22.4.14

VII: Panika.

Dział: Zatracona osobowość. 
Numer rozdziału: 7
Gatunek: Yaoi


Poczułem panikę. Nogi się pode mną załamały i upadłem na chodnik, kiedy zobaczyłem jak się odwraca i odchodzi. Z początku nie potrafiłem uwierzyć, że tak po prostu odpuszcza. Pierwszy raz w życiu daje za wygraną. Jednak potem...


Widzę, jak wchodzi na ulicę, kompletnie zamyślony. Jakby poruszał się nie w tym świecie. Całkowicie zapomniawszy o otaczającej go rzeczywistości. Widzę jak robi  krok. Ten jeden cholerny krok. Jak przekracza krawężnik i wchodzi na jezdnię... Jak nadjeżdża porsche panamera 4.... i jak...i jak on znika z mojego pola widzenia... żeby później upaść 20 metrów dalej...


Wtedy świat zatrzymuje się w miejscu, a Ty widzisz wszystko jak w zwolnionym tempie. Jesteś w stanie wychwycić każdą tysięczną część sekundy. Chciałem krzyczeć. Wołać jego imię na całe gardło. Jednak głos odmówił mi posłuszeństwa tak samo jak nogi. Kiedy próbowałem się podnieść - zupełnie jakbym był cały z gumy - bezwładnie upadałem na zimny chodnik. Wszelkie próby były zdatne. Nie panowałem nad swoim ciałem. Moje zmysły były mi obce. Chęć znalezienia się przy nim była tak silna, że wypełniała każdy skrawek mojego mózgu, ale nie umiałem się poruszyć. Nawet nie mogłem się czołgać. Wtedy spadła ulewa, a ja zacząłem się trząść. Wkrótce doszły do mnie dźwięki sygnału karetki i zobaczyłem kolorowe światła, później coraz bardziej rozmazany obraz, aż w końcu przed moimi oczami pojawiła się ciemność, która powoli ogarniała całe ciało. Umysł wypełniła czarna dziura, a serce pustka.




*



- Pan z rodziny, tak? Niestety żaden człowiek nie byłby w stanie przeżyć takiego wypadku. Dla pana dobra, nie będę wymieniać, jakich i ilu doznał obrażeń...  Na razie proszę mi wybaczyć. Hej, Mark! ... - i poszedł. Zniknął w białym korytarzu, omijając parę pielęgniarek. Kilka chwil później jacyś ratownicy medyczni zaprowadzili mnie do kostnicy i teraz stoję przed drzwiami numer AF.
- To tutaj. -  rzuca jeden z nich po czym wsiadają do windy i jadą na parter. Zostaję całkiem sam. Sam na całym poziomie. Jedyny pośród żywych z umarłą duszą. Moja dłoń przez kilka dłużących się sekund spoczywa na metalowej, lodowatej klamce, jednak zaraz potem nogi kierują się ku wyjściu. Nie zwracam uwagi, kiedy ten sam lekarz podbiega i wypytuje mnie o uroczystość pogrzebową i resztę rodziny umarłego. Nie zwracam uwagi, kiedy tamci ratownicy, których po drodze mijam, posyłają mi pełne zdziwienia i bardzo dwuznaczne spojrzenia. Po prostu wychodzę. Wychodzę ani razu nie odwracając się za siebie.

Tak oto raz na zawsze opuściłem budynek szpitalny.

Odrobina zdrowego rozsądku, która gdzieś w niewielkim stopniu głębi mnie siedziała, podpowiada mi, żeby w jakikolwiek sposób powiadomić jego rodzinę, nie wnikając w szczegóły, z czyjego powodu tak bardzo się zamyślił, że chwila nieuwagi była na tym świecie ostatnim wykonanym przez niego czynem. Jednak to racjonalne odczucie było zaledwie namiastką tego, co działo się w moim umyśle. Więc, tak jak się spodziewacie, ten rozdział ostatecznie zamknąłem, w chwili gdy wyszedłem z gmachu ambulatorium. Od tamtej pory nigdy nie pozwoliłem sobie przypomnieć o Kazue i każdej chwili, która mnie z nim łączyła.




~~*~~



1 comment:

  1. No więc miał na imię Kazue.Zastanawiało mnie to.

    ReplyDelete