27.3.16

Dziewiczy rumieniec

Dział: Jak najdzie ochota, to i pies kota wyłomota
Numer rozdziału: 5
Gatunek: Yaoi



krótko, ale bariera braku weny trochę przełamana. umyliście okna dla Jezusa?
ups, tracę chyba kontakt z czytelnikami 
a mówiono mi, żeby nie rzucać jarania
_____________________________________________

                    Gramatycznie rzecz biorąc, dziewczyna ma inną końcówkę niż chłopiec. Może William zapragnął, by jego życie miało smaczek i w rezultacie skakał sobie z kwiatka na kwiatek lub, bardziej dosłownie, z pana na panią?
                      W normalnym stanie rzeczy takowa sytuacja prawdopodobnie nawet by mnie nie ruszyła. Znaliśmy się z Williamem zaledwie parę dni, więc nie powinienem był oczekiwać wspólnego mieszkania, ślubu i dzieciaka. A mimo to wkurzyłem się jak jasna cholera. Bo jego osoba najzwyczajniej w świecie pociągała mnie jak nikt inny nigdy mnie nie pociągał. I byłem pewien, że w ciągu najbliższych stu lat nie znajdę drugiego takiego Williama, który pod każdym względem będzie wydawał się ideałem.
                     Jak bardzo głupio by to nie brzmiało, naprawdę chciałem wyobrażać sobie życie u jego boku. W takiej sytuacji powstrzymywałem się ze wszystkich sił, bo sprowadziłoby to na mnie jeszcze większe cierpienie. Byłem wściekły, bo mnie oszukiwał, a jednocześnie byłem także zafascynowany jego tajemniczością. 
— Will — wyjąkałem, unosząc brwi. — Myślałem, że coś do mnie czujesz. 
                    Brnąłem w to gówno w możliwie najgorszy sposób. Paplałem, co mi ślina na język przyniosła. Ale w zasadzie czego miałem się obawiać? Czy szczerość i uczciwość były złym wzorem?
                    A może za bardzo się pospieszyliśmy? Wiadomym było przecież, że im szybciej się coś zaczyna, tym też szybciej się kończy. Zamiast cierpliwie poczekać, aż zbudujemy fundament zaufania, znów polegałem tylko i wyłącznie na swojej mylnej jak zawsze intuicji. I po raz kolejny musiałem ponieść negatywne konsekwencje swoich nieprzemyślanych działań. 
— To jakiś zakład? — zapytał, uśmiechając się lekko kącikiem ust. 
                    Ten uśmiech i wzrok, który temu towarzyszył, sprawił, że nogi miałem jak z waty. Wyszczerzyłem w reakcji całe swoje uzębienie w promiennym uśmiechu i znów gotów byłem zrobić dla niego wszystko. Może sęk tkwił w jego charyzmie, nie miałem zielonego pojęcia.
— T-tak — wyjąkałem. — Przejrzał mnie pan, panie Moore. 
                    Spuściłem wzrok i zamarłem w bezruchu, obolały od ciężaru wyrzutów sumienia, że traktuję siebie samego jak śmiecia. Zaczęliśmy dość toksycznie, ale przecież wszystko dało się naprawić. Prawda...?
                   Nalałem im alkoholu, po czym odszedłem kawałek od nich, by obsłużyć innego klienta. Mimo to cały czas bacznie ich obserwowałem. I ku mojemu zdziwieniu Will wcale do niej nie lgnął, zdawał się raczej być wręcz niechętny w stosunku do jej zalotów. Można byłoby uznać, że to przecież oschły, chłodny facet, który nie okazuje emocji. Ale przecież gdy spędzałem u niego noc... Coś się kupy dupy nie trzymało. W obliczu tak silnych uczuć nie byłem w stanie myśleć trzeźwo. 
                    Napisałem do Wasyla. Rosjanin nie był rozgarnięty i jedno mu było we łbie, dlatego wiedziałem, że nie zauważy drugiego dna w mojej ciekawości. W wiadomości zapytałem po prostu kim jest ta kobieta i czy powinienem uważać, skoro tak niekulturalnie się do niego zwracała. Odpisał mi dość szybko.

Nno lasia która się przystawia do williama a on jest dżentelmenem i nie powie jej wprost żeby spieprzałaale fajny ma tyłek przynajmniej chociaż nie taki jak ta tutajo stary dzięki ci za pomoc z matką tej loszki niezapomniana noc


                    Trochę odetchnąłem z ulgą, ale to nadal nie rozwiązywało moich problemów. Pojawiały się bowiem kolejne pytania. Dlaczego Will wyszedł wcześnie rano bez słowa? Dlaczego przyszedł się z nią spotkać? Dlaczego tutaj, skoro wiedział, że może mnie zastać, bo nie zna mojego grafiku w robocie? Dlaczego zaczepiał mnie wzrokiem, który był tak zimny i bolesny? 
                    Czekałem i czekałem. Siedzieli w knajpie bardzo długo. Co chwilę przypadkowo nawiązywałem kontakt wzrokowy z Willem, po czym gwałtownie uciekałem spojrzeniem. Czegoś się bałem, choć sam nie wiedziałem, co może być przyczyną mojego strachu. Czekałem dalej. Nienawidziłem tego uczucia, tego ucisku w klatce piersiowej. Ponadto wiedziałem, że będzie mi towarzyszył jeszcze przez długi czas. Nie byłem pewien, czy wytrzymam tę presję. Nie czekając więc na zbawienie rzuciłem spojrzenie Willowi. Jak na złość tym razem go nie odwzajemnił. Gadał z tą kobietą, której imienia już nawet nie pamiętałem. Wgapiałem się w niego z nadzieją, że w końcu na mnie spojrzy. Zignorowałem nawet klientów, którzy czekali, aż jakiś barman ich obsłuży, a wszyscy byli wówczas zajęci. Lampiłem się na Willa, usiłując nawiązać kontakt wzrokowy. 
                    I w końcu się udało. Poczułem jak zalewa mnie dziewiczy rumieniec, ale starałem się nie odrywać od niego wzroku. Skinąłem głową na toaletę, dając mu tym samym znać, że musimy pogadać. Przegryzł wargę, odsunął się lekko od blatu, uśmiechnął się do kobiety i powiedział jej coś, po czym udał się we wskazane miejsce. Ja zaś poklepałem kolegę barmana po plecach i poinformowałem, że potrzeba mnie wzywa. 
                    Czekał przed wejściem. Wciągnął mnie do palarni, która znajdowała się zaraz obok. Chwilowo nikogo tam nie było, dlatego zdecydowanie było to lepsze miejsce do rozmowy niż śmierdzący kibel. Jednak wtedy okazało się, że... nie jestem w stanie wykrztusić z siebie słowa. 
— Ashley, uspokój się — powiedział, potrząsając moimi ramionami. — I nie gadaj takich głupot następnym razem. 
— Przepraszam — odparłem, spuszczając wzrok. Nie umiałem spojrzeć mu w twarz. — Nie rozumiem po prostu, co się stało. Wyszedłeś tak wcześnie, w dodatku bez słowa, potem zastałem się tutaj z tą kobietą.
— I uznałeś mnie za chamskiego skurwiela, który rucha i zostawia? — spytał. 
— Nie — westchnąłem. — A jest tak?
— Nie — odparł. — Jest o wiele gorzej. Ale to nieistotne. 
— Co? — zdziwiłem się, unosząc głowę.
— Teraz przynajmniej patrzysz mi w oczy — odpowiedział, uśmiechając się lekko. Znów spuściłem wzrok. — Wkurzyłeś mnie po prostu. Ale to chyba nie czas ani miejsce na rozmowy tego typu. 
— Wkurzyłem? — zdziwiłem się. Nie miałem zielonego pojęcia, co mogło go zdenerwować. — W takim razie, Will... kiedy i gdzie moglibyśmy o tym pogadać?
— Nie martw się, znajdę cię, kiedy będzie odpowiednia pora — odparł.
                    Pożegnał mnie uśmiechem, a ja odprowadziłem go wzrokiem. Zniknął za rogiem. Westchnąłem głęboko. Wyglądało na to, że coś spieprzyłem, ale mimo wszystko Will dał mi szansę na odkupienie win. Mógł przecież równie dobrze uznać, iż skoro irytuję go już na tak początkującym etapie naszej znajomości, to lepiej byłoby mnie porzucić gdzieś w jakimś rowie. Ale nie zrobił tego. Swoim dojrzałym postępowaniem skurwiel pociągał mnie jeszcze bardziej. 


1 comment:

  1. Rozwaliło mnie pierwsze zdanie.
    Ogólnie to... Will to skurwiel, ale ktoś nim być musi.
    Opowiadanie jest fajne, jak i sam tytuł. który wielbię.
    Idę czytać kolejne rozdziały :")

    ReplyDelete