14.7.16

Dotkniesz mnie?

Dział: Romeo & Julian 
Numer rozdziału: 17
Gatunek: Yaoi



                     Nie zauważyłem, w którym momencie tak bardzo się zmieniłem. Nie pamiętałem już prawie czasów, gdy jeszcze byłem aroganckim dupkiem nienawidzącym całego społeczeństwa. A co, jeśli pozostałem taki sam, lecz ktoś odnalazł drzemiące we mnie od zawsze dobro? Dopiero wtedy zrozumiałem, jak autodestrukcyjna była moja zawiść, jaką żywiłem do wszystkich otaczających mnie ludzi. Pracując na ich niekorzyść w rzeczywistości niszczyłem najbardziej samego siebie. Dobrze wiedziałem, że ten wniosek nie był niczym nadzwyczajnym i wpadłem na niego wyjątkowo późno, a jednak starałem się to docenić i wykorzystać jako doświadczenie na przyszłość. 
                    Był środek nocy, a ja zalegałem sam w łóżku Kruka. Przespaliśmy w zasadzie cały dzień. Podejrzewałem, że miał coś do zrobienia, a ja skutecznie mu to uniemożliwiłem, obejmując go mocno i nie pozwalając się ruszyć. Poluzowałem uścisk dopiero wtedy, kiedy mnie o to poprosił. Ktoś cicho wpełznął do mieszkania, a Natt poszedł to sprawdzić. Nie wydawał się jednak wystraszony, prawdopodobnie wiedział, kto przyszedł go odwiedzić. Udawałem, że śpię, choć sam nie wiedziałem, dlaczego to robię. Kruk musiał przypadkowo zostawić uchylone drzwi, przez co słyszałem całą ich rozmowę. 
— Linda... — powiedział cicho.
                       Słyszałem łkanie i zdławiony szloch. Poza tym przez dłuższą chwilę panowała cisza. Milczeli, może porozumiewali się bez słów, nie miałem pojęcia, jednak atmosfera znów zrobiła się niewyobrażalnie bolesna.
— Prawie cię straciłam — wydusiła z siebie w końcu.
— Dobrze wiesz, że robię to z własnej woli — odpowiedział.
— Nie chcę, żebyś się tym zajmował — płakała. — Za każdym razem boję się, że nie wrócisz. Natt, ryzykowanie twojego życia nie jest warte tego wszystkiego. Każdego wieczora zastanawiam się, czy obudzę się następnego ranka. Wiesz, pewne rzeczy się czuje. To... nie potrwa już długo.
— Nie pozwalam ci tak mówić — powiedział nagle, a ton jego głosu stał się nieco zdenerwowany. — Nie powstrzymasz mnie od pomagania ci. Jeśli teraz się poddasz, zmarnujesz moją pracę.
— Manipulujesz mną — wyjąkała.
— Nic innego mi nie pozostało — odpowiedział. — Jesteś dla mnie ważna. 
— Całe życie czekałam na to, aż ktoś zostanie przy tobie na stałe — odparła. — To już chyba czas. Możesz skupić całą swoją uwagę na nim, dzięki czemu nie odczujesz tak bardzo utraty.
— Linda, postradałaś zmysły... — powiedział cicho. — Usiądź.
                           Siedzieli tak pół nocy w milczeniu. Docierał do mnie zapach dymu tytoniowego, moje powieki zamykały się powoli i nie miałem ochoty czekać na kontynuację tej rozmowy. Zasnąłem głęboko i obudziłem się dopiero o poranku, a Kruk leżał już obok mnie i smacznie spał. 
                        Przyglądałem się mu z ciekawością. Rzadko miałem do tego okazję, bo coś mnie onieśmielało, kiedy nawiązywaliśmy kontakt wzrokowy. Zawsze wtedy spoglądałem gdzie indziej, gdyż nie potrafiłem dać sobie rady z ciepłem, jakie opanowywało wówczas moje ciało. Teraz jednak spał, spał jak dziecko, dzięki czemu mogłem patrzeć na niego, ile tylko miałem ochotę. 
                             Był przystojny. Miał jasną alabastrową cerę pokrytą gdzieniegdzie pieprzykami, wyraźnie zarysowany wąski nos i sine wargi. Jego twarz była drobna i delikatna, ale nie kobieca. Miał wystające kości policzkowe, pewnie z powodu jego postury. Był szczupły i, choć posiadał sporo muskulatury, był także właścicielem niezwykle seksownych obojczyków. Teraz w dodatku nieznacznie podwinęła mu się koszulka, a mój wzrok powędrował na jego wąskie, kościste biodra. Przegryzłem wargi. Było to coś, co niewątpliwie mnie podniecało. 
                           Obudził się. Najpierw jęknął cicho, na co uśmiechnąłem się, a potem przetarł powieki i utkwił na chwilę wzrok w suficie. Sięgnąłem po paczkę papierosów leżącą na szafce nocnej i położyłem ją na jego klatce piersiowej. Roześmiał się cicho i odpalił jedną z fajek. Spojrzał na mnie i poczułem, że... jest szczęśliwy. Tego dnia w jego oczach po raz pierwszy nie było smutku ani samotności. 
— Dobrze jest wrócić do miejsca, w którym ktoś na mnie czeka — powiedział cicho. 
                            Wszystko wróciło do normy. Kruk znów opierał się o kuchenny blat czekając, aż zagotuje się woda na herbatę, a ja znowu udawałem, że się na niego nie gapię. Znów jedliśmy razem śniadanie i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Zaproponował wyjście na starą plażę. Byłem nieco przestraszony, skoro już wiedziałem, że musi się ukrywać, ale kazał mi się nie martwić. Przekonywał, iż to miejsce jest dla niego ostoją, bo jest w nim wyjęty spod miejskiego prawa. Przytaknąłem więc, zgadzając się na jego propozycję. 
                         Trzymał mnie za rękę i prowadził przed siebie. Tego dnia nie przestawał się uśmiechać. Spoglądałem na niego ukradkiem i mi również uśmiech nie schodził z twarzy. Było w tym coś dziwnego. Miałem co prawda złe przeczucia co do tego, co stanie się w przeciągu kilku dni, ale starałem się to zignorować i cieszyć się chwilą. Uścisnąłem jego dłoń mocniej.
— Co się stało, Alan? — zapytał wtedy.
— Nic takiego — odparłem nieśmiało. — Nie chcę cię zgubić.
                         Znów złożył pocałunek na moim czole, a ja zalałem się rumieńcem. Zastanawiałem się, czy będę reagował tak zawsze. Za każdym razem onieśmielało mnie to, co robił, a jednak wciąż niecierpliwie czekałem na więcej. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Nikt nigdy nie wzbudził we mnie tak silnych trwałych uczuć. Obawiałem się, że za bardzo go potrzebuję, że nie poradzę sobie bez niego. Gdybym mu o tym powiedział, zapewne uznałby, iż nie muszę sobie radzić bez niego, bo nigdy nie dojdzie do takiej sytuacji. 
— Natt — zacząłem cicho, kiedy byliśmy już na miejscu. — Mogę cię dotknąć?
                         Rzucił mi zaskoczone spojrzenie, ale było w nim trochę ekscytacji. Uśmiechnął się kącikiem ust, a jego oczy zaczęły błyszczeć.
— Nie musisz pytać — odpowiedział. 
                         Delikatnie położyłem dłoń na jego karku i przesunąłem palcami po jego wystających obojczykach. Zbliżyłem się do niego i złożyłem namiętny pocałunek na jego szyi. Jego mięśnie wówczas spięły się nieco, a on sam zachichotał cicho i zaczął bawić się moimi włosami. 
— A ty... — wyjąkałem nieśmiało. — Dotkniesz mnie?
— Wybacz — odpowiedział, obdarowując mnie uśmiechem. — Nie mogę tego zrobić.
— Co jest ze mną nie tak... — wymamrotałem cicho. — Wydaje mi się, że zawsze unikasz kontaktu.
— Mówiłem ci już, że się boję — odparł. — Co, jeśli się zapędzę, a ty nagle przypomnisz sobie o tym wszystkim, co zaszło między tobą a tamtym mężczyzną?
— Przecież nie musisz się zapędzać — powiedziałem cicho.
— Nie wiem, czy będę w stanie się opanować, kiedy już zacznę — odpowiedział cicho. — Mam wrażenie, że nie będę mógł przestać i posunę się do czegoś, co dotychczas zostawiam w swoich myślach.
— Myślisz o mnie? — spytałem z lekkim zdziwieniem.
— Zaskoczyło cię to? — zaśmiał się. — Cały czas. Poza tym, właśnie, mam coś dla ciebie. 
                    Sięgnął do kieszeni i kazał mi zamknąć oczy. Chwycił mnie za dłoń i położył ją na prezencie, po czym polecił zgadnąć, co to jest. Było to małe prostopadłościenne pudełko wykonane prawdopodobnie z drewna. Zapytałem, czy mogę otworzyć oczy. Nie byłem w stanie wpaść na to, czym był przedmiot, który mi przyniósł. Spojrzałem więc i...
— Natt — wyjąkałem z nieukrywanym entuzjazmem. — G-gdzie to znalazłeś?
                      Było to pudełko mojej ulubionej cytrynowej herbaty z dodatkiem cynamonu. Choć nie był to rzadko spotykany smak, ciężko było ją znaleźć nawet w dużym mieście. Uwielbiałem ją. Kojarzyła mi się z dzieciństwem, gdyż moja nieżyjąca już babka przyrządzała kiedyś podobną i tylko ta jedna chociaż trochę oddawała smak tamtej. 
— Znalazłem ją na przedmieściach — powiedział. — Nie sądziłem, że mają sklepy z herbatą w tak niebezpiecznych dzielnicach. No nic, cieszę się, że jesteś zadowolony.
— Zadowolony? — zdziwiłem się. — To najlepsza rzecz, jaką mogłem dostać. Ale... zdobyłeś ją, kiedy byłeś w pracy?
— Tak — odpowiedział, odpalając papierosa. — Chyba się mnie spodziewali, bo moje zlecenie zapewniło sobie niezłą obstawę. Uciekałem przez tamten teren licząc na to, że zgarną ich jacyś bandyci, w końcu to ich dzielnica. 
— Dorwali cię? — spytałem.
— Tak, zaraz po tym jak wychodziłem ze sklepu — odpowiedział. 
— Chwila, chyba nie rozumiem — wyjąkałem. — Uciekałeś przed nimi i... i co, grzecznie poprosiłeś, żeby zaczekali, aż kupisz pudełko herbaty? 
— Mniej więcej — powiedział. — Użyłem jeszcze słowa "proszę". 
                    Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Zdawał się mówić poważnie. Czy to dlatego wrócił w tak złym stanie? Bo zapragnął, kosztem swojego zdrowia, podarować mi ten prezent? Nie potrafiłem podziękować mu tak bardzo, jak w głębi duszy bym chciał. Zbierałem w głowie słowa, wpatrując się w to małe pudełko i wtedy nagle...
— Kruk, tam są... — wyjąkałem ze strachem.
— Nie martw się, to swoi — powiedział beztrosko. — Mieszkają obok nas, przychodzą czasem popływać.
— W tym syfie? — zapytałem z obrzydzeniem.
— Nie przeszkadza im to — zaśmiał się. 
                    Zacząłem przyglądać się im dokładniej. Niczym nie różnili się od nas. Byli zwyczajnymi ludźmi ubranymi w podarte łachmany, śmiali się głośno i taplali w brudnej wodzie. I wtedy zobaczyłem coś, co mnie przeraziło. Serce stanęło mi w piersi i nie mogłem oddychać. Nie mogłem kontrolować swojego ciała, a mimo to dziwna siła nakazała mi się podnieść. Kończyny prowadziły mnie przed siebie.
— Alan? — Usłyszałem głos Kruka. 
                    Szedłem nieubłaganie w stronę tego mężczyzny. Musiałem. Musiałem przyjrzeć się mu z bliska i powiedzieć wszystko, co leżało mi na sercu. To był on. Człowiek z tatuażem na ręce. 


2 comments:

  1. JEST TAK UROCZO I W OGÓLE ALE NIE TY MUSISZ WPROWADZIĆ CIERPIENIE AGRRR

    ReplyDelete
  2. coo coo coo co tu się stało hallo to szefuncio był z tatuażem no hallo umarłam co tu mi za zwroty akcji takie nagłe RIP

    ReplyDelete