22.4.14

III: Ból.

Dział: Zatracona osobowość. 
Numer rozdziału: 3
Gatunek: Yaoi



Chyba to był dobry gest, aby ingerować dalej. Powoli się od niego odsuwam, po czym pociągam lekko za ramię, aby poszedł w tę stronę co ja.
- Co ty na to, żebyś wpadł do mnie na chwilę? To niedaleko, a robi się coraz chłodniej.- Chłopak kiwną głową i ruszyliśmy przed siebie.
  Przeraźliwą ciszę przerywał tylko szum mroźnego wiatru. Zdecydowanie zima zbliżała się dużymi krokami. Brakuje tylko ozdób świątecznych w pobliskich sklepach i skromnie pokryte białym puchem ulice, abym czuł że jest Gwiazdka.
-No, jesteśmy. - zawiadamiam gościa, wchodząc na klatkę schodową czteropiętrowego bloku. Jeszcze kilka ułamków sekund spędzonych w szybko jadącej windzie i już mogę wrzucać na luz, gdyż dotarliśmy do mojej mrocznej pieczary. Tak właściwie to dość małe mieszkanie nie było wcale aż tak przerażające. Panował tu w miarę ogarnięty porządek, a umeblowanie było bardzo klasyczne. Nic dziwnego, sam nawet nie mógłbym niczego tu zmieniać, gdyż je wynajmuję. Nadal sam sobie się dziwię, że zdecydowałem się mieszkać sam. Jakie były przyczyny podjęcia takowej decyzji....?
- Fajnie tu.
- Nie przeczę, choć trochę pusto. - stwierdzam i otwieram szafkę z herbatami. - Mógłbyś częściej wpadać.- dodałem z aroganckim uśmieszkiem na co on poderwał się pod boki i pokazał mi język. - Jaką pijesz? Czy może chcesz kawę? Lub... coś mocniejszego?
- Truskawkową.
- Herbatę?
- Nie, skądże. A widziałeś gdziekolwiek kawę o smaku owocowym?
- Okej, okej ...- spoglądam na opakowania napoi i ku mojej olbrzymiej uldze, zauważam że jednak zostało jeszcze kilka torebek herbaty tego smaku. Boże, jaki on wybredny. Zawsze musi mieć wielkie wymagania, a gdy gospodarz się nie sprawdza jak powinien, patrzy na niego krytycznym okiem. W związku z tym można znaleźć w mojej kuchni mnóstwo przedziwnych potraw i napoi. Nie znoszę krytyki i pokazywanej niechęci, między innymi stąd traktuję jak śmieci osoby, które albo się z byle powodu obrażają albo strzelają głupie fochy. Na marginesie mówiąc, dlatego unikam płci przeciwnej. Nie spotkałem jeszcze ani jednej kobiety której zabrakłoby tych... cech, jeśli nie wad.
 Podchodzę do stołu, przy którym zasiadł i zajmuję miejsce naprzeciwko jego. Gdy postawiłem przed nim kubek z herbatą, niemalże natychmiast sięgną po nią i zaczął wąchać aromatyczną woń. Unikał mojego wzroku.
- Coś cię trapi.
- Nie wiesz, o czym mówisz.
- Choćby ta odpowiedź daje wiele do myślenia. Mi możesz powiedzieć.
- Jest jak najbardziej w porządku...
- Tak. Gdyby życie było takie proste, a świat byłby piękny.
- A nie jest?
- Dla mnie nie. Dla ciebie zresztą też. Twoje marzenia się nie spełniły. - nie zdążyłem ugryźć się w język. Bez sensu poruszyłem ten temat...a niech to. Spoglądam spod opadłej grzywki (kurna, znowu żel za krótko trzyma) na jego wyraz twarzy, czy zdradzi mi jego uczucia. Niepokojący był tylko fakt, iż lekko zadrżała mu warga. Idiota. Nie powinienem był...
- Nagle wszystko zaczęło się jebać, a kiedy naiwnie wierzyłem, że znowu będzie tak jak dawniej, cios uderzył dwa razy silniej.
- Nie musisz mówić jeśli nie chcesz.
- Nie o to chodzi, czy to boli czy nie. - pokiwał przecząco głową. Kochany niczym dziecko. Jak słodko wygląda, kiedy jest zatroskany. - Przez samotność już przestałem reagować na jakiekolwiek bodźce. Czy jest mi dobrze czy źle, chyba nie umiem już tego odróżniać.
- Może ci pomogę...? - chwila moment i teraz muskałem językiem jego zwilżone truskawkową herbatą wargi. Nie mógł się oprzeć. Przeczesał palcami moje włosy, całkiem doprowadzając je do nieładu i łaknął łapczywie coraz bardziej namiętne pocałunki.
 Szybko dotarliśmy do kanapy, która była niestety nie dość że nierozsunięta to jeszcze bardzo wąska, przeznaczona tylko i wyłącznie na cele siedzenia.
- Och... - wzdycha ociężale, unosząc biodra coraz wyżej.
- Chyba od dawna jesteś nie w formie. Dopiero się rozkręcamy- pozwoliłem sobie na małą zaczepkę. To był tylko kciuk a jęczy, jakbyśmy przechodzili już drugą fazę...
  Delikatnie chwytam go za podbrzusze, nie przestając poruszać kciukiem. Po woli nachylam się i ocierając twarz w jego miękkie, łaskoczące włosy, docieram do ucha. Gryzę. Słyszę jego cichy chichot. Kilka chwil później wsuwam się tak, aby leżał do mnie przodem. On natomiast mocno rozwiera kolana i czeka z zamkniętymi oczami na mój ruch. Chcąc troszkę z niego pokpić, nie ingeruję i próbuję powstrzymać śmiech, kiedy ten tak błagalnie unosi już drżące biodra. Jeszcze te zamknięte oczka... W końcu nie wytrzymuje i na oślep chwyta moją dłoń, prowadząc ją w stronę swojego członka. Widzę jak pali się ze wstydu i zażenowania, ale nie umie przerwać. Już dość sobie z niego pokpiłem, bowiem uwielbiałem doprowadzać go do takiego stanu. Własnymi siłami poczynam poruszać ręką raz w górę, raz w dół. Zaciska bardziej powieki i zaczyna ciężej oddychać. Nie mam pojęcia ile czasu nie doznawał spełnienia, ale starczyło kilkanaście sekund i już strugi jego spermy wylądowały na mojej koszuli i szyi. W odpowiedzi przeciągle mruknąłem, a on opadł na bok, podkurczając nogi i po chwili oplatając ręce wokół kolan.
- Co jest? Masz już dość?- spogląda na mnie niewidzącym wzrokiem i przecząco kiwa głową.
- Chcę...jeszcze. - szepcze, ale jakoś mało przekonująco. Tak właściwie nie miało to dla mnie znaczenia. Przez niego się napaliłem, a to już jego sprawa czy doszedł wcześniej, czy nie. Pewnym ruchem wpycham penisa w jego odbyt. Nic. Zero reakcji. Wpycham dalej. Po naprawę nie długim czasie jego zachowanie zaczynało się robić niepokojące. Leżał tylko na ugiętych kolanach całkiem się nie ruszając.
- Ej. To nie ma sensu...- szybko z niego wychodzę i przyglądam się jego twarzy. Wilgotne oczy.
- Ja... ja naprawdę przepraszam, po prostu ostatnio nie rusza mnie nawet seks.. ja... Nie chciałem cię zawieść i... - jąka się, ledwo powstrzymując szloch.
- Przestań. Niczego od ciebie nie wymagałem. Myślałem, że to ty chcesz.
- Jak zwykle wszystko schrzaniłem, to moja wina. Nawet nie wiem czego chcę. Po prostu widzę jak moje życie się rozpada a nie mogę nic z tym zrobić. Nawet nie umiem zapanować nad samym sobą...ja...- nie dokończył, bowiem gwałtownie chwytam i przygniatam go do piersi. Wczepia się we mnie, tak mocno jak gdyby puszczenie miałoby oznaczać czystą śmierć. Po chwili poczułem jak moknie mi koszula. Biedny Kisho, robił wszystko,żeby tylko nie popaść w atak spazmatycznego płaczu, jednak łez nie był w stanie zahamować. Nie należę do grupy osób współczujących, ale nie mogłem dopuścić, żeby się zapłakał na śmierć. Zbyt dobrze go znam. Chłopak nie umie sobie z tym poradzić. Delikatnie opieram brodę o jego głowę, a palce lewej dłoni zanurzam w miękkich włosach. Zaczynam nimi powoli poruszać. Kisho nie wytrzymuje i zanosi się tak rozpaczliwym szlochem, że ledwo łapie oddech. Nie przestaję go głaskać.



*

- Dlaczego kiedy ciebie spotykam, jesteś twardy, a gdy zostajemy sam na sam, płaczesz jak małe dziecko? -  zadaję pytanie ciszy, przyglądając się, jak mały Kisho śpi, zakopany stertą kołder.
  Pojawiam się w jego życiu raz na jakiś czas i zawsze jest to samo. Udaje twardziela, żeby udowodnić, że u niego wszystko gra, kiedy tak naprawdę jest za słaby. Samotność go zabija. Tu nawet nie chodzi o to, że ciężko jest mu nawiązać kontakt z drugim człowiekiem. Jest bardzo otwarty na nowe znajomości. Problem jest głębszy. Ciągle szuka kogoś kto rzeczywiście będzie dla niego istotną podporą. Kogoś, kto umie się poświęcić i jest w stanie go poprawnie naprowadzić w dobrym kierunku. Już wieki temu odkryłem, że ja tą osobą nigdy nie byłem, nie jestem i raczej nie umiałbym być. Za każdym razem kiedy go spotykam, mam nadzieję, że już sobie radzi. Nie jest sam. Jednak zawsze odczuwam zawód. Tym razem było tak samo... Ech...biedny dzieciak.


*

  
   Wśród hałaśliwych syków rozgrzanej patelni, dociera do mnie trzask rozsuwanych drzwi. Odwracam głowę i widzę ocierającego oczy Kishiego. Przez moment wyglądał jak rozkapryszone, niewyspane dziecko. To chyba nie fair,że ciągle go tak przezywam.... w końcu jest nie wiele młodszy ode mnie, a muszę przyznać, że stary ze mnie cap.
- Robię naleśniki, przyłączysz się? - pytam jak gdyby nigdy nic. Trzeba zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby zapomniał o tym, co go trapi.
- Noo...- ziewa, po czym bierze się za wałkowanie ciasta. Tak, moja receptura była najlepsza. Wszystko z dokładnością do jednego cm. Nawet takie błahe do przyrządzania danie, jak naleśniki.
  Kiedy tam wałkuje, jakby w zwolnionym tempie, ja wyrabiam ciasto. Mój wzrok dłużej zatrzymuje się pudełku z napisem "mąka". Łobuzerski uśmiech. Po chwili zawartość opakowania ląduje na głowie Kishiego, który chyba już wyczerpał swój dzienny limit ziewania.
- Hej! - odwraca się na pięcie i szybkim ruchem zgarnia kupki mąki ze stołu. po czym ciska nimi w moją stronę. I tak oto zaczęła się szałowa, acz wścibska zabawa, której etapem końcowym było wpadnięcie na siebie i zlot na podłogę. Przez chwilę się sobie przyglądaliśmy. Ja, patrząc z góry, on z dołu. Zmienił mu się wyraz twarzy. Wygląda tak, jakby przez moment bujał w obłokach, a teraz, pewny, że owe myśli się spełnią, zatapia się w moich tęczówkach. Wiem, że czeka, aż zacznę go pieścić pocałunkami. Strasznie niezręczna sytuacja, bo mimo woli, nie mogłem pójść na taki układ. Kto wie, może po wczorajszym wieczorze, zaczął sobie za dużo wyobrażać. Lepiej nie wprowadzać go w błąd. Dla jego własnego dobra wstałem i udając, że niby śpieszę się do smażonego naleśnika, podbiegłem do kuchenki. On odrętwiały moją postawą, sztywno zasiadł za stołem. I tak minęło całe przedpołudnie, aż w końcu bez słowa opuścił moje mieszkanie, obiecując kilka chwil przedtem, że się nigdy nie podda. Już widzę te niedotrzymane obietnice... Za to ja nie lepszy; przeze mnie stracił humor, znowu stał się przybity. Jedyna osoba, do której mógł zwrócić się z pomocą, musiała go zawieść. A jak.
  Z dnia na dzień moje poczucie winy wzrastało, bo jak zwykle po tym jednym dniu wznowienia kontaktu, znowu się do siebie nie odzywaliśmy w nijaki sposób. Jeszcze cholerna robota dawałą o sobie znać. Nic dziwnego, że w końcu całkiem zamknąłem się w swoim świecie i nikogo do niego nie wpuszczałem, aż ludzie sami pragnęli jak najmniej spędzać czasu z moją szanowną osobą. Błaha sprawa. Tak było, jest i raczej będzie zawsze.
  Jakiś miesiąc później z całkiem beznamiętną miną przechodzę w dzień duchów obok mrożącego krew w żyłach parku, który o tej porze dnia wyglądał wyjątkowo koszmarnie. Kątem oka dostrzegam poruszający się gdzieś z boku cień. Obracam głowę. Nikogo nie ma. Ruszam w stronę drzewa o grubym pniu. Wychylam się, aby spojrzeć czy ktoś rzeczywiście za nim stał. Z wrażenia, a może nawet z przerażenia, omal nie osunąłem się na ziemię. Kisho. We własnej osobie Kisho. Co prawda nie w stroju ducha, ani innego upiora ale z wyrazem twarzy równie budzącym grozę.
- C-co ty...- wyszeptałem, gdy wziął mnie za szmaty i przycisnął stanowczym ruchem do drzewa.
- Milcz. Jak śmiałeś mnie zostawić. Jak mogłeś w ogóle robić mi jakiekolwiek nadzieje. I to nie pierwszy raz. Ponownie zostałem upaprany ziemią. To gorsze ... od tego stanu, w jakim trwałem przez cały czas dopóki znowu mną nie pogardziłeś. - jego oczy napełniały się łzami. Nim zdążył cokolwiek jeszcze powiedzieć, wyrwałem się z jego uścisku i położyłem dłonie na jego ramionach.
- To nie tak.
- Przestań! Kochałem cię a ty potraktowałeś mnie jak skończoną szmatę! - serce załomotało szybciej. A jednak dobrze przeczuwałem, że coś do mnie czuje...
Nim się obejrzałem, Kisho, z zaciśniętymi pięściami oddala się wgłąb mrocznego parku. Biegnę, a gdy go dogodziłem, stanąłem tak, aby nie miał jak dalej przejść.
- Ty nigdy mnie nie kochałeś - układam zdania, starając ignorować skryty we mnie głos, który wrzeszczy z przerażenia "zrób coś, żeby nie odszedł, musisz go przekonać!" - Nie tak jak powinno się kochać. Byłem pierwszą lepszą osobą, która potrafiła chociaż jakoś cię wesprzeć. Równie dobrze tą osobą mógł być...ten facet. - wskazuję jakiegoś starca, szybkim krokiem oddalającego się w stronę ogrodzenia. - I to tylko przez podłość losu i twoją bezgraniczną naiwność nie spotkałeś więcej takich ludzi, którzy potrafiliby się stawić za tobą tak jak ja. Jednak taka osoba jak ja nie może stać się częścią twojego życia, mimo uczuć. Po miesiącu wspólnego obcowania, miałbyś dosyć. Przejrzałbyś, że takie typy jak ja nie dają wiecznego szczęścia. Więc po co? Po co mamy się wiązać, skoro zasługujesz na kogoś lepszego?
- Nie prawda! Wmawiasz mi te kłamstwa, żebym dał sobie spokój, bo jestem dla ciebie obojętny! - przerywa, cały się napinając.
- Jeśli byłbyś dla mnie obojętny, zostawiłbym cię w momencie, kiedy się dowiedziałem z czym się borykasz, i nie tylko wtedy.
- A ostatnim razem?!
- Czy naprawdę nie rozumiesz, że idziesz w złym kierunku? Masz to jak w banku, że kiedyś będziesz szczęśliwy, ale na razie nie umiesz wziąć się w garść, jak każdy SILNY człowiek. Dlatego ja, przypisany do grupy ludzi, podobnie jak ty teraz, która nie wie co zrobić ze swoim przejebanym żywotem i chodzi po świecie, jedną nogą w zupełnie innej rzeczywistości, nigdy nie pomogę ci osiągnąć tego, o czym zawsze marzyłeś. W przeciwieństwie do mnie, nie wszystko jeszcze stracone, więc nie zaprzątaj sobie głowy bezimiennym zauroczeniem i śmigaj po szczęście i spełnienie marzeń, choćby dla mnie. Żebyśmy spotkali się po paru latach i mógł się radować razem z tobą  twoim światem. Głupek. - dodałem jeszcze na koniec przemowy, aby trochę rozładować zaciętą atmosferę. Natomiast Kisho patrzył i chyba uwierzył. Jak nic uwierzył. W końcu musiał, bo taka była prawda. Nie zasługiwał na taki los.
- Przyjaciele? - pytam, wyjmując mały palec, aby splótł swój razem z moim, na znak obietnicy.
- Przyjaciele.



*



   Po mojej jakże zacnej przemowie, zaczęliśmy utrzymywać kontakt regularnie. Chłopak, krok po kroku wchodził w nowy, przepiękny świat (dobra, bez przesady, ale na pewno lepszej jakości niż ten nasz sprzed miesiąca), dzieląc się ze mną rewelacjami. Od czasu do czasu pytał mnie - skończonego nieudacznika - w jaki sposób tego dokonać, aż w końcu mu się udało. Też mnie to dziwi, że w końcu ja, który stworzył sobie bagno na Ziemi,  go tak naprowadziłem. Pewnego razu zaprosił mnie do swojego niezwykłego świata, na jeden krótki wieczór, przedstawiając mi wszystkich, którzy potrzebni mu byli do szczęścia, i to właśnie wtedy mogłem w końcu spojrzeć w swoje lustrzane odbicie i dumny jak paw, z ręką na sercu stwierdzić "Spisałeś się. Sumienie masz czyste".
  Koniec krótkiej historii o losach Kisho. Dzięki niemu (w niewielkim stopniu ale zawsze) stałem się lepszym człowiekiem. Przynajmniej próbowałem sobie to wmówić. 



~~*~~



2 comments:

  1. Nigdy nie słyszałam o naleśnikach z wałkowanego ciasta; mama inaczej nauczyła mnie je robić.xD

    Obietnica - taka suodka.(*-*)

    ReplyDelete
    Replies
    1. iesus, wychodzą na jaw zdolności kulinarne Nazzuny, a raczej ich brak XDDD

      Delete