9.12.16

Marionetka Blase

Dział: Unexpected II
Numer rozdziału: 6
Gatunek: Yaoi




                   To był okropny poranek. Stopy nadal bolały niemiłosiernie, jednak udawałem, że wszystko jest w należytym porządku, by nie dawać Hyesungowi powodów do żartowania ze mnie. W gruncie rzeczy powinienem był mieć gdzieś rzucane przez niego w moją stronę obelgi tak, jak on miał głęboko te moje. Z jakichś przyczyn nie potrafiłem całkowicie zapominać jego słów i zawsze pewną cząstkę brałem do siebie. Do tego wszystkiego dochodził brak swobody w towarzystwie Blase'a. Od tamtej nocy czułem się przy nim zupełnie inaczej i wbrew pozorom nie sprawiało to, iż na próbach śpiewałem lepiej. Bizon twardo stał po stronie przyjaciela, przez co odnosiłem wrażenie, że się ode mnie odsuwa. Parker natomiast nadal nie umiał wpasować się w młodsze od siebie o całą dekadę pokolenie buntu.
                      Chciałem na chwilę się od tego odciąć i w tym celu zaprosiłem pana Andrew do pobliskiej kawiarni. Świeciło słońce, a niebo było bezchmurne. Promienie łaskotały moją twarz, kiedy siedziałem przy stoliku na zewnątrz i, czekając na znajomego, wpatrywałem się w menu.
                  Pan Andrew był założycielem Viceroys i jedyną osobą poza Turnerem, która potrafiła trzymać nas w ryzach. Niegdyś pracował jako menadżer kilku mniej lub bardziej znanych zespołów. U schyłku swojej kariery zebrał w jednym miejscu Jamiego Bisona i Parka Hyesunga, sądząc, że mają zadatki na gwiazdy na skalę co najmniej krajową. Po wielu przesłuchaniach nie udało się im znaleźć adekwatnego perkusisty, zadowolili się więc na jakiś czas Dennisem Parkerem, który jednak został na dłużej mimo przepaści poziomów jaka dzieliła ich i jego. Czasem zastanawiałem się, czy ze mną było podobnie i czy wzięli mnie tylko ze względu na brak dobrych wokalistów na rynku. Wiedziałem, że odpowiedzi na moje pytanie prawdopodobnie nigdy nie poznam.
                   Kiedy skład Viceroys był już kompletny, trafił znienacka w ręce Blase'a. Podejrzewaliśmy, że pan Andrew planował to już wcześniej, zważywszy na jego bliski kontakt z Turnerem, dobre serce i gotowość do zejścia ze sceny muzycznej. Możliwe, iż miał rację, Blase pasował do nas o wiele bardziej, pan Andrew nie byłby w stanie nam wpierdolić, gdyby zaszła taka potrzeba. Z kolei Blase nie czekał na cud i tortury zaczynał od razu.
- Miło cię widzieć, Shen - powiedział pan Andrew i zajął miejsce naprzeciw mnie. Podałem mu kartę. - Jak idą próby?
- Szczerze? - spytałem, przewracając strony menu, nawet nie czytając zawartości. - Jakoś nie mogę tego poczuć. Mam nadzieję, że to chwilowe. Chyba źle się czuję wśród tych ludzi. Może do nich nie pasuję, może tęsknię za swoim zwyczajnym życiem w Darlington.
                     Pan Andrew spojrzał na mnie z troską. Miałem natłok słów i gadałem więcej, niż powinienem był powiedzieć. 
- A może to brak Ryana - zasugerował, przegryzając wargę.
- Na pewno nie - odparłem, choć na dźwięk tego imienia przeszedł mnie dreszcz. - Aktualnie jest ktoś, kto mi się podoba i nie jest to Ryan.
- W porządku - odpowiedział. - Wracając do tego, co powiedziałeś wcześniej, zgodzę się, że macie wszyscy zupełnie różne charaktery. Ale tutaj należy postawić na profesjonalizm i robić swoje. Wiesz, o czym mówię. W końcu przesiąkniesz tą atmosferą, a jeśli nie, to przynajmniej się przyzwyczaisz. Rozmawiałeś z Blasem? Nie pozwoliłby na to, żebyś źle się tam czuł.
- Dałem mu do zrozumienia, że coś jest nie tak. Często mu to sugeruję - mówiłem. - Ale jest strasznie spięty.
- To jego praca, Shen - zaśmiał się. - Blase ma coś, czego ja nigdy nie miałem. Sam powiedział mi kiedyś, że mam miękką dupę i, że gdyby też taką miał, nie poradziłby sobie w życiu.
- Co za cham i prostak... - wyjąkałem.
- Miał absolutną rację - dodał. - Blase świetnie nadaje się do tej fuchy. Zjemy lody? 
                     Nadal jednak pragnąłem zmienić Blase'a na wzór swojego ideału. Chciałem mieć w nim oparcie i czuć jego troskę niezależnie od tego, czy byliśmy w pracy, czy w łóżku. W normalnym stanie rzeczy nie byłbym tak naiwny i nie łudziłbym się nadzieją po jednym niewinnym wieczorze, że jest między nami chemia, jednak było to dla mnie banalne i oczywiste. Widziałem, jak na mnie patrzył, jak bił się sam ze sobą, kiedy wyprowadzał mnie z lasu, kiedy uciekłem z próby. Kiedy pan Andrew składał zamówienie, a ja pogrążyłem się w rozmyślaniach, przypomniałem sobie przez przypadek słowa, które wypowiedział Bizon, gdy ostatnim razem spiliśmy się w trzy dupy. "Jeśli chcesz być szczęśliwy, Shen, znajdź kogoś, kogo pokochasz takiego, jakim jest, a nie takiego, w jakiego go zmienisz". Ale nie rozumiałem przekazu. W moich myślach rozpływało się to w bezwartościowy bełkot.
                   Pan Andrew potrafił wyczytać bardzo wiele z wyrazu twarzy i gestykulacji swojego rozmówcy. Nie musiałem udawać, doskonale widział mój zmęczony wzrok i niechęć do przebywania w domu, który dzieliłem z chłopakami z Viceroys. Obiecał mi wakacje, przynajmniej weekendową przerwę, która miała pozwolić mi na oderwanie się od codziennej rutyny. Obawiał się, że moja pasja zmieni się w poczucie obowiązku i na zawsze znienawidzę muzykę. Postanowił zrobić wszystko, by temu zapobiec. A ja nie protestowałem.
                     Po całkiem udanym popołudniu musiałem wracać do mieszkania i zająć się pisaniem kolejnych tekstów. Wypadało też popracować nad melodią nowo napisanych kawałków, bo tego poranka wydobyłem z siebie dźwięki porażki. Dostałem cynk od Jamiego, że Hyesung kręci się gdzieś w mieście i mogę się z nim zabrać, ale mimo wszystko wolałem wracać sam, choćby dwie godziny dłużej przez stanie w korkach, ludzi wchodzących mi pod nogi i chujowy transport publiczny. Źle się czułem. Widok Hyesunga mógłby doprowadzić mnie do śmierci, a już raz prawie umarłem i nie miałem ochoty na kolejne spotkanie z kosiarzem.
                    Fatalny wtorek. Obawiałem się, że w domu zastanę Mruczka ze swoim panem oraz zapach spalonych steków Parkera. Marzyłem o tym. Kariera i przekręty pozbawiły mnie znajomych i jedyną osobą, u której mogłem zatrzymać się na noc był Blase, którego i tak nie miałem ochoty już tego dnia oglądać. Szedłem więc tak, zapatrzony martwo w chodnik, dopóki omyłkowo nie wpadłem ryjem na płaską, umięśnioną męską klatę.
- Jak dobrze znów cię widzieć - powiedział na przywitanie Hyesung. Zapragnąłem jednak umrzeć. - Tak się rozmarzyłeś o swoim kochasiu, że zapomniałeś patrzeć, jak idziesz?
- Jakim kochasiu...? - zapytałem cicho. Nogi miałem jak z waty. Skąd wiedział?
- Myślisz, że tego nie widzę? - odburknął. - Rozumiem, że romans z menadżerem wydał ci się opłacalny.
- Pojebało cię? Za kogo ty mnie masz? - uniosłem głos. Uśmiechnął się kącikiem ust. Wydało się.
- Dam ci szansę - odpowiedział. - To może zostać między nami, jeśli zgodzisz się od teraz być na moich usługach. W przeciwnym razie dowie się cały zespół. Parker cię znienawidzi, to największy homofob, jakiego widział ten świat. Może nawet odejdzie i wszystkie plany zespołu runą. A Blase'owi przedstawię sytuację tak, że w historii pojawisz się jako niedojrzały dzieciak, który zapragnął uczynić menadżera swoją marionetką. Co powiesz na taki układ?

No comments:

Post a Comment