8.12.13

Smak brokuł.

Dział: The piano has been drinking.
Numer rozdziału: 2
Gatunek: Yaoi


       Niczym niespodziewanie wcinające się przed i po ćwierćnucie ósemki w synkopie. Czekasz na swój długo wyczekiwany moment, ale wetnie się i przerwie ci, zanim zdążysz cokolwiek rzec. Chcesz wybrzmieć do samego końca - zabierze ci chwilę na oddech. Zamiast uciekać i chować się po kątach przed kochankiem wolałbym o stokroć, żeby dał mi w twarz i zakończył ten niezręczny temat raz na zawsze. 
        Nie potrafię kierować się stereotypami, dlatego piano nigdy nie kojarzyło mi się z muzyką klasyczną. Ludzie myślący w ten sposób są ograniczeni. Zamknięci wśród czterech ścian w oddali od kreatywności i własnych idei. Dokładnie takim człowiekiem jest Rick. Jest obsesyjnie zakochany w liryce klasyki, podąża tą drogą od lat i jest silnie nastawiony na jeden kierunek. Ale wkurwia mnie w dokładnie ten sam sposób, co katolik próbujący usilnie nawrócić ateistę. 
        Wróciwszy do domu po zajęciach na uczelni postanowiłem nie odwiedzać go tego dnia. Zostawiłem mu wiadomość na poczcie głosowej, że mam dużo pracy domowej i projekt, dlatego nie zagoszczę dziś w jego progach. W rzeczywistości chciałem w spokoju zaaranżować kilka mazurków Chopina, które miałem ochotę wystawić na zbliżającym się koncercie. Gdyby tylko słyszał...
        Po niecałej godzinie zauważyłem, że praca kompletnie mi nie idzie. Założywszy kurtkę opuściłem mieszkanie i skierowałem się ku parkowi nad rzeką. Za każdym razem, kiedy wychodziłem na spacer sam, mój umysł ogarniały dziwne myśli. Zaczynałem się zastanawiać nad bardziej niż zbytecznymi rzeczami, co przeważnie kończyło się kompletnie zjebanym humorem. Tym razem było podobnie, zignorowałem to jednak. Zająłem miejsce na jednej z ławek i zapaliłem papierosa. Wyjąłem z torby nuty mazurka i kartkę w pięciolinię, po czym zacząłem aranżować na sucho. 
- Chopin? - usłyszałem niespodziewanie niski, głęboki głos. Skierowawszy wzrok ku górze ujrzałem wysokiego szatyna o dość ciemnej karnacji i żółtych, kocich oczach. Uśmiechnął się i przysiadł tuż obok mnie. 
- Chopin. - odparłem, wracając wzrokiem do kartki. - Jesteś muzykiem?
- Nie. - odpowiedział krótko, po czym sięgnął do kieszeni po papierosa. - Nie znam innych kompozytorów oprócz niego. 
        Spojrzałem na niego jak spod byka. Jednym głupim tekstem uświadomił mi, jak oryginalny jestem aranżując dzikie wymysły Fryderyka. Skurwiel. 
- Ty też nie jesteś muzykiem. - kontynuował, zaciągając się dymem. Podniosłem wzrok i skierowałem go ku niemu. 
- Skąd takie wnioski? - zapytałem z niedowierzaniem. Miałem na tym punkcie lekką obsesję, lubiłem, gdy otaczający mnie ludzie zdawali sobie sprawę z mojego zawodu. Koleś zobaczył mnie z nutami i stwierdził, że muzykiem nie jestem, ok, w takim razie czekam na uzasadnienie. 
- Gdybyś był muzykiem... - zaczął powoli, jakby zastanawiając się, jak dobrać kolejne słowa. Zastygł w bezruchu. - Gdyby nagle zaczęło padać, nie miałbym się gdzie schować.
- Gdybym bał się deszczu, nie wychodziłbym z domu. - odpowiedziałem bez dłuższego namysłu. Uśmiechnął się z aprobatą, że załapałem.
        Jara mnie łamanie ogólnie przyjętych norm moralnych, standardów, praw natury, kultury i wszystkiego, co należy do głupich, nikomu niepotrzebnych wymysłów ludzkich. Dlatego jestem ateistą. Dlatego jestem gejem. Dlatego gram jazz. Czasami usiłuję burzyć kolejne ograniczające mnie mury, jednak zdaję sobie sprawę, że wszystko, co było, już dawno legło w gruzach. Wpadam wtedy w paranoję, czując się jak więzień własnej wolności, wciąż chcąc więcej, więcej i więcej.
- Masz rację, nie jestem muzykiem. Jestem Szatanem. Właściwie... będąc u boku Boga czułem się bezpiecznie i było całkiem fajnie, ale stwierdziłem, że to nudziarz, poza tym kończył imprezy o dwudziestej drugiej i zwykle ograniczał się do trzech, maksymalnie czterech shotów.
- Myślisz, że Zimerman lubi brokuły?
        Zdrętwiałem. Początkowo myślałem, że koleś używa zawiłych metafor i usiłuje mnie sprawdzić, ale w tym momencie zaczynałem się zastanawiać, czy kontynuowanie tej rozmowy było fucktycznie dobrym wyborem.
- To by było nieco niegrzeczne z jego strony, gdyby ich nie lubił, nie uważasz? - zapytał, wlepiając we mnie świecące ślepia. - Zawsze przypominały mi drzewa.
- Brokuł i drzewo?
- Jazz i klasyka.



~~*~~
        


        Zrobił dokładnie to, czego oczekiwałem. Podniósł się żywiołowo z krzesła, rzucił mi spojrzenie, które mówiło, jak bardzo jest mną obrzydzony, założył płaszcz i wyszedł. Opuścił mieszkanie bez słowa, nie biorąc ze sobą nawet swoich kompozycji. Sądzę, że zostawił mi je celowo. Przydałby się jeszcze dopisek: "...gdybyś jednak chciał wrócić do klasyki". Rach mnie intrygował. Zawsze pozwalał mi wywijać dzikie harce tak długo i w takim stopniu, w jakim tylko chciałem. W przeciwieństwie do Bacha. Kurwa, człowiek dyktator... Nienawidziłem go. Patrzył surowym okiem, kiedy tylko lekko przyspieszyłem kroku obchodząc salon. Ale teksty miał niezłe. Przy Beethovenie się nawet harców nie chciało wywijać, bo sam to robił za dwóch, ba, za sześciu nawet. Podobnie jak Mozart, ale w nieco innym stylu. Mozart to był jednak popierdolony...
          To nie była zmiana fachu, nadal podążałem zdecydowanym krokiem drogą muzyki, konkretniej ścieżką fortepianu. Piąłem się w górę, im bliżej szczytu, tym więcej do roboty. Jednak zmiana gatunku nie do opisania wpłynęła na moje życie. Gdybym kiedyś stał się najlepszym na świecie pianistą klasycznym, robiłbym jeszcze więcej z obawy, że ktoś mnie pobije, nadgoni. Grając jazz mam to wszystko centralnie w dupie. Nie porównujemy się. Po prostu robimy to, co kochamy. Razem.



~~*~~



- Jest trochę racji w tym, co mówisz. - odparłem, zaciągając się kończącym się papierosem. Nienawidzę ciepła palącego się filtra. - Jazz i klasyka są jak brokuł i drzewo. Może i są trochę podobne na pierwszy rzut oka, ale z perspektywy dziecka. Dorosły, doświadczony człowiek nigdy nie powiedziałby, że...
- Roślina to roślina. - podsumował, wchodząc mi w pół zdania. - Ucząc się o drzewie, nauczysz się co nieco o brokułach. 
- O czym ty kurwa mówisz? - podniosłem wzrok i począłem przebijać go nim na wylot. Ale on to zignorował, patrzył dalej przed siebie, w kierunku rzeki, rozwalony na ławce jak jakiś menel. 
        Nastała chwila ciszy. Wróciłem do aranżowania, on palił papierosa. Drugiego, trzeciego, ósmego, dwunastego. Nie mówił nic, co chwila wyciągał z kieszeni paczkę. Zastanawiałem się, co uczyni po spaleniu ostatniego. 
        


~~*~~



3 comments:

  1. Jak ty cudownie piszesz, ledwo zaczęłam, a już skończyłam.
    Widziałam wiele dobrych prac, ale żadna, powtórzę się, ŻADNA nie była tak dobra jak twoja.
    To rodzaj gustu, ale ja lubię yaoi. I myślę, że nie ma w tych opowiadaniach nic złego :)

    ReplyDelete
  2. Nie obrażaj meneli. Ja sama lubię się rozwalać na ławce. A na serio to nie lubię siedzieć na publicznych ławkach z spuszczonymi nogami, zawsze wolałam siedzieć na nich po turecku d;

    A co do muzyki, to słuchasz wszystkiego czy tylko jednej grupy muzycznej? Pytam, bo poruszasz coraz szersze kręgi muzyki. Raz rock, potem jazz i jeszcze klasyka.

    ReplyDelete
  3. Ta część podobała mi się mniej niż pierwsza,ale i tak była świetna. :)

    ReplyDelete