25.4.14

Potwór z preludium.

Dział: Zhomogenizowani
Numer rozdziału: 3
Gatunek: Yaoi



  Wracałem tramwajem. Cały czas nie spuszczałem go z oczu. Był piękny. Był piękny. Kruchy jak kobieta, a jednak wysoki. Uwiodły mnie jego długie, delikatne rzęsy i sposób jakim nimi zamykał powieki. Porcelanowy jak lalka, ale wcale blady. Dla mnie wręcz doskonały odcień skóry. A powaga? Lekko uniesiona głowa, narzucająca obserwatorowi jednoznaczną opinię, która ciśnie się na usta "pewność siebie". Cholernie pociągający całym sobą, nawet nie chodzi i przecudną twarz, bo przez samo patrzenie człowiek czuje się tak, jakby właśnie grzało go gorące słońce. A  w rzeczywistości za oknami pędzącego tramwaju, tysiące nowo-narodzonych listków kłaniają mu się, mówiąc grzecznie "dzień dobry, paniczu". Miał słuchawki w uszach. Ubrany w jakby staromodny styl retro. No po prostu nie! Co tu dużo mówić? Nie dość, że pełen piękna i wdzięków, na pierwszy rzut oka o intrygującym zachowaniu, to jeszcze w stu procentach oryginalny! Przez chwilę się zawahałem czy nie wysiąść za nim, kiedy nagle niespodziewanie - chyba mało brakowało i by przeoczył swój przystanek - wziął kurtkę do ręki i zniknął. Nawet się nie obejrzałem. Chyba po prostu nawiedziły mnie obawy. Zwykle tak miewam, że im dłużej się wpatruję w coś, co piękne, po jakimś czasie (zdecydowanie za długim) przestaje mnie urzekać: widzę zbyt sporo wad, których wcześniej nie dostrzegałem.
       Serce mi się ruszyło w piersi. Nie z powodu zachwycenia - to uczucie minęło z chwilą, kiedy Panicz uciekł. Najzwyczajniej w świecie, po babsku, spochmurniałem. Jak na faceta zdecydowanie zbyt często mam labilne wahania nastrojów. Pomyślałem, że ktoś taki jak ja, nigdy nie zasłuży na wymarzone prezenty. 
        Spontanicznie podjąłem decyzję. Wysiadłem na najbliższym przystanku. Wróciłem do centrum, a nogi poniosły mnie do murów szkolnych. Zostawiłem wujkowi, co siedział w portierni, legitymację za klucz i wszedłem do sali 117, nie zapalając światła. Przez chwilę przemknęła mi kompletnie odludna myśl "może zamknę od wewnątrz", ale ostatecznie stwierdziłem, że niech słyszą. Niech cały korytarz usłyszy, jak płaczę. Jak się weselę. Jak się podniecam, żeby potem wyć z bólu. Wołać Kogoś o pomoc, by po chwili przypomnieć, iż Ta Osoba jest za daleko, za wysoko, kompletnie niedostępna, chyba tylko dla kogoś, kto umie wierzyć. Ja w tym momencie na pewno odpadam... i kiedy wiem, że nikt mi nie pomoże, znowu wchodzę w stan melancholii i myśli, powiedziałbym, często nawet samobójczych lub po prostu " ciągłego gdybania". Domyślacie się, że wszystkie te emocje zostały przelane w każdy nieposkładany, nieuporządkowany, chaotyczny, nieproporcjonalny dźwięk preludium h minor Rachmaninowa. Z ostatnim zagranym dźwiękiem, podziękowałem kompozytorowi, za to że stworzył coś w sam raz dla mnie. Jednak kiedy na chwilę uśmiechnąłem się pod nosem, czarne koszmary wdarły się bez słowa zapowiedzi.
"Nie podoba mi się początek. Nie ma w nim skupienia, jakiegoś początkowego spokoju. Kompozytor tu jest załamany. Brakuje subtelności. Zmieniasz rytm, przez co słychać hałas, nierównomierność. Zamiast  bezsilności jest jakaś władczość, buntowniczość." 
"Na początku grałem, jak mi pan pokazał."
"Wiem, ale teraz jest źle, dlatego poprawiam. Chyba zdajesz sobie sprawę, że jakbyś zagrał w ten sposób to na egzaminie by cię zabili."
        Niby żart. Tak naprawdę, jeśli każdy pianista interpretuje podobnie jak profesor powiedział, to Rachmaninow grał tak samo, chociaż aż do dziś nie miałem okazji zetknąć się z jego osobistym wykonaniem utworu. Co ja zrobiłem nie tak? Poniosłem się emocjom i w rezultacie kompletnie zmieniłem coś niewłasnego? A jeśli nawet, nie powinno być rzeczą zakazaną. Wolność.... zero wolności. 
Po raz kolejny potwór mi krzyczał do ucha: "Dalej, pokaż tym wszystkim parszywcom, całemu światu, że jesteś inny, bo masz w sobie to coś! Przecież każdy snob-klon nie jest wart twojego spojrzenia, a wokół się roi od takich. Dalej, pokaz nawet tym, na których ci zależy, chociaż jest ich namiastka. Nie. Zrób to dla siebie. Dla satysfakcji, że najzwyczajniej możesz zdeptać ludzi, którzy są śmieciami, a teraz uważają się za nie wiadomo kogo. I jeszcze tym wprowadzisz sprawiedliwość, o której ludzkość najwyraźniej jeszcze nie słyszała. 
        "Tak". Wstałem od fortepianu i skierowałem się w kierunku podwójnych drzwi, zaciskając pięści, z uśmiechem świra, który właśnie zamierzał wcielić swój diaboliczny plan w życie. Kiedy położyłem prawicę na klamce, poczułem, jak ktoś chwyta za drugą po przeciwnej stronie. Światło księżyca, które przedarło się przez okna z korytarza, pozwoliło mi dostrzec, kto stał 20 cm przede mną. Shiro. W natychmiastowym trybie now zawitał na mej twarzy uśmiech radości. Wiedziałem, że to był pozór mojego istnienia, ale za którymś razem weszło w nawyk, poza tym po co psuć humor dobrym ludziom? Dobra, dobro-złym ludziom. Pewnie myślicie: dlaczego? W swoim czasie wszystko zrobi się dla Was jasne.




~~*~~

No comments:

Post a Comment