18.7.14

Martin Carter

Dział: Maniakalny doktor w poszukiwaniu trawy
Numer rozdziału: 14
Gatunek: Yaoi



               Grzecznie dokończyłem obiad, nie wzbudzając żadnych niepotrzebnych afer. Chwilę później udałem się do toalety, chlusnąłem twarz zimną wodą w celu szybkiego orzeźwienia się i spojrzałem na odbicie w lustrze. "Rób co uważasz". Wydawało się nieco obrażone. Jednak decyzja została podjęta.   
               Opuściłem dom, wymigując się zręcznie z pytań zadawanych przez rodzicieli i siostrę. Robili mi wyrzuty, że się przemęczam - że rzekomo za dużo ostatnio pracuję. Nie czułem się jakoś specjalnie styrany pracą. Ale, faktycznie, chyba borykałem się z nieco innym problemem. Problem nazywał się Alex Carter i miał wyjątkowo poprzewracane w tyłku.  
— Zaskakujesz mnie ostatnio — zaczęła kochana starsza siostrzyczka. — Podejmujesz dwie prace jednocześnie, siedzisz do późna nad książkami... Chcesz się wkupić w łaski jakieś dziewczyny, co?
— Aerghrghegkurwa — odparłem na odchodne. 
               Wsiadając do autobusu doznałem dziwnego déjà vu. Minęło, kiedy skasowałem bilet. Wspomnienia wracały do mnie z prędkością światła - cofnąłem się pamięcią o miesiąc wcześniej i wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem. Cóż... tęskno mi było za tym czasem, gdy na siłę udawałem głupiego tylko po to, by rozśmieszyć wiecznie niezemocjonowanego Cartera.  Czasem nawet mi się udawało. W nagrodę zostawałem syto obdarowywany najcudowniejszym uśmiechem, jaki w życiu widziałem... Skarciłem się za te myśli i strzeliłem sobie w twarz ku uciesze innych pasażerów. O czym ja do cholery...
— Yo, Martin. — Usłyszałem nagle tuż za sobą. — Gdzie cię niesie w to piątkowe popołudnie? Bo mi się w zasadzie nudzi. 
— Jude? — zdziwiłem się. Nie spodziewałem się go spotkać w takim miejscu, mieszkał w dość odległej dzielnicy miasta. W zasadzie mógł pomyśleć to samo na mój temat. Chwila... Czy to oznacza... — Jude, ty chamski skurwielu, dlaczego mi nie powiedziałeś, że spotykasz się z psychoterapeutą?!
               Pasażerowie zaczęli interweniować w bójkę, kiedy tylko zacząłem okładać pięściami kumpla. Ziom tylko się bronił, nie fatygując się nawet o słaby atak. 
— Porąbało cię, czy ja ci wyglądam na jakiegoś homoseksualnego wyrzutka? — zapytał z zażenowaniem. 
— Homoseksualnego wyrzutka, powiadasz... — westchnąłem, opadając mimowolnie na jedno z wolnych miejsc w autobusie. 
— Mogę iść z tobą, dokądkolwiek się wybierasz? — zapytał. 
— Ano... Jeśli nie jesteś homoseksualnym wyrzutkiem, to chyba nie ma sensu, abyś szedł... — odparłem od niechcenia.
               Skończyło się tak, że faktycznie ze mną poszedł. Zmusił mnie psychicznie do wyjawienia mu swojego sekretu, w dodatku ambitnie się domyślił, że miało to związek z naszą ostatnią rozmową. Udaliśmy się więc najpierw do pobliskiej knajpy, gdzie, jako osoba pełnoprawna do czynienia takich akcji, postawił mi piwo. 
— ...i wtedy nagle wyrzucił mnie za drzwi — zakończyłem, zwieńczając historię ostatnim łykiem piwa. 
— Nie dziwię mu się — odpowiedział bez namysłu. 
               Zdębiałem. Mój obecnie najlepszy kumpel poparł zachowanie tego gnoja, jednocześnie uświadamiając mi, że cała ta kłótnia była jednak moją winą. 
— No nie pierdol! — wrzasnąłem na pół knajpy. — Jak w ogóle mógł wyrzucać mnie za drzwi?!
— A ty co byś zrobił na jego miejscu? Koleś wyjawia swoje największe tajemnice przed zaufaną siostrą, a tu nagle okazuje się, że podmiot sekretów siedzi sobie dwa metry za nim — odpowiedział, łapiąc się za głowę. — Boję się myśleć, jak musiało mu być głupio. 
— Jemu nigdy nie jest głupio — rzuciłem z poirytowaniem. — Gdybyś słyszał niektóre jego teksty...
— Dajże spokój, psychoterapeuta też człowiek — zaśmiał się, dopijając piwo. — Jemu też czasem trzeba pomóc. 
               Ta wypowiedź w jakiś sposób zapadła mi w pamięć. Jude miał wyjątkową siłę przekonywania, perswadował mnie do czegoś nawet nieświadomie. 
— Potem się wkurzyłem i rąbnąłem pięścią z całej siły w drzwi — kontynuowałem. — Ale wtedy nagle mu się odwidziało i w rezultacie moja piąchopiryna zatrzymała się na obszarze jego twarzy.
— Żartujesz... — Wytrzeszczył szeroko oczy. 
— Tak było, tak było! Więc w ramach odpokutowania zaprowadziłem go na górę, do mieszkania — dodałem.
— Też mi pokuta... Za coś takiego jesteś mu winien dożywotnie robienie śniadań do łóżka. — Wyszczerzył całe swoje uzębienie w promiennym uśmiechu. 
— Bronisz go? Tego gnoja? — zapytałem ze zdenerwowaniem.
— Staram się patrzeć na sytuację obiektywnie — spoważniał nagle. 
— Obiektywnie nie oznacza wbrew mnie! — wydarłem się, znów skupiając na sobie uwagę innych klientów. — Jakoś tam go opatrzyłem, po czym stwierdziłem, że nie mam go za co przepraszać i, skoro wyrzucił mnie za drzwi, to to była jego własna decyzja i odchodzę.
— Martin, tak między nami... — zaczął nagle. — Ile razy wcześniej próbował cię wywalić, kazał ci wyjść i tak dalej?
— Ano... No trochę tego było, a czemu? — spytałem, drapiąc się po głowie. 
— To dlaczego, do chuja, tym razem wziąłeś to na poważnie? — zapytał z totalnym zażenowaniem.
— E... Eto... Tym razem wydawało mi się, że mówił na poważnie — westchnąłem.
— Ty cioto... 
               Później próbowałem go uprosić na drugie piwo, jednak Jude dobrze znał możliwości mojej głowy, a, jako że wiedział, iż mam jeszcze coś do załatwienia, wytargał mnie za włosy z knajpy i kazał działać natychmiastowo. Żadne wymówki nie działały, odprowadził mnie pod samą klatkę schodową, po czym powiedział, że jeśli mam zamiar spieprzyć, on będzie tu czekał i mnie powstrzyma. Nie miałem wyjścia, mimo że nie czułem się w pełni gotowy. Postanowiłem więc wszystkich zbajerować i zrobić "śmiechu warte". Zadzwoniłem do drzwi. Dziwnie się poczułem, kiedy usłyszałem nieznajome mi głosy wewnątrz, mimo to zacisnąłem pięści i postanowiłem to zrobić, pierdolić konsekwencje. Chwilę później otworzyła mi Rita. Na mój widok szczęka opadła jej do samej ziemi. 
— N-nie, nieodpowiedni moment, nie powinieneś... — szepnęła, gwałtownie gestykulując dłońmi.
— Rita w tak eleganckiej sukience? Nie sądziłem, że możesz wyglądać kobieco — zaśmiałem się tak głośno, jak tylko potrafiłem. Przecisnąłem się koło niej w drzwiach i pozdrowiłem wszystkich obecnych. 
               Ku mojemu zdziwieniu przy stole w kuchni oprócz Cartera zasiadała owa kobieta z sauny oraz ze dwa razy starszy od nich mężczyzna.
— Panna Rooy! — krzyknąłem z udawanym entuzjazmem. — W dupę ci chuj. A co to za zarośnięty siwy bamber z piwnym brzuszkiem koło pani? To pani syn?
               Podczas gdy Alex ze łzami w oczach ze śmiechu usiłował się pohamować i mnie uspokoić, Rita wybiegła na korytarz, zanosząc się głośnym rechotem.
— To jakieś drwiny? — zapytał z poirytowaniem starszy koleś, poprawiając krawat. — Panie Carter, kim on jest? Co to za dziesięciolatek?
               I wtedy zorientowałem się, że mam na sobie nieco odmładzający strój, który kazano mi zakładać do pracy. Lepiej - był tak dziecinny, że faktycznie mogłem wydawać się kilka lat młodszy. Oczywiście postanowiłem chamsko wykorzystać ten fakt.
— Oj oj, panie Carter, nie przedstawi mnie pan? — zapytałem, trzepocząc zalotnie oczami. Rita właśnie się uspokoiła i wróciła do mieszkania, postanowiłem więc wykorzystać ją do swoich celów. — Przyszedłem na wizytę rodzinną, bo mama stanowczo odmówiła, kiedy zapytałem, czy weźmie mnie ze sobą. 
               Tak, zrozumiałem, co się tam wyrabiało. Stary bamber musiał być ojcem tej pindowatej pindy, pewnie przyszli, bo stwierdzili, że to odpowiedni dzień na zaręczyny. Świetne poczucie czasu, Martin! Dodatkowo, nie wyglądali na uświadomionych, że Rita mieszka ze swoim bratem, więc wystarczyło w odpowiedni sposób ich wykiwać. 
— Proszę mi wybaczyć, zacznijmy jeszcze raz — odparłem, wyciągając dłoń do starego bambera. — Nazywam się Martin Carter.
               Całej czwórce momentalnie szczęki opadły do samej ziemi. Alex był totalnie zdezorientowany, podobnie jak Rita, jednak obydwoje mogli przewidywać, co ja, jako głupi Martin, mogę wymyślić. Ale ja miałem o wiele zabawniejszy plan niż ten, który mogli sobie opracować.
— A więc, tak, ja jestem synem obecnego tu pana Cartera i obecnej tu pani Carter — powiedziałem majestatycznym tonem, usiłując nie patrzeć się w oczy Ricie z obawy przed niepohamowanym atakiem śmiechu u nas obojga. Alex sam zaczął się lać, ale udawał, że się zakrztusił. I wtedy nastąpił moment, którego się nie spodziewałem. 
— Racja, jak zwykle o tobie zapomniałem, musisz wybaczyć staremu ojcu — odpowiedział, tarmosząc mnie po czarnej czuprynie. Odpowiedziałem na to szerokim uśmiechem. — Rita, ach tak... Rita wprowadza się do mnie za kilka dni z naszym synem, dlatego natknęliście się na damskie ubrania w toalecie. 
               Wtedy zauważyłem coś dziwnego. Alex starał się ich spławić chyba nawet bardziej niż ja. To mogło oznaczać tylko to, że usiłują go do czegoś zmusić. Tylko dlaczego nie powiedział tego wprost? O nie, czy to oznacza, że ten stary bamber to... to jego szef? Cholera, w zaistniałej sytuacji mógł bez problemu wylać go z pracy... Nie mogłem na to pozwolić.
— Tato, wyrzucili mnie z mojej dorywczej roboty. Nie chcę, żebyśmy znowu propagowali zdrowe żywienie i nie jedli kolacji... — zasmuciłem się momentalnie. Rita zaskoczyła mnie swoim wysokim poziomem aktorstwa, niespodziewanie wybuchając płaczem. Chwilę później uświadomiłem sobie, że chamsko wykorzystała umiejętność płakania ze śmiechu. 
— A-alex, ty... — zająknął się siwy bamber. Popatrzyłem na niego maślanymi oczkami, a do tego akurat miałem niepodważalny talent. — Nie mówiłeś nigdy, że potrzebujesz awansu...
— Nie zwykłem mówić o takich rzeczach. Awans powinno się dostać tylko dzięki zasłużonej pracy — odpowiedział, poważniejąc nagle, jednak w dalszym ciągu nie wypuszczając mnie z ciasnego uścisku. 
— W poniedziałek wpadnij do mojego gabinetu, zanim zaczniesz. — Szefunio uśmiechnął się serdecznie, po czym skinął dłonią do swojej totalnie wkurwionej córki i razem opuścili mieszkanie. 
               Rita rzuciła się szybko na sofę, chowając twarz w dłoniach. Przeczekaliśmy tak pół minuty, upewniając się, że rodzinka wyszła z budynku, po czym wszyscy równo parsknęliśmy śmiechem.

7 comments:

  1. Płakałam razem z Ritą i Alexem. XD To było świetne. ;D
    Uwielbiam takie akcje ze strony Martina.
    I jak dobrze, że dodałaś nowy tak szybko! Jak zwykle jest idealne. ^_^
    czekam na kolejny, mam nadzieję, że dodasz go tak samo szybko, jak ten. :3

    ReplyDelete
    Replies
    1. Cieszę się, że zdobyłam kolejną stałą czytelniczkę. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. :D

      Delete
  2. Hahaha... No po prostu kocham^^
    Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Ciekawe jak Doktorek zareaguje, gdy już emocje opadną. ^^
    I zdecydowanie dostrzegam różnicę w długościach rozdziałów. Świetnie! ;)
    Pozdrawiam! ;)

    ReplyDelete
  3. Takie pomysły to tylko u Ciebie ;D
    Oczywiście potraktuj to jako komplement.
    Tak wrobić bambera i głupią pindę.. Na sercu mi się tak ciepło zrobiło, że czytałam 3 razy xD

    ReplyDelete
  4. To był chyba najlepszy rozdział :) nie ma to jak praca zespołowa zakończona awansem :P
    genialne nic dodać nic ująć

    ReplyDelete
  5. Zajebiste, jak wszystko, pod czym zostawiam ten jeden i ten sam komentarz, abyś mnie pokochała <3

    ReplyDelete