25.7.14

Efekt motyla.

Dział: Maniakalny doktor w ucieczce przed adoratorami.
Numer rozdziału: 3
Gatunek: Yaoi.



               Czułem, że krąży nade mną dziwne fatum - jeden problem ciągnął za sobą kolejne, niezależnie od tego, czy został rozwiązany, czy zignorowany. Czy ja rzeczywiście pozbyłem się swoich emocji do tego stopnia, by tak po prostu wszystko rzucić? By tak po prostu jego rzucić? Najwyraźniej. 
               Życie jest za krótkie, by przepełniać je ciągłymi analizami siebie samego. Tym bardziej, że mnie akurat nie można nic zarzucić. Jeśli spławiam człowieka, musiał wyrządzić mi jakąś krzywdę. Albo po prostu mi się znudził. Jego sprawa. 
          Pojechałem do pracy, by w końcu, trochę przymusowo, zająć się kłopotami innych ludzi. Nie byłem empatyczny, jednak potrafiłem patrzeć obiektywnie. To wystarczało. 
— Panie Carter, ma pan nowego pacjenta — powiedziała mi sekretarka zaraz po moim przyjściu. — Zdaje się, że już go tutaj widziałam. 
— Ann, zwłoki mi się już w szafie nie mieszczą... — westchnąłem, wywołując u niej niemałe oburzenie. Bo co miała pomyśleć starsza kobieta chora na obsesję na punkcie Bo... nie, nie Boga. Kościoła. 
— Proszę — rzuciłem sucho, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi gabinetu. Sięgnąłem po szklankę wody, po czym...
— Nic panu nie jest? — wyszczerzył całe swoje uzębienie w promiennym uśmiechu, gdy krztusiłem się wodą. Co do cholery...
               Wpatrywałem się w niego jak zaczarowany, jednak po chwili zacząłem mimo wszystko grzebać po dostarczonych mi chwilę wcześniej jego aktach. Coś tu nie grało, to nie mogło być...
— Luke — przedstawił się, wyciągając do mnie dłoń.
— I'm your father — odpowiedziałem bez namysłu, po czym ugryzłem się w język. Cholera, co ja wyprawiam, to nawet nie było śmieszne. Chociaż z jego miny wnioskowałem co innego. 
— Vader fucks my mother? — zapytał, robiąc głupią minę.
— Vader liegen on your mother, wanna have a brother? — odpowiedziałem na pytanie pytaniem, kalecząc dodatkowo gramę. 
               Nie mam pojęcia, co tam się wyprawiało, ale serce waliło mi w piersi szybciej, niż zdarzało mi się walić kogokolwiek. Ten koleś wyglądał jak klon Martina! Czarne włosy, czarne oczy, wysoki, chudy, blady... Dopiero teraz zaczęło do mnie dochodzić to, co wcześniej mówiła Rita. Tak czy inaczej teraz musiałem się dobrze zastanowić, jak się za niego wziąć. 
— Co ci dolega? — spytałem, poważniejąc i pochmurniejąc jednocześnie. 
— To może przejdziemy do rzeczy, ja się rozbiorę i pan doktor mnie zbada? — zapytał, szczerząc się jak głupi do sera. Naprawdę zaczynałem się zastanawiać, czy nie są spokrewnieni.
— Myślisz, że zasłużyłeś na ten zaszczyt? — zadałem pytanie, robiąc minę a'la Simon Cowell. 
— Pojęcia nie mam, ale fundusz zdrowia za mnie płaci, więc nie ma doktor wyboru — odparł, nadal się uśmiechając. Głupi kretyn korzystał z mojego wiecznego niewyżycia seksualnego. 
— Powiem ci pewną ciekawostkę — zacząłem. — Psychoterapeuci nie badają swoich pacjentów. Raczej rozmawiają z nimi w taki sposób, by wyciągnąć z nich jak najwięcej. 
— Ja tam preferuję fizyczne wyciąganie jak najwięcej — chichotał. Martin by mu teraz zajebał. Ostro zajebał. 
— Dwa gabinety dalej jest ginekolog — odpowiedziałem. — Możesz zabrać swoje akta. 
— Ale wie pan, że wrócę, prawda? — spytał na odchodne, jednak nie uzyskał odpowiedzi. 
               Coś mną drgnęło podczas tej wizyty. Kompletnie przestałem myśleć o Susan, Martin znów zajął moją głowę i nie miał najmniejszego zamiaru z niej wychodzić. Niewygodnie.
               Po powrocie do domu, jak się spodziewałem, zaraz po wejściu zostałem zabity morderczym spojrzeniem Rity. Ale chwilę później zmartwychwstałem, by majestatycznym tonem oznajmić jej wyrok sądu najwyższego.
— Rita, miałaś rację — krzyknąłem, rzucając walizkę na kanapę.
— Seksu ci się zachciało, a Susan jeszcze nie wróciła? — spytała. Carterowie jednak mieli "to coś" we krwi.
— Oh no, przejrzałaś mnie — lamentowałem. — Ale z tęsknoty pisze się wiersze, a ja bardzo lubię cash n' money, jabłka i banany.
— Jak zwykle tylko o sobie... — westchnęła. — Zastanawiałeś się chociaż przez chwilę, co on teraz czuje?
— Może już wcześniej wpadł na to, by zostać docenionym artystą — wyszczerzyłem się.
— Jak tak czasem słucham twoich wypowiedzi, to boję się myśleć, co roi się w tej twojej łepetynie — prychnęła.
— Nic — odpowiedziałem bez namysłu. 
— Fakt, dziwne, że sama na to nie wpadłam — odparła. — Życzę ci powodzenia, Alex. 

9 comments:

  1. W mojej spaczonej łepetynie narodziła się jako taka strategia. xD
    Chyba wiem o co chodzi, oczywiście zakładając, że Luke nie jest dawno zaginionym bratem bliźniakiem Martina;3
    Nic nie powiem, o zapeszę i co będzie ;D

    ReplyDelete
  2. Nie rozumiem za bardzo XD skąd ten Luke i jest podobny do Martina, normalnie jak sobowtór nie blizniak! A może w tym psychiatryku wybili mu do głowy nowe imię i nazwisko :0 albo Alex zaczyna mieć zwidy o.o albo Alex tez jest w psychiatryku i śni XD nie wiem x.x

    ReplyDelete
    Replies
    1. spoko, Maniakalny jest tak rozjebany, że trudne sprawy się chowają. :v

      Delete
  3. Jeej~ Weszłam sobie na boga w celu ponownego przeczytania "Maniakalego" (to byłby już chyba 14 raz, jak to czytam xd), a tu proszę- nowy rozdział! Dobrze, że Alex wreszcie oprzytomniał, już się bałam, że na prawdę mógłby zostawić Martina dla tej suki, Susan. Zastanawiam się jeszcze, kim może być Luke, ale jak na razie nic nie przychodzi mi do głowy :c

    ReplyDelete
    Replies
    1. ♪ nic nie przychodzi do głowy
      samotny człowiek w środku dnia ♪
      jesteś masochistką, że Maniakalnego tyle razy czytasz? :"D

      Delete
  4. Rita i Martin musieli podjąć współpracę, a Luke to Martin!
    Takie moje głupie przypuszczenia. XD

    ReplyDelete
  5. Zajebiste, jak wszystko, pod czym zostawiam ten jeden i ten sam komentarz, abyś mnie pokochała <3

    ReplyDelete