21.7.14

Wypadek na lotnisku.

Dział: Maniakalny doktor w poszukiwaniu trawy.
Numer rozdziału: 19
Gatunek: Yaoi.



               Siedzieliśmy w pokoju Jude'a i oglądaliśmy filmy, zarzynając się ogromnymi ilościami popcornu i coli. Leżałem schowany w poduszkach, prawie się nie ruszając.
— Będziesz rzygał — powiedział nagle, kiedy wziąłem kolejną miskę. 
— Próbuję od dwóch godzin — odparłem z obojętnością. — Może teraz się uda. 
               Zerwałem się z łóżka, łapiąc się momentalnie za głowę. Ból przeszywał ją na wylot, mimo to nie miałem ochoty brać tabletek. Udałem się w kierunku toalety, wymyślając strategię działania na poczekaniu. 
               Zamknąłem się w łazience i osunąłem bezwładnie na podłogę. Nie miałem pojęcia, co kombinował Jude mówiąc "nie wystawiaj nosa za progi tego domu" i zabierając mi telefon, ale zdenerwowało mnie to. Ukrywał przede mną coś ważnego, poza tym nie raczył uargumentować swojego zachowania. W zaistniałej sytuacji nie byłem w stanie mu zaufać. Otworzyłem więc okno i, korzystając z tego, że Jude mieszka na parterze, nawiałem. 
               Była druga w nocy. Ciemność nie pozwalała mi uświadomić sobie, gdzie dokładnie jestem, a musiałem się spieszyć - lada chwila kumpel zacznie się zastanawiać, czemu nie wracam, a gdy się zorientuje, co się stało, postanowi iść mnie poszukać. Nie miałem wyboru, byłem zmuszony zaznajomić się szybko z terenem, uciec taką drogą, na której Jude mnie nie znajdzie i jednocześnie oszczędzać czas. Było to niemalże niewykonalne, aczkolwiek nie było innego wyjścia. Nie miałem najmniejszego zamiaru zostawać w środku, niezależnie od tego, czy chciał mnie chronić, czy nie. 
               Postanowiłem najpierw udać się na Ewart Street. Było tam tłoczno niezależnie od dnia i godziny. Byłem przekonany, że Jude'owi do głowy nie przyjdzie, by mnie tam szukać. Jeśli już - małe szanse, że odnajdzie mnie wśród tłumu. Pognałem tam więc co sił w nogach, kiedy tylko zorientowałem się, gdzie jestem. Po drodze zatrzymałem się na moment przy budce telefonicznej. Przetrząsnąłem kieszenie i znalazłem kilka monet, które pozwoliły mi wykonać krok naprzód. Na szczęście znałem numer Alexa na pamięć. Wykręciłem go z nadzieją, że tym razem nie odezwie się poczta głosowa. 
— Tak? — Usłyszałem w słuchawce niski, kobiecy głos.
— Rita? Gdzie jest Alex? Co się... — zacząłem się motać. 
— Boże, Martin, jak dobrze, że dzwonisz. Co z twoją komórką? — zapytała. — Nie mogę się do ciebie dodzwonić.
— To... nieważne, opowiem ci później — mówiłem tak szybko, że ze zdań powstawał niezrozumiały zlepek słów. — Gdzie jesteście?
— Co? Poczekaj, coś przerywa — kontynuowała.
— Gdzie jesteście? — powtórzyłem pytanie najwyraźniej, jak tylko mogłem.
               Chwilę później usłyszałem tylko dziwne miętolenie w słuchawce. Kiedy ustało, pojawił się powtarzający się sygnał. Z wściekłością rzuciłem słuchawką o budkę. Nie miałem więcej pieniędzy. Postanowiłem wrócić do domu i zadzwonić stamtąd jeszcze raz. Rwałem tak szybko, że, nie zwróciwszy uwagi na podłoże, potykałem się co chwilę, raniąc jeszcze bardziej nogi. 
               Cholera, było jeszcze tyle rzeczy, które chciałem mu powiedzieć. Obawiałem się najgorszego. Czułem się już lekko zrezygnowany, jednak podtrzymywała mnie iskra nadziei. Poza tym głos Rity w słuchawce... nie, on nie był przygnębiony. Mówiła w taki sposób, jakby nic się nie stało. 
               W sumie nadal byłem dzieckiem, ale i tak obwiniałem się za to, że dopiero przy możliwości utraty uświadomiłem sobie, jak ważny jest dla mnie Alex. To było jak kawałki porozbijanego szkła w głowie. 
               Dotarłem. Stałem w progu swojego domu. Odetchnąłem z ulgą. Wspiąłem się po grubych gałęziach ciemnego winogronu, po czym wskoczyłem na balkon. Na szczęście drzwi były otwarte. W zasadzie nigdy ich nie zamykałem. 
               Cały dywan był mokry, przesiąkł padającym kilka godzin temu deszczem. Wywiesiłem go na poręczy na tarasie, po czym wytarłem szybko podłogę. Złapałem za telefon stacjonarny i wykręciłem numer po raz kolejny. Krótki sygnał...
— Tak? — Po raz kolejny usłyszałem głos Rity. 
— Wybacz, coś nas rozłączyło. Gdzie jesteście? — zapytałem.
— Hm, w zasadzie nie znam dokładnego adresu, ale... — zaczęła.
— Rita, co się w zasadzie stało? — spytałem, podnosząc lekko głos. — Powiedziano mi, że nie było żadnego wypadku, jednak wydarzyło się coś innego.
— Coś innego, co? — powtórzyła. — Nie, był wypadek. 
               Zdębiałem. Jude mnie oszukał, Rita chyba miała gdzieś wypadek swojego brata, czułem się okłamywany. 
— Mów konkretniej — odparłem z lekkim zdenerwowaniem. 
— Ale co chcesz wiedzieć? Był wypadek i nie ma, co więcej mówić — odpowiedziała stanowczo.
— Hm, wiesz, wiele rzeczy chciałbym wiedzieć — kontynuowałem. — Na przykład to, czy Alex żyje!!!
— Ale dlaczego się już denerwujesz... — zachichotała. 
— Jak możesz śmiać się w takiej chwili?! — wrzasnąłem. — Jeszcze kilka godzin temu płakałaś mi na ramieniu!
— Przecież wiesz, że umiem na zawołanie płakać ze śmiechu — spoważniała nagle. 
               Wtedy poleciała z mojej strony całkiem ostra wiązanka przekleństw, o której nie za bardzo mam ochotę mówię. 
— Śmieszy cię to, że twój brat miał wypadek? — spytałem bez emocji. 
— Martin, ty idioto — zdenerwowała się w końcu. — To nie był wypadek samochodowy. 
— Rita, nie zdziwię się, jeśli zaraz wybuchniesz śmiechem i powiesz, że tramwaj odciął mu łeb — odpowiedziałem. 
— Może i to by było w moim stylu — zaśmiała się. — Ale tym razem... tym razem jest trochę śmieszniej. Jeśli chcesz, możesz do nas przyjechać, wszystko ci wyjaśnimy. 
— Kobieto, jest przed czwartą nad ranem, co ty sobie... 
— Niech będzie. Powiem Alexowi, żeby po ciebie przyjechał. 
               Odłożyła słuchawkę. Stałem nieruchomo kilka minut, próbując poskładać fakty do kupy, jednak nic się z niczym nie łączyło. Odpaliłem szybko laptopa, by sprawdzić, czy media trąbią o jakimś dziwnym zdarzeniu w mieście, ale wszędzie było cicho. Złapałem się za głowę.
— Boże, czym ja sobie na to zasłużyłem... — westchnąłem z zażenowaniem. 
               Chwilę później zauważyłem podjeżdżający czarny samochód. Zszedłem więc tą samą drogą, którą wszedłem i stanąłem przy drzwiach kierowcy. Otworzyły się.
— Co, chcesz mnie najpierw przelecieć, a dopiero potem jedziemy? — zapytał, wyszczerzając całe swoje uzębienie w promiennym uśmiechu. Odpowiedziałem mu ironicznym uniesieniem jednej brwi i patrzeniem jak na idiotę.
— Możesz pomarzyć — odparłem, po czym wsiadłem z drugiej strony. — Nie wiem, co znowu odwaliliście, ale...
          Nie zdążyłem nawet dokończyć zdania, bo parsknął śmiechem tak, że nie byłem w stanie nic powiedzieć. Położył głowę na kierownicy i nie miał siły jechać dalej. Potrząsnąłem go za ramię.
— Uspokój się — odparłem obojętnym tonem. 
               Nie mówiłem nic, dopóki nie dojechaliśmy na miejsce z obawy, że Alex faktycznie spowoduje jakiś wypadek samochodowy. Kiedy opuściliśmy auto znów miał napad śmiechu, co zaczynało mnie powoli wkurzać. Poszliśmy bez słowa na górę. Debil śmiał się cały czas. 
               Otworzyłem drzwi bez pukania, rzucając krótkie "dzień dobry". Spodziewałem się, że spotkam tam również Susan, jednak na miejscu była tylko Rita. Trochę mi ulżyło. Przynajmniej do chwili, w której zaczęła zanosić się śmiechem tak, jak Alex. 
— Mam wrażenie, że śmiejecie się ze mnie. To nie jest miłe — powiedziałem, krzyżując ręce. 
— Nie, nie, to nie to — śmiała się rudowłosa, zginając się wpół. Zaczynałem się zastanawiać, czy wyglądam jakoś dziwnie, jednak rany na moich nogach nie wydawały się aż tak odrażające. Poza fragmentami, które powinny być wewnątrz. 
— Posłuchaj, Martin — zaczęła Rita, próbując się uspokoić. Rany, w końcu. — Ten wypadek faktycznie był zamierzony, ale Alexowi wpadło coś głupiego do głowy po drodze.
               Po tej kwestii ponownie wybuchnęli śmiechem. Usiadłem więc na sofie i postanowiłem przeczekać ten moment. 
— Zatrzymali się przy lotnisku — kontynuowała. — Alex wyszedł na moment, zostawiając ją samą w samochodzie, a kiedy wrócił, wręczył jej bilet na samolot. 
               Obróciłem głowę w ich kierunku, próbując się nie uśmiechać, mimo to w końcu to zrobiłem. Bałem się usłyszeć dalszą część historii. 
— I potem jej wmówił, że z tym synem to jednak prawda — śmiała się dalej. — Ale to ona jest matką. 
— Co do... — Uniosłem lewą brew. — A ciąża to jej jakoś wypadła z pamięci?
— "Wypadła" to nieodpowiednie słowo — kontynuowała. — Susan poroniła w dziewiątym miesiącu, kiedy była na studiach. 
— Chcesz przez to powiedzieć, że spała z Alexem? — zapytałem z lekkim poirytowaniem. 
— Żeby to ona jedna... — westchnęła. — Gdybyś wiedział, jakie Alex miał powodzenie wśród studentek...
— A-Alex... To jest... — Wytrzeszczyłem oczy. Potaknął głową. — W takim razie... kiedy ty ostatnio byłeś w kobiecie?
— Dwa tygodnie temu podczas zwiedzania Statuy Wolności — odpowiedział, uśmiechając się zawadiacko. 
— Kontynuując, Alex powiedział Susan, że z obawy o twoje życie wysłał cię do dalekiej ciotki — mówiła. — Potem wręczył jej bilet na samolot i powiedział, że może odwiedzić swojego syna. Ona, nie pytając praktycznie o nic, z entuzjazmem rzuciła się w kierunku lotniska. 
— To są chyba jakieś kpiny... — odparłem z zażenowaniem. — Gdzieś ty ją wysłał?
— Do Australii. 
               Nie rozumiałem, dlaczego z taką łatwością uwierzyli w jej intencje. Myśleli, że naprawdę uwierzyła w taką gadkę? Co oni sobie, do cholery, myśleli? Odnosiłem wrażenie, że Susan ma zamiar "działać na odległość". Poczułem nagły ucisk w klatce piersiowej, co do cholery...

10 comments:

  1. Hm... Czytam to opowiadanie i jakoś dopiero teraz naszło mnie na komentowanie ;n;
    A więc, tak wiem, że zdania nie zaczyna się od 'więc' ;--; opowiadanie jest świetne. W niektórych rozdziałach się gubiłam z uczuciami Martina, jednak potem wszystko ładnie się wyjaśniło :3
    Trochę nie mogę uwierzyć, że ta Susan okazała się być taką... specyficznie inteligentną ale za razem głupią kobietą, jednak nic mnie niezniechęciło, wręcz przeciwnie, nie mogę się doczekać co dalej :D
    Twój styl pisania zapadł mi w pamięć, podoba mi się, to znacznie ułatwia mi czytanie ;3
    No dobrze, w sumie to na tyle :D
    Weny życzę i dobranoc *3*

    ReplyDelete
    Replies
    1. Szczerze mówiąc nie spodziewałam się kompletnie, że ktoś poza osobami w miarę dobrze mi znanymi czyta Maniakalnego *O* Jestem zachwycona!
      Mój styl pisania jest banalny i niedopracowany, tak to zabrzmiało. :D Ale trudno, człowiek uczy się całe życie. :D
      Dzięki i branoc również!

      Delete
    2. To opowiadanie najbardziej mi się spodobało :D
      Nie uważam, że jest banalny, bo gdyby był, każdy, który pisze już dawno by z niego korzystał. Mi się podoba i szczerze nie uważam fo za niedopracowany. ;3
      A otóż czytam :D wpadłam na tego bloga przypadkiem gdy szukałam opowiadań z Kastielem i Nathanielem, jednak potem zaczęłam czytać też inne i Maniakalny doktor tak mnie wciągnął, że zyskałaś stałego czytelnika.
      Nigdy nie komentuje opowiadań, jednak teraz "coś", nie jestem pewna co, kazało mi to zrobić D:
      Ja jestem za mało pewna siebie, wiec moje opowiadania i ficki chyba nigdy nie opuszczą mojego zeszytu ;3
      Pozdrowionka :D

      Delete
    3. Serdecznie życzę, by jednak opowiadaniom i fickom udało się wyzwolić :D

      Delete
    4. Dzięki ;3 kiedyś to nastąpi :3

      Delete
  2. Maniakalny jest chyba najlepszy xd Każdy rozdział ma w sobie coś takiego nadzwyczajnego. Są momenty, jak się śmieję jak głupia, ale pamiętam, że w pewnym momencie poleciało mi "kilka łez". Nie wiem czemu, ale cóż XD
    Susan jest jednocześnie inteligentna, ale też głupiutka, skoro tak łatwo uwierzyła Alexowi. :D Biedny Martin, on tak się zmęczył ciągłym bieganiem i odnalezieniem Alexa, podczas gdy ten sobie z siostrą siedział w domu. Haha ;d
    Czekam na kolejny rozdział! ^^

    ReplyDelete
    Replies
    1. Kilka łez, co Ty gadasz :O :D Lis czuje się dowartościowany! A, jeśli o Susan chodzi, nie myśl, że to tak zostawię. ^^ Wrzucam dalej jutro po południu. ;pp

      Delete
  3. Nie wierzę.. xD
    Naprawdę kocham to opowiadanie i kocham Alexa i Martina i Ritę i wszystkich.. no oprócz Susan.
    Susan to głupia pinda.
    Ciebie też kocham i wielbię, bo masz dostatecznie zrytą banię żeby to wszystko powymyślać.

    ReplyDelete
  4. Zajebiste, jak wszystko, pod czym zostawiam ten jeden i ten sam komentarz, abyś mnie pokochała <3

    ReplyDelete