19.7.14

Zderzenie z rzeczywistością.

Dział: Maniakalny doktor w poszukiwaniu trawy.
Numer rozdziału: 16
Gatunek: Yaoi.



               Życie było złożone ze zbyt wielu schematów, by móc ustalić jeden opisujący je wzór. Plany wielokrotnie nakładały się na siebie, nie żałując sobie wyjątków od reguły. Ponadto znajdowały się tam również byty mające na celu przeszkodzić wszystkiemu, co stało im na drodze. Były nimi przypadek, los i szczęście. Nigdy nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać po własnym żywocie, jednak miałem świadomość tego, co na pewno się nie wydarzy. Mimo to nadal uczyłem się na własnych błędach. Tak. Znowu się pomyliłem. Było zbyt kolorowo. Szczęście jest ulotnym darem, w dodatku szybko przyciąga swoje przeciwieństwa. Zawsze po deszczu wychodzi słońce, jednak przeważnie tylko po to, by skorzystać z naszej nieuwagi i sprowadzić na nas kataklizm.      
               Słowa nie były w stanie opisać mojej uciechy, kiedy w końcu mogłem spędzić czas z Alexem. Bez zbędnych kłamstw, bez odwracania kota ogonem. Nie sądziłem jednak, że problem, którego rzekomo się pozbyłem, wróci niczym bumerang. 
— Wmówiłeś mi tak kiepskie kłamstwo, to się odbije na twojej reputacji.  Usłyszałem, ledwo otwierając spuchnięte powieki. — Gorzko tego pożałujesz. 
               Głos dochodzący zza drzwi wydawał mi się znajomy, ale nadal byłem na granicy snu i jawy - nie myślałem trzeźwo.
— Starałem się dać ci do zrozumienia, że między nami nigdy nic nie zajdzie — odpowiedział Carter. Tego głosu nie byłem w stanie pomylić z żadnym innym. — Skoro wolałaś wciągać w to swojego ojca i w taki sposób załatwiać własne sprawy, nie mam zamiaru czuć się winny. 
— Stracisz posadę, głupcze — zaśmiał się drugi głos. — Okłamałeś również mojego ojca, to w zupełności wystarczy. 
— Susan, nie mam pojęcia, gdzie się podziały twoje ambicje. Być może nigdy ich nie było — odparł obojętnym tonem. — Zaufanie między szefem a pracownikiem nie jest niezbędne. Poza tym co miesiąc różne placówki terapeutyczne oferują mi pracę. Jeśli Rooy zapragnie mnie zwolnić, to trudno. 
— Skoro masz zamiar pogrywać w taki sposób... Zmanipuluję cię. Zwyczajnie pozbawię... 
               Ostatnia wypowiedź lekko mnie zdenerwowała, jednak byłem tak zmęczony, że moje powieki mimowolnie się zamknęły, otwierając wrota prowadzące do krainy Morfeusza. 
               Tym razem śniły mi się rzeczy o wiele bardziej niestworzone niż zwykle. Uciekałem. Uciekałem co sił w nogach przez goniącą mnie hybrydą - nie miałem pojęcia, co ma zamiar mi zrobić, jednak czułem, że nie będzie to należało do przyjemności. Ciężki kamień znów zajął miejsce na moim sercu i ani widziało mu się ruszyć. W końcu złe przeczucia doprowadziły mój umysł do takiego szaleństwa, że obudziłem się zlany zimnym potem. Ocknąłem się, wylazłem z łóżka i udałem się do kuchni, by orzeźwić się czymś chłodnym. Wybiła siedemnasta. 
               Przywitałem siedzącą w kuchni Ritę serdecznym "dzień dobry", po czym wróciłem do swoich zajęć. Kobieta nie raczyła odpowiedzieć, w dodatku siedziała do mnie tyłem, więc nie widziałem, jakie emocje malują się na jej twarzy. 
— Zrobić ci coś do picia? — spytałem, znów nie uzyskując odpowiedzi. — Wiesz, miałem dziwny sen. 
               Rita zachowywała się tego dnia co najmniej dziwnie. Zacząłem zastanawiać się, czy miało to związek z wizytą Susan i doszedłem do wniosku, że nie było innej opcji. Przysiadłem się więc do niej ze szklanką wody w ręce i kontynuowałem próby konwersacji. 
— Czego chciała ta pindowata pinda? — zapytałem, jednak znowu nadaremnie. Odnosiłem wrażenie, że dziewczyna coś przede mną ukrywa. — Słyszałem dziwną rozmowę, jednak w połowie mnie znudziła i zasnąłem.
— Jak możesz... — szepnęła, dławiąc się własnym głosem. — Jak możesz zachowywać się tak beztrosko, kiedy ktoś właśnie oddaje za ciebie życie?!
               Zdębiałem. Szok wrył mnie w ziemię nie pozwalając na wypowiedzenie chociażby jednego słowa. Patrzyłem, jak po jej twarzy spływają drobne strugi łez. Miała spuchniętą twarz, mogło to tylko oznaczać, że cały incydent trwał już dłuższą chwilę.
— O...o czym t-ty... — wyjąkałem z trudem. — To jakiś żart...?
               Nie rozumiałem całego zajścia, ale zdecydowanie nie miałem ochoty smakować nieznanego owocu, jaki chciał mi właśnie darować przypadek. Nie wyglądało mi to na pozytywne przeżycie, poza tym.... ktoś oddawał za mnie życie. Nigdy nie pozwoliłbym nikomu na taki czyn. Nawet, jeśli od tego miałyby zależeć losy całej ludzkości, zwyczajnie nie wyraziłbym na to zgody. Nie chciałem, by ktokolwiek bronił moich interesów, tym bardziej stawiając na szali swoje życie. 
— Rita, skończ pierdolić — zdenerwowałem się w końcu. — Gadaj, co się dzieje. 
— W przeciwieństwie do Alexa, znam Susan od wielu lat — kontynuowała, zaciskając mocno zęby. — Wiem, do czego jest w stanie się posunąć, kiedy walczy o swoje. 
— Co masz na myśli? — spytałem, próbując zahamować stopniowo opanowujący mnie strach. 
— Zagroziła, że pozbędzie się ciebie w najmniej oczekiwanym momencie — wydusiła. — Miałam ci tego nie mówić, póki sprawa się nie zakończy, ale n-nie mogę...
               Popatrzyłem na nią obojętnie i westchnąłem. Spojrzałem w kierunku okna. Nie byłem w stanie ocenić, ile było w tym prawdy, ile kłamstwa, ale te wszystkie przekręty rodziny Carterów zaczynały działać mi na nerwy. 
— I co, ktoś się za mnie przebrał i czeka na nieuchronną śmierć? — zapytałem, drapiąc się po głowie. 
— Zamknij się! — krzyknęła, rzucając się na mnie i okładając mnie pięściami. Po chwili jednak się uspokoiła i dała upust swoim emocjom w płaczu. — Alex z nią pojechał...
— Dokąd? — spytałem z nieudawanym zaciekawieniem. 
— Donikąd — odparła sucho.
— W taki sposób do niczego nie dojdziemy. Owijasz w bawełnę od kilku minut, a ja chciałbym się dowiedzieć, co...
— Jakbyś się czuł, gdyby twój rodzony brat oznajmił, że niedługo celowo spowoduje wypadek samochodowy? — zapytała, otwierając szeroko oczy. Wyglądała jak psychopatka. 
               Moja twarz wyglądała nadal tak samo. Patrzyłem na nią z chamską obojętnością, jakby życie Alexa w ogóle mnie nie obchodziło. W rzeczywistości odnosiłem wrażenie, iż moja psychika jest tak zszokowana, że momentalnie rozpoczęła defensywę, nie przyjmując do siebie żadnych uczuć ni emocji. Postanowiłem skorzystać z okazji i pomóc Ricie się uspokoić.
— Hej, Rita... — zacząłem, uśmiechając się lekko. — Znasz go o wiele lepiej niż ja. Sądzisz, że dałby się tak wykiwać? Pomyśl racjonalnie.
               Kobieta podniosła się z ziemi. Podeszła do kredensu, by nalać sobie wody, oparła się o szafę i wzięła pierwszy łyk. 
— Jeśli pozbawi ją życia, nie zabijając siebie, skończy w więzieniu — zaczęła. — Jedynym wyjściem byłoby wyperswadowanie jej tego w taki sposób, żeby dała sobie spokój. Jednak nawet z inteligencją i umiejętnością autosugestii Alexa, to nie jest możliwe.
— Uwierz w niego — odparłem.
— Tu nie chodzi o niego — kontynuowała. — Susan nie da się omamić. 
— Być może cię zdziwię, ale obserwując ją przez tak krótki czas byłem w stanie wydedukować, jakie ma słabe punkty, jestem pewien, że Alex również je zna. — Wyszczerzyłem się. — Uwierzyła w moje powiązanie z waszą rodziną tylko dlatego, że była wściekła i zazdrosna. Nikt racjonalnie myślący w życiu nie uwierzyłby, iż jestem waszym synem. Racja?
               Rita zawahała się. Wzięła kolejny łyk chłodnej wody, po czy odstawiła szklankę na kredens. Ukryła twarz w dłoniach i westchnęła głęboko. 
— Niestety znam również słabe punkty Alexa — podsumowała, po czym udała się do swojego pokoju. 
               Emocje stopniowo zaczynały się nasilać. Postanowiłem za wszelką cenę nie opuszczać mieszkania Carterów. Wydawało mi się to trochę głupie, jednak z drugiej strony wiedziałem, że muszę zaufać Alexowi i nie wtrącać się w jego strategię. Obawiałem się tylko, że zacznie działać pod wpływem emocji. Cholera. 
               Spojrzałem na zegarek, była osiemnasta. Wedle moich obliczeń cała akcja już się zakończyła. Intuicyjnie wyczuwałem gdzieś obecność Cartera, jednak to nie wystarczało, by wiedzieć, czy żyje. Przegryzłem wargę.
— Martin, ty skurwielu! — Usłyszałem nagle w swojej głowie. — On umiera, on przez ciebie umiera, a ty siedzisz tu jak skończony idiota, nie odczuwając nawet krzty smutku!
               Przełknąłem ślinę, próbując uspokoić głośne walenie serca. Odruchowo złapałem się za krtań. Miałem wrażenie, że coś mnie dusi. Dusiło mnie tak mocno, że przestałem oddychać na jakieś trzydzieści sekund. Cholera. 
               Motając się przez dłuższą chwilę po łóżku, złapałem telefon i szybko wybrałem numer Cartera. Trzęsły mi się ręce, a do oczu zaczęły napływać łzy. Po chwili usłyszałem pocztę głosową. 

4 comments:

  1. Ciebie bawi trzymanie ludzi w niepewności..?
    Przecież ja zaraz wyjdę z siebie i stanę obok..
    Rozdział emocjonujący i ogółem super ;D

    ReplyDelete
  2. Łooł.. intrygi, groźby.. tylko jeszcze wybuchy i pościgi, a będzie niezły serial akcji :P
    Rozdziały są tak często, że nie nadążam komentować.. ^^ nieźle :P
    Pozdrawiam! ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Spoko, mam zamiar póki co wrzucać codziennie, póki jestem w stanie. :"D Znowu jestem trzy rozdzialiki do przodu *duma* X"D

      Delete
  3. Zajebiste, jak wszystko, pod czym zostawiam ten jeden i ten sam komentarz, abyś mnie pokochała <3

    ReplyDelete