22.2.15

Zniszczyłeś mi życie.

Dział: Alice in Secondhand.
Numer rozdziału: 9
Gatunek: Yaoi.



               Nazajutrz faktycznie nie zjawiłem się w pracy. Zamiast tego udałem się nad rzekę i postanowiłem zostać tam, dopóki nie przemyślę wszystkiego i nie przeanalizuję. Siadłem na większym kamieniu tak blisko, że woda wpływała mi do butów. Ale nie robiłem sobie z tego zbyt wiele. Zastanawiałem się. Zastanawiałem się, czy Ouse i White mogli mieć rację, jednak coś w moim umyśle nie pozwalało mi myśleć w taki sposób. Rozejrzałem się wokoło. Widziałem świat w odcieniach szarości. Dźwig pomagał przy budowie, a raczej naprawie niedawno samoistnie zburzonego budynku. Wszędzie unosił się swąd i spaliny, można było się udusić. W rzece pływały śmieci.
— Spójrz, jak piękny jest świat bez narkotyków — powiedziałem sam do siebie.
               Odruchowo sięgnąłem do kieszeni i zacząłem w niej grzebać. W takich chwilach dobrze było sobie spalić jointa, bo samemu w takim miejscu nikomu nie radziłbym eksperymentować z czymś większym. Chociaż czego się obawiałem? Przespałem się już z połową tego miasta, jedyne, co mi groziło to jakaś choroba weneryczna, ale było już po fakcie, więc czemu się martwiłem?
               Okazało się, że kieszenie mam puste. Tego dnia miałem ochotę na coś lekkiego, słabego i o krótkiej fazie. Może Ouse faktycznie w jakiś sposób przemówił mi do rozsądku. Spojrzałem na wizytówkę Dodo i wyciągnąłem komórkę.
— Słucham? — Usłyszałem po drugiej stronie.
— Cześć, tu Alice — zacząłem.
— Cholera, dawno się nie odzywałeś, cieszę się, że dzwonisz — powiedział szczerze.
— Mogę być bezpośredni? — zapytałem. — Mam dzisiaj ochotę na trzeźwy seks i papierosy.
— Gdziekolwiek jesteś, zaraz będę.
               Powiedziałem, że spotkamy się na przedmieściach, podałem konkretne miejsce. Cheshire postanowił przyjechać. Mimo wszystko był zdecydowanie najlepszym kochankiem, z jakim miałem do czynienia. Może to kwestia tego, że jako jedyny skupiał się bardziej na tym, by to mnie sprawić przyjemność, a nie sobie. Wizytówkę bez ogródek wyrzuciłem do rzeki i pozwoliłem jej płynąć z prądem. 
               Kiedy dotarłem na miejsce, Cheshire już na mnie czekał. Stał oparty o maskę czarnego, drogiego samochodu i palił cygaro. Wyglądał jak jeden z członków Yakuzy. W zasadzie był szefem gangu, więc...
— Alice — powitał mnie z uśmiechem.
               Zaskoczył mnie fakt, że nie rzucił się na mnie bezczelnie z łapami. Jedynie uraczył mnie uśmiechem, nic więcej. Wbrew pozorom zachowywał naprawdę wiele kultury. Gdyby nie moja niezaspokojona chęć poznawania nowych rzeczy, zapewne zostałbym z nim na stałe. Był idealnym kandydatem na faceta. Pocałowałem go w policzek, w odpowiedzi - zachichotał. Grzecznie otworzył mi drzwi do samochodu. Wsiadłem i zaczekałem, aż zrobi to samo.
— Chcesz pójść ze mną wieczorem do klubu? — zapytał, odpalając silnik. — Mam tam dziś spotkanie.
— Poznam przyszłych klientów? — spytałem niezwłocznie, na co zmarkotniał momentalnie. — Nie patrz tak, dobrze wiesz, że szukam nowych wrażeń.
— Ilu facetów ci trzeba, Alice, żebyś w końcu wybrał jednego... — westchnął cicho.
— Hulaj dusza — odparłem ze śmiechem.
— Gdybyś decydował się na stały związek w najbliższej przyszłości, mogę cię przedstawić komuś, kto byłby wspaniałym kandydatem — mówił dalej.
— Doprawdy? Jasne, wiem, przyjdę do ciebie, kiedy podejmę taką decyzję — syknąłem.
— Zdziwisz się, ale nie mówię o sobie.
               Z zaskoczeniem obróciłem głowę w bok, przyglądając się mimice jego twarzy. Nie sądziłem, że poleci obcego mi mężczyznę jako kandydata na faceta na stałe.
— Wiesz... — kontynuował. — Co prawda musiałbyś mu naprawdę zaimponować, żeby go zdobyć. Nawet dla ciebie byłoby to nie lada wyzwanie. Tak czy inaczej ten człowiek... jest wspaniałą osobą. Miłość przeważnie wiąże się z egoizmem, ale nie u niego. Nikt nie zadba o ciebie bardziej niż on.
— Dlaczego tak sądzisz? Jest dziany? Jest dealerem? Ma dużego? — zalewałem go pytaniami.
— W takich momentach nie wiem, czy żartujesz, Alice... — westchnął. — Jest dziany, ale skromnie żyje. Nie jest dealerem, nie ma nic wspólnego z tym syfem. Do majtek mu nie zaglądałem. Sęk w tym, że człowiek ma ciekawe podejście do ludzi i świata. Samo przebywanie z nim leczy jakieś nasze psychiczne obsesje. Chodzi chyba o to, że jest kompletnym dziwakiem, czujemy się przy nim normalni. Tak czy inaczej, jeśli uda ci się go uwieść... niczego ci już w życiu nie zabraknie.
               Od czasu tej rozmowy milczeliśmy, dopóki nie dotarliśmy na miejsce. Moim oczom ukazała się dość spora, bogata chata. Ten widok nieco mnie zaślepił. Podążałem za Cheshire. Otworzył przede mną drzwi i pokazał całe mieszkanie. Było zniewalające. Przestrzenne, ciepłe i tak bogato urządzone. Czułem się jak w typowej amerykańskiej willi.
               Nie minęło dużo czasu, a wylądowaliśmy w sypialni. Leżałem na brzuchu na wielkim wodnym łożu i paliłem papierosa, a Cheshire wchodził we mnie powoli z taką dokładnością, jakby chciał dobrze przypomnieć sobie każdy zakamarek mojego wnętrza. Jęczałem z rozkoszy, przyjemnie zaciągając się papierosem.
— Myślę cały czas o tym człowieku, którego tak bardzo polecasz — powiedziałem, kiedy ze mnie wyszedł. — Naprawdę jest taki zajebisty?
— Owszem — odparł niezwłocznie, przewracając mnie na plecy. — Znam masę ludzi, a mimo to na lepszego człowieka nie trafiłem.
— W takim razie dlaczego sam z nim nie będziesz? — zdziwiłem się.
— Jak już mówiłem, ciężko go uwieść — powiedział, pieszcząc moje jądra. — Kiedyś miałem na jego punkcie obsesję i naprawdę robiłem wszystko, żeby zwrócił na mnie uwagę. Nie udało się i po kilku latach udało mi się dać sobie z nim spokój.
— Jest lepszy ode mnie? — spytałem.
— Tak — odpowiedział stanowczo.
               Zrobiliśmy to jeszcze dwa razy i położyliśmy się spać. Byłem zmęczony po nieprzespanej nocy, natomiast Cheshire koniecznie chciał ze mną zostać. Przylgnąłem więc do niego nagim ciałem i zasnąłem niezwłocznie, kiedy delikatnie pieścił moje sutki.
               Obudziłem się, gdy wstał, by wziąć prysznic. Uświadomiłem sobie, że niedługo ma spotkanie, więc podniosłem się do pozycji siedzącej.
— Możesz spać, jeśli chcesz — powiedział z uśmiechem. — Za jakiś czas wrócę.
— Chcę go poznać — odparłem stanowczo.
               Wykąpałem się z nim, ubrałem i poszliśmy do samochodu. Paliłem papierosy jeden za drugim, te wszystkie gadki Cheshire wyjątkowo mnie zestresowały. Byłem ciekaw. Naprawdę byłem ciekaw, kim jest ten człowiek. Zdawało się, że Cheshire mówił coś do mnie podczas jazdy samochodem, jednak ja wpatrywałem się martwo w boczną szybę auta i niekoniecznie byłem zainteresowany rozmową. Jednak w końcu... dotarliśmy do celu.
               Wszystko działo się dość szybko. Ani się obejrzałem, kiedy Cheshire powiedział mi na ucho: "on już tu jest" i wskazał palcem na pomieszczenie obok. W klubie było dość cicho, co tylko pogarszało mój stan.
— Pójdę jako pierwszy, a ty się przygotuj — zaproponował. — Czy mam cię jakoś przedstawić, zanim pojawisz się osobiście?
— Tak — odpowiedziałem niezwłocznie. — Poznałem już facetów na tyle, że wiem, co rozłoży tego nieprzystępnego kolesia na łopatki. Subtelnie się do niego przysuń i powiedz, jak duże mam doświadczenie w seksie. Nie zapomnij dodać, że jestem wyjątkowo ciasny, a mimo to napalony jak skurwesyn.
— Mam zrobić z ciebie męską dziwkę? — zapytał z powagą.
— Dokładnie tak.
               Westchnął głęboko, ale nie protestował. Udał się na miejsce, zostawiając mnie w pomieszczeniu obok. Dlaczego tak postąpiłem? Nie chciałem udawać kogoś, kim nie jestem, dlatego. Nie miałem najmniejszego zamiaru udawać, że mam jakieś wyższe priorytety. Na chwilę obecną byłem tylko niewyżytym dupkiem lubiącym używki, a społeczeństwo musiało to zaakceptować. Poluzowałem więc pasek od spodni, uśmiechnąłem się szeroko i poszedłem na wskazane miejsce z kurewską pewnością siebie.
— To właśnie mężczyzna, o którym ci opowiadałem — zaczął z uśmiechem Cheshire, kierując się do mnie. — Mówią na niego Mad Hatter.
               Mężczyzna zdjął kapelusz i pokłonił się nisko. Dopiero wtedy spojrzał mi w oczy. Nasz kontakt wzrokowy przedłużał się i przedłużał.
— Wpadliście sobie w oko, co? — zapytał Cheshire, chichocząc cicho.
               Wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem bez końca. Mógłbym dać sobie rękę uciąć, że jego umysł był w tym momencie tak pusty jak mój. Żadna myśl nie mogła przejść przez niego w taki sposób, jak żadne słowo nie mogło przejść mi przez gardło. W zasadzie... Tak... Cheshire przedstawił mnie mojemu chłopakowi jako tanią kurwę pieprzącą się z pierwszym lepszym facetem. Czy mieliśmy jeszcze o czym rozmawiać?
               Problem leżał w czymś innym. Patrzyłem na Mada i nie czułem żadnej ekstazy, żadnego silnego pociągu fizycznego. Nie popadałem w dziwne stany tak, jak przy spotkaniach z Caterem, Cheshire, czy nawet Whitem i Ousem. Nie napadało mnie okropne, niewyżyte podniecenie, które zawsze pojawiało się, kiedy byłem sam. Było nawet o wiele gorzej. Wszystkie te uczucia, wszystkie fantazje seksualne dotyczące moich najbliższych, to wszystko zniknęło. W rzeczywistości wystarczył mi widok Mada. Zaspokoił wszystkie moje żądze. Co więcej - czułem się szczęśliwy, kiedy stał tak blisko mnie. Tylko, cholera, patrzył na mnie w taki sposób... W taki sposób, jak gdyby jego życie właśnie utraciło sens. I wtedy sobie przypomniałem. Przypomniałem sobie wszystkie te gnojstwa, które słyszałem po stosunku z jakimkolwiek mężczyzną. "Ale wiesz, blondynku, narkotyki nie dadzą ci miłości, prędzej ją odbiorą!" - te słowa odbijały się echem w mojej głowie. "W końcu to miłość stoi najwyżej w hierarchii. Nie pieniądze, nie relacje, nawet nie rodzina. Nikt nie ma prawa w to ingerować". Dlaczego posłuchałem matki zamiast głosu serca? Gdybym wtedy przejrzał na oczy... Mad... "Musisz się nauczyć, czym jest miłość, Alice". Teraz już wiem, czym jest miłość, Ouse. Chociaż prawdopodobnie zrozumiałem to za późno. "Róbmy to częściej... Tylko tego pragnę", podczas gdy Mad starał się to odkładać. Miał inne priorytety. "Faktycznie możesz mieć każdego, którego sobie wymarzysz". Już nie. Już nie? Już nie. Zdecydowanie nie. Właśnie straciłem Mada.
               Poczułem, jak w mojej kieszeni wibruje telefon. Odruchowo złapałem za niego, bo i tak nie mogłem wykrztusić słowa do Mada. Niczego nieświadomy Cheshire był co najmniej rozbawiony tą sytuacją. Odebrałem telefon szybko i równie szybko się rozłączyłem. Komórka upadła na ziemię, a trzymająca ją wcześniej dłoń nadal znajdowała się przy uchu.
— Mad... — zacząłem w końcu. — Wiele chciałbym ci powiedzieć, ale w takiej sytuacji chyba nie ma sensu mnie słuchać. Poza tym...
               Z moich oczu zaczęły toczyć się strugi łez, choć jeszcze chwilę temu moje powieki były zbyt suche, by móc cokolwiek z nich wytoczyć.
— Wybacz mi, że wychodzę w środku rozmowy, ale moja matka właśnie umiera.
               Było naprawdę dziwnie. Moje serce łomotało, chociaż... Chociaż... Towarzyszyło mi uczucie ulgi. Ulgi, jakiej nigdy wcześniej nie czułem. Byłem wolny. Niezależny. Moje sumienie pękło. Poczułem się gorzej dopiero wtedy, kiedy Mad pobiegł za mną i postanowił towarzyszyć mi w drodze do umierającej matki. Milczałem, akceptował to i również się nie odzywał. Jednak całą drogę patrzył na mnie tak bezczelnie otwarcie, jakby miał gdzieś, czy to zauważę, czy nie. Wpatrywał się we mnie, nasycał się moim widokiem, z którym dawno nie miał do czynienia. Spoglądałem martwo w podłogę, panicznie bojąc się kontaktu wzrokowego.
               Ściany szpitalne były kompletnie rozmazane. Nie widziałem, gdzie znajdują się drzwi. Kręciło mi się w głowie, miałem duszności, płakałem. Gdyby nie Mad, na pewno nie zdążyłbym znaleźć matki przed jej śmiercią. Pobiegł bowiem do recepcji, wypytał o szczegóły i zaprowadził mnie pod salę.
— Zostanę tutaj, dalej musisz iść sam — szepnął. — Ale będę na ciebie czekał. Zawsze.
               Z moich oczu spłynęła kolejna struga łez. Bez wahania otworzyłem drzwi i zobaczyłem... Zobaczyłem... Ja...
— Chodź do mnie... — powiedziała schorowanym głosem.
              Ujrzałem najokropniejszy widok świata. Moja matka była brzydsza niż listopadowa pogoda. Jej oczy nie błyszczały już jak kiedyś, były poza tym obrzydliwie podkrążone, a sama jej twarz - spuchnięta i pomarszczona.
— Wybacz, że cię tu ściągnęłam — mówiła z uśmiechem, delikatnie gładząc mnie po głowie, podczas gdy ja sam leżałem na jej kolanach jak za starych czasów. — Jest pewna rzecz, którą muszę ci jeszcze powiedzieć. Pomyliłam się, przepraszam.
               Ze zdziwieniem podniosłem głowę i spojrzałem jej w oczy, jakby z nadzieją, że usłyszę coś znaczącego.
— Proszę, Alice — kontynuowała, mrużąc już powoli powieki do wiecznego snu. — Bądź z nim, jeśli go naprawdę kochasz. Ale proszę, odstaw prochy.
               Umarła. Umarła. Nie miałem ochoty nawet dopisywać do tego w myślach jakichś pięknych epitetów, bo ona... umarła. Opuściłem izbę z kompletnie suchymi oczami. Zatrzymałem się na moment przy Madzie.
— Wszystko w porządku. Umarła. Możemy już iść.
               Mężczyzna rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak zaniechał tej próby i sprowadził mnie na dół. Na parterze wmusił we mnie wodę mineralną i dopiero wtedy opuściliśmy szpital. Zabrał mnie do parku. Wtedy rzuciłem się na kolana i zacząłem spazmatycznie krzyczeć i szlochać. Uspokajał mnie i siedział ze mną do samego końca. Udało mi się potem wytłumaczyć, z czego wynikało moje zachowanie wobec niego, sytuacja związana z narkotykami i seksem. Powiedział, że rozumie.
— Dobrze, Alice — odpowiedział. — Jesteś mądrym i ładnym chłopcem, dlatego pewnie wiesz już, że nie będę mógł z tobą zostać, prawda?
— Mad... — płakałem dalej. — Proszę, druga szansa... Proszę...
— Alice — powiedział z krzywym uśmiechem. — Zniszczyłeś mi życie.


***

              Cała ta scena wyglądało dość beztrosko. Dwójka mężczyzn siedziała przy malutkim biurku w markecie i popijała kawę z racji tego, że klientów jak zwykle nie było. Jeden z nich pociągnął nosem i zerknął na zegarek.
— Więc jednak wyjechał — powiedział ironicznym tonem.
— Dziwisz się, White? — zapytał tamten. — Przecież od samego początku to planował. Tylko matka go tutaj trzymała. Potem miał zamiar wyjechać na studia związane z malarstwem, wychrzanił do jakiegoś wielkiego miasta i nie podał nawet nazwy.
— Czy to oznacza, że zerwał kontakt? — spytał ten pierwszy.
— Dla mnie to oczywiste — odparł, biorąc łyk kawy. — Ciekaw jestem, co teraz zrobi. Pożegnał się z wszystkimi jedynie głupimi smsami, jakby nie mógł znieść już naszego widoku. Chociaż, coś w tym jest. Napisał, że rzuca to gówno i prosi, żebyśmy się nie martwili. Zapytał też, co miałem na myśli mówiąc, że czegoś mnie nauczył.
— O rany, czego ON mógł cię nauczyć? — zdziwił się.
— Pokazał mi moją prawdziwą orientację — odpowiedział. — Niepotrzebnie skupiałem się na złych kontaktach z kobietami, mając obok siebie kogoś tak wspaniałego. 
— Dodo? — zapytał.
— Dodo. W rzeczy samej. Świetnie nam się układa — rzekł z uśmiechem. — Tak czy inaczej... Nie wierzę, że Alice się zmieni. Nie sądzę, by był tak silny psychicznie, by jednocześnie wyjść z poważnego nałogu i pogodzić się ze śmiercią matki, ponadto odnaleźć się w nowym mieście, znaleźć robotę... Kto wie, czy nie miał więcej problemów.
— Jak myślisz, co się wydarzy? — spytał.
— Będzie jeszcze gorzej, White. Będzie o wiele gorzej. 








 K O N I E C
_________________________________________________________________

Ludzie, jeśli chodzi o moje osobiste wrażenia po skończeniu Alice, to... uff, o fuck. To był jeden z najcięższych działów, jakie pisałam. Mam ten defekt, że podczas pisania staje się każdym z moich bohaterów, dzięki czemu dokładnie wiem, co czują i jak zareagują. To raz - współodczuwanie z Alice zgniotło mi psychikę, zdecydowanie wolałam współodczuwać z postaciami typu Martin Bennett, Matyas, Katt czy w zasadzie ktokolwiek inny, ale tutaj się rozwaliłam i było mi naprawdę trudno to napisać. Dlatego cieszę się, że seria zmieściła się w niecałych 10-ciu rozdziałach, chyba by Wam Lis umarł. Chociaż w sumie nie można żyć całe życie. Tak czy inaczej cieszę się, bo pojawiła się opinia (bodajże Chizu Chan), że Alice być może trafi na pierwsze miejsce ulubionych, zaraz obok Maniakalnego. :D Szczerze mówiąc akurat w tym dziale do tego nie dążyłam, więc cieszę się podwójnie. Ogólnie chyba trzeba będzie teraz odreagować jakąś komedią.

Czekam na wszelkie Wasze opinie, hejty, dissy oraz przepisy na gofry. Wszystko mile widziane, bo czytam Wasze komentarze po kilkaset razy i wyciągam z nich wnioski. 





9 comments:

  1. Szkoda, że to już koniec. Mi też bardzo podobało się to opowiadanie ;)

    ReplyDelete
  2. This comment has been removed by the author.

    ReplyDelete
  3. Moje ulubione opowiadanie *^*
    Obok Maniakalnego, oczywiście »:3
    Strasznie polubiłam wszystkich bohaterów, spodobała mi się ogólnie koncepcja, a przez seksy miałam ochotę napisać yaoi na konkursie mazowieckim z angielskiego *skrzywienie zawodowe*
    Nie wiedziałam, że Alice okaże się dla Ciebie takim wyzwaniem, Lisu ;___;
    Szkoda, że to koniec.
    Na pewno jeszcze wrócę do tej historii :3

    ReplyDelete
  4. Jakoś tak przykro mi, że to już koniec :c
    Polubiłam Alice i chyba wszystkich innych bohaterów xd
    Lisu będzie może kiedyś 2 sezon? Prooosze... ^^

    ReplyDelete
  5. JUŻ JESTEM.

    *tutaj Mesu przeprasza za nieobecność, ale pakiet internetowy się skończył i miał być nowy w przeciągu 24 godzin. A był po 27h!*

    Zacznę od początku:

    Alice w końcu miał i White'a. Do przewidzenia, ale i tak było zajebiście.

    Trójkącik? Zawsze spoko, Mesu approves.

    Tylko trochę dziwne dla mnie było to, że najpierw seksili się z Alice, i sami byli nacpani, a potem to jego na odwyk ciągną :/

    Ale to ten rozdział był najlepszy ze wszystkich. Bożeeeeeee Lisu. Wiedziałam, że nie ma co liczyć na happy end, bo ni chuja tu nie pasuje. Bardziej jednak liczylam na krwawy koniec Alice. Wiesz, zacpanie się na śmierć, albo zostanie zwykłą dziwką za pieniądze. Ale tu juz się kłania zboczenie Mesu. Ale kompletnie mnie zaskoczyłaś z tym wyjazdem. Cóż, wieksze miasto, więcej narkotyków, więcej facetów, automatycznie Alice ma większe szanse na zostanie perfekcyjną dziwką-narkomanką.

    Moje odczucia? Jest mi jakosś pusto. Czuję niby jakieś COŚ w klatce piersiowej, ale nie wiem co to. Mam bardzo mieszane uczucia. Bo jednocześnie dział był zajebisty, bo opisy, bo seksy, bo cpuny, bo gejoza, bo Lisu autor, a jednocześnie tak mi ciężko, bo dla mnie to było... smutne i prawdziwe.

    *tutaj powinnna Mesu płynąć łezka, ale Mesu jest apatyczna, wiec nie. *

    Generalnie potwierdzam opinię, ze to jeden z najlepszych działów. Serio, niesamowita robota. A Mesu ma słabość do "złych" zakończeń.

    *bbo Mesu sama takie pisze*

    Dobra, idę pisaćdo sklepu nakupować słodyczy. Trzeba się czymś zmobilizować do zrobienia tych 10 testów z maty... mata w ferie to ZUO.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dżiz, pisaćdo sklepu? Telefonie, lecz się.

      Delete
  6. Tak, to zdecydowanie jeden z najlepszych tytułów. Jest tuż obok Maniakalnego, jeśli chodzi o moje ulubione opowiadania na tym blogu. I w sumie nie tylko na tym,
    Całą historię przedstawiłaś bardzo realnie, nie było tutaj takich odczuć, że naciągane lub przesadzone. Dodatkowo można było się wczuć podczas czytania, przez co łatwiej było zrozumieć bohaterów. A najbardziej Alice - na początku jego zachowanie było dla mnie troszkę absurdalne, bo znalazł chłopaka idealnego, mógł w końcu wprowadzić coś nowego, a zarazem świetnego do swoje życia, a co zrobił? Zaczął brać prochy i puszczać się z wieloma facetami. Jednak z każdym rozdziałem zaczęłam coraz lepiej to rozumieć. Bo w końcu Alice nie wyglądał na osobę, która miałaby tak silną psychikę, aby pogodzić się ze stanem matki, a także tym, że postawiła mu ultimatum - ona albo Mad. No i jeszcze sam Mad się zgodził, aby zrobili sobie przerwę na trochę. To mogło być dla Alice zbyt wiele, a ta akcja na imprezie mogła tylko to pogorszyć. Narkotyki, pierwsze wykorzystanie przez faceta. Uzależnił się i zniszczył życie nie tylko swojemu chłopakowi, ale również sobie. To było świetne.

    A teraz co do tego rozdziału - już gdy Cheshire zaczął mówić o tym, że może przedstawić Alice chłopaka, dosyć dziwnego, jednak takiego, który będzie mógł się z nim związać na stałe - wiedziałam, że chodzi o Mada. Jednak i tak na końcu nie uniknęłam zdziwienia, a najbardziej zaskoczyła mnie końcówka ich "wspólnej" sceny; to, co powiedział Mad - "Zniszczyłeś mi życie." To był cios! I jeszcze telefon od mamy... Wkurzyło mnie tylko, gdy po jej śmierci on powiedział, że "Wszystko w porządku. Umarła. Możemy już iść." No pls ;__; Ale to później się jakoś wyrównało, gdy zaczął płakać w parku.

    Od początku spodziewałam się złego zakończenia, happy end by tutaj za bardzo nie pasował. Nie, on by wcale nie pasował. Dlatego uważam ten tytuł za perfekcję i oby więcej takich było. ^^ :D

    ReplyDelete
  7. Alice ...TY GŁUPI CHUJU.(T_T)/~~~ Jak mogłeś zranić Mada, szmaciurze ?!TY, MAD, też jesteś szmaciarz, no bo jak można zostawić Alice ?(T_T)/~~~ Dwa sukinsyny ...
    |
    |
    |
    |
    |
    |
    Co napiszę o całej serii ?..W trakcie jej czytania praktycznie nie mrugałam, bo bałam się, że przeoczę coś ważnego.

    ReplyDelete
  8. Tak w ogóle to kiedy coś następnego ?Miałam dzisiaj koszmar, że zapowiedziałaś przerwę, aż do jesieni.(T_T)/~~~

    ReplyDelete