23.11.13

Cztery puste paczki po marlboro.

Dział: One Shot
Numer rozdziału: -
Gatunek: Yaoi



        Dym przepełniający płuca stał się antidotum na chorobę zwaną światem. Nadal byłam w stanie uświadamiania sobie samej o spaczeniu własnej perspektywy na wszelkie otaczające mnie jestestwo, jednocześnie upewniając się, że mój światopogląd zakorzenił się we mnie już zbyt głęboko, aby istniała możliwość wyplenienia go. Filozofia zaczęła rządzić mym umysłem, roztkliwiając się nad złem ówczesnej ludzkości i dążącemu ku autodestrukcji społeczeństwie. 
        Niezależnie od pozycji, wieku czy statusu społecznego w twoim życiu zawsze znajdzie się mały czynnik, którego pozornie nie zauważasz, jednak kiedy tylko ulegnie awarii, mechanizm twojej psychiki nie będzie w stanie funkcjonować prawidłowo. Początkowo, oczywiście, będziesz starać się wyjaśnić to sobie w jakikolwiek inny sposób, nie dopuszczając myśli, iż tak małe, w dodatku kurewsko nieważne gówno doprowadza cię do takiego stanu. Jak długo będziesz to sobie wmawiać? Konkluzja. Krucjata. Unicestwienie. Rozdwojenie jaźni, spaczenie intencjonalności, schizofrenia paranoidalna. Kurwa. 
        Skończył się gaz w zapalniczce, za to w sercu buchnął płomień. Lekko nierozważne, romantycznie liryczne, zakochane, rezolutnie paraliżujące spojrzenie dwóch szmaragdowych tęczówek. Niestrudzenie, z zachwytem imaginuję ten widok, wypalając szesnastą już dzisiaj fajkę. Desperacja spleciona z determinacją w dążeniu do spełnienia, by nie czuć głodu, zaślepiona celem, który rani. Byle do celu. Po trupach, nawet tych najbliższych. Mroczna strona słońca też bywa gorąca. Spala żywcem wszystkich kreujących swój mały świat niewiele większy od stolca. Prawdziwego mężczyznę poznasz po tym, jak kończy. 
        Są takie chwile, w których moje własne zachowanie przyprawia mnie o mdłości, mam wrażenie, że popadam w lekką obsesję, która tylko czeka na odpowiedni moment, by przejąć władzę nad moim ciałem i zrobić to wszystko, czego zawsze pragnęłam, jednak nie posiadałam wystarczająco odwagi. Coś na kształt opętania. Przez własną podświadomość. Albo raczej sztucznie hamowaną świadomość. Jestem nieszczęśliwym człowiekiem. 
- Stan, tutaj znowu się coś zjebało. - rzucam krótko z ignorancją i poirytowaniem w głosie. Wzdycha i prosi, żebym chwilę na niego poczekała. Ospale podnosi się z fotela w swoim dziale, podchodzi do mnie i pochyla się nad komputerem. - Jak to wklejam, to się usuwa. 
        Stan jest wyrośniętym skurwielem, który stanowczo nie nadaje się do reklamowania sloganu "nie pal, bo nie urośniesz". Ma mysi kolor włosów i przypomina mi królika. Poza tym dziwnie chodzi. Ale na szczęście jest wyrozumiały. Nawet teraz, prosząc go o głupią w swej prostocie sprawę, nie pojechał mi, po prostu podszedł, naprawił problem, zmierzył mnie pobłażliwym wzrokiem i odszedł. Muszę wymyślić kolejną wymówkę, żeby jakoś zwrócić na siebie jego uwagę. Albo nawet wyciągnąć go z gabinetu na jakąś kawę. Ale zaraz, zaraz. Stan jest teraz zbyt zajęty rozmową z Yanagim. 
- No, co tam Yanagi? Kopę lat! - krzyczę donośnie, klepiąc go po ramieniu. On jeden przynajmniej w miarę dorównuje mi wzrostem. Albo raczej ja jemu. - Wiesz twoje towarzystwo jak zwykle mnie przytłacza... Przy tobie czuję się jakoś tak... wiesz... męsko. 
        Stan wybucha niepohamowanym śmiechem. Heh. Yanagi : Zetsu - 0:1. 
- Wybacz, miałam ochotę przeciąć kogoś ostrzem riposty. - kontynuuję. - Ale tobie, Yanagi-san, już chyba jednak za dużo ostrzy co nieco poprzycinało. 
        Stan patrzy na mnie wzrokiem "nie mów nic więcej, bo jebnę, haha, beka, lol". Podążam za jego wskazówkami, popycham go palcem wskazującym w kierunku drzwi, delikatnie sugerując, że sobie wychodzimy. Uśmiecham się złowieszczo do Yanagiego, który jest przytłoczony moim zachowaniem. 
        Czasem myślę, że może trochę przesadzam z chamstwem, dopieprzaniem do pieca i innymi. A tak naprawdę to nie. Odczuwam z tego dziką satysfakcję, a unieszczęśliwianie ludzi jest moją pasją pozazawodową. Paradoks, wierzę w karmę. 
- Nie wiedziałem, że palisz. - ścisza ton. Wrzuca monetę do automatu i wciska przycisk z napisem "Cafe Latte". Bez cukru. 
- Nie? - pytam pokornie, odwracając nieśmiało wzrok. Normalnie nie wstydzę się takich rzeczy, w zasadzie nie ma rzeczy, których się wstydzę, jednak w sytuacji, gdy mówi do mnie takim tonem...
- Nie. - odpowiada krótko i konkretnie. 
- Uważasz, że to źle? - pytam z nadzieją, że zaprzeczy. 
- Mogłabyś jeszcze trochę urosnąć, Zetsu. - uśmiecha się, wlepiając we mnie szmaragdowe gały. Nie nabierzesz mnie na te swoje tricki, skurwielu!
        Skurwiel nabrał mnie na swoje tricki. Generalnie rozpływam się teraz niczym czarne dziecko w piekarniku, ale... Zauważyłam kiedyś, że osoby o niebieskich oczach mają w sobie pewien specyfik. Ten kolor czyni ich spojrzenie bardziej otwartym, ułatwia rozpoznawanie ich emocji. Gdybym miała sprecyzować i uściślić wzrok Stana w jednym słowie, bez wątpienia określiłabym go jako LIRYCZNY. Zawiera w sobie szereg różnych, wręcz wykluczających się uczuć. Stan jest zarówno nieszczęśliwy, jak i cieszący się chwilą. Uśmiechnięty, jednak jego oczy zaszklone są łzami. Wyluzowany, ale mięśnie ma spięte. Człowiek zagadka. Człowiek skurwiel. 
        Czasem mam ochotę go tak lekko popchnąć i powiedzieć "Stan, daj się trochę poznać". Przeważnie kończy się na tym, że zrzucam go ze schodów, bo mnie wkurwia, ale liczą się dobre chęci. Patrzy wtedy na mnie z dołu, taki obolały. Ale i tak się śmieje. A ja wiem, że ludzie powinni się dużo śmiać, dlatego zrzucam go ze schodów. Żelazna kobieca logika. 
        Ostatnio zdarza mi się wyobrażać sobie, jak mogłoby wyglądać nasze wspólne życie. Pierwszy rok opierałby się na randkach co weekend, wyjściach do kina czy na mecz, na piwo albo piknik w parku. Potem zamieszkalibyśmy razem. Stan gotowałby i sprzątał, i robiłby wszystko, na co miałabym ochotę. Piwo, papierosy, mecz i seks co wieczór. Do znudzenia, do usranej śmierci. I nie mielibyśmy dzieci. Może kiedyś ewentualnie, jakby coś nam odwaliło czy tam pękło.
- Przerwa nam się kończy. - oznajmia, wyrzucając plastikowy kubek po kawie do kosza. - Dalej. 
        Zajmuję miejsce naprzeciwko komputera i spoglądam złowieszczo na Yanagiego. Mam ochotę poznęcać się trochę nad swoją ofiarą, ale chyba nie będę mieć już dzisiaj okazji. Co za szkoda...
        Rzucam okiem na leżącą nieopodal paczkę papierosów. Zostało jeszcze dziesięć, ale to już druga tego dnia. Może faktycznie powinnam się pohamować? Szczerze powiedziawszy nigdy przez myśl mi nie przeszło, żebym mogła być uzależniona. Ale nie przeczę - sprawia mi to niewypowiedzianą przyjemność. Rzadko mam poważną ochotę na piwo czy kolejkę whiskey. Za to fajki... Naprawdę podoba mi się to uczucie. 
        Godziny pracy dobiegają końca. Wpatruję się w zegar elektroniczny z utęsknieniem czekając, aż wybije siedemnastą. Dalej, dalej. 
- Nie macie czasem ochoty na piwo? - pyta Mary, koleżanka z działu obsługi. Potakuję twierdząco głową, a reszta idzie w moje ślady. - Szef nie wraca już dziś do biura, co powiecie na libację alkoholową w miejscu pracy?
- Bomba! 
        Uśmiech, euforia, gorzki smak w ustach. Coś, czego potrzebowałam, czego brakowało mi od dłuższego czasu. Coś, co w końcu przerwało monotonię codzienności, wprowadziło nutkę namiętności, przerażenia i innych emocji, których ostatnio rzadko doświadczałam. Generalnie wszystko zaczęło się jakoś po szóstym piwie. Pojęcia nie mam, ile było ich później, z mojego terminarza umknęło jakieś półtora godziny. Świadomość odzyskałam mniej więcej dopiero wtedy, gdy poczułam czyjąś zimną dłoń na ramieniu. 
        Unoszę lekko głowę ku górze, podnoszę wzrok i dostrzegam bladolicego, niebieskookiego szatyna, który rzuca mi podniecone spojrzenie. Spojrzenie, na jakie z jego strony czekałam od dłuższego czasu. Powoli zsuwa ze mnie koszulę i składa pocałunek na moim karku. Jeden, drugi, ósmy, dziewiąty. Rozchyla nieco moje uda. Z pokoju obok słyszę Mary i Yanagiego. W trzeciej paczce został już tylko jeden papieros.
        Dym roznosi się wszędzie, wypełniając pomieszczenie po brzegi. Yanagi siedzi na podłodze, opierając plecy na etażerce, Stan leży na sofie z zamkniętymi oczyma, Mary osuwa się na mnie z pozycji siedzącej w leżącą. Wplatam dłoń w jej włosy i zapalam kolejnego papierosa. 
        Czuję się naprawdę niesamowicie. Alkohol ma wspaniałe działanie. Poza tym zbliża do siebie ludzi. Dziś mam ochotę spalić więcej niż zwykle. 
- Zetsu... - szepcze Mary, opierając się o moje kolana. - Dziękuję. 
- Hm? 
- Wiesz, za to. 
- Za co?
- To w toalecie. 
        Czuję, jak przeszywa mnie zimny dreszcz. Czy ja...? Nie, niemożliwe. Nawet pod działaniem alkoholu nie byłabym w stanie... Ale... 
- Mary?
- Tak?
- Co robili w pokoju obok Stan i Yanagi?
- To co my. Z tym, że oni już od dawna są razem. 
        Wytrzeźwiałam. 


Z życia. 




      Niezależnie od pozycji, wieku czy statusu społecznego w twoim życiu zawsze znajdzie się mały czynnik, którego pozornie nie zauważasz, jednak kiedy tylko ulegnie awarii, mechanizm twojej psychiki nie będzie w stanie funkcjonować prawidłowo. Początkowo, oczywiście, będziesz starać się wyjaśnić to sobie w jakikolwiek inny sposób, nie dopuszczając myśli, iż tak małe, w dodatku kurewsko nieważne gówno doprowadza cię do takiego stanu. Jak długo będziesz to sobie wmawiać? Konkluzja. Krucjata. Unicestwienie. Rozdwojenie jaźni, spaczenie intencjonalności, schizofrenia paranoidalna. Kurwa. 
        

        Skończył się gaz w zapalniczce.



~~*~~



1 comment:

  1. Dlaczego piszesz o pikniku? Już od dawna chciałabym zrobić, chociaż dla siebie, taki piknik z koniecznie kocem w czerwono-białą kratę i wiklinowy koszyk. A w nim same smakołyki syrop jagodowy, omlety i kanapki z sałatą i innymi warzywkami. A ja siedząc pod rozłożystym drzewem czytam jakąś cholernie ciekawą książkę. Jestem ubrana w słomiany kapelusz, który wokół ronda ma zawiązaną apaszkę, na ciele lekko zwisa dziewczęca sukienka, która jest nieco rozwiewana, przez lekki wiaterek. Ale chuj niec z tego. Czemu? Bo zima!!!
    Gupio...

    Obawiam się, że nie można wytrzeźwieć z życia... A szkoda.

    Zepsuta zapalniczka to ZUO! Słyszysz? ZUO. Potem nie ma czym spalać kartkówek z chemii...

    ReplyDelete