22.4.14

IV: Addicted.

Dział: Zatracona osobowość. 
Numer rozdziału: 4
Gatunek: Yaoi.



        Chcę drinka. Pięćdziesiąt drinków. Chcę butelkę najczystszego, najbardziej niszczycielskiego, najmocniejszego i najbardziej trującego alkoholu, jaki człowiek jest w stanie stworzyć. Chcę brudnego, żółtego cracku wypełnionego formaldehydem. Chcę kopę metaamfy w proszku, worek grzybków, basen benzyn tak duży, by móc się w nim utopić. Chcę czegokolwiek cokolwiek kiedykolwiek gdziekolwiek jakkolwiek, ile tylko się da, by zapomnieć. 
        Nihilizm, cynizm, sarkazm, orgazm. We Francji mógłbym zrobić z tego hasło wyborcze i wygrać. Nihilizm, gdyż postanowiłem zresetować życie zawieszone na pętli pop-mądrości. Cynizm, bo potrzebowałem czegoś do zgładzenia ostatnich tchnień nadziei. Sarkazm pozwala uniknąć rozmowy. Orgazm... Orgazm, bo podpieram się o lodowatą, betonową ścianę ze spuszczonym wzrokiem i papierosem w ustach i przyglądam się butom, które stanowczo zbyt wiele ze mną przeszły. Problem tkwi w tym, że nie należały ani nie należą do mnie. 
        Podnoszę powoli wzrok. Powoli, nie nieśmiało, bardziej... ostrożnie. Penetruję na wylot wszystkie najdrobniejsze detale, przetarcia na jego jeansach, kolor skórzanego paska, zagięcia na koszuli, odbicia światła na skórzanej kurtce, rozluźnione dłonie. Jedyny, który dotąd potrafił rozpalić mnie do tego stopnia. O niebo bardziej niż lik butelek alkoholu, jakikolwiek narkotyk, wszystko naraz. Jest paradoksem. Jest totalnie nieprzewidywalny, kompletnie spontaniczny. Zupełny wariat, jednak dojrzały. Męski i twardy, ale troskliwy i wrażliwy. Obojętny, ale namiętny i energiczny. Anioł w obejściu, istny szatan w łóżku. Gdy byłem młodszy zawsze usilnie doszukiwałem się w nim wad. Mówią, że to pomaga, jeżeli chcesz kogoś olać, dać sobie z nim spokój. Jednak... Ten koleś jest w stu procentach perfekcyjny.
        Odkąd pamiętam co jakiś czas pojawiał się w moim życiu, by potem niespodziewanie zniknąć. Przerwy były różne. Czasem uciekał na tydzień, czasami wracał po kilku latach. Nie sposób było przewidzieć, kiedy znowu się zjawi. Nigdy nie wiedziałem, gdzie przebywa, co robi, z kim jest, co czuje, o czym myśli, czy w ogóle pamięta o moim istnieniu. Gdy próbowałem go o to wypytać - zmieniał temat tak sprytnie, że czasem nawet tego nie zauważałem. Rozpalał moje myśli, zmysły do granic szaleństwa, ale najtrudniej było zatrzymać go przy sobie. 
        Podnoszę głowę, by była na równi z jego własną. Jednak wzrok pozostawiam wbity w zagniecenia na jego kurtce. Dziwna słabość. Nie zrobi pierwszego kroku, póki nie przejmę inicjatywy. Woli się zabawić moją psychiką i zobaczyć, co zrobię. Mogę uciec - złapie mnie i wrócimy do punktu wyjścia. Mogę stać w miejscu oczekując jego ruchu, wtedy jednak obydwaj zostaniemy tu całą ciemną noc. Gaszę papierosa na lodowatej, betonowej ścianie i, nie okazując emocji, sięgam po drugiego. Niespodziewanie chwyta mnie za podbródek, ruchem delikatnym i miękkim, a jednocześnie tak silnym, by podnieść go trochę do góry. Odruchowo spoglądam na jego twarz. Bitwa na oczy...
        I tym razem nic się nie zmienił. Ciemne włosy, coraz bardziej rozjaśniane idąc w kierunku grzywki. Ciemne oczy w kolorze czekoladowej kawy. Idealny owal twarzy. Porcelanowa cera. Wzrok... Ten wzrok. 
        Przegrałem. Boję się patrzeć w te oczy, przypominają mi stanowczo zbyt wiele zdarzeń. Zaczyna mnie boleć głowa. Sięgam po zapalniczkę, zapalić papierosa, jednak on wytrąca mi go z ręki. Spoglądam w jego oczy jeszcze raz, próbując mu pokazać, że się zmieniłem i nie dam sobą pomiatać, jednak... Czuję, że się rozpływam. Wydaje mi się, że dzisiaj nie piłem. Mimo to kręci mi się w głowie, obraz mi się rozmazuje, nogi drżą, a spodnie stają się mokre. 
        Opiera dłonie na ścianie, kilka centymetrów od moich ramion. Czuję na twarzy jego oddech. Szumi mi w uszach i pocę się na całym ciele. Serce biję mi jak nigdy dotąd. Szum w uszach jest nie do zniesienia. Nie jestem w stanie się ruszyć, nogi nawet przestały mi drżeć. Cisza. Mój strach osiąga apogeum. Serce zaraz nie wytrzyma. "Uspokój się, uspokój" - powtarzam w kółko w myślach. To wszystko nie jest przecież warte takiego stresu, adrenaliny, takich emocji. 
        Wieczór. Świat zasnuty mgłą, już powoli zasypiający, wydaje się taki niepozorny i miły. Człowiek myśli, że taki świat nie może go przecież skrzywdzić. Podobnie jak śpiące niemowlę wydaje się być na chwilę szczytem marzeń. A potem zaczyna płakać, wrzeszczeć, robi się czerwone, mokre i... ma się dość. 
        Wokół nas grobowa cisza. Tylko od czasu do czasu bokiem przemyka jakiś czarny kot. Zawsze wtedy rzucam się przed siebie, by przebiec mu drogę jako pierwszy. Bo jeżeli to jest szczęście, to naprawdę boję się, co mogłoby mi się przytrafić dzięki mocy tego czarnego pechowca. 
        "Nie myśl, nie myśl". To faktycznie pomaga. Nie mogę myśleć, jeśli chcę zapomnieć. Powinienem zapomnieć. Powinienem zapomnieć, powinienem zapomnieć, powinienem... Dlatego nerwowo patrzę w kierunku rzeki i wyobrażam sobie, że to nie jego oddech, że to tylko smugi tańczącego wiatru dotykają mojej twarzy. 
- Idziemy. - niespodziewanie przerywa kojącą ciszę. - Do piekła. Razem. 
        Gwałtownie odpycham go od siebie. Nie mam pojęcia, dlaczego, ale odpycham go i przekonuję sam siebie, że znów mam koszmary. Rozglądam się kurczowo wokół siebie szukając drogi do ucieczki. Nieważne, że to bezcelowe. Może tym razem się uda, może tym razem mnie nie złapie, może tym razem będzie mi obojętny, może tym razem na dobre zapomnę, może tym razem... 
       Całuje mnie w czoło. Delikatnie, bez zbędnych namiętności. Jego dłoń spoczywa na moim ramieniu. Bez żadnego gówniarskiego obmacywania, pieszczenia i Bóg wie, czego jeszcze. Podczas gdy ja stoję bez ruchu, niemalże nieprzytomny, sztywny, on potrafi czuć się tak swobodnie. 
        Tak bezszelestnie. Przegryzam delikatnie wargę, a on spogląda na mnie z góry. Przestaję się bać tego wzroku i całkiem śmiało patrzę mu w oczy, lekko marszcząc brwi. Jego oczy działają w podobny sposób, co muzyka. Będąc małym dzieckiem często potrafiłem niespodziewanie wybuchnąć płaczem, słysząc nową, nieznaną mi wcześniej melodię. Teraz, spotykając się z nim wzrokiem, czuję, że moje powieki stają się zaszklone. Mam wrażenie, że pochłania każdy centymetr mojego ciała. To jakby... pocałunek wzrokiem. 
        Wszędzie wokół panuje cisza. On również milczy. Jednak mimo to czytam płynące słowa z jego oczu. Przeprasza i obiecuje, że tym razem zostanie. Wiem, że nie ma cienia szansy, by tak się stało, jednak to spojrzenie jest tak szczere, że grzechem byłoby przejść obojętnie i nie uwierzyć. Łagodzi mój stres promiennym uśmiechem. Uświadamiam sobie, że właśnie otrzymałem najbardziej trujący, najmocniejszy alkohol świata. Wywołałem wilka z lasu. Nieświadomy, nieprzytomny, z błogim uśmiechem duszy, niezastanawiający się nad skutkami tego, co robię... Uzależniony. Zdecydowanie uzależniony.
        Wyobraź sobie, że jesteś narkomanem. Na chwilę obecną masz pełen asortyment różnorodnych świństw, które sprawią, że poczujesz się jak w bajce. Na spożycie ich wszystkich masz dzień. Potem znikną. Skosztujesz ich? Pamiętaj, że wtedy uzależnią cię jeszcze bardziej. A nigdy więcej ich nie dostaniesz. Co powinienem zrobić?


~~*~~



1 comment:

  1. Nie za bardzo zrozumiałam ten rozdział ...

    ReplyDelete