymi słowy na patelni zalegały warzywa ze śniadania, wszędzie walały się łachy Rity oraz, ze względu na nasze lenistwo, wizyta komornika zbliżała się wielkimi krokami.
— Rituś, kochanie — powiedziałem słodkim głosem, pukając do drzwi jej pokoju. — Nie zechciałabyś tu trochę posprzątać? Nie mówię, że twoja brudna bielizna nie jest seksowna, chodzi mi o to, że...
               Nic nie jest w stanie wyrazić mojej radości faktem, iż drzwi jej pokoju otwierają się do wewnątrz. Jakoś niespecjalnie miałem ochotę znowu pół dnia tamować krwotok z nosa.
— Jadę do Martina — oznajmiła nagle, zakładając płaszcz i buty. — Jedziesz ze mną?
— Skąd ten pośpiech? Nie jemy najpierw obiadu ze śniadania? — spytałem, drapiąc się po głowie.
— Nie mam ochoty. Mam złe przeczucia — kontynuowała.
— Ach, kobieca intuicja nie ma prawa się mylić — podsumowałem. — Szerokiej drogi.
               Czułem ucisk w klatce piersiowej, mimo to wiedziałem, że ból się nasili, jeśli z nią pojadę. Dlaczego? Chyba bardzo mocno nie chciałem mu czegoś powiedzieć.
— ...cham i prostak — prychnęła. — Doprawdy, Alex, tracę do ciebie szacunek.
               Trzasnęła drzwiami i już jej nie było. Westchnąłem z ironią, po czym zabrałem się za obowiązki, w tym sprzątanie jej łachów, zmywanie garów, gotowanie obiadu i płacenie rachunków. Wykonywanie pracy przerwał mi nagły telefon. Kto mógł czegoś ode mnie chcieć o godzinie siedemnastej? Zapewne chciał mnie wyrwać na randkę, też mi nowość.
— Cześć, Alex. Właśnie wróciłam i czekam na lotnisku na ojca — przywitała się. — Masz czas we wtorek po południu? Wybacz, że wybieram akurat środek tygodnia, ale mam teraz sporo na głowie przez ten nagły wyjazd, pracuję cały weekend.
— Nie ma problemu, Susan — odparłem z uśmiechem. — Dostosuję się.
               Odnosiłem dziwne wrażenie, że jestem czyimś pionkiem w grze, której nie potrafię dostrzec. Złapałem się na wyrażeniu "dostosuję się", które świadczyło o mojej nagłej uległości. Chociaż... nie, to było zbyt mało prawdopodobne. Ktoś musiałby być na tyle inteligentny, by rozegrać całą sytuację wokół mnie, używając do tego również innych marionetek, w dodatku wiedząc, jak zareaguję i jak zacznę postępować. Za bardzo ukrywałem swoje prawdziwe "ja", by ktokolwiek był w stanie przejrzeć moje zachowania.
               Zakończyliśmy rozmowę na ustaleniu terminu i wróciłem do poprzednich czynności. Po zakończeniu ich, zegar wybił punkt dziewiętnastą, a mimo to Rity nadal nie było w domu. Może wolała się nie pokazywać po naszej kłótni? Nie, nie pasuje. Została u Martina na noc? Tym bardziej odpada. Poszła na imprezę? W końcu był piątek. Nie, powiedziałaby wcześniej. Postanowiłem do niej zadzwonić. Osiem razy. Za każdym razem to samo - głuchy sygnał. Rozwaliłem się na sofie i odpaliłem telewizję. Dywan przed nią leżący przywodził mi na myśl to wydarzenie, kiedy Martin rozwalił mi nos swoją piąchą. Dość bolesne. Miłość boli.
               Niespodziewanie zadzwonił mój telefon. Okej, rozumiem, że kolejka do mnie ustawiła się już przed drzwiami, ale miałem chyba prawo do życia prywatnego, no nie?
— Tak? — odebrałem.
— Pan Carter? — zapytał głos w słuchawce. No nie, kolejny adorator?
— Przy telefonie — odparłem sucho.
— Pańska siostra miała wypadek samochodowy.
               Podał mi adres szpitala, w którym leżała Rita. Założyłem szybko buty, nie fatygując się nawet o płaszcz, mimo deszczu, po czym popędziłem do samochodu. 
               

6 comments:

  1. Ricia miała wypadek? :c Mam nadzieję, że to nic poważnego, chyba bym się zabiła, gdyby coś jej się stało ;__; A Luke (Martin?) zaczyna mnie coraz bardziej ciekawić :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. "chyba bym się zabiła, gdyby coś jej się stało" i właśnie dlatego uwielbiam komentarze czytelników :"D

      Delete
  2. Dlaczego krzywdzisz Rite?!
    Śmiertelny foch!
    ..
    Oczywiście tylko do następnego rozdziału ;D
    Potem miłość do Cb ponownie zakwitnie zielonymi listeczkami i krwisto czerwonymi różami ;D
    Co z Martinem..?
    Chcę już wiedzieć!

    ReplyDelete
  3. Interesujące.. ale dlaczego Rita a nie Susan?! I kim do cholery jasnej jest Luke... ;-;

    ReplyDelete
  4. Zajebiste, jak wszystko, pod czym zostawiam ten jeden i ten sam komentarz, abyś mnie pokochała <3

    ReplyDelete