26.4.14

Tych Dwóch

Dział: One shot
Numer rozdziału: -
Gatunek: Yaoi



Michael Beather był wysokim, dość szczupłym, przeciętnie zbudowanym, zawsze krótko ściętym szatynem. Za szkiełkami kwadratowych okularów w niezbyt grubej, czarnej oprawce, kryły się brązowe oczy. Chodził zazwyczaj nieogolony, co nie oznacza, że zapuszczał brodę. Właśnie zmierzał w stronę najhuczniejszej części  Manhattanu. Przez pół godziny nie mógł znaleźć jakiegoś mniej zawalonego przez tłum imprezowiczów pub'u. Kiedy przechodził przez przecznicę dwóch wąskich uliczek, jego uwagę przykuł pewien facet. W dość dziwaczny sposób zaczepiał okazałą grupkę drechów. Na pierwszy rzut oka wyglądał na całkiem nawalonego. Nagle wybuchnął tak donośnym śmiechem, że Mike natychmiast się otrząsnął z zamyślenia i jeszcze bardziej zirytowany niż był do tej pory, gwałtownie ruszył przed siebie. 
            Po zamówieniu kufla piwa, Mike całkiem odłączył się od  świata zewnętrznego. Był tak pogrążony w swoich nużących problemach, że nawet nie zauważył, kiedy ktoś się obok dosiadł. 
- Co taki zasmucony? Jest wolny sobotni wieczór! Trzeba się radować! - szatyn przeniósł swoje szklane spojrzenie na rozmówcę. Dlaczego nie zdziwił go fakt, iż tą osobą był ten sam facet, który wcześniej wywołał niepotrzebne zamieszanie? Mike dostrzegł jego podbite oko - najwyraźniej tamtym towarzyszom również nie przypadł do gustu. 
- Ta. - stwierdził z dezaprobatą, wręcz natrętnie mierząc go wzrokiem. Gdyby nie licząc sińca pod okiem,  był całkiem przystojny. Jakby nieustannie śmiejące się piwne oczy aż kontrastowały z jasnymi włosami. Tak właściwie nie do końca było wiadomo jaki mają kolor, ale coś pomiędzy ciemnym blondem a jasnym brązem. Niedbale zapięta, trochę zmiętolona koszula odsłaniała dobrze zbudowany tors. Wzrostem byli na równi. 
- Jake jestem. - powiedział piwnooki, stawiając kufel pełen piwa przed Mike'iem. Sam już zdążył opróżnić prawie połowę naczynia. 
- Darowałbyś sobie. Nie musisz stawiać pierwszej lepszej napotkanej osobie. Mike. - prychnął szatyn, nie skrywając zirytowania. Ten natomiast wybuchnął tylko dziwnym, na w pół zachrypniętym śmiechem. 
        Mike już po dwóch piwach stał się rozgadany, a kiedy wypił dwa kolejne, nie protestując, wyszedł za Jakiem z pub'u. Nim się zorientował, znaleźli się w jakiejś nieznanej mu dotąd dzielnicy. Samo zachowanie tutejszych ,,przechodniów" było podejrzane, ale w jego krwi płynęło tyle promili alkoholu, że nawet na to nie zwracał uwagi. Weszli do jakiegoś dość zatłoczonego budynku. Jake przez chwilę coś uzgadniał z mocno umięśnionym osiłkiem, po czym wspięli się na pierwsze piętro. Kiedy brunet przekręcał klucz w zamku jednych z licznych tutaj drzwi, lekko dostrzegalnie drżały mu ręce z podniecenia. Wparadowali do środka, ale gdy pokój okazał się pusty, Jake tupnął nogą jak małe, niezadowolone dziecko. Już chciał stamtąd wyjść, jednak Mike jedną ręką mocno chwycił go za przegub, a drugą zatrzasnął drzwi.         Nie wiedział dlaczego tak postępuje, ale to miejsce nasuwało mu wiele dziwnych skojarzeń, którym nie mógł się oprzeć. Nie ważne z kim. Nie ważne, że całe łóżko z baldachimem było pościelone różowymi prześcieradłami, koronkowymi zasłonami, a stolik nocny i jedna pojedyncza lada wyglądały jak kącik dla małych dzieci. Nie ważne, że nie było tu żadnej wynajętej kobiety. On mu wystarczał. 
        Mike zaczął nieopamiętanie ściągać, a nawet prawie rozrywać, ubrania z Jake'a. Kiedy brunet próbował się jakoś uwolnić, Mike zepchnął go na podłogę, po czym oparł na nim swój ciężar ciała. Nie było mowy o ucieczce. W pewnym momencie łapczywe pocałunki towarzysza go rozochociły. Przestał się upierać i nawet pozwolił sobie rozpiąć szatynowi spodnie. Potem wszystko poszło po myśli Mik'a. Jedyną rzeczą, której nigdy by się nie spodziewał była reakcja Jake'a, gdy szybkim ruchem w niego wszedł. Zamiast pełnego bólu krzyku, po pokoju ( a może i nawet na korytarzu ) rozniósł się jego histeryczny śmiech. Mimo tego ,, zabawiali się" jeszcze przez kilka dobrych godzin, póki nie padli ze zmęczenia. 
Do uszu Jake'a  doszedł skrzeczący pisk fruwających w pobliżu ptaków. Pomału otworzył oczy, ale szybko je zmrużył, gdy przez niezasłonięte okno padł na niego oślepiający blask słońca. Kiedy jego wzrok się przyzwyczaił, sięgnął do kieszeni spodni po telefon. Bardzo się zdziwił, gdy go tam nie było, a już własnym oczom nie wierzył, kiedy znalazł obok niedbale rzucone swoje ubrania. Szybko je założył, bacznie przyglądając się każdemu fragmentowi pokoju. To zdecydowanie nie było szlachetne miejsce. Potwierdził to jeszcze dwa razy, mijając "gości" i "pracujących" budynku. Kiedy pewnym krokiem przemierzał puste, zaśmiecone ulice, kilka razy obejrzał się za siebie, czy przypadkiem ktoś go tutaj nie widział. 
Jeszcze godzinami zachodził w głowę, jak mogło do tego dojść, że się tam znalazł, ale za nic w świecie nie przypomniał sobie niczego innego prócz picia kolejnego piwa w zatłoczonym miejskim pubie.


~~*~~


DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ

- Halo?
- Szef wysyła ci nowe zlecenie: musisz zdobyć wszelkie informacje na temat Jacoba Kimball'a, czyli wszystko, co się tyczy jego życia służbowego. Kristine poda ci adres. Z góry założono, że w tydzień zdołasz się z tym uporać, jednak w razie wątpliwości - dzwoń do szefa.
- Zrozumiałem.

*


- Chemical Street numer siedem... Oo, jest. - Mike przystanął. Stała przed nim duża, w pół okrągła, okryta śnieżno-białą farbą willa. W wysokich oknach można było dostrzec poruszające się wewnątrz postacie. Jakiś mężczyzna rozmawiał przez telefon. Mike powoli okrążył teren. Bacznie przyglądał się każdemu fragmentowi domu i otaczającego go ogrodu.
- Jakby tu się włamać... wszędzie są kamery... - gderał pod nosem, zbliżając się do furtki. Nagle usłyszał kliknięcie zamka. Ktoś zamierzał wyjść z budynku. Mike jednym susem dopadł pobliskich krzaków i ukucnął, lekko wychylając głowę zza porośniętych liśćmi gałązek.
      Z willi wyszedł odziany w eleganckie spodnie i szykowną koszulę mężczyzna. Mike dostrzegł tylko, że rozmawia przez telefon. Nie mógł dokładniej przyjrzeć się jego twarzy, ponieważ mężczyzna włączając alarm, stał do niego odwrócony. Chwilę później zauważył zbliżającą się kobietę ubraną w wieczorową suknię. Stanęła przed furtką. Mężczyzna, jak tylko dostrzegł młodą damę, skończył rozmowę (oczywiście niesłyszalną przed Mike'a), schował telefon do kieszeni spodni, przywitał się z partnerką, po czym oboje wsiedli do zaparkowanego przed domem żółtego porsche. Samochód skręcił na pierwszej przecznicy, a Mike, który wcześniej doszedł do wniosku, że o włamaniu nie było mowy, biorąc pod uwagę każdy fragment systemu zabezpieczającego willę, rzucił się w stronę zostawionego nieopodal czarnego mustanga. Zjechał na ulicę i na szczęście szybko udało mu się dogonić żółty samochód.
      Pasażerowie nowiuśkiego porsche zatrzymali się przed jedną z najekskluzywniejszych restauracji Manhattanu. Mike był zmuszony zatrzymać się na parkingu przeznaczonym wyłącznie dla klientów restauracji, bo znalezienie wolnego miejsca wzdłuż zatłoczonych przez 24 godziny na dobę ulicach Nowego Jorku nie wchodziło w rachubę. W związku z tym musiał wejść do środka i coś zamówić. Zajął miejsce przy stoliku znajdującym się pod ścianą, skąd miał idealny widok na parę siedzącą na lewo od okien. A raczej idealny widok do czasu, kiedy kelner nie zaproponował im zajęcia jednego ze stolików, które przeznaczone były wyłącznie dla dwóch osób. Teraz Mike mógł podziwiać tył pleców mężczyzny i rozpromienioną twarz jego towarzyszki.
- W czym mogę służyć? - spytał kelner. Mike się otrząsnął i spojrzał na trzymaną do tej pory kartę menu. Szybko przeskoczył na stronę z napojami i przeleciał wzrokiem po cenach. Wszystkie były nadzwyczaj wysokie. 
- Wodę. - powiedział i kiedy tylko kelner odszedł, wsunął rękę do kieszeni, sprawdzając, czy miał przy sobie choćby kilka dolarów na tą przeklętą szklankę wody, która była tak droga, że w sklepie kupiłby ją co najmniej trzy razy taniej.
      Tak więc siedział przy tej szklance wody przez bitą godzinę, próbując lekceważyć dziwne spojrzenia kelnerów i gości, póki para nareszcie nie zaczęła się zbierać. Mike wsiadł z powrotem do swojego czarnego mustanga i w dalszym ciągu podążał za żółtym porsche. W pewnym momencie wyjechali z zatłoczonego Manhattanu na przedmieścia. Błądzili wśród zadbanych, luksusowych rezydencji, aż w końcu zatrzymali się przed jedną z większych i tam przyszło rozstać się z partnerką. Mężczyzna z powrotem zajechał do centrum miasta i ku zdziwieniu Mike'a, nie wrócił do swojej kwatery, ale zaczął pędzić w kierunku najhałaśliwszej części Manhattanu.
      Kompletnie zdegustowany Mike wszedł za rozradowanym  mężczyzną do pubu. Wypatrzony obiekt dopadł miejsca, gdzie siedziała grupka jego znajomych. Mike opadł na pufy w kącie pomieszczenia i przeszukawszy każdy zakamarek swoich kieszeni, znalazł pieniądze na jedno piwo. Sączył złoty napój póki zupełnie zirytowany głośnymi rozmowami i wszechogarniającym hałasem pub, nie wstał i nie skierował się w stronę wyjścia. Gdy mijał barek, ktoś wołał niewyraźnie jakieś imię na "M". Instynktownie się odwrócił. Poczuł mrowienie na całym ciele. Otóż facet ze zlecenia był nikim innym jak tajemniczym, schlanym do bólu gościem sprzed dwóch tygodni, z którym tak ładnie spędził tamtą rozbujaną na całego noc. Z początku pomyślał, że się pomylił, jednak te same rysy twarzy i połyskujące piwne oczy mówiły same za siebie. Stał teraz przed nim,a chwilę później ciągnął go w stronę swoich przyjaciół, wciąż powtarzając to zniekształcone imię.
- Przepraszam - bąknął Mike - Nie znam pana...
- Hej! S-spójrzcie - i znowu ten skrzeczący głos.
 "Ja nie wiem ile wystarczy wypić w tak krótkim czasie, żeby być tak szybko narąbanym jak ten facet"- pomyślał Mike, dochodząc za piwnookim do grona znajomych.
 - To mój stary dobry przyjaciel! Tyle lat! Kiedy ostatnio się widzieliśmy??- pijany łajdak najwyraźniej pomylił go z kimś innym. Tak czy owak nikt go nie rozpoznał, bo wszyscy zdążyli już przejść w nietrzeźwość. Więc zmuszony Mike się dosiadł, a oni nadal wybuchali śmiechem, kiedy któreś zaczęło coś opowiadać.
I tak przez kolejną godzinę.
A może nawet więcej.
Mike spojrzał na zegarek- 24:50.
Wstał.
- Już idziesz? - padło z ust kilku osobom.
- Taa. Czas nagli...-mruknął- Miło było was poznać- skłamał i obrócił się w stronę wyjścia.
- Oj Mike, dlaczego już... idziesz? - Jacob Kimball właśnie przywarł do jego ramienia - Zostań jeszcze chwilę.
- Nic z tego. - Mike próbował powiedzieć to pogodnie, jednak sam widok towarzysza wprawiał go w furię. - Praca mi nie... pozwala. - warknął przez zaciśnięte zęby, wyszarpując rękę z jego szponów.
-Oj Mike...- Jacob Kimball nie dawał za wygraną i poczłapał za nim aż do zaparkowanego nieopodal mustanga.
- Mówiłem ci już, jutro muszę wcześnie wstać. - szatyn wsiadł do samochodu i zatrzasnął drzwi, natomiast Jake dopadł tych po drugiej stronie.
-N-nie możesz cz...prowa...dzić, wy...piłeś..- stwierdził, czkając i wgramolił się na przednie siedzenie. 
- Ej! Nie ty będziesz o tym decydował, wysiadaj! - oburzył się Mike, próbując wydalić intruza. Okazało się jednak, że intruz zaczął majaczyć, aż w końcu usnął. Nie wiadomo, czy to było na pokaz, czy też nie, w każdym bądź razie chłopczyna nie reagował na żadne szturchnięcia ani nawoływania.
      Mike zapalił silnik i dwie minuty później już parkował przed swoją kamienicą. Kiedy zatrzasnął drzwiczki, Jake podskoczył i zaraz zaczął się oglądać, gdzie jest.
- Chyba nie chcesz spędzić tu całej nocy?- zapytał Mike głosem pełnym ironii. W odpowiedzi Jake niezgrabnie otworzył drzwi i wysiadł, potykając się o wysoki krawężnik. 
- Uważaj. - Mike w ostatnim momencie go przytrzymał.
- Tu...gdzieś mieszkasz? - Jake uniósł wysoko głowę, przyglądając się dachom pobliskich kamienic.
- Nie twój interes. - szatyn prychnął z wyższością i puścił ramię towarzysza, dzięki czemu ten mógł utrzymać równowagę. Potem oddalił się wgłąb krętej uliczki. Prowadziła ona do wejścia głównego starego gmachu.
  Przez to, że kamienice oddzielały szerokie na zaledwie nie całe dwa metry chodnika czy też uliczki, nawet najcichsza rozmowa zamieniała się tu w dźwięczne echo. Jacob za wszelką cenę nie chcąc zostawić Mike’a, poszedł chwiejnym krokiem za nim, przy tym niechcący zahaczając o pobliski śmietnik.
- Co robisz?! – syknął pół szeptem rozzłoszczony Mike. Nie miał bowiem zbyt dobrych kontaktów z sąsiadami.
- Ja... chcę...- Jacob nie zdążył dokończyć, bo Mike szybko do niego dobiegł i na siłę zaczął ciągnąć w stronę swojego mieszkania.
- Nawet nie kończ. Nie będziesz robił mi tu wstydu.

      Tak na dobrą sprawę pijanych ludzi łatwiej jest przycisnąć do mówienia prawdy. Mike znalazł dobre strony przetrzymywania u siebie nieproszonego gościa. Przecież jeśli poczęstuje chłopaka jeszcze z dwoma kieliszkami whisky, skłoni go to do wyśpiewania prawdy. Jak dobrze pójdzie, powie mu wszystko na temat spraw służbowych. Życie prywatnego go nie interesowało, choć chętnie by odkrył kim dla niego jest ta tajemnicza dziewczyna z restauracji...  Tak czy siak trzeba tylko jakoś całkiem przez przypadek zahaczyć w rozmowie o ten wątek.
- Jacob?!- Mike wszedł do salonu i podszedł do barku. Nalał do jednego kieliszka najwyżej procentową whisky, a do drugiego soku jabłkowego. – Chodź tutaj!
  Rozradowany Jake jak tylko został wpuszczony do wielkiego, nowoczesnego mieszkania, zaczął po kolei badać każdy jego zakamarek. Właził do każdego pokoju, głośnio trzaskając wszystkimi napotkanymi drzwiami. Narobił przez to nieznośnego hałasu.
- Co się tam dzieje?! – i w tym momencie usłyszał donośny trzask tłuczonego szkła. Natychmiast skierował się w stronę, skąd dochodził. Wszedł do pracowni komputerowej i stanął w progu, przypatrując się jak piwnooki leży na plecach i zaciska dłońmi czoło. Obok wejścia stała przesunięta komoda, o którą najprawdopodobniej zahaczył, a na podłodze połyskiwały odłamki zbitej kryształowej wazy.
  Mike z westchnięciem nachylił się , aby pomóc mu wstać.
- Pokaż czy krwawisz.
- N-nie...
- Daj, nie będę dotykać. – Jakob po woli odsłonił czoło, ukazując zaczerwieniony, mały guz. – Chodź do salonu, przyniosę ci lód.
Tak więc kiedy tylko znaleźli się w salonie, a obrzęk został schłodzony, Mike podsunął Jake’owi kieliszek whisky, kłamiąc, że alkohol jest dobry na szybkie gojenie ran.


 *

- Miki, Miki, Miki...
- P-przestań.
- Miki no!
- N-nie... rób...- oczywiście Mike się starał, ale najwidoczniej Jacob Kimball miał to zakodowane jak jakiś robot, że bez względu na to gdzie i w jakim stanie się obecnie znajduje, za wszelką cenę nie może wyjawić informacji na temat swojego życia zawodowego. Co najgorsze, wcale nie pogorszyło mu się po podwójnej dawce whisky, tylko najwyraźniej guz przestał boleć i znowu dostał nagłego ataku euforii. Stąd można wyjaśnić sytuację, kiedy sparaliżowany Mike, nadal nie potrafiący zrozumieć dlaczego żadne próby rozpoczęcia rozmowy nic nie wskórały, nie umiał teraz odeprzeć uderzenia bruneta, który rzucił się na Mike jak dzikie zwierzę. - Mówiłem, żebyś przestał...
- Nie! Hahaha... - Jacob, rozbujany niepożądanymi emocjami, próbował rozkochać w sobie Mike'a ściąganiem koszuli z torsu. W sumie w bardzo niefortunny sposób mu to przychodziło, gdyż rozerwała się w dwóch miejscach. Oszołomiony Mike nawet nie zareagował, gdy coś śliskiego i wilgotnego przejechało po jego piersiach. Może to był język... wolał nawet nie myśleć.
- Hej! Chodź za mną!- Jacob nagle wstał i zaciskając palce na nadgarstkach szatyna, pociągnął go w stronę jego własnej sypialni. Gość aż tak się tu zadomowił, że nawet dobrze wiedział, dokąd idzie. Gdy otworzył drzwi, wskoczył z impetem na duże łóżko, które niebezpiecznie pisnęło. Potem ściągnąwszy z siebie spodnie, cisnął je wprost na Mike, który stał pod ścianą jak wryty. Kiedy szatyn sięgnął ręką, aby zrzucić ubranie na podłogę, dostrzegł, że Jake pozbył się również bokserek. Serce nagle załomotało, a dolna partia ciała zawrzała. Wtedy rozpiął pasek i kiedy podszedł do łóżka, spodnie zjechały na posadzkę. Kopnął je na bok, a sam wlazł na towarzysza.
      Powoli rozchylił językiem wargi bruneta, po czym całkiem się w nich zatopił. Macał językiem każdy cal jamy ustnej Jacoba. Kiedy poczuł, że stopniowo zaczyna ich to rozkręcać, sięgnął lewą ręką do członka towarzysza. Ten jak nic był w siódmym niebie, bo w odpowiedzi rozwarł szeroko kolana. Michael powoli w niego wszedł, nie przestając pieścić nabrzmiałego członka. Jake bardzo przeciągle westchnął, kiedy szatyn zaczął poruszać się płynnym ruchem raz w przód, raz w tył. Mimo tego, że na przemiennie zwalniał i przyśpieszał tempo, nie mógł dojść, więc ponownie zanurzył się w słodkich ustach Jake'a. To było takie romantyczne, gdy ich języki się splotły, a oni obydwaj w tym samym czasie doszli. Jacob na wpół przytomny z rozkoszy i poniekąd również z nadmiaru alkoholu w jego krwi, prawie odleciał w świat snów, kiedy Mike, niewystarczająco zaspokojony, gwałtownie go obrócił, tak aby leżał teraz na brzuchu. Wtedy ponownie w niego wszedł, jednak tym razem był bardziej zdecydowany. Żeby sobie pomóc, podtrzymywał, a raczej ściskał, zagłówek łóżka. Gdy byli blisko spełniania, Jacob przeniósł swój ciężar ciała na kolana, a Mike przygniótł ich do ściany, dzięki której jeszcze nie wypadli z, i tak szerokiego, miejsca do spania. Kilka sekund i ponownie znaleźli się w raju, jednak nie na długo, ponieważ zmęczony Jacob osunął się na poduszki, zasypiając twardym snem. Michael jeszcze przez chwilę pobawił się jego bezradnym ciałem, liżąc i macając go tu i ówdzie, aż w końcu sam skapitulował i przytuliwszy się śpiącego bruneta, przeszedł w świat snów.
       Rano Jacob otworzył oczy i przez pierwsze kilka sekund przyglądał się obcemu pomieszczeniu, aż w końcu go olśniło. Ach tak! Rzeczywiście obiekt jego westchnień (który był nim od czasu pierwszego spotkania w pubie), tejże nocy się z nim przespał. ,,Jak cudownie!" - wykrzyknął w duszy, spoglądając, jak Michael chrapie położony na niebezpiecznym skraju łóżka. Potem pewnym siebie krokiem ruszył do łazienki na odświeżającą kąpiel. Gdy się wysuszył, włożył szlafrok Mike'a i poszedł w stronę kuchni. Zrobił sobie kawy i już miał upić łyk, gdy zabuczał w przedpokoju telefon . "Może to komórka Mike'a ? Chociaż nie, pamiętam że moja miała włączoną wibrację". Poszedł sprawdzić i rzeczywiście okazało się, że zostawił służbową własność na komodzie w korytarzu. Jednak zamiast numeru wyświetlającego się w ekranie, jego wzrok przykuła mała karteczka spoczywająca obok. Wizytówka. Wizytówka Mike'a. Ciekawski Jake przeczytał nazwę firmy, w której był zatrudniony Mike.
- Osz w mordę... - Jacob, omal nie potykając się o własne nogi, popędził do sypialni, w mgnieniu oka niedbale włożył swoje ciuchy i czym prędzej opuścił ogromne, ekskluzywne mieszkanie.

Budzik.
Nieprzytomny Mike wyłączył upierdliwe urządzenie, kątem nie wyraźnie widzącego oka przyglądając się, która godzina. Zdecydowanie zbyt późno. Wstał z bólem, czując się jak po porządnym kacu. Co prawda codziennie tak wspaniale rankiem funkcjonował, ale dzisiaj wyjątkowo podle odbierał jakiekolwiek bodźce. Byle jak włożył na siebie walające się na podłodze szorty i powoli otworzył drzwi. Rozejrzał się wokół. No tak. Już dawno sobie poszedł. Która przecież jest godzina... Mimo wszystko zawiedziony Mike udał się do kuchni. Zauważył kawę, jednak chwilę później ocenił, że jest zimna. Ale została nietknięta.
- Jaki kochany, zaparzył specjalnie dla mnie...- łudził się,kiedy nagle usłyszał brzęczenie z korytarza. Z westchnięciem doczłapał się do komody, na której spoczywał nieznany mu telefon, a tuż obok niego wizytówka. Jego własna.
- Kurde, Mike. Musiałeś to spierdolić? 



~~^~~



        Dzięki temu, że centralny ochroniarz willi dobrze jego znał, Mike mógł swobodnie wkroczyć w progi nieskromnego mieszkania. Tak właściwie uzasadnienie "dobrze znał" to chyba zbyt mało powiedziane, bowiem prawa ręka Jake'a wiedziała o wszystkich jego romansach, a szczególnie tych męsko-męskich z uczestnictwem śmiertelnego wroga ( mam tu oczywiście na myśli Mike'a). I to był jedyny, że tak powiem, wtajemniczony w ich związek z ekipy służbowej. Ale wracając, na powitanie William ( bo tak się zwał) poinformował Mike'a o tym, że jego szefuś uciął sobie krótki relaks w prywatnym basenie znajdującym się poziom niżej od parteru. Więc tak oto Mike wkroczył bezceremonialnie do pięknie posprzątanego salonu, zostawiając ślady swoimi upapranymi ziemią butami. Gdy znalazł się przy wielkiej, białej, skórzanej sofie, przystanął. Chwilę się zastanowił, po czym poszedł w kierunku sypialni. Tam na małej komorze zostawił teczkę i wrócił do salonu.
- Basen mówisz... - Choć był tu kilka razy, nie zdążył nauczyć się, gdzie jest jaki pokój, dokąd prowadzą te schody, czy są osobne zejścia do piwnicy. Willa była zbyt abstrakcyjnie skonstruowana. Nagle jego uwagę przykuły wiodące w dół schody, które otaczała ściana z zupełnie niepasującą do wystroju reszty mieszkania tapetą. Mike szybko tam pomknął i po chwili znalazł się w niezwykle gorącej i zaparowanej hali ( wymiary mniej więcej 25 metrów na 5) , w której centrum znajdował się mniejszy basen sportowy.
      Zobaczył Jak'e wylegującego się na wysokim materacu. W jednej ręce trzymał książkę, a w drugiej drinka z papierową parasolką. Był w obcisłych kąpielówkach, które wyraziście podkreślały jego męskość. Mike starał się nie zwracać na to uwagi.
- Słuchaj, Jacob. Przyszedłem raz na zawsze to zakończyć. Ostatnim razem niewiele brakowało, a by nas nakryli. Wiesz, jak wszystko może się potoczyć, gdyby o nas wiedzieli. - powiedział na jednym wydechu. To co czuł, kompletnie się sprzeczało z jego słowami, ale rozsądek mu nakazywał  postąpić, jak należy. Ten czysto gówniarski związek, polegający głównie na zaspokajaniu swoich męskich pragnień, nie mógł być przecież najważniejszy. Jacob słysząc te słowa, omal się nie zachłysnął, po czym podpłynął do brzegu basenu i odłożywszy książkę wraz z drinkiem na błękitne płytki, splótł ręce na piersi i przybrał kpiący wyraz twarzy.       Uparcie patrzył wprost w źrenice tamtego. To głębokie spojrzenie szatyna rozpraszało, wypierało z umysłu rozsądek, żeby ogarnąć ciało pożądaniem. Jednak, przyrzekając w duchu, że tym razem do niczego nie dojdzie, Mike niby obojętnie (co naprawdę trudno było przed Jakiem ukryć) czekał na odpowiedź swojego rywala.
- Co cię nagle wzięło na takie poważne decyzje?- Jacob wyszedł z basenu po czym namoczył się pod natryskiem. Kiedy woda z węża przyjemnie oczyszczała go z chloru, ściągnął kąpielówki. W chwili gdy brunet okazał całą swoją nagość, Make szybko odwrócił wzrok, jednak zaraz potem znowu nań spojrzał. Cholera, jak on go prowokował i kusił jednocześnie.
- Jacob, weź się ubierz - zdobył się na obojętny ton, co nie było łatwe- Porozmawiajmy jak ludzie...
- Myślałem, że już wszystko mi przekazałeś.
  Brunet podszedł do szatyna i z założonymi na piersi rękoma stanął naprzeciwko niego. Dzieliła ich odległość zaledwie paru centymetrów. Przez kilka sekund mierzyli się nienawistnym wzrokiem. Jednak im intensywniej się w siebie wpatrywali, tym bardziej rosło w nich pożądanie. W pewnym momencie obydwaj nie wytrzymali. Efektem był szybki i ostry numerek na ślizgiej posadce domowego basenu.




~~*~~



No comments:

Post a Comment