30.4.14

Josh & Lars

Dział: One shot
Numer rozdziału: - 
Gatunek: Yaoi



Zobaczyłem siedzącego go na ławce przed drzwiami z napisem: „intensywna terapia”. Pochylony do przodu, z rękoma wspartymi na kolanach, chował twarz w dłoniach. Podszedłem kilka kroków, aż stanąłem na bezpiecznej oddalającej nas przestrzeni. Bo…jak byście się czuli, świadomi, że ktoś nad wami stoi i czeka, póki zbierzecie się do kupy po straceniu kogoś bliskiego? Tak dokładniej nawet nie wiedziałem, kim ta osoba dla niego była, więc tym bardziej wypadało się nie narzucać. Patrzyłem na niego z odległości około pięciu metrów. Gdy czas płynął, a on nadal tkwił w identycznej pozycji, nie ruszając ani palcem, podszedłem i powoli położyłem mu dłoń na ramieniu. Jakby w zwolnionym tempie lekko podniósł głowę. I wtedy spojrzałem w wilgotną twarz, zaczerwienione od łez oczy. Krzyczały z bólu, jednak reszta ciała była niezwykle opanowana. Czułem, po prostu wiedziałem, ile go kosztuje, aby w tym miejscu się hamować. Może nawet hamować przede mną. Gdy wstał, dosłownie wziąłem go w ramiona. Jednym ruchem zagarnąłem i mocno przycisnąłem do piersi, tak że jego głowa znalazła się na wysokości mojego torsu. Wtedy do niego przywarł, zaciskając szczęki, by nikt nie odkrył, że moją koszulkę zalewają litry gorzkich łez.
   Jakiś czas później jechaliśmy samochodem, ja kierowałem, on wbił niewidzący wzrok w rzeczywistość, znajdującą się za szybą.  Nawet nie mrugał, a jeśli tak to na tyle rzadko, że nie przyłapywałem go na tym za każdym razem, gdy na niego zerkałem.  Wyglądał, jakby stracił wszystko, co miał, czemu nie zaprzeczałem. Trudno mi jest to przyznać, ale niestety chyba tak było. Mało tego, w zaledwie kilka minut zamienił się w kogoś innego. Kogoś zupełnie obcego. Gdzie ten arogant, żartowniś i człowiek, posiadający niezwykle beztroskie podejście do życia? Bo na razie siedzi obok mnie kompletne przeciwieństwo dawnego jego. Trzeba tu coś zmienić… nie na siłę, jednak choć trochę pomóc.
   Gwałtownie zawróciłem, co nie uszło jego uwadze, jednak nadal milczał. Wyjechałem na autostradę, kierując się na północ… Pokażę mu coś niesamowitego. Miejsce, w którym się zakocha i jednocześnie poczuje ulgę…  Zwolniłem dopiero wtedy, gdy wjechaliśmy z trasy głównej na poboczną uliczkę. Po jej obydwu stronach stały jednorodzinne domki. Zatrzymałem samochód na parkingu znajdującym się na samym końcu uliczki, co z tego względu czyniło ją „ślepą”, by po chwili napawać się zapachem rosnących w ogrodach domków iglaków, które poruszała lekka morska bryza. Obszedłem samochód i otworzyłem drzwi po prawej stronie.
 - Chodź ze mną na chwilę. – Lars uniósł jakby zamglony wzrok, ale posłusznie wysiadł z auta i podążył za mną. Skierowałem się na skróty, w głąb chaszczy. Szliśmy tak leśną ścieżką, póki nie rozrzedziło się. Przez cały czas Lars był zupełnie obojętny. Jakby duszą był kompletnie gdzie indziej. Pewnie tak też było. Gdy wyszliśmy z lasu, tuż przed nami rozciągała się dość ruchliwa szosa. Szybko ją przeszliśmy i przed nami ukazał się widok jak z bajki.
   Lars wpierw powiódł spojrzeniem za szarą taflą oceanu. Kiedy przyjrzał się, że mienią się na niej świecące kryształki, które na pewno nie były wytworem morskiej matki natury, uniósł pytający wzrok. Wtedy dotąd smutne oczy szeroko się rozwarły na widok mrocznie czarnej otchłani, którą rozświetlały miliardy migoczących gwiazd. Dałem mu kilka chwil na fascynację, po czym lekko pociągnąłem jego za rękaw. Ruszył za mną, nie spuszczając wzroku z nieba.  Zeszliśmy ze schodków prowadzących na szeroką plażę. Ciszę przerywał stłumiony szum przejeżdżających od czasu do czasu samochodów i pisk naszych butów, szurających po piasku.  Zmierzaliśmy do starej ławki, którą otaczała chmara różnorodnych tropikalnych gatunków storczyków i liczne hipeastrum. Ławka znajdowała się w cieniu, ponieważ tuż nad nią górował klif gęsto porośnięty mchem.  Usiadłem na niej, robiąc obok miejsce dla Larsa. Białowłosy zajął je, nie spuszczając wzroku z olśniewającego nieba.               Specjalnie tu przyszliśmy, żeby zobaczyć w pełni wymiarach księżyc. Mienił tu się całą swoją okazałością. Z tego bajecznego miejsca wyglądał na dziesięciokrotnie większego niż w rzeczywistości. Spojrzałem ukradkiem na Larsa. Z nieznacznym uśmiechem na twarzy, patrzył rozmarzony w srebrną tarczę, z każdej strony otoczoną gwiazdami.
   Jednak mój pomysł zadziałał. Wyrwałem go z codzienności na kilka cudownych chwil. Pamiętam, kiedy przyszedłem tu pierwszy raz. Aż do teraz pamiętam moje zdezorientowanie. Byłem pewien, że śnię, póki nie wróciłem tu po raz drugi, trzeci, kolejny… aż do znudzenia.
 - Kiedy czuję się zgubiony, zawsze przychodzi mi na myśl to miejsce. Wtedy bez zastanowienia wracam tu, aby zdać sobie sprawę, że nie jestem zgubiony sam. Wystarczy spojrzeć na to niebo. Wsłuchać się w śmiech migoczącego Oriona lub Syriusza… Podziwiać wygłupiającego się Enifa. Troski znikają, ból głowy przechodzi. Jednym słowem czujesz się wolny.
   Jakby w odpowiedzi na wyszeptane słowa, Lars pomału osunął się na moje ramię. Miał zamknięte oczy, nadal lekko się uśmiechał. Zatopiłem dłoń w jego białych włosach. Były puchate, niczym drobny śnieg. Przez chwilę mierzwiłem je bez opanowania. Cholera, jakie one są gładkie, subtelne… nie zastanawiając się nad tym co robię ( zupełnie tak, jakbym działał w amoku), pochyliłem się i zanurzyłem nos w białych kosmykach. Zapach dziecięcego szamponu aż zadźwięczał mi w uszach. Ta woń kompletnie przyćmiła mój umysł. Bez namysłu pocałowałem go w głowę. 




~~*~~





   Gwałtownie zerwałem się do pozycji siedzącej. Miałem koszmar, a z niego zbudził mnie czyjś krzyk. Chwilę później usłyszałem skamlenie. Wyszedłem z mojego pokoju i podszedłem do uchylonych drzwi sypialni Larsa. Wyjrzałem za nie. Białowłosy mówił przez sen. Nie tyle co mówił, jeśli przed chwilą przeraźliwie wrzeszczał. Pomieszczenie oświetlał blask niepełnej tarczy księżyca. Po wytężeniu wzroku, zobaczyłem, że chłopak jest zlany potem.
- Błagam, przestań…poprawię się…tak, dla ciebie zrobię wszystko…tylko proszę…- błagał pogrążony w świecie snów. Jego wyraz twarzy odmalowywał przerażenie. Musiałem to przerwać. On cierpiał….
- Lars! – szturchnąłem go raz w ramię. Nie poskutkowało. – Lars!! - ponowiłem próbę dwa razy silniej. Wyszczerzył oczy zdezorientowany.
- Co…ja…? Och.. - westchnął, podnosząc się na poduszki. Usiadłem obok niego.
- Już wszystko ok ? Nie wiedziałem co robić, strasznie się szarpałeś przez sen…
- T-tak. Dziękuję, dobrze zrobiłeś. – W odpowiedzi kiwnąłem głową.
  Lars spuścił wzrok, natomiast ja z lekkim niepokojem przyglądałem się jego twarzy. Czekałem, aż wyjaśni, skąd to zachowanie lub przynajmniej opowie swój koszmar. Podzieli się tym z kimś i być może po raz drugi już go nie nawiedzi. Jednak się nie doczekałem. Siedzieliśmy tak w milczeniu kilkanaście sekund, póki nie przyłożyłem dłoni do jego czoła.
- Jesteś lodowaty. Zrobię ci herbaty.- tu wstałem.
- Nie, nie trzeba.- odwróciłem się w jego stronę.
- Na pewno?
- Tak.
- To chociaż się porządnie przykryj. - Lars posłuchał, naciągając kołdrę pod brodę. Skierowałem się do wyjścia. – Śpij dobrze- powiedziałem, zamykając drzwi.
   Nie wiedziałem co było tego powodem, być może ta sytuacja więcej się nie powtórzy, jednak strasznie się przestraszyłem. Mimo tego, że znaliśmy się od całkiem niedawna i było widać na wylot, że wszystkiego mi nie mówi i bardzo wiele próbuje przede mną skrywać, traktowałem go jak przyjaciela. A kiedy z przyjacielem dzieje się coś niepokojącego, naturalne, że mamy pietra.
 Drugiej nocy słyszałem dzikie błagania.
 Kolejnej jęki przepełnione bólem.
   Za dnia chodziłem, jakbym zrywał nocki (on zresztą także), ale wcale nie brak snu był powodem mojego przemęczenia, tylko tysiące pytań i niedomówień, które się piętrzyły i kipiały wewnątrz głowy. Nie było minuty, w której nie myślałem o histerycznych wołaniach o pomoc. I, co ciekawe, bezustannie kojarzyły mi się one z miejscem, w którym poznałem Larsa. Miejsce pełne tajemnic. Swoją istotą narzucające mnóstwo okropnych, odrażających teorii. Dlaczego bezustannie tamten dom kojarzył mi się z jego nocnymi napadami szału…? Wolałem jak najszybciej znaleźć poprawną odpowiedź, jednak nie należę do ludzi, którzy zasypują pytaniami, chcąc się czegoś dowiedzieć. Jednym słowem ludzi wścibskich… jednak czy mimo wszystko dobrze postępuję, czekając aż samo się wszystko wyjaśni? A jeśli jednak nie poznam prawdy i mój przyjaciel okaże się zupełnie mi obcą osobą?



~~*~~



Zamknąłem oczy z myślą wiszącą w powietrzu. To już czwarta noc.




~~*~~




   Wstałem z łóżka, po drodze do kuchni zabierając z blatu biurka laptop. Nie mogłem tej nocy spać. Kręciłem się, wierciłem… budziłem co kilka minut. Ostatecznie stwierdziłem, po co się męczyć jeśli mogę w tym czasie zrobić pracę. Szef się jutro ucieszy z nowego, bądźmy dobrej myśli – rewelacyjnego – pomysłu na dział nowej reklamy. Zaparzyłem sobie zioła i wziąłem się do roboty.
03:00 – usłyszałem stłumione uderzenie. Chwilę później ze swojego pokoju wypadł znany potem Lars. Wbiegł do łazienki, zauważyłem, że przy tym zasłania sobie usta ręką.   - Lars?- wstałem niepewnie w progu otwartych drzwi toalety. Lars wymiotował, więc w ramach prywatności cofnąłem się do kuchni. Kiedy usłyszałem spłukiwanie, białowłosy wyszedł z łazienki i wolno przysiadł po przeciwnej stronie blatu kuchennego. Podniosłem nań wzrok. Był blady jak ściana. Nie zdobyłem się na zbyteczne pytania, typu „co go doprowadziło do takiego stanu?” czy też „jak się czuje?”, bo to nie miało najmniejszego sensu. Jego odpowiedź byłaby taka sama. To znaczy nijaka.
  - Tak się spędza noce? – po raz pierwszy od czasu wypadku i pobytu nad oceanem spróbował zażartować i lekko się uśmiechnął. Przez pierwsze sekundy pochłaniałem, stęskniony, cień radości na tej jakże od dawna smutnej twarzy i dopiero później odparłem:
  - Jest cholerna pełnia… siła wyższa nie pozwala mi spokojnie spać, więc postanowiłem jakoś wykorzystać tę noc na pracę. – moja odpowiedź po części była kłamstwem, bo pełnia rzeczywiście iskrzyła się na nocnym niebie, ale wcale nie jej blask i obecność była powodem mojej bezsenności. Już wy dobrze wiecie, o co tu chodziło… - Zaparzyć ci zioła? – tu wstałem, chwytając imbryk. Lars twierdząco kiwnął głową. Czekaliśmy w milczeniu, aż woda zacznie wrzeć. Białowłosy unikał mojego wzroku. Po chwili wyjąłem kubek, wrzuciłem do środka czubatą łyżeczkę mikstury, zalałem przegotowaną wodą, postawiłem przed nim naczynie i usiałem naprzeciwko niego, po stronie laptopa. Sączyliśmy napój w milczeniu. Nie mogłem ukryć, wręcz nachalnie wlepiałem w niego ślepia. Być może było to specjalnie, aby zwrócić na siebie jego uwagę, dać tym znak, że czekam, aż zacznie coś mówić ( dobrze wiedzieliśmy, na jaki temat dokładnie) lub po prostu próbuję czytać w jego myślach albo najzwyczajniej w świecie wyznać, jakimi uczuciami darzę jego osobę. Tak właściwie jakimi? To tylko przyjaciel. Tajemniczy, skryty, któremu nie brak dobrego poczucia humoru i radości z życia ( co od czasu wypadku poszło w niepamięć, rozpuściło się w powietrzu) ale  przyjaciel. Za bardzo go polubiłem, żeby uważać, że łączy nas tylko koleżeństwo. Mój wzrok przesuwał się przez każdy cal twarzy Larsa. Gładka skóra z blizną w dolnej części żuchwy, praktycznie nie widoczna z profilu. Cera dość jasna, ale nie chamsko blada. Symetryczne usta, naturalny nos, wyrównane brwi i oczy. Oczy o złotych tęczówkach. W świetle słońca oszukiwały, że niby mienią się drobnymi widocznymi wewnątrz tęczówki kryształami. W ciemności iskrzyły się niczym czujne, bystre oczy kota. Kochałem go jako przyjaciela i to z jego własnej winy. On po prostu przyciągał do siebie ludzi, za łatwo się do niego przywiązałem w zbyt krótkim czasie.
    Ciszę przerwał szum odsuwanego krzesła. Lars wstał umyć kubek i dopiero wtedy oprzytomniałem. Kiedy to uczynił, mijając mnie położył mi dłoń na ramieniu, cicho rzucił „dziękuję” i powrócił do swojej sypialni, a raczej mojej, bo tymczasowo zamieszkiwał u mnie. Ja mając cichą nadzieję, że już na zawsze lecz szybko otrząsnąłem się z odległych czasowo myśli, podążyłem za nim. Wszedłem tuż za nim do pokoju. Po zapaleniu światła spojrzeliśmy na łóżko, które pokrywała jeszcze mokra od potu pościel. Lars się zmieszał, jednak ja zabrałem się za ściąganie posłania.
  - Pomogę ci, nie potrzebnie zawracasz sobie głowę… - Lars chwycił za prześcieradło.
  - Nie trzeba.
    Jakoś w kilka minut wspólnie uporaliśmy się ze zmianą pościeli. Lekko otworzyłem drzwi, żeby powiedzieć mu jeszcze dobranoc i pójść spać, kiedy mój wzrok nie zarejestrował nikogo zajmującego łóżko. Spojrzałem pod nogi. Lars siedział pod drzwiami pogrążony w egipskich ciemnościach, z podciągniętymi kolanami pod brodę. Kucnąłem przed nim. Zza uchylonych drzwi do ciemnego pokoju dochodziło słabe światło iluminowanego korytarza. Dzięki temu zauważyłem jego wilgotną twarz. Wilgotną od łez. Wyciągnąłem rękę i ująłem jego prawy policzek.
  -  Nie widzisz jak cię to rani? Nie tłum w sobie tego dłużej. Nie musisz się obawiać, chyba fakt, iż razem tutaj jesteśmy świadczy o tym, że już dawno mi zaufałeś.
   W odpowiedzi na owe słowa, ze złotych oczu wypłynęło jeszcze więcej łez. Przytuliłem go i czekałem aż się uspokoi. A kiedy to zrobi, już nie będzie ucieczki przed samym sobą.





   - Przyjechałem do obcego miasta na zlecenie  nowej, bardziej wydajnej pracy. W końcu ktoś podpisał ze mną traktat. Kompletnie sam, nie mając żadnych znajomych ani rodziny, jakiegokolwiek wsparcia w trudnych okolicznościach, załatwiłem sobie mieszkanie, spróbowałem orientować się w terenie, transport, plan miasta, lista biurowców głównych.. zajęło mi to dość sporo czasu, jednak się nie poddawałem. Pierwsze zlecenie szybko dobiegło końca i miałem brać się za drugie, bardziej opłacalne. Towarzyszyły mi przy tym wizyty w dwóch prywatnych willach. Do jednej przyjeżdżałem codziennie, drugiej raz w tygodniu. Właściciel pierwszej ekskluzywnej rezydencji nie powiem, był dość sympatyczny, choć często spłaszał mnie jego sposób myślenia: zbyt dużo razy nie wiedziałem, o co dokładnie mu chodziło lub nad czym tak intensywnie rozmyślał. Naprawdę był  w stanie nagle odciąć się od rzeczywistości i trwać w transie. Wtedy trzeba było szturchać jego ramię, aby powrócił do świata tego realnego. Przynajmniej tak mi się wydawało, że w tamtych chwilach najzwyczajniej w świecie bujał w obłokach. Gdy byłem usatysfakcjonowany z naszej współpracy ( a dokładniej jej dochodami) i stwierdziłem że między mną a nim powstaje, może nie od razu przyjaźń ale czyste koleżeństwo ( nie poznałem innych kumpli w nowym mieście, nie było na to czasu… więc głównie z nim spędzałem wolne wieczory) , stało się coś, co kompletnie wybiło mnie z nienaruszalnego, zgodnego z zasadami, rytmu. W miarę gdy zbliżał się termin kończący naszą umowę, zaczął w stosunku do mnie strasznie dwuznacznie się zachowywać. Później najzwyczajniej łamał granice zwykłego koleżeństwa. Czułem się przynajmniej niezręcznie. Nie mogłem się doczekać, kiedy wspólne obowiązki dobiegną końca i zniknę raz na zawsze. Po prostu w jakimś stopniu wydawało mi się to niepojęte, bo jak już wspomniałem nie mogłem go rozgryźć; czy tylko się droczy, czy tak podpowiada mu serce, i nie umiałem zaakceptować takiego zachowania, tym bardziej uwzględniając fakt, iż żyjemy w epoce, w której ta odmienna orientacja seksualna naprawdę jest na tle innych rzucająca się w oczy. Tkwiła we mnie tolerancja, a nawet bardzo zwracałem uwagę, aby to w swoich zaletach uwydatniać, ale nie umiałem znieść myśli, dlaczego to spotyka właśnie mnie. Co z tym fantem zrobić, nie urażając drugiej osoby? I wtedy nastąpiła cisza przed burzą. Po prostu mnie sobie przywłaszczył. A najgorszy w tym wszystkim jest fakt, iż działo się to z dnia na dzień.


   Josh zrobił głęboki wdech, co nie uszło mojej uwadze. Tak, teraz szykował się  przytłaczający etap końcowy koszmarnego scenariusza. Chciałem się uśmiechnąć, sprawdzić, żeby nie poczuł się w trakcie jego słuchania aż tak okropnie…. Ale po prostu już nie potrafiłem. Z bólem serca w głębi duszy zdałem sobie sprawę, że niestety limit moich umiejętności aktorskich się wyczerpał. Przyznaję się, za długo udawałem. Zbyt długo kazałem sobie czekać na pomoc, kiedy on tylko czekał na jakiś znak, bo, nie bądźmy niemądrzy, już dawno przejrzał mnie na wylot. Jeszcze chwila i mogłem go stracić. I wtedy zostałbym już naprawdę sam. Nie tylko sam w nowym otoczeniu, ale w całej otaczającej mnie rzeczywistości. Cholera, zabrzmiałem teraz jak skończony egoista….a może nim naprawdę jestem? 
   Zdecydowałem się w końcu kontynuować, nie omijając szczegółów. Niech zna wszystko, całą historię - od A do Z.


   - Jeden wieczór, a zmienił praktycznie wszystko:
Wszedłem do ekskluzywnego salonu, zastanawiając się, dlaczego nie było przy wejściu strażników i drzwi były otwarte. Wszędzie panowały egipskie ciemności. Zrobiłem dwa kroki i poczułem, jak ktoś mi wbija strzykawkę w bok szyi. Nie wiedziałem, kto to uczynił, bowiem zaatakował od tyłu. Osunąłem się nieprzytomny na ziemię. Kilka godzin później lub kilkanaście… tego nie jestem w stanie określić aż do teraz, budzę się okryty puchowym baranem na olbrzymim łóżku. Kiedy uchylam powieki, centymetr nad moją twarzą znajduje się jego promieniujący uśmiech przepełniony tajemniczą zgrozą. Wiem, że dziwnie to brzmi, ale naprawdę uśmiech nie należał do jednego z tych szczerszych. Wpił się w moje usta, zsuwając rękę do strefy intymnej. Nie wiem, co mi dali, choć podejrzewam że jakąś pigułkę gwałtu, ale mi stanął. Chyba domyślasz się, do czego dalej doszło. Co było później… prochy, które mi dodawali do posiłków najwyraźniej nie uzależniały i miały dosyć długie działanie. I właśnie kiedy mnie odurzały, zachowywałem się jak jego grzeczny podopieczny, który jednocześnie boi się jak małe, płaczące dziecko zostawione na pastwę losu przez nie kochających rodziców i posłusznie spełnia życzenia pana, nie odczuwając do tego wstrętu. Jednak kiedy ich działanie przechodziło, byłem tym racjonalnie myślącym, którego później spotykały kary. Co mam na myśli… to znaczy, że notorycznie robiłem wszystko na odwrót, celowo aby ich denerwować, często z (głównie z ochroniarzami) dochodziło do starć fizycznych, szarpanin, w zasadzie wtedy, gdy kazano mi coś zrobić, nie hamowałem się w słownictwie, a najbardziej okazywałem nienawiść do szanownego właściciela rezydencji. Często dochodziło do prób ucieczek, ale niestety willa zbyt dobrze była obserwowana. I nieraz zdarzyło mi się podnieść rękę na Szanownego-Pana-Wszystko-Mi-Wolno. Hahahaha, jak sobie teraz przypomnę oburzenie ochroniarzy i uśmieszek ich pana, z którego odczytywałem fascynację mieszaną z odrobiną irytacji, nie mogę stłumić śmiechu. Nie umiałem wtedy opanować pokazanie swej pychy i dumności. Ale niestety chyba nie było warto, bo zarówno kiedy przyłapali mnie na ucieczce i kiedy nie umiałem dłużej powstrzymać swojej nienawiści, musiałem odpokutować. A wyglądało to tak, że Pan Idealny zamykał mnie w swojej piwnicy, która jednocześnie robiła za laboratorium (bo był naukowcem z wykształcenia i widać bez śladu echa swojej obsesyjnej pasji w domu się nie obeszło) na calutką noc. A ja, rozebrany do naga i przypięty do metalowego blatu, musiałem przetrwać w jednej pozycji kilka dobrych godzin. Kiedy rankiem wskaźnik  mojej frustracji sięgał szczytu i zrobiłem coś nie po jego myśli, nie odmawiał sobie przyjemności z kolejnego eksperymentu. Nie będę wnikał  szczegóły, ale wiedz, że kary obejmowały w swoim zakresie kilka metod. Od niewinnego seksu (obojętne jakiego, ale w piwnicy ograniczał się raczej do oralnego), aż po wycinanie różnych napisów nożem na moim ciele. Wtedy jego oczy świeciły się jak nigdy, aż do dziś podejrzewam, że było to podniecenie. Jak nic, tego psychopatę pobudzał widok cierpienia swojej ofiary. A nawet samo podejmowanie tej czynności. Szczęście w nieszczęściu, ale to zdarzało się dość rzadko, głównie wtedy, kiedy musiałem mu strasznie podpaść. Chociaż jakiekolwiek kontakty seksualne już bez poddawania się działaniu kapsułek, nie należały do przyjemności.
I tak ciągnęły się dwa miesiące póki mi nie pomogłeś. 



~~*~~


   Zauważyłem, że od paru miesięcy Josh jakby zmarniał. Mimo tego, iż miał wszystko: dobrze płatną pracę, duże mieszkanie w eksluzywnej dzielnicy, nie brakło wieczornych wypadów na miasto ze znajomymi, przestał się uśmiechać. Jego wzrok stał się pusty. Oczywiście zaobserwowałem to zachowanie kątem oka, bo widocznie próbował przede mną ukryć swój smutek. Wiele razy przychodziło mi do głowy, czy to aby nie z mojej winy, jednak doszełem do wniosku, że od razu bym to dostrzegł.
  Po tamtej rozmowie w końcu znalazłem pracę. Wiadomo, że od razu nie stać mnie było na wynajem mieszkania, więc razem z Joshem, który naprawdę nie miał nic przeciwko, ba, nawet się jeszcze bardziej ucieszył, stwierdziliśmy, że zamieszkam u niego. To najlepsze wyjście z sytuacji dla nas obojga, bowiem utrzymanie takiej wielkiej przestrzeni staje się wtem łatwiejsze.  
  Cholera, odkąd go znam, zainspirował mnie swoją postacią. Naprawdę cudowna osoba. Z początku był małomówny, w przeciwieństwie do mnie, ale im więcej spędzaliśmy ze sobą czasu, tym bardziej się otwierał. Aż w końcu mogłem stwierdzić, że nigdy kogoś takiego nie spotkałem. Emanuje łagodnością i dobrym nastawieniem do wszystkiego, co żyje. Nie podejmuje decyzji zbyt pochopnie, z tego co zauważyłem, propaguje spokojem. Pozornie mógłby się wydawać zwykłym nudziarzem, ale właśnie było na odwrót. Bowiem w dniu gdy styka się ze sobą ogień i woda, powstaje nadprzyrodzona iskra, która łączy ze sobą niewiarygodne zjawiska. I w taki oto sposób zawarliśmy przyjaźń. Wszytko byłoby idealnie, gdyby nie tajemniczość z obydwu stron. Wtedy ja próbowałem odciąć swoje problemy od niego, teraz on robi dokładnie to samo. Właściwie nie wiem, dlaczego, bo był wściekły, gdy dowiedział się, jak wiele skrywałem. Wściekły głównie na siebie, za to, że coś zrobił źle, że mu nie zaufałem. Taak, dużo myśli o innych. Ten, kto stwierdziłby, że Josh jest egoistą – skłamałby. Cholernie by skłamał. Jezu, pamiętam co się stało, gdy wtedy uniosłem na niego wzrok, kończąc moją historię o przeszłości, którą tak bardzo chciałem ukryć. Miał łzy w oczach. Przeżył to o stokroć silniej ode mnie. Później musiałem go wiele razy uspokajać. Naprawdę nie był gotowy tego słuchać, tym bardziej biorąc pod uwagę jego ogromną czułość.      Fascynujące, że w tym prawie dwumetrowym, umięśnionym ciele tkwi tyle subtelności. Tak właściwie cały promieniuje kontrastami, bo, podając najlepszy przykład, te przykrótkie rozczochrane granatowe włosy kompletnie nie pasują do jego charakteru... a niezwykłe oczy, jakimi obdarzył go Bóg, odzwierciedlają kogoś, kto stanowi wielką, nieodkrytą przez żadnego człowieka na świecie, zagadkę. Hipnozytująca głębia, od której aż trudno jest się odciągnąć. Jak już raz spojrzałem w jego niesamowite tęczówki, skrywające w sobie wiele nieodkrytych barw świata, to nie było od tego ucieczki. Musiałem wpatrywać się coraz częściej. Nieraz aż łamało mi się serce z  tęsknoty za nimi. Wiem, że mógłbym nachalnie wlepiać swoje kocie ślepia w ocean spokoju, ale to wydałoby mu się przynajmniej dziwne. Macie lepsze wytłumaczenie na feceta wpatrującego się z nieopamiętaniem i jednoczeście monstrualną fascynasją w oczy drugiego? Właśnie. Cholera, teraz tak na to patrząc, to wiele było osobliwych akcji i zdecydowanie za dużo kompromitujących myśli. Zakładać by się mogło, że po „wyjściu na wolność” powinienem mieć jakiegoś stopnia uraz w stosunku do mężczyzn. Naturalne byłoby, gdybym odczuwał obrzydzenie... a tu jest na odwrót. Josh zastępuje mi wszystkich. Josh, nie jakaś kobieta mojego życia, którą spotkam pewnego dnia i będziemy ze sobą szczęśliwi przez całe wieki, jak myślałem do tej pory. Dziwne,prawda?



 ~~*~~



   Byłem uwalony w trzy dupy. Wszedłem do mieszkania, cały mokry, bo oczywiście musiałem wpaść w największą ulewę, jaka zastała nas tego dnia, czy raczej wieczoru. Gdy tylko zamknąłem drzwi, zsunąłem się, przyciśnięty do nich plecami. Usiałem na podłodze, szeroko rozstawiając nogi.  
Nie rozumiałem, aż zrozumiałem dopiero teraz.
Miałem wszystko, jednak coś było nie tak.
Lars nie jest na sprzedaż.
Ok, mieszkasz z nim.
Widzisz go każdego dnia, znowu uśmiechniętego, pełnego życia, dobrej energii i emanujacego entuzjazem.
Ale jesteś takim skurwielem, że już ci to nie wystarcza.
Myślisz sobie:
Widzisz, rozmawiasz, ale niczego innego nie możesz więcej zrobić.
Masz ochotę go ...
... Dobra, lepiej nie kończę, bo chyba zwymiotuję z samoobrzydzenia.
Moja zrętwiała dłoń podniosła butelkę osiemdziesięcioprocentowej wódki do ust. Tak, zdobyłem ją u ruskiego kupca, coś jeszcze...?
Sorry, jak jestem schlany, że robię się agresywny...
  Usłyszałem, jak ktoś otwiera drzwi łazienki. Moje włosy się nastroszyły. Cholera, byłem pewien, ze nikogo nie ma w domu... Nagle nagi Lars przeszedł obok, zupełnie nie zdając sobie sprawy z mojej obecności. Zatrzymał się przed wysoką szafą, otwarł drzwiczki, po czym spiął się na palce, dosięgając ułożonego na górnej półce białego ręcznika. Gdy go wyjmował, mój wzrok, pełen nieludzkiego pożądania i zwierzęcej podniety, spoczywał na jego męskości. Z natury spokojny Josh nie umiał się opanować. Pochłaniał wzrokiem piękne, pociągające gołe ciało Larsa, póki nie zorientował się, iż (oczywiście, bo jakże miało być inaczej) mu stanął. Wtem białowłosy, spokojnym krokiem chcąc wrócić do łazienki, kątem oka dostrzegł, iż jakaś schlana łajza spoczywa w wejściu do mieszkania. Zaskoczony aż podskoczył, po czym szybko zasłonił pewną część ciała ręcznikiem.
- Josh? A ty nie jesteś na wyjeździe? – widocznie brakło mu słów, widząc mój stan zatraconej duszy. Naprawdę musiałem wyglądać wyjątkowo żałośnie. Udało mi się tylko podnieść wzrok na złote tęczówki Pięknego. Cholera, jak bardzo siebie nienawidziłem za to, co do niego czułem...
- Ymm, no odwo...czk...wali – wydusiłem, czkając. – wyjazd.
- Josh, przecież jesteś pijany. Co się stało? – Piękny przywiązał sobie ręcznik wokół bioder, po czym ukucnął przy mnie, dotykając mojego mokrego czoła. Jak już wspomniałem, nie umiałem inaczej. Moje z  wytrwałością duszone w sobie uczucia, jakie otumaniły nie tylko umysł, lecz całe ciało, musiały w tym kulminacyjnym momencie jakoś się wyładować. Efektem był histeryczny śmiech, który szybko przemienił się w zabójcze łzy żalu.
- Josh?! – Lars ujął mój policzek, lekko podnosząc ciężką głowę tak, aby nasze oczy się ze sobą zetknęły. – Co się, do cholery, stało?
Zaciskałem szczęki. Po chwili zacząłem się trząść.
Nie mogłem tak dłużej...., a jeśli mnie znienawidzi, to o nim zapomnę. Przynajmniej nie będę żałował, że tłumiłem w sobie swoje uczucia.
   Zamknąłem oczy i w ciemno wssałem się w jego usta, które pozostały słone od piany żelu pod prysznic. W tej chwili moje serce zamarło, a członek podniósł się dwa razy wyżej. Zamarło, bo w tym momencie miało wyjść na jaw, czy te wszystkie udręki tkwiące w głębi mnie od dobrych kilku miesięcy, były słuszne, czy też nie. Tymczasem zaskoczony Lars się nie odsunął. Po chwili wahania, przygarnął mnie w swoją stronę. Osunęliśmy się na podłogę ... Mój umysł nawet nie doznał wtrząsu, kiedy wyszło na jaw, że wszystkie moje domysły były czystym kłamswem i właściwie od samego początku został napisany najwspanialszy scenariusz, którego piękno aż do teraz wydaje się za idealnym na miejsce w tej żmudnej rzeczywistości. Sam siebie wyniszczałem, i podejrzewam że równie dobrze można tak określić uczucia Larsa. Tyle, że on w jakiś sposób umiał się z tym pogodzić...a ja gniłem. Gniłem, omamiony negatywnymi myślami, wcale nie dostrzegając światła dziennego. Nie umiejąc się pogodzić z czystym domysłem, który zrodził się tylko i wyłacznie w mojej głowie. Zamiast normalnie porozmawiać, z góry założyłem „ realną prawdę” i zsunąłem się tam po samo dno. Sam siebie wyniszczałem.... chyba się powtarzam. Kontynuując: milczenie, które zawisło między nami w ciagu tych ostatnich miesięcy, właśnie zaczęło odpływać. Nasze pocałunki były jak słowa, tłumaczące całe dotychczas istniejące cierpienie. Dotyk dłoni oznajmiał, że ta więź, jaka wytworzyła się między nami, już nigdy nie zostanie naruszona, a dopieszczana...do końca naszych dni.
   To była bardzo długa rozmowa. Przesła na nią cała noc. Cudowna noc, która do niedawna wydawała się rzeczą tak wspaniałą, że aż niedopuszczalną nawet w snach. Byliśmy tak z sobą zżyci, że już więcej nie wracaliśmy do tego tematu. Tak naprawdę zdający się komiczną groteską. Powiem tak: jak to bywa tylko w bajkach, spędziliśmy ze sobą resztę swoich dni, nie potrzebując u boku nikogo innego. Niesłychane, jak zupełnie dwóch różnych, wręcz obcych sobie osób ( bo przypominam, że nasze uczucie urosło w niespełna kilka miesięcy...) potrafi złączyć taka błahostka jak miłość. Widocznie ta „miłość” to uczucie silniejsze od śmierci, od całego niesprzyjającego losu, brutalnej szarości codziennych dni. Skoro to prawda, jak sam tego doświadczyłem, jest tylko jedno wytłumaczenie – jakie uczucie? Samo uczucie nie może być tak wszechmogące. To raczej racja, zasada, reguął, priotytet ludzkości, biorąc pod uwagę tylko, tych którzy umieją „kochać”. Nieeee, po co sie pogrążam. W życiu nie będę umiał tego zdefiniować. Więc tak tradycyjnie:


„ I żyli długo i szczęśliwie”.




~~*~~



No comments:

Post a Comment