Dział: One shot
Numer rozdziału: -
Gatunek: Yuri.
I mimo to szłam za nią, dokładnie po jej śladach. Sprzeczało się to z
moją niezależnością, acz wmawiałam sobie, iż zwyczajnie pozwalam jej pokazać mi
swą spontaniczność. Starałam się ją poznać, sprawdzając reakcje - być może nie
był to najlepszy pomysł. Denerwowało mnie momentami, że nie ustępowała, że szła
wewnętrzną stroną chodnika, że szła przede mną. To ona dominowała, więc powinna
była opiekować się mną, troszczyć się. Jednak momenty, w których okazywała
jakiekolwiek emocje, zdarzały się raptem... sporadycznie.
Ginęła przy niej moja wrażliwość. Stawałam się równie obojętna, co ona.
Nie stać mnie już było na jakiekolwiek, nawet uzasadnione, wyrzuty sumienia,
żal, empatię, smutek na widok bezdomnego człowieka. Byłam skurwielem. Silnym
psychicznie skurwielem.
Pewnego dnia zauważyłam, że przestałam się za nią chować, że obrałam
własną drogę, ścieżkę, która prawdopodobnie nigdy więcej nie przetnie się z
jej, mimo że tamta, w przeciwieństwie do mojej, miała tysiące rozwidleń i możliwości.
Zdałam sobie sprawę z tego, iż Zetsu nie była mi już potrzebna. Nauczyła mnie
życia i byłam pewna, że po wszystkim otworzy moją klatkę i pozwoli mi bez obaw
rozłożyć skrzydła i... uciec.
Zetsu miała w sobie bardzo dużo dojrzałości. Posiadała siłę
przekonywania i nadzwyczajne cechy przywódcze. Czasem zachowywała się nawet jak
dyktator, potrafiła dążyć do celu po trupach, ale zawsze osiągała to, co sobie
postanowiła. Pod tym i pod wieloma innymi względami stanowiła dla mnie wzór
godny naśladowania. Podziwiałam ją, kiedy bez słowa użalania się nad sobą,
wykonywała miliony rzeczy naraz, nie przesypiając nocy i żyjąc od trzech dni na
kubku kawy. Ta siła... momentami mnie przerażała.
Wątpiłam w to, że taka się urodziła. Intuicja podpowiadała mi, że jej
cechy są cechami nabytymi. Ciekawość zżerała mnie doszczętnie. Chciałam za
wszelką cenę jej pomóc, by chociaż w jakimś stopniu odwdzięczyć się za pomoc
ofiarowaną z jej strony mnie. Pragnęłam dowiedzieć się na jej temat
wszystkiego, doprowadzało mnie to do dziwnej, szalonej obsesji, nie dającej
spać.
Pewnego dnia, kiedy skończyłam zajęcia na uczelni, pognałam prosto do
naszego mieszkania. Byłam cholernie głodna. Poza tym przygotowanie pysznego
obiadu mogłoby w jakiś sposób polepszyć nastrój Zetsu, która ostatnimi czasy
wracała z pracy w kompletnie wisielczym humorze.
Jednak minęły cztery godziny, a jej nadal
nie było.
Wiedziałam, że równie dobrze mogła iść po pracy na imprezę, w końcu był
piątek, należało jej się trochę odpoczynku ode mnie i czasu dla siebie. Jednak
mimo wszystko mogła dać jakikolwiek znak. Postanowiłam zadzwonić. Pierwszy
telefon do niej, podobnie jak kolejne sześć, zakończył się przerywaną linią.
Najwyraźniej nie miała ochoty ze mną rozmawiać.
Zapewne zakładała, że dam sobie spokój, aczkolwiek ja nie miałam
najmniejszego zamiaru tak po prostu zostawiać tej sprawy. Zjadłam obiad w ciszy
i samotności, i postanowiłam spróbować jeszcze raz kolejnego dnia, gdyby nie
wróciła do domu. I rzeczywiście nie wróciła.
Było letnie popołudnie, sobota, około godziny szesnastej. Wykonałam
jeszcze jeden telefon, tym razem, ku mojemu zdziwieniu, odebrała po jednym
sygnale.
- Moshi? - Jej głos w słuchawce
sparaliżował mnie momentalnie.
- Zetsu, kiedy wrócisz? - zapytałam,
nieświadomie podwyższając ton głosu. W naszym związku to ja pełniłam rolę tej
"uroczej".
- Nie wiem - odparła, wprawiając mnie w
kompletne osłupienie. Powiedziała to z cholerną arogancją, jakby zupełnie nic
ją nie obchodziło.
- Zetsu, masz wrócić dzisiaj - odpowiedziałam
stanowczo. Była to pierwsza chwila w moim życiu, kiedy postawiłam się jej, nie
przyjmując sprzeciwów.
- Nie wiem, czy mogę się na to zgodzić -
rzuciła równie szorstko, co wcześniej. - Chyba wiesz, że mam w zwyczaju
uciekać.
Zaniemówiłam. Dziewczyna, z którą byłam bite cztery lata, nagle
uświadomiła mi fakt swojego odejścia.
- Dlaczego załatwiasz to w taki sposób? -
spytałam, zagryzając szczęki na pięści, by powstrzymać się od płaczu.
- Nie do końca widzi mi się załatwianie
to z tobą w cztery oczy - podsumowała.
- Boisz się okazać własne słabości,
prawda?
Po tym pytaniu się rozłączyła. Nie miałam wyrzutów sumienia, że jej nie
pomogłam. Nie cierpiałam z powodu rozstania. Zrozumiałam jej obojętność i to,
co czuła przez cały ten czas, poczułam to samo. Poczułam wstrzymywane emocje
chowane do głębi duszy. Widziałam, jak zamykam je w klatce za sześcioma drzwiami
zamkniętymi na cztery spusty, udając, że wcale ich tam nie ma.
Nie jest źle,ale czytałam lepsze ''wypociny''. :D
ReplyDelete