25.12.15

Emocje psychopaty

Dział: CH(E)AT
Numer rozdziału: 2
Gatunek: Yaoi.



               Jako że strach sam w sobie był dla mnie pojęciem zupełnie obcym, cały dzień towarzyszyła mi błoga adrenalina. Kiedyś karciłem samego siebie za obsesyjne poszukiwanie wrażeń, gdyż łączyło się to w moich oczach ze swego rodzaju psychopatią, której nie chciałem być przedstawicielem. Skończyłem jako bankrut emocjonalny, jednak było to o wiele bezpieczniejsze niż mord dla zabawy. Uznałem wówczas, że długo noszona maska stanie się moją twarzą i po czasie bliżej nieokreślonym z własnej woli, bez przymusu, przestanę cieszyć się jak małe dziecko na myśl o adrenalinie. Byłem czystej krwi Shepherdem, nie żadnym seryjnym mordercą czy manipulatorem.
               Nauczyciele byli wyraźnie zainteresowani moim stanem. Motałem się w słowach, nie potrafiłem konstruować poprawnych wypowiedzi. W szkole zaczęły chodzić plotki, że mogę być ofiarą przemocy fizycznej w domu, a mój organizm przestał wytrzymywać nadmierną ilość nauki. Jak potężny wpływ miała na mnie dziewczyna, którą poznałem przez internet? Inteligentna bestia... Tylko jaki był jej cel? Przeanalizowałem chyba wszystkie możliwe sytuacje i wniosek nasunął się jeden. Maya musiała należeć do tych miernot społecznych, które czerpią satysfakcję z cierpienia innych, które same wywołują. Ta dziewczyna była kimś, kim mogłem omyłkowo się stać.
               Tego samego wieczora udałem się na miejsce przed czasem. Skorzystałem z mojej niecodziennej umiejętności ukrywania się. Byłem niczym kameleon - niezależnie od obszaru, na którym się znajdowałem, potrafiłem schować się tak, że nikt, naprawdę NIKT nie był w stanie mnie odnaleźć. Zamilkłem. Nie mogłem wydawać z siebie żadnych odgłosów. Obserwowałem badawczo teren, jaki mnie otaczał. Pomyślałem wówczas, że ojciec nie byłby dumny z moich poczynań. Zaraz... Przecież ja znowu to robiłem. Po tylu latach pracy nad sobą, wszystko wróciło. Wszak byłem świadom tego, co może się stać. Gdyby zależało mi na spokoju i bezpieczeństwie, zostałbym w domu i zerwał jak najszybciej kontakt z Mayą. Zamiast tego znów szukałem adrenaliny i silnych wrażeń.
                    Było już piętnaście po dziesiątej, a nigdzie wokół nie było śladu po Mai. W moim najbliższym otoczeniu znajdowała się tylko jedna postać, posturą przypominająca o wiele bardziej dojrzałego mężczyznę. Początkowo pomyślałem, iż to może być on, człowiek tylko udający Mayę. Przegryzłem wargę. Chciałem się wycofać, ale straciłem panowanie nad własnym ciałem, szczególnie kończynami. Nogi same zaniosły mnie na sam brzeg jeziora Michigan.
                    Rozświetlone budynki Chicago odbijały się w głębokiej i spokojnej tafli ciemnej wody. Warkot samochodów ustał, mimo że miasto nie narzekało na bogate życie nocne. Wszystko nagle ucichło, choć mogło być to jedynie moje wyobrażenie. Szedłem przed siebie, uśmiechając się szeroko, gdyż wiedziałem, że natknę się na coś, czego tym razem się nie spodziewam. Miałem dość sytuacji szablonowych, łatwo przewidywalnych, z jakimi spotykałem się na co dzień. Pożądałem wręcz przypadku, którego się nie spodziewam. Dlatego bez namysłu podążałem przed siebie, choć mój umysł w każdym ułamku sekundy podsuwał mi pomysły co do tego, co może za chwilę nastąpić. Tym razem nie chciałem prorokować niczego. Ostrzyłem pazury na mocne wrażenia, których dotąd nie znałem.
               Satysfakcja przepełniła moje ciało jeszcze bardziej, choć to, co zobaczyłem, mogło oznaczać koniec mojej frajdy, Kiedy zbliżyłem się do obcego mi mężczyzny, okazał się być bardziej znajomy, niż mogłem przypuszczać.
— Dobry wieczór, panie Smith — powiedziałem cicho. Nauczyciel historii był w rzeczy samej ostatnią osobą, jakiej się tam spodziewałem. — Czy nie widział pan tu może niskiej dziewczyny? Czekam na nią już dłuższą chwilę.
— A więc to ona jest powodem twoich ostatnich problemów z nauką? — zaśmiał się. — Spójrz tam, ktoś tam stoi, może to ona.
                    Wskazał palcem w kierunku obszaru usytuowanego pod mostem, również nad brzegiem Michigan. W ciemnościach udało mi się dojrzeć jedynie małą posturę, na pierwszy rzut oka kobiecą. Wpatrywała się w taflę jeziora. Jej postawa była spięta i nieśmiała. Nie miałem wątpliwości. To była Maya.
— Wybacz mi spóźnienie, nie zauważyłem cię — zacząłem.
— Sydney? — spytała, gwałtownie obracając się w moją stronę.
               Była niską i wyjątkowo szczupłą dziewczyną o rudawych włosach sięgających ramion. Na jej nosie spoczywała para okularów. Sama osoba sprawiała wrażenie kogoś, kto ma niezmiernie wielką łatwość wmieszania się w tłum. Uśmiechnąłem się krzywo. Mimo ciemności panującej wokół nas, moje przypuszczenia na każdym kroku się potwierdzały. Wystarczyło spojrzeć jej w oczy. Łgała jak pies. Nie należałem do ludzi, których można łatwo zdenerwować, jednak jej poczynania irytowały mnie niezmiernie.
— Idę do domu, Maya — syknąłem nagle. — Nie mam ochoty dłużej słuchać tych kłamstw.
— S-sydney, o czym ty... — wyjąkała.
— Chyba coś sobie ubzdurałaś — wycedziłem przez zęby. — Nie jestem osobą, którą można oszukać. Jaki był twój cel?
— J-ja... — wymamrotała. — Ja nie...
— Nadal masz zamiar brnąć w to bagno? — spytałem cicho. — Nie możesz po prostu się przyznać? Jeśli masz zamiar pójść naokoło i wmówić mi, że się pomyliłem, możesz od razu się poddać.
                    Zamilkła. Dostrzegłem jak zaciska pięści, a jej ciało drży. Jednak czułem, że to nie ten moment, w którym zaraz się rozpłacze. Ona była... wściekła.
— Pani Livingstone! — wrzasnęła nagle.
                    Próbowałem szybko przeanalizować to, co dzieje się wokół, ale nim się obejrzałem, zrobiło mi się ciemno przed oczyma i straciłem przytomność.
                     Musiała wziąć mnie za jakiegoś psychopatę. Asekuracyjnie przyszła na umówione miejsce ze znajomą, by mogła poratować ją w razie kłopotów. Czyżbym źle ją ocenił? Nie, ta opcja nie wchodziła w grę. Jedynym logicznym rozwiązaniem tej sprawy nadal była możliwość, że Maya nie ma konkretnie wytyczonych celów, zwyczajnie bawi się życiem innych ludzi. Analizując sytuację dogłębniej, uznałem, iż może jednak działa nieświadomie. Mogła przecież należeć do tych toksycznych ludzi, którzy nie mają zielonego pojęcia, jak konkretnie działają mechanizmy ich postępowań.
                    Kiedy się ocknąłem, pożałowałem tego. Głowa bolała mnie jak jasna cholera, nigdy wcześniej nie czułem tak okropnego bólu. Mimo że na moim czole znajdował się zimny okład, wykrzywiłem twarz w grymasie i zacisnąłem z całej siły zęby. Ból nie ustępował.
— P-pan Smith...? — zdziwiłem się, widząc przed sobą twarz nauczyciela historii. Zabrał mnie do swojego domu, czy jak? — Maya! T-ty...
— Felix Livingstone, Sheila Morgan — przerwał mi nauczyciel. Nie do końca rozumiałem jego wypowiedź.
— Panie Livingstone... — wyjąkała Maya. — Czy to w porządku? Chyba nie powinien wiedzieć...
— Nie ma sensu już niczego ukrywać, skoro chłopak znalazł się wewnątrz — odezwał się nagle blondyn, siedzący w rogu pomieszczenia. Nie zauważyłem go wcześniej. Obserwował całą sytuację, uśmiechając się z ciekawością. — Radziłbym raczej zastanowić się, co z nim teraz zrobić.
— Nie nadaje się na cel porwania — wtrąciła się czarnowłosa kobieta.
— Ma zamiar go pani zabić, pani Livingstone? — zapytała Maya.
                    Wytrzeszczyłem oczy ze zdziwienia. Dostałem wówczas tak potężną dawkę adrenaliny, o jakiej nie śmiałbym marzyć. Mimo wszystko sposób, w jaki rozmawiali o śmierci, wyglądał na dziwnie beztroski. Jak gdyby towarzyszyła im na co dzień.
— Co o tym myślisz, Felix? — zapytała, kierując się do pana Smitha. Nie miałem pojęcia, dlaczego nazywa go tym imieniem.
— To może być jedyne rozwiązanie — odparł.
— Jakie to uczucie, zabijać jednego ze swoich uczniów, profesorze Smith? — zaśmiał się znów blondyn. Nie miałem pojęcia, co tak bardzo bawi go w tej sytuacji.
— Wiem, co chcesz z nim zrobić, Edward — odpowiedział. — Myślę, że nie podoła.
— Daj mu szansę — odparł tamten. — Ma potencjał. Jesteś bardzo skrajnym człowiekiem Felix, ta cecha jest wyjątkowo przydatna w tym fachu, twoja ostrożność już nie raz uratowała mnie z opresji. Jednak... nie sądzisz, że może być użyteczny?
— Jesteś świadom ryzyka, jakie musiałbyś podjąć? — syknął nauczyciel.
— Znasz mnie — powiedział. — Niczego nie robię bez powodu.
                   Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się wokół mnie dzieje. Nie należałem do ludzi mało inteligentnych, a mimo to czułem, że rozmawiają ze sobą posługując się szyfrem. Skuli mnie w kajdany i zamknęli w zimnym pomieszczeniu. Blondyn nakazał Mai pozostać ze mną, dopóki skądś nie wróci. Nie dosłyszałem nazwy miejsca, o którym mówił. Dziewczyna usiadła naprzeciw mnie i wbiła wzrok w podłogę.
— Przepraszam za Mayę, Sydney... — wyjąkała.
— Chcesz mi powiedzieć, że nie ty nią jesteś? — zapytałem z lekką irytacją.
— Tak — odparła, jednak poczułem wyjątkową szczerość w jej głosie. — Prawdziwa Maya nie istnieje. Mam na imię Sheila. Tak, jak powiedział pan Felix.
— To nie żaden Felix, to Howard Smith, mój nauczyciel — syknąłem. Nie wiedziałem, co się tam odwalało.
— Mylisz się, Sydney — przerwała mi. — To Felix Livingstone. Reszty prawdopodobnie dowiesz się od Edwarda, gdy wróci. Nie rozmawiajmy o tym dłużej, proszę.
                    Byłem kompletnie zdezorientowany. Dziewczyna znów wbiła wzrok w ziemię. Wyraźnie dostrzegłem, że męczą ją wyrzuty sumienia. Czy została porwana i zwerbowana przez mojego nauczyciela? Czego oni wszyscy chcieli? Kim byli? Dlaczego to wszystko robili?


3 comments:

  1. Ja...nic nie rozumiem XD
    Myślałam, że to będzie coś lekkiego, a tu narazie wszystko jest poplątane XD serio, pomocy! XD Napisałaś, żebym nie zdradzała fabuły.. tymczasem ha sama nie wiem o co chodzi XDD No nic, czekam na więcej c:

    ReplyDelete
  2. To dlatego, moje drogie dzieci, nie spotykamy się z osobami poznanymi w internecie.

    ---

    Ej, no, a sądziłam, że Maya okaże się facetem :< Zaskoczyłaś mnie i przestałam ogarniać sytuację tak jak Katty XD

    ReplyDelete
    Replies
    1. dlatego czekam, aż przyjedziecie na ślunsk :>>

      Delete