15.6.14

Jaka praca, taka płaca.

Dział: Young and Dumb
Numer rozdziału: 1
Gatunek: Yaoi


    Wyobraźcie sobie, że aż mury się trzęsą od zbyt hałaśliwej muzyki. Właśnie tak głośno huczały dźwięki utworu Master of Savagery zespołu death metalowego Soulfly. Sąsiedzi jednak nie na długo musieli znosić te cierpienia. Po pół godzinie lokatorzy imprezowych rytmów usłyszeli, iż dowalają się do drzwi nieproszeni goście.
- Tu policja! Proszę otworzyć!
- Fuck...
-Weź, jeszcze nie skończyliśmy.
- Wytrzymasz.
- Nie.
- Chcesz się wpakować w kłopoty?
- Zapomniałeś? Już ich mamy potąd.
    Michael machnął ręką słysząc słowa Daana i podciągnął spodnie, po czym wygramolił się z łóżka, omal nie rozbijając nosa na podłodze. Po drodze zapinał pasek. Kiedy Daan usłyszał niskie, męskie głosy gliniarzy rozmawiających z Michaelem, również szybko wrzucił na siebie zgniecioną obok leżącą koszulkę, wsunął spodnie i poszedł zobaczyć, co się kroi.
- Dobrze, więcej nie będziemy puszczać tego tak głośno. – Czarnowłosy przybrał maskę, udając, iż bardzo się wstydzi wyrządzonych szkód – Bardzo panią przepraszamy. - Tu zwrócił się do starszej kobiety, która stała w cieniu wielkiego gliniarza. Na te słowa kiwnęła znacząco głową, nadal marszcząc z nerwów brwi.
- Biorąc pod uwagę fakt, iż pierwszy raz naruszyliście spokój obowiązujący w czasie trwania ciszy nocnej, nie spiszemy żadnych skarg, ale – Tu ten wyższy i bardziej przysadzisty pomachał palcem wskazującym w geście ostrzegawczym - oby więcej to się nie powtórzyło. – Michael kiwnął głową.
Kiedy tylko zamknął za nimi drzwi, syknął:
- Popierdoleni...
- Nooo chyba musimy znaleźć inną lokalizajcę.
- Nie idę do żadnego klubu.
- Ty dupku, miałeś się zrewanżować. Idziemy do „The Punks”.
- Mowy nie ma.
- Nie masz nic tu do gadania - Daan rzucił koledze koszulkę, bo tamten nie zdążył jej na siebie wciągnąć – Haaaa, widziałeś jak dwuznacznie się spojrzeli, gdy mnie zobaczyli? Twój odsłonięty tors i mój niezapięty pasek dawał wiele do myślenia.
- Skończ już.
    Daan mierzy o 5 cm mniej od Michaela, ale jego zawsze postawione na żel blond włosy sprawiają wrażenie, iż jest trochę wyższy. Ma jakby opaloną karnację nawet w zimie, więc istnieją dwie racjonalne możliwości: albo cały rok chodzi do solarium albo to jego naturalny odcień. Ubiera się na sportowo, w przeciwieństwie do dziwnego mieszanego stylu rastafari, w którym gustował Michael.
    Zapewne zastanawiacie, się w jaki sposób zapoczątkowała ich znajomość, a raczej jak to się stało, że taki odludek jak Michael dopuścił do siebie kogokolwiek, w tym jeszcze pozwalając, aby rzeczywiście można było nazwać ich kolegami, czy jak kto woli. A mianowicie cała ta ciekawa historia zaczęła się jeszcze za czasów, gdy Michael pracował jako barman w nocnym pubie.
    Liczna grupka młodych ludzi zajmowała całą szerokość kanapy plus dwa fotele stojące przy jednym niskim stoliku. Zachowywali się nadzwyczaj głośno, lecz ich optymistyczny nastrój, który był najprawdopodobniej pozytywnym efektem alkoholu, nikomu nie działał na nerwy prócz.... no oczywiście zmęczonemu, który miał po uszy cały ludzki świat, Michelowi. Zabawne, bo zamiast z wściekłością wpatrywać się w nich promieniującym wzrokiem, za wszelką cenę unikał spoglądania w tamtym kierunku. Zajmował się swoim, tzn robieniem drinków. W pewnym momencie, gdy zmęczenie po ostatniej niedospanej zerwanej nocce, ogarniało cały umysł i, powiem nawet, trzeźwość myślenia młodego człowieka, do baru podszedł tryskający energią blondyn. Emanował radością i na pierwszy rzut oka wydawał się osobą zdecydowanie przynależną do grupy ludzi, którzy chętnie wprowadzają w życie wszelki rozgardiasz i zamęt.
- Hejka.
- Taa... –wychrypiał sennie Michael.
- Widzisz tamtych lamusów? - blondyn wskazał dłonią wprost na miejsce jeszcze siedzącej irytującej grupki. Nasz bohater z wysiłkiem uniósł pełne gniewu spojrzenie (choć z sekundy na sekundę stawało się one coraz bardziej obojętne) na szeroką kanapę i stojące obok dwa fotele.
- Trudno ich nie zauważyć. – mruknął do siebie.
- Ha ha, taak. – najwyraźniej blondyn to dosłyszał – Słuchaj, jest taka sprawa. Właśnie oni założyli się ze mną o sporą kwotę, że wyciągnę ciebie z pubu jeszcze tej nocy, nim zdążą schlać się w trzy dupy.
Michael w pytający sposób uniósł brew.
- Wchodzi w grę pięć stówek, myślę, że warto.... w tym dzieląc na pół wychodzi dwa pięćdziesiąt.
Michael wyraźnie był nieprzekonany, więc blondyn dodał:
- Doliczę jeszcze 20%.
- Ale wystarczy, że stąd wyjdziemy i dadzą nam tyle kasy...? Nie rozumiem...
- No! – było widać jak na tacy, że blondasek czegoś mu nie dopowiedział, jednak Michael był tak znużony całym swoim nieszczęsnym losem, tym bardziej kiedy obliczył, że za każdą nockę w roli barmana zarabia około 80 dziesiątek, więc kiwnął głową.
- Za godzinę kończę zmianę.
- Świetnie! – zaszczebiotał słysząc te słowa i w podskokach wrócił do swoich „lamusów”.
    Około godziny później, Michael kierował się w stronę wyjścia dla personelu, jednak blondyn szybko go dogonił, mówiąc: „Halo! Musimy przejść obok nich, żeby wiedzieli, że ich nie wrabiamy!”. Więc gdy mijali kanapę i fotele, znajomi blondyna wybuchnęli śmiechem, nawet jeden z nich poklepał go znacząco w ramię i mruknął „Powodzenia”, jednak Michael już przysypiał i tego nie dosłyszał.
    Wyszli na rześkie powietrze. Był kwiecień. Lekko pochmurne niebo rozświetlał księżyc w pierwszej kwadrze. Michaelowi dzwoniło w uszach. Naprawdę praca barmana wymagała wytrwania. Co dzień to samo – wszechogarniające zmęczenie i ryzyko pogorszenia słuchu... Kiedy jego ciałem wstrząsnął dreszcz zimna, oprzytomniał.
- I co teraz? Gdzie kasa?
- Hahaha, tylko jedno ci w głowie! Bądź cierpliwy, musimy przejść do jednego klubu, tam dostaniesz forsę.
    Michaelowi wydało się to podejrzane, jednak do końca drogi nic nie mówił. Za to blondyn wprost przeciwnie. Rozgadał się na całego, aż w końcu nasz bohater się wyłączył i nawet nie udawał, że go słucha. Po krótkim czasie doszli do klubu, którego nazwa „Guys” połyskiwała świecącymi się niebieskimi lampkami. Blondyn ostrożnie zszedł po krętych schodach, a za nim Michael. Kiedy znaleźli się w niezwykle tłocznym wnętrzu, blondyn kazał mu zająć miejsce przy ścianie, a sam podszedł do baru.
- Najmocniejszy drink dwa razy. – wyszczerzył zęby do barmana.
- Agwa i Redbull?
- Świetnie!
- Hej! Daan! - blondyn się odwrócił w stronę dobiegającego go wołania. Na widok swojego starego kumpla, który równie dobrze mógł być dilerem narkotyków, uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Siema, stary. Jak się ma sprawa?
- Poczekajcie jeszcze jakiś czas i myślę, że reszta pójdzie jak z płatka, tylko naprawdę musisz go nieźle nawalić.
- O to się nie martw. – Daan zapłacił barmanowi za dwa drinki i udał się w stronę Michaela.
- To narazie.
-Ta.






- No i jak ci smakuje, słodziaczku?
    Na twarzy Michaela pojawił się grymas. Nie przepadał za uczuciem piekącego przełyku. Wyjątkowo paskudny drink... Do tego jeszcze ta głośna muzyka i niezmierna chęć zaczerpnięcia snu. Miał ochotę się zerwać i stamtąd wyjść, jednak poczuł, że jego nogi zamieniając się w galaretowatą substancję. Nie miał siły nawet się podnieść.
    Po dwóch drinkach dosłownie majaczył. Już dawno przestał się zastanawiać, że to wszystko wygląda podejrzanie. Nawet nie zauważył, że w pewnym momencie zaczęli się do niego doklejać jacyś dwaj faceci. Daan ledwo się powstrzymywał, żeby swoim wybuchem śmiechu nie uświadomić Michaelowi, co się działo. Tak właściwie Daan szybko się zorientował, że Michael najwyraźniej nie dostrzegł, w jakim specyficznym klubie się znajdują lub po prostu bywał częściej (niczego nie sugeruję... :P) w takich miejscach. Otóż weszli do klubu, który był jednym z miejsc spotkań homoseksualistów... Daan zrobił to celowo, ponieważ jak wcześniej kłamał, nie założył się z przyjaciółmi tylko o to, aby go zaciągnąć do gej-pubu. Musiał zrobić jeszcze jedną rzecz.
    Tak więc, gdy nasi nieznajomi chłopcy zaczęli pomału pozbywać (tak, wyobraźcie sobie, że prosto na kanapie przy setkach innych osób!) naszego bohatera ubrań, Daan wstał, spojrzał na nich groźnie i chwytając jednego za ramię, warknął:
- Łapy precz. On jest mój.
    Jak zapewne już się domyślacie, zaciągnął Michaela do tak zwanego „kącika miłosnego”. Chcecie być wtajemniczeni w szczegóły, czy mam Was tego oszczędzić? Serio jesteście aż tak bezwstydni? Ech.... niech stracę, tylko jak usłyszę jakiekolwiek pretensje!...
    Daan położył się na czarnowłosym i począł zdejmować z niego spodnie. Michael miał łaskotki. Praktycznie przez cały czas się rechotał, jak głupi, dlatego blondyn - zostawiając tylko jeansy zsunięte do kolan, ukazujące pasiaste bokserki - nachylił się nad jego twarzą i wsunął mu język w usta. Kiedy przytrzymywał jego głowę, a Michael w odpowiedzi oplótł jego szyję rękoma, jeszcze bardziej próbując wpić się w jego wargi. Poczuł, że nachodzi go fala pożądania, więc smukłymi palcami począł rozpinać koszulę tamtego, nie przerywając pocałunków. Michael omal nie zrywając, jednym machnięciem ręki zsunął z blondyna T-shirt. Podczas gdy tamci byli zajęci uspokajaniem potrzeb, ów typ, którego Daan spotkał przy barku, wszedł do pomieszczenia i jak gdyby nigdy nic strzelił im zdjęcie z lustrzanki. Daan, zauważywszy błysk flesza, odwrócił się do faceta, próbując go zasłonić swoim ciałem, aby Michael (co oczywiście było mało prawdopodobne) niczego się nie domyślił, a co dopiero zauważył trzymany przez tamtego aparat fotograficzny. Daan podniósł brwi, nie wiedząc, co tamten jeszcze tu robi, bo stał jak wryty. Miał zrobić potwierdzające dotrzymany zakład zdjęcie i nie wnikać w szczegóły. Chwilę później gość najwyraźniej oprzytomniał i z łobuzerskim uśmiechem opuścił pomieszczenie. Daan spojrzał ze strachem na Michaela. I równie szybko mógł odetchnąć z ulgą, bowiem nasz bohater zasnął.
    Słusznie z waszymi przypuszczeniami, kolejnego dnia Michael dostał należytą sumę pieniędzy wraz ze zdjęciami, które przybyły do jego mieszkania listem z nabazgranym na kopercie śladem ust czerwonej szminki. Kiedy wieczorem wychodził do roboty, zastał przed mieszkaniem tą samą bandę lamusów (nie wnikajcie, w jaki sposób zdobyli jego adres). Na jego widok, wszyscy wybuchnęli śmiechem, zaś blondyn bez słowa podszedł i uklęknął przed nim, wyśpiewując: Kochanie, od teraz jesteśmy nierozłączni. Po kolejnym wybuchu nieopanowanego rechotu żab, grupa ochotnych rówieśników porwała go ze sobą, a w trakcie drogi, nieustannie przypominano mu o tym, że sam świadomie podjął taką decyzję. Tyle, że nie przypuszczał, iż marny zakład przyniesie mu tyle kłopotów.

No comments:

Post a Comment