Dział: Castiel x Nathaniel
Numer rozdziału: 8
Gatunek: Yaoi
Generalnie to normalne, że człowiek nie ma wyrzutów sumienia wobec osoby, na którą jest wkurwiony, prawda? Niezależnie od panujących między nimi relacji. Czy to ojciec, czy to matka, pies, kot, chomik czy... chłopak. No nie? Nieważne. Wróciłem do domu. Starego, rodzinnego domu.
Rodzice nie
protestowali — wręcz przeciwnie. Przyjęli mnie z otwartymi ramionami, za nic
nie obwiniali, niczego nie wypominali. Uprzedzili jedynie, że jeśli jeszcze raz
zastaną mnie w łóżku z facetem, wypierdolą mnie z domu na stałe i bez
ostrzeżenia.
Czułem się
dziwnie. Mieszkałem z czerwonowłosym zaledwie miesiąc, a już zdążyłem się
przyzwyczaić do jego ciągłej obecności. Nie miałem pojęcia, jak spojrzę mu w
oczy, aczkolwiek zastanawiałem się również, jak on to zrobi.
Położyłem się
na łóżku, po czym zacząłem delektować się wonią nadchodzącego weekendu. Był
późny piątkowy wieczór, a w domu, poza mną rzecz jasna, nie było żywej duszy.
Rodzice wybrali się na grilla do rodziny, Amber wymknęła się na imprezę,
idealnie. No więc, trzeba korzystać z okazji i... kurwa, przecież nie zaproszę
Castiela. Chwila, to co ja mam niby robić? Wtedy uświadomiłem sobie, jak bardzo
puste będzie moje życie bez niego.
Spojrzałem na
telefon. Żadnych nieodebranych, zero wiadomości. Poczułem się jak marionetka.
Może Cas przez cały ten czas tylko mną manipulował? Co, jeśli tylko bawił się
mną z nudów? Nie, sytuacja z Farazowskim by to wykluczała. Właśnie... na chuj
mu były te akta? Sprawa stawała się coraz bardziej skomplikowana. Poza tym...
przeszkadzał mu fakt, że profesor prawie mi coś zrobił, ale nie miał nic
przeciwko temu, że Lysander nie pożałował sobie mojego smaku? Cholera.
Intuicja
podpowiedziała mi, że powinienem zgasić światło w pokoju. Byłem już lekko
znużony czytaniem kolejny raz z rzędu kryminałów zalegających od kilku lat na
półce, odłożyłem więc kilka tomów na bok i wyłączyłem lampkę. Moje zmysły
wyostrzyły się i nagle usłyszałem głosy na zewnątrz domu. Byłem pewien, że
jeden z głosów należy do Castiela, jednak mimo to nie ruszałem się z miejsca.
Przyznaję, trochę się bałem. Obawiałem się, że znajdzie argumenty, które mnie
przekonają, a ja nie chciałem dać się zwieść jego urokowi osobistemu.
Osunąłem się
powoli z łóżka i podszedłem do szklanych drzwi prowadzących na taras. Ujrzałem
ciemną postać w dali ogrodu. Tak. Rękę bym dał uciąć, że to on. Uchyliłem
niepostrzeżenie drzwi, by móc usłyszeć, co mówi, on jednak zamilkł
niespodziewanie. Stał w bezruchu dokładnie w taki sam sposób, co ja. Nie miałem
pojęcia, gdzie patrzy, o czym myśli i co zamierza. Byłem głęboko pogrążony w
nieświadomości, która lada chwila mogła mnie zabić. Obserwowałem go i nie
wiedziałem, czy on również obserwuje mnie. Uświadomiłem sobie, że nie mam,
dokąd uciec. Castiel stał w ogrodzie i nie dawał żadnych znaków sugerujących
odwrót. Odwróciłem głowę, by rzucić okiem na tarczę zegarka. Oceniwszy swoje
szanse doszedłem do wniosku, że do powrotu rodziny zostało jeszcze dobrych
kilka godzin. Nie widziało mi się pójście spać z faktem, iż ktoś stoi na
terenie chaty i usiłuje mnie osaczyć. Jednym szybkim ruchem rozsunąłem więc
drzwi frontowe i zapaliłem światło na tarasie. Postać niespodziewanie ruszyła w
moim kierunku, aż się za nią kurzyło. Cofnąłem się lekko i zacząłem się zastanawiać,
czy to aby na pewno był dobry wybór. Nim się ocknąłem, Castiel stał już obok
mnie. Nie straszne było mu wdrapywanie się po ścianie na drugie piętro. Nadal
wpatrywał się we mnie suchym i chłodnym wzrokiem. Postanowiłem więc przejąć
inicjatywę, atmosfera za bardzo mnie zżerała.
— Nie masz prawa mi się dziwić po tym, co zaszło — odparłem
stanowczym, ale nie chamskim tonem. Nie chciałem być dla niego niemiły,
chciałem mu uzmysłowić coś, do czego sam, jak przypuszczałem, nie doszedł.
— Odszedłeś, tak? — zapytał szorstko, a na jego twarzy
malowała się wściekłość. Odnosiłem wrażenie, że jeśli potwierdzę, rzuci mi się
do gardła i rozszarpie.
— Jak możesz w ogóle pytać o coś takiego? — syknąłem. — Mało
ci? Jak wiele masz zamiar ode mnie wymagać? Co ci strzeliło do głowy?
Castiel
zamilkł. Jego wzrok się zmienił. Patrzył teraz na mnie, jakby oczekując, że
wyjaśnię mu konkretnie, co mam na myśli. Gapił się jak niczego nieświadomy
debil. Czyżby już zapomniał o swoim haniebnym czynie? Kretyn.
— Nie wyglądałeś na zdenerwowanego — rzucił krótko.
Przeszedł mnie zimny dreszcz. Wiedziałem, że ma rację, jednak potrzebowałem
wymówki.
— Nie sądzę, że dalibyście mi spokój, gdybym krzyczał — odpowiedziałem równie szorstko, co on. Wbił wzrok w ziemię, jakbym dobił go
swoim alibi. Byłem prawie pewien, że nie znajdzie lepszego uzasadnienia, że
rzuci chamskie spojrzenie i odejdzie na zawsze, ewentualnie uda, że nic się nie
stało, będzie miał wyjebane, po czym...
— Przepraszam, Nathaniel. Staram się robić wszystko na twoją
korzyść, ale ty nadal nie wyglądasz na szczęśliwego. Wiem, wybrałem najgorszą
opcję z możliwych, ale wszystkie poprzednie się nie sprawdziły — podsumował.
Szczęka opadła
mi do samej ziemi. Cas nigdy w życiu nie wyrzucał z siebie emocji tak otwarcie,
bez zahamowań. Nie było tu mowy o kłamaniu, on nigdy nie kłamał w takich
chwilach. Próbowałem coś odpowiedzieć, jednak moje wargi drżały ze strachu,
przeistaczając każde moje słowo w niezrozumiały bełkot. Co się dzieje, do
cholery, Cas, co się dzieje?
No comments:
Post a Comment