5.11.15

Kiedy twój ojciec ma lepszy tyłek niż ty

Dział: Maniakalny przypadek.
Numer rozdziału: 1
Gatunek: Yaoi.



                         Lubiłem doszukiwać się piękna w rejonach, w których zwykli ludzie go nie dostrzegali. Nie widziałem, przykładowo, niczego szczególnego w zachodach słońca. Nawet nie w tym rzecz, że mieszanka czerwieni z żółcią przywodziła wymioty na myśl jako pierwsze. Po prostu nie potrafiłem odzyskać pełni spokoju wpatrując się w krąg słoneczny, podczas gdy obok mnie wrzeszczały wniebogłosy miliony bezpańskich dzieci, młode zniewieściałe pary obściskiwały się na piknikowych kocach, a kaleki na wózkach udawały, że cieszą się życiem. Kochałem samotność. W rezultacie moimi najukochańszymi miejscami stały się szare, ponure londyńskie lasy, choć i tak już widoczna była w nich zbyt duża ingerencja cywilizacji ludzkiej. Lubowałem się w naturalności. Nie miałem co prawda nic przeciwko, żeby ludzie nie śmierdzieli gnojem, jednak zdecydowanie przeszkadzało mi, gdy wkraczali w kompetencje nieomylnej moim zdaniem natury. Mogli sobie siekać nosy i wypełniać usta gównem, na ile tylko pozwalała wyobraźnia. Ale prostackie wtykanie swoich trzech groszy w środowisko naturalne, którego wiele nam nie zostało, było czynem potwornym. Tęskniłem za panującym tu niegdyś bezkrólewiem, anarchią niepoddanych nikomu gałęzi osłaniających przed ludobójczym sklepieniem. Dorośli nazywali to "jeszcze cię tam zgwałcą, zresztą zobacz, jak wyglądasz". Przestałem głośno mówić o rozkoszy, jaką przeżywam, analizując ten naturalny chaos i dochodząc do wniosków, że siła przyrody jest boska i nieograniczona. Bo zarzucano mi, że CHAOS to ja mam na głowie. Ale dałem im prawo do posiadania innych poglądów, więc się tym nie przejąłem. Był jeszcze co prawda Chris, mój najlepszy przyjaciel, którego znałem całe życie. Jako jedyny zawsze słuchał tego, co miałem do powiedzenia i nigdy nie przerywał. Czasem zaśmiał się i powiedział, że właśnie to we mnie ceni, czasem zaś westchnął z lekkim zażenowaniem, machnął ręką i kazał mówić dalej. Lecz nigdy, ale to nigdy nie wyśmiał mojego światopoglądu. Powiedział kiedyś, że wrażliwość jest cechą zbyt rzadko spotykaną, żeby ją jeszcze unicestwiać. Nawiązał nawet do mojej obsesji na punkcie naturalności środowiska. Uznał, że to właśnie społeczeństwo wyplenia wrażliwość z ludzi, którzy od urodzenia ją posiadają.
                         Ponadto wszystko zdawało się być tak kompletnie puste. Zarówno społeczeństwo, jak i ich umysły i serca. Uważałem się za osobę wyjątkowo dojrzałą na swój wiek i nie kryłem się z tą opinią. Po prostu mówiłem głośno to, co wiedziałem, co było pewne. A jeśli ktokolwiek myślał inaczej, uznawałem to po prostu za chwilową myśl, którą można zmienić. Bo żadna opinia nigdy nie była obiektywna, a czyjś pogląd nie kreował mojego charakteru. Ludzie zdawali się być wypaleni i zobojętniali. Nie potrafili się niczym cieszyć, choć zadowalał ich czasem widok pełnego portfela, ale kogo było stać na pełny portfel? Ich życia były jałowe i bezwartościowe, lecz tylko dlatego, że sami przyciągali do siebie kary niebios sposobem myślenia i postępowania. Nie zdawali sobie sprawy z wpływu, jaki mają na swój żywot, w dodatku używali tych cholernie kiepskich argumentów jak "ja już swoje życie przeżyłem" czy też "jest za późno na zmiany". Ich los wiecznie znajdował się w czyjejś garści, oni sami nie mieli kontroli w zasadzie nad niczym, a mimo to wywyższali się i emanowali tą pseudo-mądrością nad nami, naiwnie sądząc, że wiek fizyczny cokolwiek znaczy.
                         Podobnie jak Chris, miałem kolosalny problem z dogadywaniem się z ojcem. W zasadzie ja i mój najlepszy przyjaciel nie znaliśmy definicji dobrego domu czy też ciepłych relacji rodzinnych, bo ani tego, ani tego nie poznaliśmy z autopsji. Mogliśmy co najwyżej ufać autorom książek, którzy wykorzystywali tego typu zjawiska w fabule. W zasadzie od prozy wolałem malarstwo. W jakiś sposób wyrażało to moją osobowość. Czułem się artystą i nim byłem. Podobnie Chris, choć on jednak był tak przerażającym pracoholikiem, iż nie był w stanie nazwać siebie samego pełnoprawnym artystą. Grał na fortepianie, lecz traktował to nie jako pasję - bardziej niczym hobby, które zapełni mu część wolnego czasu, ale nie będzie jedynym kierunkiem pozwalającym mu zarobić w przyszłości. Grał tylko dlatego, że to lubił. Zawsze fascynowało mnie to, z jaką łatwością wydobywa z klawiszy melodie rozbudzające moje emocje. Potrafił tym wywołać u mnie każdy stan, jaki tylko by sobie zażyczył. Dlatego właśnie uznał, że nie będzie dla mnie grać. Nie był typem lalkarza pociągającego za sznurki w celu poruszenia marionetki. Chris zadziwiał mnie wręcz czasem swoją szczerością. On nigdy, przenigdy nie kłamał. Dodatkowo jego prawdomówność pozbawiona była eufemizmów, dlatego wielu nazywało go po prostu chamem. Osobiście jednak bardzo to w nim ceniłem. Gdy potrzebowałem rady bądź chociażby spojrzenia na sytuacje z innej perspektywy, zawsze mówił bez ogródek. Bezgranicznie ufałem jego rzetelności. Poza tym posiadał całkiem ciekawą odmianę poczucia humoru. Uwielbiałem z nim przebywać.
                         Chrisa idealnie dopełniała jego dobra znajoma, Grace. Była sporo starszą od nas kobietą. Nie miałem zielonego pojęcia, gdzie i kiedy Chris ją poznał, ale najzwyczajniej w świecie mnie to nie interesowało. Dobrze się bawiliśmy w jej towarzystwie, czego było trzeba więcej? Zapraszała nas czasem do siebie. Mieszkała w ciasnej kawalerce na samych przedmieściach Londynu. Miała tam jedno wąskie łóżko, które czasem służyło nam za trzyosobowe. Kobieta kompletnie nie zważała na różnicę wieku i traktowała nas jak równych sobie. Bardzo ją za to szanowałem. Ponadto odznaczała się wyjątkowo kolorową osobowością, co w połączeniu z Chrisem dawało naprawdę wybuchowy efekt. 
— Powiedz, Chris, ukradłeś coś kiedyś? — spytała któregoś dnia, gdy przesiadywaliśmy właśnie u niej. Dopijała resztkę rumu, by móc otworzyć drugi. Była strasznie oszczędną kobietą. 
— Kiedy byłem bardzo mały, zwinąłem skądś pornograficzną książeczkę napisaną w Braille'u — odpowiedział, również częstując się alkoholem. — Często pocierałem świńskie fragmenty.
— Myślę, że czas najwyższy zmienić płytę — powiedziała nagle, gwałtownie podnosząc się ze starego dziurawego fotela. — Po takiej dawce Wagnera mam ochotę napaść na Polskę.
— Oszalałaś? — zdziwił się na to Chris. — Zachowaj trochę szaleństw na menopauzę. 
— Pijemy, pijemy, opamiętać się nie możemy — wyjąkała Grace, grzebiąc w małym kartoniku z płytami. — A alkohol nie rozwiąże naszych problemów.
— W sumie mleko też nie — odpowiedział chłopak. 
                         Rozumiałem doskonale każdy pogląd Chrisa, znałem powody jego postępowania i nie byłoby nic, co mógłbym mu zarzucić, gdyby nie jego relacja z pewnym chłopakiem z naszej klasy. Mój najlepszy przyjaciel świetnie dogadywał się z moim prawie-wrogiem i miał głęboko gdzieś moje zranione uczucia. Człowiek zwał się Bill i był najmniej przyjemną osobą, zaraz po moim ojcu, jaką miałem okazję w całym swoim życiu spotkać. Chris za to potrafił godzinami opiewać jego zalety. Nie negowałem ich wbrew pozorom tak od razu. Jakiś czas temu jeszcze usiłowałem to sprawdzić, próbując wcisnąć się w najbliższy krąg Billa, aczkolwiek okazało się to zupełnie bezskuteczne. Wkurwiał mnie bowiem jeszcze bardziej. Denerwował mnie ten jego kiepski sarkazm, który ani trochę mnie nie bawił. Bardzo mało o sobie mówił, jak gdyby przechowywał na dnie serca straszne sekrety. Moja relacja z nim opierała się na jego prostackich docinkach, na które nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. Dlatego dałem sobie spokój, a Chris obiecał nie gderać mi o tym człowieku aż tak często. Czułem jednak, że drogi moje i Billa już za jakiś czas się zejdą, chociaż zrobiłbym wszystko, aby tego uniknąć. 
— Chris — zacząłem, kiedy siedzieliśmy któregoś dnia w parku. Często gdzieś razem wychodziliśmy. Miasto miało zbyt wiele do zaoferowania, by z tego nie skorzystać. — Ojciec mnie wkurwia.
— W takim razie przejmę jego rolę i cię wychowam — odparł, czyniąc coś na zasadzie ojcowskiego uścisku. — Pomogę ci spełnić twoje marzenia, gdyż sam nie miałem okazji do spełniania swoich. Kiedy byłem mały, pragnąłem mieć psa. Ale rodzice byli zbyt biedni, więc kupili mi mrówkę. 
— Chris — powtórzyłem. On znowu zbaczał na dziwne tematy do rozmów. — Porozmawiajmy może lepiej o... o tym pięknym otoczeniu znajdującym się wokół nas. Spójrz tylko, jeziorko, mostek, cudownie jest.
— Pierwszy raz w życiu widzę tyle trzcin — odpowiedział szorstko. — Czuję się jak Mojżesz. 
— A może ten Bill to cię wykorzystuje, co? — zapytałem nagle.
— Jesteś zazdrosny czy jak? — zdziwił się. — Ostatnimi czasy notorycznie o niego wypytujesz. 
— Bo mnie to zastanawia — rzuciłem krótko. — Skoro się przyjaźnimy, powinniśmy dogadywać się z tymi samymi ludźmi.
— Ta twoja teoria chyba ma raka — rzekł wtedy. — To się kupy dupy nie trzyma. Wcale nie musi tak być. I nie będzie to miało sensu, jeśli zaczniesz się z nim trzymać na siłę. Bo nic z tej relacji nie będzie wynikać.
— A z waszej co wynika? — spytałem cicho.
— No wiesz... — westchnął. — Dobrze nam się razem spędza czas, więc płynie z tego jakiś rodzaj satysfakcji. Do Billa trudno jest dotrzeć, ale po dłuższym czasie da się to zrobić. Na tyle ile ciebie i jego znam, w sumie nie polecałbym się bawić w jakiś bardziej zażyłe relacje. Ale to tylko moje przypuszczenia, a dobrze wiesz, że sam osobiście się na relacjach kompletnie nie znam. Więc może mnie zaskoczycie. 
— Myślisz, że powinienem spróbować? — zapytałem znów.
— A co cię tak do niego ciągnie, Michael? — odpowiedział pytaniem na pytanie. 
— Dobre pytanie — odparłem cicho. 
                         Był to park położony w jednym z najwyższych punktów Londynu. Tego dnia większość ludzi nie spróbowała nawet wystawić nosa z domu, bo temperatura była zbyt wysoka. Topiliśmy się w ukropie słońca. Jednak tego dnia po raz pierwszy w życiu naprawdę zakochałem się w zachodzie. Cyklamenowy róż mieszał się z delikatną bielą, dając efekt chłodnych lodów poziomkowych z bitą śmietaną i kolorowymi cukierkami. Rozpływałem się. Skupiłem się i zacząłem analizować szczegóły, by przelać później ów widok na płótno, kultywując ten widok i nie pozwalając mu zniknąć. Taka była rola malarza - zatrzymać ulotność chwili. 
                              Chris zaproponował, żebyśmy wrócili do domu i kupili po drodze piwo. Nie przepadał za gorącem. Nie dawało mu to natchnienia jako muzykowi, wręcz przeciwnie - nie był wówczas w stanie nawet usiąść do swojego starego pianina, gdyż wolał włączyć miliony wiatraków i prawie nago położyć się na chłodnych kafelkach w łazience. 
                         Mimo wszystko w takich chwilach dziękowałem losowi, że Chris posiadał własny samochód. Tłuczenie się w czterdziestu stopniach środkami komunikacji miejskiej jeszcze bardziej by go wkurzyło, a widziałem już, jak bardzo jest rozdrażniony samą pogodą. Ponadto wredni taksówkarze czy pasażerowie grupowych pojazdów, to nie mogłoby się udać. 
— Ja pierdolę... — wysapał, kiedy w końcu rzucił się na fotel kierowcy. Zdjął koszulkę i dziwnym wzrokiem zaczął mierzyć przechodniów. — Twój ojciec jest w chacie?
— No, będzie cały dzień, bo wziął sobie wolne — odburknąłem.
— To jedziemy do mnie — powiedział, zapinając pasy. — Stary jeszcze chwilę będzie, ale niedługo wyjdzie. W sumie możemy zaczekać i się z nim minąć.
                         Mimo tego, że znaliśmy się całe życie, urodziliśmy się nawet tego samego dnia, nigdy nie widziałem ojca Chrisa, tak jak on nie znał mojego. Co prawda przypuszczałem, że musieliśmy się na nich natknąć niejeden raz, lecz było to chyba tak dawno temu, iż żaden z nas już tego nie pamiętał. Na chwilę obecną każdy z nas unikał swojego starszego niczym ognia, dlatego w dalszym ciągu nie było nam dane spotkać potwora czającego się w lochach.
— Chris — powiedziałem nagle, kiedy wrócił do auta z reklamówką pełną piwa. — Mój ojciec ma lepszy tyłek niż ja.
— Jakkolwiek by to nie brzmiało, rozumiem cię doskonale — odpowiedział, podając mi siatkę. Położyłem ją sobie na kolanach i poczułem wspaniały chłód ziębiący mi uda.
— Twój ojciec też ma lepszy tyłek niż ty? — zapytałem z nieukrywaną ciekawością. Nasze tematy do rozmów już dawno temu przestały mnie zaskakiwać.
— Żebyś wiedział.
                         Nadal staliśmy pod małym osiedlowym marketem, szczelnie zamknięci w samochodzie z klimatyzacją. Znajdowaliśmy się bowiem w idealnym punkcie obserwacyjnym. Musieliśmy bacznie wypatrywać czarnego nissana, którym poruszał się po mieście ojciec Chrisa. Mieliśmy zamiar zamknąć się w jego domu na cztery spusty, kiedy tylko go opuści.
— Ja pierdolę... — znów jękną Chris, wachlując się gazetką turystyczną wyjętą z samochodowego schowka. — Elvis nie żyje, więc dlaczego to ja jestem w piekle?
— Christopher! — Usłyszeliśmy nagle triumfalny krzyk dochodzący z nieokreślonej strony. W zasadzie zawsze dobrze wiedzieliśmy, z którego kierunku coś słyszymy, jednak to coś zdawało się docierać do nas z każdej możliwej strony. — Christopher...
                         Drzwi od strony kierowcy nagle się otworzyły, a naszym oczom ukazał się facet w nieco kiczowatych okularach słonecznych, hawajskiej koszuli i klapkach. Wyglądał co najmniej specyficznie, choć bardziej zwróciłem uwagę na jego zachowanie. Zsunął z nosa swoje kanciaste gogle, poprawił przylizaną fryzurkę i zwrócił się do Chrisa.
— Jak ci się podoba mój letni styl? — zapytał głosem zniżonym do aktorskiego diapazonu.
— Ojciec, co ty odpierdalasz? — zadał cicho pytanie Chris. — Idziesz tak do pracy?
— Jasne! Muszę wprowadzić nieco entuzjazmu wśród moich współpracowników! — krzyknął z uśmiechem. — Co to za piękna dziewoja obok ciebie siedzi? I dlaczego poznaję ją dopiero teraz?
— W sumie to jestem chłopcem — odezwałem się. Nie byłem jakoś szczególnie zaskoczony faktem, że pomylił moją płeć.
— Cudowne! — wrzasnął, łapiąc się za głowę. Uśmiechnąłem się krzywo kącikiem ust.
— Ojciec, weź już jedź do tej roboty, co? — zaproponował Chris.
                         Wyraz twarzy mojego przyjaciela był wyjątkowo trudny do opisania. Nie miałem co prawda problemów z wysławianiem się, lecz mina Chrisa przekroczyła granice mojej wyobraźni.
— Ale nie uważasz, że ta koszula trochę mnie pogrubia? — zapytał jego ojciec, okręcając się na wszystkie strony.
— Oczywiście, że nie, tatuś — wycedził przez zęby. — To tłuszcz sprawia, że wyglądasz grubo.
                         Ojciec Chrisa uniósł lekko brwi i posmutniał. Zrobiło mi się przykro, gdyż wyglądało to na sytuację zupełnie odwrotną niż moja. W moim przypadku to ja zabiegałem ze wszystkich sił o względy starego, a on miał mnie głęboko gdzieś. Dziwiła mnie ta różnica charakterów.
— Wszędzie dobrze, ale w domu najpiekielniej — podsumował Chris, zamykając przed nosem ojcu drzwi samochodu. Tamten wyraźnie się poddał i wrócił do swojego auta, które zaparkował niedaleko.
                         Ruszyliśmy więc do domu Chrisa. Piwo zdążyło się już trochę nagrzać, dlatego zaraz po dotarciu na miejsce wrzuciliśmy je do zamrażarki. Chris bezwładnie rzucił się na swoje wielkie łóżko, podczas gdy ja zdjąłem koszulkę i rzuciłem ją gdzieś obok.
— Chujowa pogoda... — westchnął Chris i zamknął oczy, pogrążając się w przyjemnym dla jego uszu warkocie wiatraka. Spojrzałem na niego z lekkim uśmiechem i zacząłem przeglądać płyty z filmami w jego szafce. Miał ich od cholery, a mimo to widzieliśmy już wszystkie. Podrapałem się po głowie.
— Chris — zacząłem nagle, wyrywając go z marzeń.
— No? — zapytał cicho.
— Czemu nie dasz ojcu szansy? — zadałem pytanie.
— Ej — jęknął. — Myślałem, że akurat ty mnie rozumiesz.
— Rozumiem, niczego nie narzucam — odpowiedziałem. — Pytam tak z czystej ciekawości. Masz jakieś powody poza różnicą charakterów?
— Kiedyś myślałem, że się go wstydzę, szczególnie w towarzystwie, ale już mi to przeszło. Zrozumiałem, że to kompletnie niedojrzałe zachowanie — odparł. — Na chwilę obecną... Sam nie wiem. Wkurza mnie jak jasna cholera. Pcha się w moje prywatne sprawy.
— Czaję.
                         Jego ojciec wydawał się być po prostu nadopiekuńczy. A dzieciakowi, z tego co zauważyłem przynajmniej, zawsze coś nie pasowało. Mój stary taki nie był, choć oddałbym wszystko, żeby taki był. A Chris miał zupełnie odwrotną sytuację. Obydwaj musieliśmy nauczyć się doceniać własną sytuację.


____________________________________

dzienki za skrina weis, nie tszeba było







2 comments:

  1. Jestem na tak. Ojciec Chrisa to zapewne Carter skoro jest taki zajebisty. A może on i Michael powinni się wymienić ojcami?..
    A tak w ogóle to ile Ty wychlałaś, że znalazłaś się chuj wie gdzie? XD

    ReplyDelete
  2. Ten uczuć, kiedy Lisu jednego dnia kończy sezon, a następnego zaczyna. Już się chyba przyzwyczaiłam. Ale w takich sytuacjach zawszę się boję, że masz już wymyśloną fabułę do końca i chcesz jak najszybciej skończyć Maniakalnego.
    Oczywiście nie zrozumiem też, jak to się dzieje, że Bennettowie nigdy już tak ostatecznie nie wiążą się z Carterami. Zrozumiałam tylko przypadek Martina i Alexa. Chociaż pewnie chodzi o to, że nie wytrzymują przy sobie na dłuższą metę.
    Wgl cudowny tytuł rozdziału. Jak każdy inny zresztą. Ach, aż się przypominają czasy pierwszych sezonów i tytułów z pornoli...

    ReplyDelete