11.12.16

Ciepło

Dział: Unexpected II
Numer rozdziału: 7
Gatunek: Yaoi




               Idealnie gładkie. Aksamitne i miękkie w dotyku. Pachnące świeżością mroźnego poranka w samym sercu gór. Zdołałem wyprać skarpetki Hyesunga. Wziąłem jego szantaż na poważnie. Nie mógłbym znieść myśli, że ten koreański pierdziel jest gotów wmówić Blase'owi jakieś głupoty na mój temat. A na naszym menadżerze zaczynało mi zależeć coraz bardziej. Dlatego z fascynacją rozwieszałem pranie Hyesunga, wyobrażając sobie, jak Turner delikatnie kładzie dłonie na moich biodrach, przyciąga mnie do siebie, ociera się swoim policzkiem o mój i...
- Idź mi kupić odżywkę do paznokci. - Moje słodkie rozmyślania przerwał szorstki głos, na którego dźwięk zapragnąłem umrzeć.
               Spoglądał z pokpiewającym uśmieszkiem, kiedy zakładałem glany i szykowałem się do wyjścia. Wściekłość parowała z całej powierzchni mojego ciała, jednak moja nowo zawiązana intymna relacja z Blasem była ważniejsza i gotów byłem do wielu poświęceń na jej rzecz. Miałem już dość tej chorej samotności.
- Mógłbyś mnie chociaż podwieźć do centrum - wyjąkałem ze złością.
- Za łatwo by było - odparł, opierając się o framugę drzwi.
               Po drodze dręczyły mnie dziwne myśli związane z Blasem. Z jednej strony pragnąłem jak najszybciej wejść mu do łóżka, z drugiej zaś... bałem się. Wiadomym było, że nie stworzę zdrowego związku, kiedy sam ze sobą mam problemy. Nie chciałem go stracić, ale w tym wypadku jedynym wyjściem byłoby zachwycanie się nim z daleka do usranej śmierci. 
              Miałem przed sobą szmat drogi i nic, czym mógłbym zająć ręce. Nie miałem ochoty na papierosa. Wyjąłem telefon i zacząłem w nim grzebać. Szedłem akurat poboczem, bo w pobliżu naszego umiejscowionego na obrzeżach Edynburga domu nie było chodników, był tylko las, większy las i pobocze. Przez nadmierne zainteresowanie książką z kontaktami w komórce raz po raz wdepywałem w kałuże, zupełnie nic nie robiąc sobie z brudnych butów i nogawek. Wtem na ekranie wyświetlił mi się numer Blase'a i pojawiła się myśl, że chcę do niego zadzwonić i z nim porozmawiać. O  niczym. Tak po prostu, bez powodu. Pomyślałem wówczas, że raz się żyje i zadzwonię, choć nigdy wcześniej niczym takim go nie zaskakiwałem. 
              Nie odbierał przez dłuższą chwilę. Wpatrywałem się w swoje stopy i zastanawiałem się, co właściwie chcę mu powiedzieć.
- Tak? - Ten głos niemal mnie sparaliżował. Zatrzymałem się na chwilę i uśmiechnąłem się pod nosem.
- Cześć, Blase - wyjąkałem. Byłem wówczas szczęśliwy jak małe dziecko.
- Cześć, Shen. Czemu dzwonisz? - zapytał. - Coś się stało? Park znowu cię zdenerwował?
- Nie. To znaczy tak, ale wiesz, rutyna. Dzwonię z innego powodu - odparłem.
- O co chodzi Shen? - dopytywał. Jego głos znów był ciepły.
- Chciałem zapytać, co u ciebie - wyrzuciłem z siebie jednym tchem.
               Rozległa się niezręczna cisza. Miał zamiar to przemilczeć? Może faktycznie ubrałem to w słowa dość nieudolnie, w końcu nie flirtowałem z nikim od czasów burzliwego związku z Ryanem. Wcześniej co prawda bawiłem się w Casanovę, ale chyba mi się znudziło zapełnianie swojego życia prywatnego na siłę.
- Przeszkadzam ci? - spytałem cicho.
- No, w zasadzie to tak - odpowiedział. Blase miał chyba mniejsze pojęcie o relacjach międzyludzkich niż ja. Chyba że chodziło o kobiety, w stosunku do nich zawsze był dżentelmenem. - Możemy się spotkać wieczorem.
- Dobra - odparłem szybko, mimo że wcale nie miałem ochoty się z nim widzieć.
                   Miałem wrażenie, że dotarcie do miasta, załatwienie spraw Hyesunga i powrót do domu zajęło mi pół dnia. W głowie cały czas krążyła mi ta cholernie stresująca myśl przypominająca o zbliżającym się spotkaniu. Kiedy wróciłem, udałem się prosto do salki, gdzie Koreańczyk przebywał zawsze. Był wiecznie głodny swojej gitary i nie pozwalał sobie na dłuższą chwilę odpoczynku. Usiadłem na piecu basowym i rzuciłem w niego odżywką do paznokci, o którą mnie poprosił. Odbiła się od niego i spadła na dywan.
- To riff do "Nigdy mnie nie znajdziesz"? - spytałem.
- Ta - odburknął.
- Hyde grał to inaczej - powiedziałem.
- Wiem, dlatego szukam innej wersji - odparł. - Zawsze może być lepiej.
            Hyesung miał obsesję na punkcie Hyde'a. Wiedział, w jakich składach grał i znał każdy kawałek na pamięć. Bywał na wszystkich jego koncertach. Wszystko dlatego, że nienawidził go z całego serca. Teraz, kiedy Hyde wziął sobie wolne i postanowił zająć się rodziną, Park zaczął ćwiczyć jeszcze więcej, żeby przewyższyć go poziomem i strącić ze sceny. Może nawet dosłownie.
- Ej, Hyesung, co mam zrobić? - spytałem, ale zignorował moje pytanie i grał dalej. - Myślisz, że to niebezpieczne? Kręcić ze swoim menadżerem?
- Czemu prosisz o radę osobę, która źle ci życzy i pragnie twojej śmierci? - zapytał wtedy.
                    Już ruszyłem się z dupą, żeby dać mu w ryj, kiedy nagle usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Hyesung oczywiście nic sobie z tego nie robił, więc zostawiłem go samego z jego gitarą, przerośniętym ego i odżywką do paznokci. 
- Pan Andrew! - powitałem serdecznie znajomego. - Nie spodziewałem się pana dzisiaj.
- Nie szkodzi, spokojnie - odparł i machnął ręką. - Ja tylko na chwilę. Obiecałem Ci coś, proszę bardzo.
             Nim zdołałem zobaczyć, co mi wręczył i podziękować, zniknął z pola widzenia. Ulotnił się. Spojrzałem na podarek. Bilet do Londynu i karteczka z informacją w sprawie rezerwacji hotelu. Odetchnąłem z ulgą. Pan Andrew był wspaniałym człowiekiem.
             Blase zaprosił mnie do małej irlandzkiej knajpy w pobliżu. Nie miał czasu, żeby po mnie podjechać, dlatego wybrał miejsce, do którego mogłem szybko dotrzeć pieszo. Czułem się dziwnie. Mimo wszystko cieszyłem się na to spotkanie coraz bardziej.
               Czekał na mnie przed lokalem i rozmawiał przez telefon. Kiedy mnie zobaczył, skończył konwersację i przywitał mnie uśmiechem. Weszliśmy do środka. Moje serce biło jak oszalałe.
           Zajęliśmy miejsca naprzeciw siebie. Utkwiłem wzrok w drewnianym stole. Zerkałem na niego raz na jakiś czas, a on za każdym razem mnie na tym przyłapywał. Siedział przede mną w lekko rozpiętej białej koszuli i przeglądał menu.
- Na co masz ochotę? - spytał.
- Chyba nie masz zamiaru mi stawiać - wyjąkałem.
- Dlaczego nie? - zadał pytanie.
- Przecież to nie jest randka ani nic - powiedziałem.
- Doprawdy?
                Spojrzałem na niego, po czym szybko odwróciłem wzrok. Onieśmielał mnie. Na widok mojej reakcji uśmiechnął się promiennie. Wtedy nie potrafiłem się oprzeć i zacząłem bezwstydnie się na niego gapić, również się uśmiechając. Blase wydawał się być kimś z kosmosu. Nadawał się do wszystkiego, miał wygląd modela, kupę kasy i nienaganne maniery. Czy ja w ogóle zasługiwałem na kogoś takiego?
               Zamówił mi lody, a sobie kawę. Rozmowa była dość swobodna, chociaż zdecydowanie to on ją prowadził. Nie miałem nic przeciwko. Lubiłem go słuchać, bo jego słowa nigdy nie były pozbawione sensu. W jego ustach wszystko brzmiało dobrze. I cały czas się uśmiechał. Patrzył tylko na mnie, jak gdyby nie było nikogo innego na tym świecie. W końcu nie wytrzymałem presji i zmieniłem miejsce, siadając obok niego. Był wyjątkowo subtelny w swoich czynach i gestach. Mówił do mnie coraz ciszej, uspokajając mnie. Zatraciłem się, zapominając o Bożym świecie. Zbliżył się do mnie i oparł swoje czoło o moje, po czym zmrużył oczy.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę - powiedział. - Czułem się okropnie, zanim coś między nami zaszło. Teraz czuję się szczęśliwy, kiedy wstaję z łóżka.
               Chwycił mnie za rękę i ścisnął ją delikatnie. Spojrzał mi głęboko w oczy i znów uśmiechnął się promiennie. Drugą dłonią przeczesał moje włosy.
- Shen - powiedział cicho. Odniosłem wtedy wrażenie, że rozpłynął się bardziej niż ja. - Powiedz coś, bo zaczynam gadać od rzeczy.
- Gadaj tak bez końca, dobrze się wtedy czuję - odpowiedziałem.
- Co czujesz? - spytał.
- Ciepło.

1 comment:

  1. Jak coś to nie martw się Lisku ja tu jestem tylko mam masę różnych rzeczy na głowie napiszę Ci jakieś takie zajebiste komentarze jak będę mieć chwilę bejb
    ale ogółem na razie mi się podoba
    podkreślam na razie

    ReplyDelete