22.4.14

Gówno prawda.

Dział: Zhomogenizowani.
Numer rozdziału: 2
Gatunek: Yaoi



Szufladkowanie, generalizowanie, wrzucanie do jednego worka kontra nihilizm, cynizm, sarkazm, orgazm. I czego oni oczekują? Że będę za nimi latać z wywieszonym jęzorem, bo przecież są wyższsi stanem? Mam takie spaczenie zawodowe - traktuję wszystkich sprawiedliwie. Nie potrafię dostarczać produktów w postaci komplementów, by nauczyciel, w reakcji fotosyntezy, wydzielił z siebie dobre oceny. Damn.
        SEIJI REBEL! Co się dzieje z człowiekiem, który ma własne zdanie i nie daje się wgnieść w glebę? Który mówi, co myśli, no bo po co się oszukiwać? Jesteś szczery, to niekulturalny, sprawiedliwy, to chamski. Zrób sobie jeszcze kilka, tudzież kilkanaście kolczyków, to w ogóle najchętniej do poprawczaka cię wyślą. I wtedy, z typowym dla siebie sarkastycznym uśmieszkiem, wyjebiesz:

"Psze pana, a w szkole to nie o wiedzę chodzi?"


 I w tym momencie jesteś przegrany na całej linii. 



        W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czego oni w ogóle chcą. Podobno szkoła ma na celu zmądrzyć wszystkich pieprzonych uczniaków, którzy nie wykazują zdolności nawet do tabliczki mnożenia. Ale nie. To jest kurwa masowa manipulacja, oni tylko chcą, żebyśmy tak myśleli. Oni cię zgnębią, wytrą tobą podłogę, wyśmieją, wyzwą od najgorszych, ale... nie, przecież oni uczą nas, co znaczy "wychowawcze"! 

Dziwić się, że ludzie na prostaków i skurwieli wyrastają. 




***



        Swoje początki w tej szkole pamiętam jak przez mgłę. Byłem odpychany przez ludzi, którzy sami nic do zaoferowania nie mieli. Spławiali mnie na różne rozmaite sposoby, od dziwnych tekstów typu "w trzy osoby nie da się siedzieć w ławce, usiądź z Marem" po spierdalanie na drugi koniec korytarza na mój widok. Jako że nic specjalnego w nich nie było, nie miałem nic przeciwko izolowaniu się od nich i siadaniu dzień po dniu z Marem, którego osobowość wyjątkowo pasowała do mojej spaczonej psychiki. Mar był człowiekiem o ustabilizowanym poglądzie na świat - miał wyjebane na wszystko i wszystkich. Prowadził monotonny, spokojny tryb życia polegający na niewtrącaniu się w nieswoje sprawy, nauce "byle zdać", no i skupiał się tylko na tym, na czym musiał. "Yeah, w końcu ktoś inteligentny" - pomyślałem.
        Po dłuższym czasie nazwano nas paczką. Do dzisiaj nie mam pojęcia, jak to się stało, ale uznano nas za grupę trzymającą się razem, trochę na uboczu - mnie, Mara, Narcyza, Marcela. Tuż po utworzeniu się tej diabolicznej sekty, stworzył się również przydupas za wszelką cenę chcący do nas dołączyć - pieprzony Nazzuna, który wcześniej tłumaczył się podwójnymi ławkami zamiast potrójnych. Początkowo starałem się delikatnie dać mu do zrozumienia, żeby spierdalał, ale nie miał zamiaru. Dałem sobie spokój i zostało tak do dziś.
        Owa paczka, w przeciwieństwie do innych szkolnych paczek, wydawała się być nieco zróżnicowana. Można powiedzieć, że cudem znajdowaliśmy wspólne tematy. Nie mieliśmy żadnych wspólnych cech. Wcześniej wspomniany Mar był cichym, ukrytym skurwielem, Narcyz nie widział świata poza kosmetykami i nowymi trendami, Marcel nie miał życia poza samoobroną przed atakiem reszty klasy, Nazzuna wydawał się być kompletnie wyjebany z kosmosu, ja natomiast...

Ja natomiast odstawałem.


        Nie rozumiałem tej klasy i szkoły, nie chciałem rozumieć. Wszystko było dziwne, z dupy, do dupy, nienawidziłem tej budy od początku. Nie, wróć. Nienawidziłem tych ludzi od początku. Uczniowie wyglądali tak samo, zachowywali się tak samo, gadali tylko o szkole. Nauczyciele nie byli lepsi. Szkoła jako szkoła uchodziła podobno za całkiem niezłą, mimo to po wejściu do środka jebało stęchlizną ludzkich łepetyn. O ile w ogóle miało co gnić.



***



- Sfałszowali wyniki. - podsumował Mar, rozpłaszczając swój ryj na ławce w sali historycznej. - Gnoje.
        Jak bardzo by mnie nie wkurwiał, miał chłopczyna talent to rozpierdalania systemu w chwili idealnie nieodpowiedniej. Palnął swoje trzy słowa i skonał ponownie na biurku, nie zajmując sobie głowy poirytowaną nauczycielką. Spojrzałem na telefon. Jeszcze dwadzieścia minut... Rzuciłem okiem na Berry, która właśnie zabijała mnie wzrokiem pedofila. Dzień jak codzień... Po krótkiej chwili dostałem w ryj liścikiem. Był zwinięty jak jakieś miniaturowe origami, przypominało mi to trochę kutasa, w zasadzie... tak, Berry była do tego zdolna. "Idziemy po lekcjach na pizzę?". Westchnąłem głęboko. Wziąłem ołówek do ręki. "Damn, od tygodnia codziennie jemy fast-foody...". "No i?".
        Padłem zrezygnowany na ławkę zaraz obok Mara, który nic sobie nie robił z panującej nad nim bitwy na papierowe kartki.




~~*~~


No comments:

Post a Comment