7.10.14

Propozycja.

Dział: Maniakalna obsesja. 
Numer rozdziału: 7
Gatunek: Yaoi.



              Wokół wręcz do obrzydzenia roznosił się zapach róż, tulipanów oraz innym kwiatów, których nazw nie znałem. Wśród nich odnalazłem czternaście pudełeczek drogich czekoladek i kilka umyślnie ukrytych karteczek z przeprosinami. W najśmielszych wyobrażeniach nie marzyłem, że mój plan przebiegnie tak dobrze. Wyglądało na to, że tym kochankiem, którego Rinn naprawdę darzył większym uczuciem, byłem ja.
               Przełknąłem głośno ślinę. Mimo wszystko nie miałem pewności, czy mogę ufać tak cwanej i sprytnej szui, jaką był młody Carter. Nadal istniała opcja, iż jestem malutkim, nic nie znaczącym pionkiem w jego grze. Jednak rozgrywka stała się wówczas zbyt interesująca, bym chciał ją opuścić. Postanowiłem czekać na rozwój wydarzeń i, w razie niebezpieczeństwa, oddalić się na bezpieczną odległość. Być może nie powinienem był traktować potencjalnej ucieczki niczym bułki z masłem, aczkolwiek w ostateczności mogłem skorzystać z mocy prawnej - przeszkodą mogłaby być jedynie fucha pani Susan, w końcu działała jako prawnik, lecz łudziłem się, że wyjdę na swoje.
               Tego wieczoru posiliłem się w bardzo szybkim tempie, by móc jak najszybciej położyć się do łóżka. Byłem wyjątkowo zmęczony podróżą, a jeszcze bardziej - adrenaliną oraz stresem związanym z nadchodzącym porankiem. Obawiałem się tego, co może się wydarzyć, gdy stanę z Rinnem twarzą w twarz.
               Nazajutrz obudziłem się niezwykle wcześnie. Była szósta rano, a ja zwlokłem się z łóżka, totalnie nie pamiętając niczego z dnia poprzedniego. Zdawało się, że nadal przebywam w fazie głębokiego snu. Zaparzyłem kawę i, korzystając z faktu, iż rodzice wyjechali, zapaliłem papierosa. Postanowiłem nacieszyć się promieniami wschodzącego słońca i, nie zważając na chłód panujący na zewnątrz, z impetem otworzyłem drzwi na oścież, by móc poczuć ranną rosę. Nie samym tytoniem człowiek żyje.
— Adrien! — usłyszałem nagle, gwałtownie cofając się pod wpływem strachu. Wylałem na rozciągniętą koszulkę wrzącą niemal kawę, sycząc z bólu.
               Zupełnie zapomniałem o czyhającym na mnie niebezpieczeństwie. Przez swoją nieuwagę intruz dostał się do domu i... obecnie klęczał na ziemi tuż przede mną, błagając o wybaczenie. Nakazałem mu wstać i nie pierdolić własnej godności. Posłuchał, lecz nie wyglądał na przekonanego. Dziwnym trafem nie rzucił się na mnie z łapami, wręcz przeciwnie - cały czas zachowywał dystans.
— Pójdźmy na układ — zaproponował.
— Nie chcę brać udziału w twoich chorych gierkach, Rinn — syknąłem, silnie zaciągając się papierosem. Łudziłem się, iż złagodzi moje zdenerwowanie.
— Źle to sformułowałem — westchnął. — Chociaż "propozycja" też nie jest odpowiednim słowem.
— Wal prosto z mostu, nie lubię owijania w bawełnę — wycedziłem przez zęby. Dodatkowo wpieniała mnie brudna koszulka i poparzony brzuch.
— Zapewne masz mnie za niewyżytego gnojka, który myśli tylko o jednym — zaczął.
— Tak, ojciec wiele mi opowiadał na temat waszego klanu — powiedziałem z chamskim uśmieszkiem.
— Spierdalaj — rzucił. — Mam pewną koncepcję. Chcę zawalczyć o twoje zaufanie od nowa.
— Niby jak? — spytałem arogancko.
— Przez miesiąc nie dotknę cię ani razu — kontynuował. — Ale spotykaj się ze mną w zamian za to.
— Nie wierzę, że taki zbok dotrzyma takiej obietnicy — wyśmiałem go.
               Z zawadiackim uśmiechem wyciągnął ku mnie dłoń, by uwiecznić ów zakład. Byłem wyjątkowo zaskoczony. Podejrzewałem, że długo musiał analizować sytuację, żeby wpaść na taki pomysł. Zupełnie nie wierzyłem, iż podoła. Jednakże sytuacja stawała się coraz ciekawsza, dlatego...
— Stoi — odparłem, podając mu rękę.
               Spędziliśmy cały boży dzień w moim domu. Rozmawialiśmy, ugotowaliśmy obiad, graliśmy w gry video i oglądaliśmy bezsensowne seriale. Rinn radził sobie dobrze. Zbyt dobrze. Dlatego postanowiłem trochę mu poprzeszkadzać. Nawet podobała mi się ta typowa "czysta miłość", w której seks nie był priorytetem, aczkolwiek miałem ochotę trochę porobić mu na złość. Zawsze starał się zachowywać stoicki spokój i mimo wszystko kierować się rozumem, a nie chujem. Trzeba było trochę go podkręcić.
               Późnym wieczorem przeglądaliśmy stare płyty, które zalegały w domu od lat, jednak nikt prawdopodobnie nigdy ich nie słuchał. Zaczęło się od rodzimych Beatlesów, przechodziło standardowo przez Queen czy Pink Floyd, kończyło się na Guns n' Roses, AC/DC czy nawet Sex Pistols. Rinn leżał na łóżku, oparty o zagłówek i przeglądał teksty piosenek jednego z zespołów. Wpatrywałem się w niego od dłuższego czasu, aczkolwiek nie reagował. Prawdopodobnie nawet tego nie zauważył. Dlatego skorzystałem z jego nieuwagi, przysunąłem się nieco niżej, po czym z wyjątkowo chamskim uśmiechem delikatnie położyłem dłoń w okolicach jego męskości. Spodziewałem się, że podskoczy ze strachu, wzdrygnie się, otworzy szeroko oczy, a potem się podnieci. Jednak totalnie nie przewidziałem, że zareaguje w zupełnie inny sposób.
— A, racja — odparł, nie odwracając wzroku od okładki płyty. — W zakładzie nie było mowy o tym, żebyś ty mnie nie dotykał.
— Nie wierzę, że jesteś taki obojętny — syknąłem. — Gdzie kruczek? Brałeś jakieś antyafrodyzjaki czy coś? Grasz nieczysto!
— Nie wiem, za jakiego skurwiela mnie masz — odpowiedział — ale myślę, że moje uczucia nie są trudne do zrozumienia. Zwyczajnie nie mam zamiaru spierdalać fundamentu zaufania po raz kolejny. Pamiętasz Orfeusza? Udało mu się przejść długą drogę, ale pod sam koniec wędrówki nie powstrzymał się i spojrzał na ukochaną. I wtedy została zabrana mu na wieki wieków.
— Porównujesz mnie do jakiejś nimfy drzewnej? — skrzywiłem się.
— Ty zawsze byłeś taki jakiś z lasu, z buszu — odpowiedział, uśmiechając się kącikiem ust. Skurwiel.
               Postanowiłem pokokietować go jeszcze trochę. Wiedziałem, że w końcu pęknie. Każdy ma jakieś granice. Usiadłem mu okrakiem na biodrach i pochyliłem się nad nim, całując jego kark.
— Poważnie MNIE masz za niewyżytego? — zaśmiał się.
— Sprawdzam cię — szepnąłem.
— Nie wierzę, że nie ma w tym jakichś ukrytych aspiracji — wyszczerzył się. — Twój ojciec też biegał za moim na początku znajomości z krzykiem "Alex, pieprz się ze mną".
— Nie mieszaj w to, kurwa, naszych ojców — warknąłem. — Jesteśmy zupełnie nowym pokoleniem, zupełnie innymi ludźmi.
— Jesteś pewien? — zapytał, w końcu nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. Czułem, że płonę. — Spójrz, co właśnie robisz. Jeśli złamię teraz zakład, będziemy się pieprzyć całą ciemną noc. Wiem, jak bardzo ci na tym zależy.
— Pierdol się, Carter — wycedziłem, odsuwając się od niego i siadając na krańcu łóżka. Zachichotał cicho i wrócił do lektury.
              


Jak zwykle czytał ze mnie jak z otwartej książki. 

5 comments:

  1. No nieźle. Świetne jak zwykle ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. ujawnij swą tożsamość, towarzyszu ;o

      Delete
  2. No ciekawe, czy wytrzyma xD
    Jakoś w to wątpię :D

    ReplyDelete
  3. Martin mówił: "Nie pierdol", Adrien mówi "Pierdol się".Ot taka niewielka różnica międzypokoleniowa.
    Coraz bardziej wciągam się w ten sezon.

    ReplyDelete
  4. Zajebiste, jak wszystko, pod czym zostawiam ten jeden i ten sam komentarz, abyś mnie pokochała <3

    ReplyDelete