24.5.14

Repetycja.

Dział: Zhomogenizowani.
Numer rozdziału: 4.
Gatunek:Yaoi.


- Uke - wymamrotałem cicho, zniżając głos do aktorskiego diapazonu. Korzystałem z okazji, że było ciemno, ukrywałem to, że miałem nieodpartą ochotę wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. - Docent Hans dzwonił, chce nam zrobić jutro duet. 
        Z radością i lekką melancholią zażenowaniem wspominam czasy, w których lubiliśmy chodzić na duet. To były chwile, w których śmialiśmy się razem z dennych dowcipów Hansa i cieszyliśmy się ze wspólnych koncertów. Teraz polegało to raczej na tym, że Hans próbował ustawić Ukesia do pionu, a tamten, że rebel, to się buntował, ja natomiast byłem zbyt zajęty robieniem dramatycznego tła muzycznego na pianie. 
        Ta konkretna lekcja była dość specyficzna, szczególnie moment, w którym Hans rzekł, że jego małżeństwo zaczęło się od duetu fortepianowego. Pozwoliłem sobie odsunąć się na odległość dwóch metrów od Uke tylko po to, by chwilę później spotkać się z jego miną psychopaty. 

Ale to były stare czasy duetu i na dzień dzisiejszy nikt o nich nie pamięta. 



***



        Gdy już myślałem, że dał sobie spokój, zoczyłem, że jednak nadal ma w sobie namiastki zazdrości, którą usiłuje obrócić przeciwko mnie. Kto? Otóż mój ukochany, prawie były seme. Nikt poza mną i nim (przynajmniej na ten moment) nie zdawał sobie kompletnie sprawy, co między nami było, a tym bardziej - co jest na chwilę obecną. Pierdolony semes, kiedy tylko zauważał, że patrzę akurat na niego, był w stanie wieszać się na jakiejkolwiek osobie, przytulać się do niej, rzygać tęczą, mimo że to nie było w jego stylu. Żeby było śmieszniej - podobno miał dziewczynę. Postanowiłem puścić to wszystko mimo uszu (i oczu), uważałem sprawę za zakończoną. Denerwowało mnie jedynie to, że przeważnie odwracał wzrok na mój widok, nie prosząc się nawet o głupie "siema". W tym samym czasie niczego nieświadomy Uke postanowił zostać asertywnym człowiekiem i potrafił pierdolnąć mi, kiedy chciałem się na niego rzucić, było tak za każdym razem, kiedy wchodziłem do szkoły. Więc stwierdziłem, że mam wyjebane i sobie stamtąd poszedłem. Damn, prawie poczułem się niekochany. T^T
        A wokół mnie roznosiła się ta jebana miłość. Yuri szerzyło się wszędzie, gdzie się nie obróciłem. Blue szlajała się za Carol, ignorując Berry, która udawała, że ma wyjebane. Skądś to znałem, niestety. Z tym, że one jednak miały na tyle otwarcia na ludzi, że potrafiły porozmawiać ze sobą o swoich emocjach. Pierdolenie. 
- Seiji, gnoju, znowu przyszedłeś na czwartą lekcję - powitał mnie kopem z glana w dupę Kalicky. - Gnoju. 
- A tu cię zaskoczę. Na drugiej też byłem - odparłem zażenowanym tonem, mimo że był kompletnie nieadekwatny do wydźwięku tej wypowiedzi. 
- I zapewne wybierasz się na polski - zachichotał. 
- Rozjebię sukę na pół ostrzem swojej ciętej riposty - zaśmiałem się diabolicznie. W rzeczywistości wiedziałem, że jeśli zapyta o coś związanego z lekcją, będę milczał jak grób. Damn, a na polskim i tak wyłączam się zdecydowanie rzadko jak na mnie.

I wtedy Uke przypomniał sobie o moim istnieniu. Postanowił z dupy podejść i wyrżnąć esej.

- Co za chuje pierdolone, zżarło mi 40 zł z konta! Wykupiłem pakiet na internet, a i tak mi zjadło! Chuje jebane, kurwa, pójdę tam i zgłoszę reklamację, kurwa, ja pierdolę, nienawidzę ich - streścił, kończąc utwór majestatycznym jebnięciem telefonu w ziemię. - Kurwa!
        Dziwnym trafem nikogo to nie zdziwiło. Kalicky nie pokusił się nawet o wysłuchanie chociaż jednego zdania, był bowiem zbyt zajęty szukaniem jakiejś fajki schowanej w torbie na czarną godzinę. Mimo że nie chował fajek na czarną godzinę, tylko jarał po osiem naraz. 
- Masz odpalone "dane komórkowe" - podsumowałem. 
- Co?
*tutaj miejsce na tłumaczenie mu, co to jest, jak działa, jak wyłączyć*
- Co?
*po raz kolejny*
- I o co w tym chodzi?
*jeszcze raz*
- Kurwa, co za chuje!
        Uke postanowił jebnąć telefonem o ziemię raz jeszcze, wprowadzając się w stan dzikiego szału do potęgi czwartej. Wtedy, jak zwykle zresztą, o nieoczekiwanym czasie i nieoczekiwanym miejscu, pojawił się znikąd nieoczekiwany przybysz. 
- Ej, Shiro - zaczęła (kolejna, która zaczyna zdanie od "ej") - mam zioło. 
- I co w związku z tym? - zapytałem bez krzty udawanej nadziei. 
- I ci nie dam! - zaśmiała się, po czym przepierdoliła przez cały korytarz w takim tempie, że mało co nie cofnęła się w czasie. 
        Owca była gatunkiem będącym na szczęście na wymarciu. Złożona była z dziwnych macek, które nazywane były przez niektórych kończynami, aczkolwiek wymogów kończyn nie spełniały; z głowy kompletnie nieproporcjonalnej do tułowia i wielkich dłoni, w których ginęły piłki do kosza. Owca zdecydowanie nie reprezentowała gatunku powielających się klonów. Nigdy w życiu nie spotkałem równie pojebanej osoby. 
        Owca przepierdoliła korytarz, zostawiając mnie samego na pastwę losu. Odwróciłem wtedy głowę o 180 stopni, przeraził mnie bowiem odgłos dochodzący zza moich pleców. Rzuciłem okiem na zaistniałą sytuację. Po chwili stwierdziłem, że zdecydowanie nie było warto. 

No comments:

Post a Comment