16.7.16

Samotne oczy Kruka

Dział: Romeo & Julian
Numer rozdziału: 19
Gatunek: Yaoi 



zanim przejdziemy do kolejnego bezwartościowego gniota, jakim jest ten rozdział, wypadałoby złożyć życzenia solenizantce. 
przekazuję: życzenia dla najwspanialszej osoby na świecie, dla ogórka w mojej ogórkowej, tj. Zuzi, od spierdolonego człowieka, który spierdolił życzenia.
i wszystkiego spoko również ode mnie i całej załogi Snays, woman!
————————————————————————

                          Po dłuższej chwili namysłu postanowiłem po prostu wrócić później, zamiast bezczynnie sterczeć pod drzwiami mieszkania. Pomyślałem, że może jakimś cudem Kruk nieco ochłonie, otworzy mi drzwi i choć spróbuje porozmawiać. Co prawda nie liczyłem na wiele, bowiem spieprzyłem wszystko, co spieprzyć mogłem, a jednak gdzieś w głębi serca łudziłem się nadzieją, że mi wybaczy. Byłem śmieciem. Pragnąłem, by Natt zapomniał o tym, co zrobiłem zeszłej nocy, podczas gdy sam nie byłem w stanie puścić tego w niepamięć i rozgrzeszyć samego siebie za popełnione czyny. Obawiałem się, że nie pozbędę się już tego piętna. W końcu Kruk był wobec mnie zawsze bez zarzutu i nigdy nie zachował się nawet minimalnie nie w porządku. Miał prawo być wściekły. Zniszczyłem wszystko, co zbudował. Poświęcił mi tak wiele czasu, zaufał mi i otworzył się przede mną, a ja zostawiłem go, kiedy tylko nadarzyła się do tego okazja. Ofiarował mi więcej, niż miał, a ja bezczelnie to wziąłem, nie dając mu nic w zamian. Rzucałem na boki głupimi gadkami o uczuciach, nie potrafiąc wcielić ich w czyn. Nie doceniłem jego starań, i poszedłem za instynktem. Zdradziłem go? Mógł przecież interpretować to w taki sposób. Prawdopodobnie nie było już dla mnie ratunku. Nie byłem w stanie znaleźć alibi, które dostatecznie wytłumaczyłoby mnie przed Krukiem. Byłem śmieciem, najgorszym śmieciem na świecie i nie powinienem był mieć prawa do stąpania po ziemi. Najbardziej przerażająca była wówczas myśl, że mogłem zranić Natta. Wywołać ból u jedynej osoby, jaką miałem, kochałem i chciałem być przy niej do końca swoich dni, do schyłku swojego życia, do końca świata. I doskonale zdawałem sobie sprawę, że to, co uczyniłem, było niewybaczalne. Tym razem nawet myśl o śmierci nie dawała minimalnego ukojenia, bo wiedziałem, że odchodząc, zostawiłbym Kruka zamkniętego szczelnie w swoim mieszkaniu, znów z tymi smutnymi, samotnymi oczami, bez nikogo na tym świecie.
                          Powoli przekroczyłem granice miasta, wchodząc na jego teren pierwszy raz od dłuższego czasu. Spojrzałem ku niebu i zamyśliłem się na krótką chwilę. Podsumowałem w myślach wszystko, co stało się w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Moje życie wywróciło się przecież do góry nogami, a mimo to czułem wewnętrzny spokój, zupełnie, jak gdybym omyłkowo trafił na drogę, którą dane mi było iść. Dotychczas chyba nie zdawałem sobie sprawy, jak szczęśliwy czułem się u boku Kruka. 
                         Szedłem przed siebie z wzrokiem wbitym w ziemię. Przypadkowo obijałem się o przechodniów, wywołując awantury na ulicy. Przepraszałem wówczas, nie fatygując się nawet spojrzeniem na rozmówcę, i kontynuowałem podróż. Dobrze wiedziałem, dokąd mnie nogi niosą. Czułem silną potrzebę porozmawiania z kimś bliskim, chciałem usłyszeć radę, ujrzeć swoją sytuację z innej perspektywy, być może także dowiedzieć się, że nadal wbrew pozorom mam szanse u Kruka. Wylądowałem więc przed internatem, w którym pokój wynajmowała moja młodsza siostra. Co prawda ostatnim razem, gdy rozmawialiśmy, w dodatku rozmowa ta była konwersacją przez wiadomości tekstowe, nie była po mojej stronie i wyrzekła się mnie jako swego brata. Natt miał rację, nie należała do tolerancyjnych osób. Mówił mi, że to nie mój problem, a tym bardziej nie moja wina, a na wszystko przyjdzie czas. A jeśli nie przyjdzie, to nie warto. Jednak w tej chwili była jedyną osobą, do której mógłbym się zwrócić.
                         Gdybym tylko używał jeszcze telefonu komórkowego, zwróciłbym się jak najszybciej do Lindy, która pewnie dałaby mi w twarz, ale zapewne zainicjowałaby także rozmowę między mną a Krukiem. Porzuciłem jednak związki z jakimikolwiek urządzeniami współczesnej technologii, bo, kiedy wprowadziłem się do Kruka, przestały być mi potrzebne. On także nimi nie dysponował, a wiedzę o tym, co się dzieje, czerpał z gazet, które tonami przynosiła mu Linda raz w tygodniu. Siadał wówczas w kuchni, odpalał papierosa i słuchał mojego bezsensownego bełkotu, jednocześnie czytając magazyn od deski do deski. Nie pomijał nawet tych nieistotnych artykułów. Być może miało to jakiś związek z jego pracą. Był w końcu perfekcjonistą. 
                      Uświadomiłem sobie wówczas, że nie mogę przestać o nim myśleć. Zaprzątał moją głowę jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy miałem go obok siebie. Uzależniłem się od niego i nawet nie miałem ochoty przechodzić na odwyk. Dawał mi szczęście, jakiego nigdy wcześniej nie zaznałem. Chciałem należeć tylko do niego i do nikogo innego, móc robić dla niego wszystko, być dla niego, istnieć dla niego, być zawsze u jego boku. I była to jedyna myśl, która pozwalała mi przeżyć w tym skurwiałym świecie.
                       Mogłem się spodziewać takiego rozwoju akcji, choć w głębi duszy liczyłem na to, że siostra będzie chciała mnie wysłuchać, porozmawiać, spojrzeć na mnie przez chwilę. Kiedy jednak portier podał mi słuchawkę telefonu, usłyszałem po drugiej stronie jedynie obelgi i okropne słowa skierowane w moją stronę.
— Jestem pewna, że rozumiesz, co mam na myśli — mówiła. — Powinieneś być szczęśliwy, że nie pojawię się na dole i nie dam ci w twarz za to, co ze sobą zrobiłeś. Nie mam ochoty na ciebie patrzeć.
                       Po chwili usłyszałem głuchy sygnał. Powiedziałem więc pracownikowi internatu, że siostra chyba źle się czuje i odwiedzę ją być może za jakiś czas. Mimo wszystko cieszyłem się, iż mogłem w końcu usłyszeć jej głos. Nie było między nami nigdy żadnego bliskiego związku, ale martwiłem się o nią. Ciekaw byłem, czy powiedziała rodzicom o tym, co się stało. Kiedyś dzwonili do niej raz w tygodniu i rozmawiali, więc zapewne prędzej czy później musiała przyznać, że chociażby nie ma ze mną kontaktu. W zasadzie nie obchodziło mnie to, czy się dowiedzieli, czy nadal żyli w nieświadomości.
                      W drodze powrotnej zatrzymałem się przed kawiarnią, do której często chadzaliśmy z Grace. W myślach zobaczyłem jej twarz, zmęczoną i smutną, czyli taką, jaka była przez cały ten czas, kiedy pracowaliśmy razem w firmie jej szefa. Pomyślałem wówczas, że jej nie doceniałem. Zakochałem się w niej dlatego, iż była silną kobietą twardo stąpającą po ziemi, a dziewczętom w tych czasach trochę tego brakowało. Nigdy nie szła mi na rękę, choć nie była bezkompromisowa, nie robiła ze mnie także pantofla. A przynajmniej tak ją pamiętałem. Choć po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że nie w ogóle nie mogę sobie przypomnieć, kim była, a wszystkie cechy, o których pomyślałem, były jedynie konsekwencją mojego stanu i usilnej potrzeby porozmawiania z kimś. 
                    Zbliżałem się już do obrzeży miasta. Nie obijałem się już o przypadkowych ludzi, gdyż w tych rejonach spotkanie człowieka należało do wyjątkowych rzadkości. Przypomniałem sobie wtedy o pudełku herbaty, które Kruk zdobył gdzieś w okolicy. Nadal miałem je w kieszeni spodni. Wyjąłem je i spojrzałem nań z uśmiechem. Delikatnie przesunąłem po nim palcami, mając w głowie jego uśmiech, kiedy mi je wręczał. Tęskniłem za nim coraz bardziej, a w umyśle krążyła mi ta przerażająca myśl, że znów nie otworzy mi drzwi, kiedy przyjdę. 
                 Schowałem pudełko z powrotem do kieszeni, kiedy nagle usłyszałem krzyk. Momentalnie zostałem sparaliżowany. Był to przecież głos tak bardzo mi znajomy, tak dobrze mi znany, nie byłem w stanie pomylić go z żadnym innym. Wróciły mi wszystkie wspomnienia, tak mocno zacierane i zastępowane nowymi przez Kruka. Przełknąłem głośno ślinę i obróciłem się powoli, a przed oczyma przeleciało mi całe moje życie. To był on. Albert Baumann, mój były szef i kochanek.
— Alan Flynn! — krzyczał. — Stój, bo cię zabiję!
                          Kiedy tylko spostrzegłem, że ma w ręku broń, zacząłem co sił w nogach biec przed siebie. Gonił mnie wraz ze swoimi przydupasami. Wtedy zorientowałem się, iż przecież dotychczas miał mnie za martwego. Jak mogłem o tym zapomnieć? Idąc do miasta zaryzykowałem swoje życie, a także życie Kruka, który miał mnie zabić. Uciekałem z szybkością błyskawicy, jednak byli coraz bliżej. Siedzieli mi na ogonie. Czułem jak po moich policzkach zaczynają spływać łzy. Modliłem się w duchu, by choć raz jeszcze zobaczyć Natta, móc wszystko mu powiedzieć i wyjaśnić z nim kilka spraw. Błagałem w duchu boga, w którego nie wierzyłem, by dał mu kogoś, kim ja nie potrafiłem dla niego być. Nie bałem się już nawet tego, czy coś mi się stanie, czy umrę, czy będę torturowany przez dwadzieścia kolejnych lat. Ja tylko nie chciałem, żeby Kruk znów musiał zostać sam. Nie zniósłbym tego, że znów jest tak nieszczęśliwy i samotny. W moim sercu zaczął narastać niewyobrażalny ból. Robiło mi się ciemno przed oczami. Mimo to biegłem na najwyższych obrotach, mając w myślach jego uśmiech z nadzieją, że nie będzie musiał go tracić. Niespodziewanie jednak znalazłem się w ślepej uliczce. Nie mogłem pozwolić sobie choćby na sekundę postoju, ale droga ucieczki z każdej strony była zamknięta. Zewsząd otaczały mnie ściany budynków, jedynie ta przede mną była po prostu kilkumetrowym murem odgradzającym podwórze od obcowiska rozciągającego się za miastem. Stały przy niej niewysokie śmietniki, jednak wskakując na nie mogłem łudzić się nadzieją, że przeskoczę na drugą stronę, prosto do speluny jakiegoś mniejszego gangu, a tam nie będą mnie już szukać, bo założą, że i tak zginę spadając z wysokości lub po prostu zdechnę z rąk tych bandytów spoza miasta. Nie czekając ni chwili dłużej, wgramoliłem się na pudła, wybiłem się nogami najmocniej, jak tylko mogłem i przeskoczyłem na drugą stronę. Jednak gdy tylko upadłem na ziemię po drugiej stronie, przed moimi oczami pojawiła się bezgraniczna czerń. Nie wiedziałem już nawet czy żyję. A jeśli tak, mogłem liczyć na to, że Baumann mnie nie znajdzie, a zbiry z obcowiska zignorują fakt, że się tam pojawiłem. Miałem nadzieję na niemożliwe. 


3 comments:

  1. BO W TAKIM MOMENCIE PRZERYWAĆ
    CHCĘ WINCYJ, BO ALAN MA BYĆ Z KRUKIEM I KONIEC

    ReplyDelete
  2. JEZU, DZIĘKUJĘ ❤❤❤❤
    nie spodziewałam się, najlepsze życzenia! Dziękuję i jeszcze raz mówię, że nie jestem zła. Tyle dobra, jeszcze od załogi ❤❤

    ReplyDelete
  3. Kruku idź zbierać zwłoczki Alana.....weź do domu i zawiń w koc. Powiedz że taki będzie ciąg dalszy bo serduszko mi się złamało na to co mówiła jego siostra....biedny Alan ;;;

    ReplyDelete