16.12.13

Niebo tak bardzo niebieskie było i chuj.

Dział: T.O.P x G-Dragon
Numer rozdziału: 4
Gatunek: Yaoi




        Na jednej z bogatych, pełnych przepychu wystaw sklepowych ujrzałem szlafrok. Ciemno-zielony ocieplany od wewnątrz polarem szlafrok. Nie, nie chciałem go mu kupić (debile!). Zauważywszy go na jednym z manekinów przypomniałem sobie epizod z pewnej nocy, kiedy G-Dragon siedział zmęczony nad kubkiem gorącej kawy z mlekiem, usiłując napisać nową piosenkę solową dla Taeyanga. Podparł wtedy głowę na nadgarstku, rzucił mi ospałe spojrzenie i powiedział coś na kształt "Nawet nie wiesz, jak wiele radości sprawiłaby mi napisana dla mnie piosenka...". Eureka! Postanowiłem napisać piosenkę specjalnie dla niego. W końcu miałem na to całe sześć godzin... Cóż, chcieć to móc!
        W pierwszej kolejności postanowiłem zadzwonić do studia nagraniowego z prośbą sklecenia dla mnie z jakichś ścinków piosenek BB w miarę ogarnięty podkład muzyczny. Oznajmiłem im przy tym, że dojadę na miejsce za niecałą godzinę i bez zbędnych czynności rozpoczynamy nagrywanie. Wkurwili się chyba. Ale wściekłość pracowników zawsze sprawiała mi satysfakcję. A to, że szef mnie lubił i zawsze wszystko uchodziło mi płazem to już akurat nie moja wina.
        Szybkim krokiem entuzjastycznie udałem się do parku znajdującego się zaraz za ogromnym centrum handlowym, które podsunęło mi ów niecny plan, po czym zająłem miejsce na starej ławce w nieco zacienionym miejscu. Znalazłem w mej wszechstronnej dziurawej kieszeni jakiś skrawek papieru. Długopis na szczęście zawsze noszę przy sobie. Dopiero po wykonaniu tych skomplikowanych czynności zdałem sobie sprawę z tego, że to chyba jednak nie będzie takie proste, jak mogłoby się początkowo wydawać.
        Minęło piętnaście minut od spięcia dupy i zabrania się ostro do pracy, a ja miałem tylko trzy słowa. Trzy kurwa jebane słowa. "Dawno, dawno temu". Cholera, jak G to robi? Może ma jakiś tajny, nieznany mi sposób? Zadzwonię do chuja! Nieee, Top, ty pindo, przecież wtedy G zorientuje się, że zaczynasz robić mu prezent dopiero teraz, przecież nie jest tak głupi jak ty, cwelu... Poza tym... Lepiej nie psuć jeszcze bardziej dragonowo-topowych relacji. Spojrzałem w górę i utkwiłem wzrok w melancholijnym błękicie nieba. "Dawno, dawno temu niebo było niebieskie". Hm, brzmi w sumie nawet w miarę logicznie. Jeszcze trochę dopracuje to zabójcze zdanie i może brzmieć naprawdę epicko. "Dawno, hen, tak dawno temu, niebo tak bardzo niebieskie było" i chuj. Prawie się rymuje! Zrobiłem to nieświadomie... Kurde, czemu nigdy wcześniej nie pisałem piosenek? Chyba mam niespotykany talent. Drugie zdanie. Tym razem spojrzę w lewo, szalony. "W parku usiadłem i w lewo spojrzałem"... Co by tu... Co tam jest... "Kupę psa na ziemi ujrzałem"...



~~*~~



- Ledwie zdążyliśmy zrobić ci ten pieprzony podkład! - wydarł się na mnie nieznany mi pierdolony koleś z obsługi tunera. - Nie mogłeś dać znać chociaż trochę wcześniej?
- Nie.
        Wszedłem do małego, dość skromnego pomieszczenia dla wokalistów, ustawiłem na oko statyw mikrofonu i dałem znak debilowi, że spiąłem dupę i jestem gotów. W zasadzie nawet nie znałem dopiero co zrobionego podkładu, ale tak naprawdę nigdy go nie znam. Zawsze improwizuję i nagrane płyty wychodzą wspaniale, kilka poprawek pracowników studia i jest zajebiście. Także tym razem też tak będzie. Wierzę w nich, a w siebie tym bardziej.
        Wczułem się najbardziej jak potrafiłem i zacząłem piać jak kastrat od siedmiu boleści. Koleś przy mikserze miał dziwną minę, wydawało mi się, że jest zachwycony tekstem napisanej przeze mnie piosenki i w sumie później potwierdził moją teorię. Trzeba było go trochę przycisnąć do ściany i wyłamać rękę, ale potwierdził i to było najważniejsze. 
        W momencie wprowadzania minimalnych poprawek do utworu, który już niedługo miał stać się hitem światowym zajmującym pierwsze miejsca w czołówkach najlepiej sprzedających się piosenek, postanowiłem nie wkurwiać obsługi i udałem się do małej restauracji korsykańskiej. Zegar miejski wybijał godzinę czternastą uświadamiając mi przy okazji, jak mało czasu mi już zostało. Tak czy owak, wszystko zależało teraz od pracowników studia, mogłem co najwyżej siedzieć i patrzeć, przejęty diabolicznym tykaniem zegara. Jednak wizja zjedzenia pysznego obiadu była o wiele bardziej kusząca. Zarzuciłem więc na siebie cienki płaszcz i opuściłem w podskokach studio, kierując się w głąb miasta. 
        Mimo popołudniowej pory świat nadal był uśpiony. Wraki ludzi dreptały szarymi ulicami niczym stu-wieczne zombie krzycząc mi niemal prosto w twarz, że nie zdaję sobie sprawy, co oznaczają stałe godziny pracy. Ciekawe, czy napisali kiedykolwiek piosenkę, tępe chuje. Ale nie, oni są o wiele bardziej zmęczeni życiem, szczególnie ci układający serki topione na taśmie albo prowadzący kurwa wózki widłowe. No kurwa. Nic kurwa nie wiecie o życiu!
        Do małej restauracji zaprosił mnie dochodzący stąd, stamtąd, zewsząd i znienacka zapach gówna. Nie miałem siły zastanawiać się nawet, czy gdzieś tam ktoś się zjebał, czy może kucharz ma naprawdę wymagające podniebienie i używa specyficznych przypraw... Chuj wie. Tak czy inaczej byłem zbyt głodny, żeby bawić się w ogarnianie pseudo-filozoficznych dylematów, poza tym nigdy nie potrafiłem wyprowadzać wzorów. Szczególnie na spacer. Wszedłszy do przytulnego wnętrza uznałem, że psuję klimat przyćmionego światła tym, że po prostu za bardzo świecę. Nie miałem wtedy w sumie na sobie nic z cekinami (dziwne), jednak moja osoba... Nie przechwalając się... W końcu ja...
- Uważaj jak chodzisz, popaprańcu. - usłyszałem za sobą niski, seksowny głos. Odniosłem dziwne wrażenie, że skądś go znałem. O chuj, wpadłem na jakiegoś kolesia, ale beka! - Tylko nie zgiń we własnym blasku, bo nie zdążysz zobaczyć lepszych od siebie, na przykład mnie. 
- Co ku... - zacząłem, odwracając się gwałtownie na pięcie. Co za chuj śmiał się tak do mnie zwrócić?! Zaraz mu wy... O ja jebię... Przecież to...
        Stał przede mną, zachowując swą wiecznie dumną, emanującą seksem pozę i zabijał mnie wzrokiem. Raczył nawet ośmielić mnie i zaszczycić zawadiackim uśmiechem na znak swej lepszości. To zachowanie niezaprzeczalnie sprawiało mu satysfakcję.
- Wybaczam. - rzucił krótko litościwym tonem widząc, że nie mam najmniejszego zamiaru przepraszać. - Poza tym mam nadzieję, że pańskiemu ryjowi nie stało się nic na tyle złego, co mogłoby go ewentualnie naprawić. 
        Stałem jak wryty. Było tak za każdym razem, kiedy raczył mnie niespodziewanie swoim towarzystwem. Zawsze rozwalał mnie ciętym ostrzem riposty, a ja nie potrafiłem nawet wydać z siebie żadnego odgłosu poza westchnięciem wiecznego poniżenia. W zasadzie jechał tak po wszystkich członkach BB, jakby czuł się jakiś lepszy... Nie, wróć. Jedynie G nigdy nie padł jego ofiarą. Mieli naprawdę wyjątkowo dobre kontakty, co zawsze mnie dziwiło, bo obydwaj pochodzą z dwóch kompletnie różnych światów. Nie łączy ich nic poza branżą muzyczną. 
- W sumie to mam dla ciebie propozycję. - zaczął, zniżając ton głosu. - Czy może raczej... wyzwanie. Podejmiesz się?
        Przełknąłem głośno ślinę. Moje milczenie odebrał jako aprobatę. 
- Ten z nas, którego prezent urodzinowy dla G bardziej go ucieszy... - zaczął. - Dostanie Dragona. 
- ...Dostanie Dragona? - wyjąkałem z lekkim przerażeniem w głosie. 
- Na caluteńką noc. 




~~*~~

     

1 comment: