16.2.15

Kleszcz wywęszył krew.

Dział: Alice in Secondhand.
Numer rozdziału: 2
Gatunek: Yaoi.



               Przyrządzając ryż z warzywami, Mad nie mógł opuścić mojej głowy. Zdawałem sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie stworzy głębsza relacja z takim człowiekiem. Mimo to sądziłem, iż taka znajomość pozbawi moje życie monotonii. Może właśnie czegoś takiego brakowało? Przyjaciela, oryginalnego przyjaciela? Czułem, że Mad posiada klucz do kajdan trzymających mnie przy ziemi. Ale musiałem najpierw nieco lepiej go poznać, by móc o nie poprosić. Miałem nadzieję, iż nie będzie chciał niczego w zamian.
               Mimo lekkich uprzedzeń udałem się na wyznaczone miejsce o piątej następnego dnia. Zważywszy na to, że niedziela była dla mnie dniem wolnym od pracy, matka nieco zdziwiła się na wieść, iż wychodzę. Pożegnała mnie lekko nieprzyzwoitym uśmieszkiem. Zapewne pomyślała, że kogoś sobie znalazłem. Rozwiałem więc jej nadzieje mówiąc, iż idę spotkać się z przyjacielem. Zmarkotniała nieco. Była bowiem zdania, że w takim wieku powinienem rezerwować czas dla inteligentnych kobiet zamiast kumpli. Ale czy mężczyzna mojego pokroju mógł sobie pozwolić na podrywanie dziewcząt? Przypominałem typowego narkomana, choć nie robiłem tego celowo. Lubiłem swój wygląd, każdą jego część, jednak całość tworzyła wizerunek raczej czarnego charakteru. Nosiłem roztrzepane, przeważnie nierozczesane dłuższe blond włosy przewiązane materiałową opaską, moja postura łudząco przypominała wieszak, w dodatku nosiłem za duże ubrania, gdyż byłem zbyt chudy, by znaleźć odpowiedni dla siebie męski rozmiar. Coś w duchu podpowiadało mi, że nie takiego mężczyzny szukają kobiety. Ponadto podczas powrotów z pracy do domu często zaczepiali mnie Turkowie, a ich słowa zdawały się dość jednoznaczne. Być może dziewczyny unikały mnie, bo na pierwszy rzut oka wyglądałem jak przedstawiciel ich płci?
— Alice — Usłyszałem. Gwałtownie obróciłem się na pięcie, wyrywając się z rozmyślań. — Jaką herbatę preferujesz?
— Cieszę się, że pamiętasz moje imię — wybełkotałem niewyraźnie. — A-ale dlaczego przyniosłeś tę herbatę tutaj...?
— Pomyślałem, że to będzie niezła oszczędność czasu — odparł z dziwnym uśmiechem.
               Wokół nas zaczynała gromadzić się dziwna atmosfera. Czułem, że ten człowiek jest nosicielem zaraźliwej choroby psychicznej, której kleszcz już wywęszył moją krew. Mimo to sam fakt, iż zapamiętał moje imię po jednym spotkaniu, wyjątkowo mnie ucieszył. Sam byłem zaskoczony.
               Szaleńcy... Przez większą część społeczeństwa uznawani są za niepełnosprawnych psychicznie tylko ze względu na swoją oryginalność. Posyłają ich do psychologów, wpychają w nich leki omamiające i usiłują zrobić wszystko, by upodobnić ich do siebie. Dlaczego wszyscy mają bzika na punkcie własnej inności, a mimo to czynią z siebie tanie kopie innych ludzi? Kiedy rozglądałem się wokół, widziałem wielki chaos. Obrzydliwe nieporozumienie. Społeczeństwo oszalało na punkcie nazywania samych siebie oryginalnymi, a mimo to ja patrzyłem na nich jak na stado zwierząt tego samego gatunku, o tym samym upierzeniu, o podobnym zachowaniu w grupie. Skoro tak bardzo pragnęli odstawać, czemu niweczyli prawdziwe "ja" tych realnych szaleńców? Zapytałem o to Mada. Byłem wyjątkowo ciekaw, jak wygląda to z perspektywy czystego, niewymuszonego dziwaka o nienaruszonych jeszcze przez społeczeństwo poglądach.
— Wiesz — zaczął tajemniczym tonem. — Nas jest o wiele więcej, niż ci się wydaje. Po prostu spora część lubuje się w noszeniu masek.
— Ale długo noszona maska staje się w końcu ludzką twarzą — napomknąłem.
— Otóż to — odpowiedział z dziwnym uśmiechem. — Ale to już przykre konsekwencje. Co do oryginalności... Ona przestała być niecodzienna, kiedy wszyscy zapragnęli ją posiąść.
— Przecież to nie jest takie proste — zbulwersowałem się.
— W dobie ekscentryzmu i kultu nagiego ludzkiego ciała jest niewiele rzeczy, którymi możesz zadziwić i zaszokować innych ludzi — odpowiedział. — Ci fałszywi szaleńcy zwyczajnie nie zdają sobie sprawy, jak wiele ludzi ich przypomina. Ci prawdziwi natomiast przeważnie błyszczą cechami, które nie odpowiadają społeczeństwu.
— Jeśli wszyscy będą uważać, że dwa plus dwa to pięć, a ja będę próbował udowodnić im, że cztery, to wsadzą mnie to paki, tak? — zapytałem.
— Otóż to.
               Tego dnia było dość zimno, dlatego po wypiciu herbaty przyniesionej przez Mada udaliśmy się do knajpy, w której podawali wiejskie, domowe jedzenie. Zastanawiało mnie to. Co skłoniło go do pójścia tam? Kawiarenka znajdowała się bowiem na drugim końcu miasta. Czy Hatter mieszkał sam i nie mógł o siebie zadbać? Zawsze wydawało mi się, że podczas grupowych wypadów na miasto odwiedza się raczej budki z fast-foodem bądź egzotyczne restauracje. Wiejska knajpa nie wydawała się być niczym ekskluzywnym, mimo że przepadałem za tego typu kuchnią. Jednak głupio było mi protestować, tym bardziej, iż wychodziliśmy razem po raz pierwszy. Nie chciałem tego zepsuć.
               Mimo aury szaleńca Mad zdawał się być wyjątkowo inteligentnym i wyedukowanym mężczyzną. Kiedy tramwajem usiłowaliśmy dostać się na drugi koniec miasta długo rozmawialiśmy. Z konwersacji wynikło, że Hatter ma wyższe wykształcenie w dwóch kierunkach oraz pracę bezpośrednio związaną z jednym z nich. Nie udało mi się jednak dowiedzieć, co ukończył, gdyż tramwaj dojechał akurat na przystanek, na którym wysiadaliśmy, a później temat rozpłynął się w powietrzu.
— Mad, mogę ugotować ci kiedyś obiad? — zapytałem, kiedy szliśmy ulicą, rozglądając się w poszukiwaniu knajpy. Nie wiem w zasadzie, czemu tak troszczyłem się o człowieka, którego dopiero co poznałem.
— Nie — odpowiedział. Przeszedł mnie dreszcz.
— Jak wolisz... — westchnąłem.
— Nie miej mi za złe — zaśmiał się. — Po prostu nie sądzę, żebyś gotował lepiej niż ja.
— Skoro umiesz gotować, dlaczego idziemy do knajpy? — zdziwiłem się.
— Już mi się chcesz do domu wpraszać? — zapytał sprawiając, że moja twarz zaczęła płonąć.
               Niby nic. Krótka sugestia niemająca zapewne głębszego dna tak, jak to sobie dopowiadałem. Zwyczajny facet poznany na ulicy. Najzwyklejsze na świecie wyjście z kumplem na obiad. Przypadkowe otarcie się naszych dłoni. To było zaledwie drugie nasze spotkanie, a ja nie potrafiłem mieć do tego dystansu. Moje serce waliło przez większość czasu. Bałem się, że usłyszy. Było mi tak ciepło, wręcz gorąco, kiedy patrzył na mnie tym wzrokiem. I głupio, musiał mieć mnie za naiwnego. Być może mną manipulował, ale nie chciałem doszukiwać się spisków. Wolałem pozwolić temu wolno płynąć. Dlatego początkowo spotykaliśmy się co weekend. Za każdym razem dostarczał on coraz więcej emocji. Im dalej zachodziła nasza znajomość, tym szybciej biło moje serce. Można powiedzieć, że na jego widok schodziłem na zawał, ale dłoń, którą wyciągał w moim kierunku, nie pozwalała mi jeszcze staczać się do piekieł. Żyłem dla niego, tak czułem. Zdawało mi się, iż gdy odejdzie, nie będzie dla mnie miejsca na tym świecie. I nie miałem pojęcia, dlaczego tak myślę. Z czasem zagłębiania się w tę znajomość, zaczynaliśmy spotykać się coraz częściej. Do tego stopnia, iż nadszedł moment, w którym widywaliśmy się codziennie. I wtedy padło pytanie, które rozpaliło mnie do reszty.
— Alice, jutro masz wolne. Nie chcesz zostać na noc?
               Zapadła wtedy niezręczna cisza. To źle, gdybym odpowiedział mu od razu, nie czułbym na sobie aż takiej presji. Motałem się w słowach, nie mogąc sklecić żadnego zdania, które choć trochę wskazywałoby na moją znajomość stylistyki i poprawnego słownictwa. 
— No chcę... — wybełkotałem w końcu, chociaż po chwili zdałem sobie sprawę z tego, w jaki sposób to powiedziałem. Serio nie mogłem odeprzeć po prostu: "dobra, a pogramy w coś"? Cholera. 
               I faktycznie zaprowadziłem swoje zwłoki do jego domu. To nie był pierwszy raz, kiedy u niego przesiadywałem. Od jego ciasnego mieszkania czuć było pewną aurę rodzinnej atmosfery, mimo że mężczyzna mieszkał zupełnie sam. Mała ilość miejsca i sporo mebli sprawiało wrażenie przytulności dokładnie w taki sam sposób, w jaki duże, ledwo umeblowane salony, świeciły pustką. Architektura zdecydowanie wpływa na nastrój. 
               Moje ciało dygotało ze stresu dopóki nie zaczęliśmy pić. Kiedy Mad wręczył mi pierwszą szklankę z całkiem godną kolejką whiskey, pozbyłem się jej w okamgnieniu. Piłem w ekspresowym tempie tylko po to, by się uspokoić i nie robić głupich rzeczy. A w konsekwencji stało się odwrotnie.
— Ciepło... — westchnąłem, słysząc swój głos jakby z oddali.
— Zrób sobie przerwę w piciu — zaproponował.
— Nie, nie o to chodzi — zaśmiałem się szczerze. — Zawsze jest mi gorąco, kiedy z tobą jestem. 
               Zdjąłem z włosów materiałową opaskę, rozczochrałem nieco włosy i założyłem ją jeszcze raz. Dopiero wtedy zauważyłem, że niezręczna cisza nie jest najgorszą konsekwencją tego, co właśnie powiedziałem. Otóż Mad wpatrywał się we mnie tymi swoimi wielkimi zielonymi oczami, ale nie było mu do śmiechu. 
— M-mad? — wyjąkałem. — Ale no ale nie patrz tak na mnie, nie? 
— Nie będę patrzył — odpowiedział niezwłocznie. — Zamknę oczy. 
               To, co stało się po chwili, było przełomowe. Trochę żałowałem, że jestem pijany, bo odczucia były przez to nieco inne. Choć z drugiej strony... czy byłbym w stanie nie zejść na zawał, gdybym był w tej sytuacji trzeźwy?
               Zrobił to tak subtelnie i delikatnie. Przysunął się nagle, ale nie gwałtownie, raczej powoli. Najpierw musnął swoimi wargami moje i został w takiej pozycji kilka sekund. Naprawdę zamknął oczy. Głowę przechylił w prawą stronę, ale tylko trochę. Położył dłoń w okolicach mojego serca. Kiedy poczuł mój puls, uśmiechnął się lekko, nadal nie odsuwając ode mnie swoich ust. Poczułem, jak rozchyla je powoli i usiłuje wsunąć między moje wargi język. Poddałem mu się. Po chwili nasze języki tańczyły ze sobą, zazębiając się i obracając dookoła siebie. Oplotłem rękoma jego kark, a on objął mnie w pasie, by wsunąć po chwili swoje zimne dłonie pod moją koszulkę. Namiętnie i mocno masował mi plecy i coraz silniej wpijał się w moje wargi. Odnosiłem wrażenie, że serce wyskoczy mi zaraz z piersi. Zabrałem dłonie z jego szyi i momentalnie złapałem za dół jego marynarki, sugerując jakby, że to odpowiedni moment, by w końcu to zrobić. 
— Alice — szepnął mi na ucho. Przeszedł mnie dreszcz. — Dajmy sobie jeszcze trochę czasu.
               Poczułem się odrzucony. Było mi głupio, że coś takiego przyszło mi w ogóle do głowy. W rzeczywistości, niezależnie od częstotliwości naszych spotkań, nadal znaliśmy się dość krótko. 
— Nie spieszmy się z tym — powiedział, gdy przerwałem kolejny pocałunek. — Co nie oznacza, że nie chcę poznać jeszcze lepiej twojego smaku. Daj mi się nasycić.
               Zaczął delikatnie kąsać moje wargi, jak gdyby obawiał się, iż zaraz go odepchnę. Pragnąłem go. Tak bardzo, że nie wyobrażałem sobie, by tej nocy poprzestać na pocałunkach. 
— M-mad... — jęknąłem, odsuwając się lekko. — Chociaż palce...
               Zachichotał cicho, a w jego oczach pojawiły się ogniki. Szczerze powiedziawszy cały czas widziałem napięcie w jego spodniach. Czy w takim razie naprawdę robił to wszystko dla mnie? Nie chciał, by moja nietrzeźwość podejmowała za mnie decyzje?
               Patrząc mi w oczy nieco niegrzecznym wzrokiem, rozpiął mi spodnie i zsunął je do kolan. Zrobił to samo z bielizną. Leżałem rozpalony na kanapie w małym salonie, a on przyglądał się mojemu ciału i oblizywał wargi.
— Mogę zrobić coś jeszcze? — zapytał, lecz nie byłem w stanie odpowiedzieć. Pojękiwałem cicho z podniecenia i wpatrywałem się w niego przez zmrużone powieki. 
               Był chyba zniecierpliwiony oczekiwaniem na odpowiedź, gdyż już po chwili pochylił się nade mną i zaczął brutalnie wręcz badać językiem mojego członka i jego okolice. Moich uszu dochodził wtedy jedynie dźwięk, jaki wydawał jego język podczas przesuwania się po mojej skórze. Przypominał trochę chlupot wody. Miarowo zaciskałem kolana, chociaż on nie dawał za wygraną i rozsuwał je. Pieścił mnie z taką namiętnością, że nie byłem w stanie już hamować swoich odruchów, w dodatku nadal byłem nietrzeźwy. 
— M-mad... Mad, błagam... Wejdź we mnie, wejdź we mnie brutalnie, roze... rozerwij mnie, Mad — motałem się, nie mogąc zapanować nad swoim podnieceniem. Nie myślałem o niczym innym. — Więcej, więcej... Jeszcze...
               Podnosiłem krocze do góry, a on lizał mnie jeszcze bardziej zmysłowo i zniewalająco. Rozkoszy nie było końca. Patrzyłem na niego pożądliwie. Wyciągnąłem dłonie w stronę tułowia i lekko rozchyliłem swoje pośladki, dając mu jasno do zrozumienia, czego chcę. Nie wiem nawet, czy podczas jego pieszczot doszedłem. Odnosiłem wrażenie, że mój orgazm nieprzerwanie trwa odkąd zaczął mnie całować. 
               Chciałem go uwieść. Kiedy oderwał się od mojego członka znów zaczął patrzeć na moje ciało w tak kuszący sposób. Pochylił się nade mną i powoli wsunął w moje usta palec. Zamknąłem oczy i tańczyłem językiem wokół niego, nadgryzając go zębami i ssąc wargami. Dołączył do niego drugi palec, a po chwili jeszcze trzeci - z taką siłą, jak gdyby pragnął wepchnąć je mi do samego gardła. Nie dawałem za wygraną i oblizywałem je namiętnie. Nagle gwałtownie wyjął je z moich ust, a strużka śliny pociekła na mój tors. Podniósł lekko moje uda, a ja uśmiechnąłem się błogo. Przesunął palcami po linii między moimi pośladkami, szukając miejsca. Kiedy już je znalazł...
— A-ach... Mad, M-mad! — zacząłem wykrzykiwać jego imię, przerywając co chwila jękami. 
               Bez ogródek wepchnął mi cały palec na raz i zaczął ruszać nim na wszystkie strony. Drapał najgłębsze moje zakamarki, a ja nie mogłem złapać oddechu. Dołączał kolejne palce, przez co moje jęki zwiększały częstotliwość, a krzyki - moc. 
— Mad, chodź tu... Chodź tu, kurwa... — wyjąkałem z trudem.
               Pochylił się nade mną i pocałował głęboko, nie wyjmując ze mnie palców. Nigdy wcześniej nie czułem się tak przyjemnie. Odnosiłem wrażenie, że cały mój tors płonie, podobnie jak moja twarz. Mimo to nadal pragnąłem więcej, więcej, JESZCZE WIĘCEJ. 
— Mad, chcę cię poczuć, błagam — wymamrotałem, kiedy powoli się ode mnie odklejał. — Mad, nie rób mi tego...
— Jesteś pijany — odpowiedział.
— Przecież wiesz, że na trzeźwo też cię pragnę! — krzyknąłem ze złością. 
               Rzucił mi nieco zatroskane spojrzenie. Takie, jakim zawsze ludzie patrzą na niepełnosprawnych psychicznie. 
— Mad... — wyjąkałem, opierając się czołem o jego czoło. — Kocham cię, kurwa, tak bardzo jak jeszcze nigdy nikogo. Nie zaspokoję się bez ciebie. 
— Podziękujesz mi — powiedział z uśmiechem i wyszedł do łazienki.


4 comments:

  1. TYLE SEKSÓW *^*
    TYLE DOBROCI *^*
    Pisz dalej, Lisu, póki jesteś (i ja też :P) podniecona (" *_* ")

    ReplyDelete
  2. Ooo takie rzeczy i to już na początku. :o Ale cieszę się...:D

    ReplyDelete
  3. *orgaźmi* Zajekurwabisty rozdział.(*-*)

    ReplyDelete