1.2.14

Sługa boży.

Dział: One shot
Numer rozdziału: - 
Gatunek: Yaoi




Tyle czasu brakowało mi weny... Pomysł na to naszedł mnie dzisiejszej nocy. :P Like it!




        Aktualnie system seminariów duchownych ustala i reguluje Kodeks prawa kanonicznego. Wedle jego prawa istnieje obowiązek powołania seminarium w każdej diecezji. W szczególnych przypadkach można erygować seminarium między-diecezjalne. Nauczanie w seminarium obejmuje co najmniej dwa lata kształcenia z filozofii, a także cztery lata studiów teologicznych. Klerycy zobowiązani są do wspólnego mieszkania w domu wyznaczonym przez biskupa minimalnie cztery lata.
        Przygotowanie do kapłaństwa odbywa się na drodze zarówno intelektualnej, jak i duchowej, ludzkiej, duszpasterskiej. Seminarium musi mieć program życia o organicznej jedności i zgodności z jednym celem jego istnienia, aby alumni mogli nawiązać głęboką więź z Chrystusem.
        Powoli przygotowywałem się mentalnie do zmiany otoczenia. Przerażała mnie nieco myśl o izolacji od naturalnego środowiska, jednak wiedziałem, że tylko w taki sposób osiągnę czystość duchową - z dala od wszelkiego zła, nie narażając się na wpływy społeczeństwa. Pobierałem wstępne nauki u swojego starszego brata, Jima. Miał dwadzieścia cztery lata, zatem studiował na seminarium już piąty rok. Był dla mnie wzorem do naśladowania. Nigdy nie splamił się hańbą, emanował dobrocią i był niezłomny w swej wierze. Niebo czekało na niego z otwartymi wrotami. Pragnąłem pójść w jego ślady.
        Wychowaliśmy się w rodzinie kładącej wyjątkowy nacisk na religię. W dzieciństwie byłem zbyt beztroski, by przerywać idyllę życia niepotrzebnymi filozofiami. Nie zastanawiałem się nad sensem życia, bowiem wiedziałem, że Bóg jest przyczyną i powodem wszystkiego. Nie śmiałbym powątpiewać. Dziś jestem wdzięczny matce, która ograniczała moje myśli. Patrząc na ludzi, którzy dawno się stoczyli, czuję się doskonale przez fakt mojej czystości.
        Szedłem pewnym krokiem przed siebie nie obawiając się niczego. Wiedziałem, że jeśli spotka mnie coś niedobrego, będzie to znak od Boga. Byłem gotów na wszystko. Nie bałem się wystawienia na próbę, wiedziałem, że przyjmę na siebie wszystko i udowodnię, że jestem godzien Jego miłości.




***




        Obudziwszy się nad ranem doznałem wyjątkowo nieprzyjemnego uczucia. Poczułem dziwny ciężar na sercu i wodę w płucach. Odnosiłem wrażenie, że ten dzień będzie pasmem niepowodzeń. Skarciłem się w myśli za taką postawę. Starannie zaścieliwszy łóżko, udałem się do łazienki próbując puścić to odczucie w niepamięć. Przejrzałem się w lustrze. Natura obdarzyła mnie nadzwyczajnie jasną karnacją, jednak tego dnia wydawałem się nieco bledszy niż zwykle. Przetarłem lekko powieki i przeczesałem palcami włosy w kolorze jasnej mahonii.



- Raymundzie! - zawołała z przedpokoju matka. - Czy jesteś już gotowy?
        Założyłem szybko ubranie, przemyłem twarz zimną wodą i szybkim krokiem ruszyłem w jej kierunku. Razem z ojcem i Jimem klęczeli już ze spuszczonymi głowami przed świętym obrazem Matki Boskiej, modląc się pokornie. W ciszy do nich dołączyłem. Nigdy wcześniej nie miałem żadnych intencji, tym razem jednak poprosiłem Ją o zniwelowanie moich złych przeczuć.
- Coś nie tak? - zapytał mnie ojciec po zakończeniu modlitwy. - Wyglądasz inaczej niż zwykle.
        Zaprzeczyłem, uśmiechając się szeroko. Obawiałem się, że coś zauważą. Nie chciałem budzić podejrzeń. Założyłem więc szybko buty i płaszcz, po czym opuściłem dom i poszedłem w kierunku kościoła.


 

        Zbliżała się szósta. Promienie słońca lekko przebijały się przez korony drzew rzucając światło na budzące się miasto. Wpatrywałem się w płynącą nieopodal rzekę. Wydawała się być wolna, jednak te wszystkie tamy czy nawet brzegi... Ograniczały ją. Zdawała się usiłować przebić się przez ziemię i uwolnić. Czego mogła chcieć? Co dałaby jej ta wieczna wolność? Nie miałaby już celu w życiu, gdyby zaznała wszystkiego.
        Msza już się zaczęła, mimo to na stojącej przed świątynią ławce siedział młody mężczyzna. Wpatrywał się w niebo zaciągając się dymem papierosa. Westchnął głęboko.
- Dlaczego nie wejdziesz do środka? - zapytałem, podchodząc bliżej.
        Zignorował pytanie. Patrzył w górę, jakby próbował odnaleźć coś, czego od dawna szuka. Starałem się nie oceniać ludzi po wyglądzie, jednak jego oblicze nie wskazywało na czystość, której gorączkowo poszukiwałem. Na jego głowie panował nieład włosów w kolorze gorącego karmelu, a na podbródku widniał lekki zarost. Jego uszy zdobił lik kolczyków, ubrany był w starą, skórzaną kurtkę i przetarte jeansy. Na ławce tuż obok niego leżała gitara.
- Pomóc ci w czymś? - spytałem, nie dając za wygraną. Obawiałem się, że może potrzebować pomocy, dlatego nie zostawiłem go samego. Tym razem rzucił mi spojrzenie i uśmiechnął się szeroko.
- Wiesz... Krok w inną stronę nie oznacza kroku do tyłu. - odpowiedział, zniżając głos do aktorskiego diapazonu. Miałem wrażenie, że robi sobie ze mnie żarty.
- Pytałem, czy ci w czymś pomóc. - odrzekłem.
- Z naszej dwójki to nie ja potrzebuję pomocy. - wyjąkał ze śmiechem, wskazując na mnie palcem.
        Zamurowało mnie. Stałem jak wryty i spoglądałem na niego oczekując wyjaśnień. Jego chichot przechodził w głośny, przeraźliwy śmiech.
- Załóżmy się. - uspokoił się nagle. - Jeśli przez jeden dzień będziesz wypełniać każde moje polecenie, zwątpisz w boga.
- To niemożliwe. Nigdy nie zwątpię. - odpowiedziałem stanowczo.
- Mówisz? To dlaczego nie umiesz tego udowodnić? - spytał z sarkastycznym uśmiechem.
- Błogosławieni ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli. - powiedziałem ze szczerym uśmiechem.
- Boisz się, że przegrasz, nie?
        Kolana się pode mną ugięły. Czyżbym faktycznie obawiał się zwątpienia? Nie, to zdecydowanie nie było możliwe... Z drugiej strony jednak... Właśnie! Może to była próba? Tak, na pewno. Bóg wystawił mnie na próbę, a ja musiałem udowodnić, że nie zwątpię.
- Przyjmuję wyzwanie. - odpowiedziałem, wywołując tym samym u niego chichot.
        Przedstawił mi się jako Random. Miał dwadzieścia jeden lat, a więc był starszy ode mnie całe cztery wiosny. Jego pierwszym życzeniem było natychmiastowe wyniesienie się z obszaru kościoła. Zarzucił mi na plecy swoją gitarę i kazał podążać za sobą.
- Raymund brzmi lamersko. - oznajmił. - Od dzisiaj przedstawiaj się jako Ray.
        Przytaknąłem. Udaliśmy się na przystanek tramwajowy, gdzie nakazał mi usiąść spokojnie i się nie odzywać, podczas gdy sam sprawdzał rozkład jazdy. "Idealnie" - szepnął sam do siebie.
        Nie za bardzo wiedziałem, co mam robić. Z jednej strony byłem kompletnie poddany Randomowi i w zasadzie nie mogłem czynić nic na własną rękę, ale złe przeczucie nadal nie ustawało. Zastanawiałem się, czy to rzeczywiście znak od Boga, czy padłem ofiarą obcego mi człowieka.
- Pakuj się. - wyrwał mnie z rozmyślań, pchając do środka tramwaju. Westchnąłem głęboko, skasowałem bilet i zająłem miejsce.
       Gdy wysiedliśmy, nie uraczył mnie rozmową, natomiast ja bałem się ją zacząć. Szliśmy dłuższą chwilę w milczeniu. Starałem się ostrożnie przyjrzeć się jego twarzy, wyglądała mi na znajomą. A jeśli nie na znajomą to na taką... Przychylną, ciepłą. Mimo zawadiackiego oblicza z nieznanych mi powodów byłem pewien, że u jego boku mogę czuć się bezpiecznie.
- Tutaj. - uśmiechnął się, wskazując palcem salon fryzjerski.
        Zamrugałem kilkakrotnie oczami, usiłując pojąć, co ma na myśli. Random jednak nie tracił czasu na zbędne tłumaczenie, tylko popchnął mnie do środka, wymienił kilka słów z fryzjerem i wyszedł. Zająłem miejsce na fotelu i bacznie obserwowałem poczynania stojącego nade mną mężczyzny.
        Siedziałem, wpatrując się martwo w swoje odbicie w lustrze. Moja cera nabierała z powrotem kolorytu, jednak nadal nie wyglądałem zdrowo. Fryzjer założył mi na włosy aluminium i poszedł obsługiwać innego klienta. Randoma ani śladu... Gdzie mógł pójść? Zacząłem przewidywać wyjątkowo czarne scenariusze, co nie było kompletnie w moim stylu. Powinienem był się powstrzymać i zahamować natłok myśli, mimo to... Stwierdziłem, że skoro mój Pan nie nakazuje mi tego robić, będę zachowywał się swobodnie.
        Początkowo dopadały mnie straszne wyrzuty sumienia, jednak po dłuższej chwili ustały. Po prostu uciekły. Uśmiechnąłem się sam do siebie. To był zdecydowanie najgorszy uśmiech, jaki stworzyłem w całym swoim życiu.
        Random wpakował się do salonu w momencie, gdy fryzjer ściągał ze mnie folię. Nie zdążyłem nawet zobaczyć efektu, bo szatyn ledwo co rzucił na ladę pieniądze, złapał mnie za ramię i zabrał ze sobą.
         Szliśmy jakieś pięćset metrów pod górę, nadal w milczeniu, po czym skręciwszy w prawo, zeszliśmy schodami w dół do baru znajdującego się w starej piwnicy. Zacząłem krztusić się roznoszącym się wszędzie dymem papierosowym. Szatyn popchnął mnie na jedną z kanap stojących w ciemnym kącie, sam zajął miejsce naprzeciwko. Rzucił na dzielący nas stół paczkę czerwonych Marlboro i zapalniczkę, racząc mnie jednoznacznym uśmiechem. Sięgnąłem więc dłonią po zapalniczkę, wyjąłem papierosa z paczki i włożyłem go do ust.
- Zaciągnij się i odpal. - poinformował.
        Postąpiłem wedle jego wskazówek. Wziąłem głęboki oddech, zapaliłem zapalniczkę i...
- Egrhhh... Kurwa... - zacząłem się krztusić. Po chwili oparłem się na łokciu o stół i wytrzeszczyłem szeroko oczy patrząc gdzieś przed siebie.
- Dobra reakcja. - zaśmiał się.
        W zasadzie to było moje pierwsze przekleństwo. Zawsze starałem się pięknie dobierać słowa, używać bogatego słownictwa, a teraz... Random mnie pochwalił, więc nie miałem sobie za złe.
        Gdy spaliłem do końca zaczęło mi się silnie kręcić w głowie. Szatyn nalegał, żebym zapalił jeszcze dwa lub trzy, słuchałem go. "To tylko jeden dzień, Ray... Wytrzymasz..." - powtarzałem w myślach nie zauważając nawet, że przyzwyczaiłem się do nowego imienia.
- Nadal mi nie ufasz, co? - spytał, biorąc łyk whiskey.
- Nie znam cię, poza tym zmuszasz mnie do złych rzeczy. - odpowiedziałem, dolewając sobie stojącej nieopodal rosyjskiej wódki.
- To by nie miało sensu, gdybym chciał zrobić ci krzywdę. - odparł. - Wiem, że to może zabrzmieć dziwnie, ale chcę dla ciebie jak najlepiej... Nieważne. Trzymaj, idź tego użyć.

        Podał mi reklamówkę i wskazał palcem na drzwi prowadzące do łazienki. Postąpiłem więc wedle jego życzenia. Wyszedłem zza stolika i udałem się do toalety. W pierwszym momencie doznałem szoku. Random wręczył mi... ciemne jeansy, koszulkę z Metallicą, glany i czarną kredkę do oczu. Przebrałem się więc w przygotowane ubrania, a stare zostawiłem w kabinie. Kredce przyglądałem się przez dłuższy moment, zastanawiając się, jak powinienem jej użyć. Przypomniała mi się wtedy chwila, w której moja znajoma, Lawrence, malowała oczy na jednej z przerw szkolnych. Spojrzałem w lustro. Dopiero wtedy dostrzegłem zmianę w mojej fryzurze. Miałem natapirowane, rozjaśnione do bardzo jasnego blondu włosy. Nie mogłem zaprzeczyć, że mi się to podobało. Nie marnując więcej czasu pomalowałem oczy i wróciłem do Randoma. Miał wyjątkowo zaskoczoną minę.  
- Która godzina? - zapytał niespodziewanie. 
- Dwudziesta. - odparłem, odpływając powoli. 
        Dolał nam po kolejce i, nim się zorientowaliśmy, skończyła się zarówno whiskey, jak i wódka. Leżałem rozłożony na kanapie totalnie nie wiedząc, co się dookoła dzieje. Widziałem tylko Randoma, który podnosi mnie i niesie w nieokreślonym kierunku. Moje ciało było bezwładne i nie panowałem nad kończynami. Podobał mi się ten stan... Przymknąłem oczy i spoglądałem z dołu na jego twarz. Miałem rację... 
        Zaniósł mnie do niedoświetlonego pomieszczenia i położył mnie na środku szerokiego łóżka. Było wyjątkowo ciepło, wręcz gorąco. Powoli, z trudem, zdjąłem z siebie koszulkę, aby zrobiło mi się chłodniej. Random przyglądał mi się z zaciekawieniem. W zasadzie to, co miał w oczach... To nie było zaciekawienie. To było bardziej jak...
        Nadmierne ciepło nie ustawało. Wierciłem się na łóżku gorączkowo poszukując czegoś chłodnego. W akcie desperacji poderwałem się gwałtownie do pozycji siedzącej, wyrwałem szatynowi z dłoni wysoką szklankę z piwem, po czym wylałem sobie całość na tors, wzdychając z przyjemności. 
- Chcesz to ze mnie zlizać? - zapytałem, cicho chichocząc. 
- Zostały ci trzy godziny będąc pod moimi rozkazami. - szepnął. 
- Korzystaj z okazji, póki możesz. 
        Zupełnie nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Jeszcze rano... Rano byłem w domu z ro... Nie. To byli obcy mi ludzie. Nie zwracali uwagi na moje potrzeby, kazali mi hamować emocje. Nigdy więcej. Postanowiłem. Nigdy więcej. 
        Random zlizywał ze mnie spływające strugi piwa powolnymi ruchami języka. Objąłem go rękoma. Położył mnie na plecach. Wsunąłem mu dłoń w spodnie. Całowałem go gorąco, jednocześnie poruszając coraz to szybciej dłonią. Wpijał się w moje usta z przyjemności. Nasze języki tańczyły ze sobą, obracając się energicznie. Byłem mokry. Rozpiąłem spodnie. Szatyn zsunął je ze mnie szybko, po czym zębami pozbył się również bokserek. Pocałował mojego członka lekko i oblizał go od samego dołu ku górze. Po chwili wziął go całego do ust, jednocześnie wkładając dwa palce w mój odbyt. Zacząłem energicznie trzeć swoje sutki. Nie mogłem już wytrzymać... Nie mogłem wytrzymać tego parcia... 
- R-random... - wzdychałem z przyjemności. - Wejdź we mnie... Teraz...
        Poczekał aż dojdę i połknął całą moją spermę, zlizując jej resztki z moich ud. Wsunął we mnie trzeci palec i powoli rozepchał. Jęknąłem z rozkoszy. Rozchylił moje uda i powoli włożył we mnie swojego członka. 
- A-aah... Random... - postękiwałem. - Dalej... Zrób to szybciej...
        Zniecierpliwiony zacząłem sam posuwać się w jego stronę, by było mi przyjemniej. Chciałem go poczuć w sobie. Całego. Kołysał biodrami nieco szybciej, jednak dla mnie nadal było zbyt wolno. Biadoliłem, żeby przyspieszył, gdy nagle... 
- R-Random... - szepnąłem, zatrzymując oddech. Poczułem ostry, rozrywający ból w kroczu. Wchodził coraz głębiej. To paliło... Miałem wrażenie, że przebija moje wnętrzności, gdy nagle... Rwanie zostało ukojone jego chłodną, gęstą spermą. Wszedł do samego końca, po czym spoczął na moim mokrym od zimnego potu ciele. 
- Przegrałeś zakład. - szepnąłem z uśmiechem. - To ty... jesteś... Bogiem. 



~~*~~



5 comments:

  1. okej opowiadanie .
    kajaaxx.blogspot.com

    ReplyDelete
  2. Genialne.
    Pomysł, wykonanie, rozwój akcji, wszystko.
    Doskonały dobór słów, idealne określenia do danych sytuacji.
    Po prostu wspaniałe. ^^

    ReplyDelete
  3. łał, masz talent! czytałam z wielką przyemnością.
    http://blondieslifetime.blogspot.com

    ReplyDelete
  4. Ta inspiracja mnie bardzo dotknęła. Sama miałam okazje niedawno przebywać w seminarium i jest tam nieziemsko. Jestem zachwycona i do tej pory, szczerze przyznam, że owy rozdział podoba mi się najbardziej i niecierpliwie czekam na kolejne natchnienie... i zapraszam do siebie, może odpowiesz mi na kilka pytań z wcześniejszych wpisów szczególnie....

    // + zapraszam do siebie na mala-dzancia.blogspot.com

    ReplyDelete
  5. Łał - to jedyne, co jak na razie przechodzi mi przez usta.
    Jesteś po prostu genialna!
    Ten pomysł... Na daną chwilę nie potrafię dobrać słów, żeby dokładnie opisać jakie uczucia wzbudziło we mnie to opowiadanie.
    Ale skłoniło mnie ono do refleksji. Do takiej cholernie głębokiej refleksji na temat własnego życia. Dziwne...
    "Krok w inną stronę nie oznacza kroku do tyłu." - tym jednym zdaniem podbiłaś moje serce. Dlaczego? Tego nie wiem.
    Wiesz, co... Ten szablon trochę mnie przeraża, ale jakoś przeżyję. Zakryję kartką, czy coś. Nie to, że mnie odpycha, nie, nie. Jest ciekawy, ale straszny...
    http://swiat-dreamer.blogspot.com/

    ReplyDelete