22.4.14

IX: Strach.

Dział: Zatracona osobowość. 
Numer rozdziału: 9
Gatunek: Yaoi


Kiedy wysiadłem na tej opuszczonej stacji jako jedyny pasażer, odetchnąłem z ulgą. A już dwukrotnie kamień spadł mi z serca, kiedy pociąg ze świstem ruszył w dalszą podróż. Teraz mogę się napajać do woli samotnością. Wokół mnie jest tylko ławka, zapuszczona kasa z wybita szybą i przewrócony kosz na śmieci. Gdy przeszedłem spróchniałą alejkę, raz na zawsze opuszczając zapomniany peron, przede mną pojawił się las. Wszedłem na główną ścieżkę leśną i kierowałem się w stronę, skąd dochodził szum oceanu. Już niedługo...jeszcze kilkadziesiąt metrów...
Puszyste chmury, częściowo zasłaniające zachodzące słońce. Lekki wiatr wiejący na południowy-wschód. Wilgotność powietrza. I szmer fal, podmywających brzegi. Wszystkie niepożądane emocje, które towarzyszyły przez całą przebytą podróż, zniknęły. Samotność upajała, a kiedy las zrzedł i na horyzoncie pojawiła się tafla przejrzystego oceanu, całe moje ciało wypełniła błogość. Ten krajobraz mnie pochłaniał. Nie musiałem nad niczym myśleć, nogi same szły. Powróciłem na ziemię, dopiero wtedy, kiedy dotarłem do skał, za którymi szerzyło się piaszczyste wybrzeże.
Przez długie minuty, może nawet godziny, siedziałem na miękkim, jasnym piachu i wsłuchiwałem się w to, co skrywa w sobie natura. Świst wiatru, który non stop zmienia kierunek i porusza korony drzew. Szept oceanu...
Słońce zaszło i niebo zmieniło swą barwę na ciemny granat. Chwilę później dostrzegłem błyszczące światełko, a z sekundy na sekundę pojawiało się ich coraz więcej. Położyłem się na plecach i obserwowałem zapierającą dech w piersiach  Drogę Mleczną. Kiedy byłem dzieckiem, pragnąłem kiedyś ujrzeć tyle gwiazd na własne oczy. Nie z fotografii, ani filmu. Doświadczyć tego naprawdę. I marzenie się spełniło. Z kącików moich oczu spłynęło kilka łez. Sam widok czegoś takiego wzruszał. Nagle coś  mignęło a gdy pojawiło się jeszcze raz, wychwyciłem spadającą gwiazdę. Gnała w dół, urzekając swoją wielkością. Na chwilę pomyślałem, że spadła zaledwie kilkanaście kilometrów stąd, jednak zaraz potem wydało mi się to nierealne...




~~*~~


- Jezu...- wychrypiałem, unosząc się do pozycji siedzącej - Gdzie ja...? - rozejrzałem się wokół i omal nie upadłem z wrażenia -Cholera! Ty kretynie, zasnąłeś! - kiedy zdałem sobie sprawę, jaką szansę straciłem z własnej głupoty, zacząłem sam siebie opierdalać -  Tu, na plaży, na tym odludziu! Tracąc taką okazję! A ty?! - tu zadarłem głowę i spojrzałem na bezchmurne niebo - Nie mogłeś mnie obudzić? Co z Ciebie za Bóg, skoro nie pomagasz, a teraz zapewne śmiejesz się z ludzkiego nieszczęścia?
Kopnąłem piach.
Wczoraj było idealnie.
Zero strachu.
Cisza.
Spokój.
A co najważniejsze- nie było w pobliżu żadnych świadków...
Jeszcze trząsłem się z gniewu, jednak zaraz potem zamarłem.
Jak?
Czy aby się nie przesłyszałem?
Z lasu dobiegły mnie czyjeś rozmowy. Przez ułamek sekundy serce przestało bić...
Nie miało tu być przecież nikogo, specjalnie odbyłem taką długą podróż, żeby...
Zresztą, nie ma to teraz większego znaczenia. Bez dłuższych zastanowień wyciągnąłem z kabury schowanej przy pasku spodni berettę 92, odbezpieczyłem ją i  przystawiłem sobie do skroni.
Mimo woli, trzęsła mi się ręka.
Mimo woli, przeszył mną dreszcz.
Mimo woli, czułem paniczny strach.
Mogłem to zrobić wczoraj... ale nie, bo kurwa musiałem zasnąć...
Szybko się otrząsnąłem.
"Czy to naprawdę ma teraz znaczenie? Ostatnia myśl przed długą, może nawet wieczną podróżą..."
"No myśl. Wypada jakoś pożegnać się ze światem... choćby dla piękna wczorajszego wieczoru..."
"Kurwa mać"
Jeszcze w ostatkach świadomości usłyszałem, jak ktoś woła...
Czyjeś kroki przyspieszały...
Kierowały się wprost w moją stronę...
Położyłem palec na spuście.
Przełknąłem ślinę.



~~*~~



No comments:

Post a Comment