21.5.16

Jesteś tylko człowiekiem

Dział: Romeo & Julian
Numer rozdziału: 5
Gatunek: Yaoi



                    Był to jeden z tych momentów, w których z czystym sumieniem mogłem powołać się na słowa "im mniej wiesz, tym lepiej śpisz". Mimo że nie miałem przyjaciół, a mój ostatni związek rozpadł się w najgorszy z możliwych sposobów, nadal otaczali mnie dobrzy ludzie, którym mogłem ufać. Co prawda nie zawsze z tego korzystałem, ale to była jedynie wina mojego charakteru i bardzo dobrze o tym wiedziałem. 
                    W środku tygodnia z samego rana zadzwonił do mnie szef z poprzedniej roboty. Zdawał się mieć wyjątkowo przejęty ton głosu. W zasadzie był człowiekiem, który zwykł martwić się o każdego, nawet nieznajomego człowieka, dlatego początkowo się tym nie przejąłem. Wystraszyła mnie rada, jaką do mnie skierował. 
                     Zwracał się do mnie z pełną powagą, jak gdyby chciał uzyskać dla siebie respekt w moich oczach. Lub po prostu znowu doszukiwałem się spisków. Nie był przecież osobą, która komukolwiek życzyłaby złego. Ja zaś nastawiony byłem na nieco destrukcyjne myślenie, uważałem bowiem, że tylko przy założeniu najczarniejszego scenariusza będę gotów na wszystkie przeciwności losu. Jak dzieciak nieznający życia, rany, czy jakikolwiek dorosły szedł jeszcze tak niedojrzałą drogą? 
                     Szef zalecił mi zerwanie umowy z właścicielem mieszkania. Bardzo nalegał, żebym nie pytał o szczegóły, tylko po prostu spakował się i nawiał jak najszybciej. Doradził mi także przeprowadzkę do innego miasta. Przez myśl przeszło mi, że może właściciel wpadł w jakieś finansowe tarapaty i kredyt za chatę przejdzie na mnie. Albo, że może jest wynajętym mordercą, ale to już nie trzymało się kupy ni dupy. 
— Dobrze, panie Logan, spakuję się, zadzwonię po taksówkę, żeby zawiozła moje rzeczy do siostry, zerwę umowę i tak dalej, ale najpierw musiałbym pokazać się w pracy — odparłem. 
                    Zdążyłem już przywyknąć do swojej roboty. Nauczyłem się tak wyśmienitej gry aktorskiej, że nawet nikt nie zorientował się, jak bardzo ciąży mi cała ta sprawa z Albertem. Z jego strony nic się nie zmieniło, chyba że liczyć coraz to wymyślniejsze eksperymenty łóżkowe, do jakich należało penetrowanie mnie dziwnymi przedmiotami, związywanie mnie i kopanie czy też robienie mi zdjęć w stanie kompletnie opłakanym. Początkowo dusiłem to w sobie, na dłuższą metę stało się to dla mnie rutyną, którą byłem w stanie znieść. Nie obchodziło mnie to. Zauważałem co prawda zmiany w swoim życiu, których powodem na pewno był Albert, ale starałem się je ignorować. Psychologowie podobno mawiali, że ukryte rzeczy kiedyś wybuchną z podwójną siłą, lecz mimo wszystko nie chciałem martwić się na zapas. 
                     Kiedy szef powiedział mi, że nie ma potrzeby, bym szedł do pracy, bo prawdopodobnie już mnie z niej zwolnili, poczułem jednocześnie stres i jednocześnie ulgę. Pojawiły się myśli, że nie będę miał się teraz gdzie podziać i za co jeść, ale z mojego serca spadł tym samym ciężki kamień, który dotychczas nie pozwalał mi oddychać. 
— Panie Logan... — wyjąkałem. Nie do końca byłem w stanie uwierzyć w jego słowa. — Czy zrobiłem coś złego, przez co wyrzucono mnie z roboty i dlatego muszę opuścić mieszkanie, bo nie będę miał za co w nim mieszkać?
— Alan, po prostu mi zaufaj, weź torby i spieprzaj stąd najdalej jak się da — odpowiedział. 
                      Nalegał, żebym nie wnikał w szczegóły. Odłożyłem słuchawkę i niezwłocznie zacząłem się pakować. Zadzwoniłem do starszego pana, który był właścicielem mieszkania. Obiecał wpaść zaraz po południu, sprawdzić stan chaty i pomóc mi z umową. Opłaciło mi się bycie dla niego miłym i uprzejmym. Zaproponował, abym zapłacił czynsz na miesiąc, który dopiero się zaczął. Niczego więcej nie chciał, a mnie było to bardzo na rękę. Tylko nadal nie wiedziałem, gdzie się podziać. Zapewne mógłbym wprosić się do poprzedniego szefa, ale nie chciałbym nadużywać jego dobrotliwości. 



                      Szum. Wytwarzany chyba przez przedmioty martwe, przecież w domu byłem sam. Albo cisza zaczęła zgrzytać mi w uszach. A może moja głowa po prostu zaczęła szaleć. W szumie zdawało się słyszeć stłumione wrzaski, ale nie miałem pojęcia, do kogo należą. Szybkim krokiem ruszyłem do łazienki, choć myślałem, że się czołgam. Szedłem tam sto lat, może dwieście, sam nie byłem pewien. Spojrzałem w lustro. Zobaczyłem niskiego kolesia, któremu czarne jak heban oczy przykrywały kosmyki karmelowych włosów. Patrzył na mnie z góry, trochę jak na śmiecia, który przegrał życie. Bałem się jego wzroku, gardził mną i szydził ze mnie. Byłem pewien, że słyszy mój niemiarowy oddech i przyspieszające bicie serca. Uśmiechnąłem się do niego. Też się uśmiechnął. 
                     Wróciłem do laptopa. Jednym ruchem zamknąłem go i wyrzuciłem przez okno z siódmego piętra. Na szczęście służbowy. Schowałem twarz w dłoniach modląc się, bym nie skończył tak jak mój komputer. Byłem człowiekiem, którego niezdarność sprawiała, że ocierał się o śmierć każdego dnia. Ale tym razem los przeszedł samego siebie. 
                    



                     Swoje pakunki ograniczyłem do minimum. Książki zostawiłem właścicielowi dziadkowi, bo bardzo lubił czytać, a z niewiadomych mi powodów nienawidził bibliotek. Wydawał większość swoich pieniędzy na gnioty najwyższych i najniższych lotów. Czasem zastanawiałem się, w jakim zawodzie pracował, ale zawsze wypadało mi z głowy, by go o to zapytać. 
                     Finalnie miałem ze sobą cztery walizki, z których jedną zostawiłem przy kontenerze z odzieżą używaną, a drugą, z kocami i pościelą, podarowałem biedakowi, który od kilku miesięcy żebrał w mojej dzielnicy. Nigdy wcześniej nie widziałem go tak szczęśliwego. Tego dnia tylko on patrzył na mnie jak na dobrego człowieka, który nie wyrządza krzywdy innym. 
                    Szedłem przed siebie, nie mogąc utrzymać równowagi. Miałem mroczki przed oczami. Ludzie na mój widok skręcali w boczne ślepe uliczki lub przechodzili na drugą stronę. Patrzyli na mnie tak, jak patrzyło na mnie lustrzane odbicie. Nikt nie stawiał się na moim miejscu, nikt nie spoglądał na sprawę z mojej perspektywy. A przecież niczego złego nie zrobiłem. Czułem się coraz gorzej i z każdym krokiem naprzód pojawiały się kolejne myśli negujące moją wartość. Zaczynałem bać się tego, do czego byłbym skłonny w takim stanie. W zasadzie chciałem się rozpłakać, ale nie potrafiłem. Już dawno zatraciłem tę zdolność, a tego dnia naprawdę pragnąłem ją wykorzystać. Słońce raziło mnie po oczach, a ja szedłem przez miasto w garniturze - niewyspany, obolały, spocony i przerażony. Oddychałem ciężko. Powieki zamykały mi się mimowolnie. Czułem smród stęchlizny. Moje zmysły zaczęły szaleć, sam nie wiedziałem już, co odczuwam, ale było to kompletnie nielogiczne i chaotyczne, wręcz absurdalne. 
                    Doczłapałem się do parku położonego nad rzeką. Tego dnia było tam niewielu ludzi, choć nawet ta garstka uciekała gdzie pieprz rośnie, kiedy tylko mnie ujrzała. A ja, introwertyczny samotnik nielubiący ludzi, tego dnia wyjątkowo potrzebowałem drugiego człowieka. Musiałem zrobić coś, cokolwiek, żeby tylko nie umrzeć. Nie mogłem się poddać, ale też nie miałem się czego złapać. 
                     Ku mojemu zdziwieniu znalazł się w parku ktoś, kto przede mną nie uciekł. Ale stało się tak pewnie tylko dlatego, że po prostu mnie nie zauważył. Był to mężczyzna o ciemnych włosach niedbale związanych w krótki wysoki kucyk. Grzywka opadała mu na twarz. Siedział na ławce i czytał książkę. Kiedy przechodziłem obok niego, leniwie założył nogę na nogę tak, że kostka jego lewej kończyny znajdowała się na kolanie prawej. Chciałem się przysiąść, ale bałem się go spłoszyć. Mimo wszystko postanowiłem zaryzykować. 
— Przepraszam, czy mógłbym...? — wyjąkałem. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo nie panuję nad swoim drżącym głosem. 
                    Podniósł wzrok i przyjrzał mi się uważnie. Moje serce zabiło szybciej, bałem się, że mnie pobije albo coś takiego. 
— Nie przeszkadzaj sobie — odparł od niechcenia i skinął na mnie ręką. 
— Dzięki — odpowiedziałem. Poczułem się nieco lepiej i swobodniej. — Minąłem dzisiaj setki ludzi. Ty i pewien bezdomny pan byliście jedynymi, którzy nie spojrzeli na mnie jak na śmiecia. 
— Ludzie nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, co przekazują swoim spojrzeniem — powiedział oschle. — I odwrotnie, nie każdy umie prawidłowo odczytywać to, co mówią oczy innych. 
— Mogłem się mylić? — spytałem. 
— Jesteś tylko człowiekiem — zaśmiał się cicho. 
— W tym przypadku naprawdę chciałbym się mylić — westchnąłem. — Pewnie kojarzysz moją twarz, co?
— Jestem na bakier z mediami, ale zdaje się, że coś tam słyszałem — rzucił krótko i przewrócił kartkę książki. — Musisz mieć mało wiedzy, skoro przejąłeś się czymś takim. 
                     Jego słowa odbiły się echem w mojej głowie. Uniosłem wzrok, choć wcześniej wbijałem go w ziemię. Natchnął mnie? Tylko do czego? 
— Pewnie masz rację, ale nie sądzę, żebym szybko ją nabył — jęknąłem. — To, co czuję teraz w środku... Nie pozbędę się tego szybko. I wiem, że moment kulminacyjny nadal jest przede mną. To nastąpi pewnie jeszcze dzisiaj. 
— Czy jestem odpowiednią osobą do zwierzania się? — spytał. 
— A czy znajdziesz w tym mieście jeszcze jedną osobę, która nie ucieknie na mój widok? — zapytałem. 
— Wspominałeś coś o bezdomnym... — zaczął, uśmiechając się krzywo. 
                     Rzuciłem mu zakłopotane spojrzenie. Odnosiłem wrażenie, że znam tego człowieka, ale jego charakter nie pasował mi do żadnej z osób, które należały do moich znajomych. Tak czy inaczej chciałem dobrze wykorzystać moją... ostatnią już chyba rozmowę. 


_______________________________________________
na rozluźnienie atmosfery - kto poza mną miał ciekawe widoki czytając zdanie "Zobaczyłem niskiego kolesia, któremu czarne jak heban oczy przykrywały kosmyki karmelowych włosów"? niby poprawne, ale no kurwa

4 comments:

  1. Co mu się stało
    czy ja coś przegapiłam

    ReplyDelete
  2. To wszystko dzieje się za szybko.
    Uwielbiam Twoje opowiadania, ale gdybyś tak zawierała więcej szczegółów w jednym rozdziale byłoby jeszcze lepiej.
    Poza tym... ciekawie, nie powiem...

    ReplyDelete
  3. składnia lisu składnia zdanie jest poprawne ale logika ci uciekła XD
    MÓWIŁAM ŻE BĘDZIE 3 HA
    No z kolejnym rozdziałem zobaczymy jak idzie mi gra w sherlocka XD

    ReplyDelete