14.12.13

Zam­knięci w ce­li włas­ne­go ja za kra­tami ludzkich ograniczeń.

Dział: The piano has been drinking.
Numer rozdziału: 3
Gatunek: Yaoi



        Wciąż pozwalam swojej muzyce jechać bez pasów bezpieczeństwa jednokierunkową drogą pod prąd. Bezkarnie przekracza dozwoloną prędkość, by prędzej czy później przebić się o mury własnych ograniczeń. Nie chcę mieć ograniczeń, chcę, żeby nic nie miało ograniczeń, żebym mógł w końcu zrobić wszystko to, co chciałbym zrobić, żeby wszyscy poczuli to, co ja czuję tworząc, żeby wszyscy mogli zostać oderwani od rzeczywistości na ten jeden krótki moment, żeby wracali do mnie, by posłuchać mojej muzyki, by wprowadzała ich do innego świata, by trzymała ich przy życiu i zabijała jednocześnie, by doznawali orgazmu za każdym razem, żeby poznali jej potęgę, żeby uzależnili się od niej, żeby krwawili coraz bardziej z każdą wypełnioną uczuciem nutą, żeby rzygali krwią. 



~~*~~



        Cierpiałem na cholerny brak wolnego czasu, jednak chciałem spotkać się z Rickiem. W zasadzie... "Chciałem" to nie do końca odpowiednie słowo. Bardziej pasowałoby "Powinienem spotkać się z Rickiem" czy też "Muszę spotkać się z Rickiem" lub "Wypadałoby się w końcu spotkać z Rickiem". O wiele przyjemniejsze było przekładanie wspólnych spotkań na później z powodu braku czasu, odwoływanie randek przez dużą ilość pracy... Nasz związek zdecydowanie dążył ku autodestrukcji. Co gorsza... Nie miałem absolutnie nic przeciwko. 
        Miałem świadomość, że z perspektywy obcego człowieka wyglądałoby to jakbym to właśnie ja był przyczyną nadchodzącego rozpadu związku. Wszystko zaczęło się od narastającej miłości do jazzu, która doprowadziła do ogromnej różnicy poglądów. Obydwaj stanowczo za bardzo żyliśmy muzyką, żeby móc przestać o niej mówić. Rick stawał się w moich oczach ofiarą komercji. Mimo to... Olśniło mnie momentalnie. Wsiadłem w tramwaj i pojechałem do niego. Była pierwsza w nocy. 
        Stanąłem na klatce schodowej przed drzwiami jego mieszkania i zadzwoniłem do drzwi. Przez dłuższą chwilę nie słyszałem zbliżających się odgłosów kroków, więc zadzwoniłem kolejny raz. Po chwili jeszcze raz i jeszcze jeden, następny raz, kolejny, jeszcze raz...
- No pojebało cię?! - wrzasnął, otwierając drzwi. 
         Nie odpowiedziałem, popchnąłem go na ścianę w korytarzu, zatrzaskując za sobą drzwi i przylgnąłem do niego całym ciałem, całując go namiętnie. Czułem, że jego mięśnie są spięte. Miałem wrażenie, że próbuje wyrwać się z opresji, jednak nie mogłem na to pozwolić. Ugryzł mnie w język. Syknąłem i odsunąłem się lekko, co było złym posunięciem. Odepchnął mnie jeszcze dalej, wytarł ręką usta i postanowił wyrzucić mnie z chaty. Zanim jednak to zrobił powiedziałem krótko i stanowczo:
- Poddaj się. 
        Zmierzył mnie wzrokiem przez chwilę próbując zrozumieć to, co mogłem mieć na myśli. 
- Poddaj się tak, jak poddajesz się muzyce. 
        Popchnął mnie z całej siły na drzwi. Zatrzasnęły się z powrotem, jednak ja nadal byłem wewnątrz. Miałem mroczki przed oczami i kręciło mi się w głowie. Po chwili ogarnąłem, że dostałem krwotoku z nosa. Rick patrzył na mnie z lekkim przerażeniem, jednak miał na tyle dystansu, że nie zbliżał się ani na krok. 
- Jeżeli masz ze sobą jakieś problemy, po prostu odejdź. - odparł, próbując być stanowczy. Jego głos trząsł się, a oczy zaszkliły się łzami. 
- Nie odejdę. - odpowiedziałem, doprowadzając go do niepohamowanego płaczu. Wstałem powoli z ziemi i przytuliłem go patrząc, jak strużki mojej krwi spływają po jego nagich plecach. Pocałowałem jego kark i zsunąłem z niego bokserki. 
        Miałem wrażenie, że poddał się tylko dlatego, iż dopadły go wyrzuty sumienia spowodowane rozwaleniem mi nosa. W zasadzie nie obchodziły mnie jego powody. Korzystając z jego bezbronności wyrzuciłem płytę z Chopinem z jego wieży stereo do kosza i odtworzyłem Nat King Cole'a, którego nagrania nosiłem zawsze przy sobie. Ułamek sekundy przed tym, jak się na mnie rzucił, przywaliłem go do łóżka, szepcząc:
- Koniec ograniczeń. 
        Podniosłem się lekko do góry na znak, że może poruszać się swobodnie. Byłem ciekaw, czy mnie posłucha. Odnosiłem wrażenie, że za moment niespodziewanie podniesie się gwałtownie, rozwali wieżę stereo i wyrzuci mnie za drzwi. On jednak... 
        Przez całą solówkę fortepianu miał otwarte szerzej niż zwykle oczy i spoglądał w górę na sufit. Chyba w ogóle nie mrugał oczami. Patrzył po prostu do góry i nie ruszał się. W momencie kulminacyjnym solo zamknął oczy i uśmiechnął się. Zaparło mi dech w piersiach. Czy on... właśnie poddał się jazzowi? Poddał się czemuś, czego zawsze nienawidził z całego serca? Bał się? Patrzyłem z entuzjazmem czując, jak rozluźniają się wszystkie jego mięśnie. Usiadłem po drugiej stronie łóżka, by dać mu więcej swobody ruchu cały czas obserwując jego poczynania. Rozchylił szeroko kolana, czego w zasadzie nie zrobił nigdy wcześniej. Nawet podczas seksu zaciskał je kurczowo. Wtedy nastał najbardziej nieoczekiwany moment. Podczas kolejnej solówki on... dostał orgazmu. Poddał się temu całkowicie. Napięcie rosło. Podniósł lekko biodra i po chwili opadł z powrotem. Był zrelaksowany i odprężony, w końcu poczuł coś, czego brakowało mu od lat. Pochyliłem się nad nim i zmierzwiłem jego włosy. Otworzył oczy i uśmiechnął się. Wszedłem w niego. Nie zaciskał kolan, wręcz przeciwnie - rozłożył je jeszcze szerzej. Oddał mi się w całości. 



~~*~~



2 comments:

  1. Ty to masz zrytą banię...
    ._.
    Ale numer chciałabym zobaczyć jak ktoś się podnieca przy muzyce.

    ReplyDelete
  2. Co trzeba mieć w głowie (a może czego nie mieć?) żeby takie historie pisać...?
    Chociaż rozdział świetny,wciągający.

    ReplyDelete