26.5.14

Zepar

 Dział: Otoshiana
Numer rozdziału: 2
Gatunek: Yaoi, horror, fantasy.



  Stałem na ringu. Tutaj za podłogę robiły polakierowane deski, zaś za liny jakieś dziwne ciemnozielone pnącza. Wokół grzmiał niepohamowany chaos. Wszyscy wrzeszczeli, taki sposób, że prezenter kilka razy nie mógł dojść do głosu. Mrużyłem oczy z zamiarem ujrzenia właścicieli afektowanych cieni, jakie były widoczne z tej odległości, jednak nie doszedłem do prawdy. W całym tym olbrzymim pomieszczeniu było zbyt duszno i ciemno. Z tego też powodu miałem lekkie zawroty głowy.
   Myślałem, że kiedy dziwni panowie wprowadzili mnie na ring, nic mnie nie zaskoczy. Nawet do końca nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo przepełniał mnie lęk. Raczej ignorując podobne emocje, które nie odstąpiły mnie ani na krok, starałem się kojarzyć fakty, cokolwiek sobie przypomnieć, próbować odpowiedzieć na chociaż jedno z tysięcy pytań, jakie permanentnie nawiedzały mój umysł. Jednak gdy sędzia wszedł na ring i (dla mnie bezdźwięcznie, bo narastający ryk przyrósł na sile) ogłosił rozpoczęcie pierwszej rundy, bo - jak do tej pory przypuszczałem - walka raczej miała pokrywać się ze standardowymi zasadami, np. obowiązujących w boksie, zesztywniałem. Sędzia wycofał się na bok, aby zrobić miejsce dla mojego przeciwnika, którym okazał się rówieśniczy chłopak. W dodatku wyglądał ludzko w każdym calu. 
   Zaniepokoił mnie jego stan. Miał wytrzeszczone oczy ze strachu. Odkąd wszedł na ring, jego nogi nawet na moment nie przestały się trząść. Nie odważyłem się pierwszy zrobić ruchu. Czekałem, chociaż sam nie wiedziałem na co. O co w tym wszystkim chodziło? Po prostu niepojętym wydawała się cała ta sytuacja. I oni czekali, aż rzucę się na takiego samego jak ja, równie wystraszonego chłopaka..?
- Panie, niech pan zaczyna. Ma pan ogromne szanse. - sędzia pchnął mnie lekko w stronę przeciwnika. Posłałem mu pełne oburzenia spojrzenie.

  Nadal staliśmy w bezruchu, a na sali zawrzało. Z głębi widowni dobiegały pełne dezaprobaty pomruki. Niektórzy bezczelnie gwizdali. Kiedy gdzieś za ostatnim rządem siedzeń coś nagle buchnęło, zamieniając się po chwili w grzyba, chłopak wyjął z przypiętej do paska spodni pochwy krótki nóż i z histerycznym krzykiem skierował się w moją stronę. Dzięki szybkiemu refleksowi, w czasie unikałem ciosów, nie ważąc się na żaden ofensywny ruch. Nie miałem serca, nie śmiałem. 
Tak kończyła się trzecia runda. 
- Chcesz przegrać z tym słabeuszem i wylecieć? - ktoś cedził słowa, jednak głos nie należał do człowieka. Był za idealny. W odpowiedzi na usłyszane słowa ciarki przelazły przez całe moje ciało i z zaskoczenia podskoczyłem. Pod ringiem stał wampir o nienawistnym spojrzeniu. Nigdy wcześniej go nie widziałem. Miał czarne, spięte w przypominający ananas kok, kruczoczarne włosy. Emitował od niego chłód. Z założonymi rękoma na piersi, zaczął szyderczo się we mnie wpatrywać. Kiedy nie doczekał się odpowiedzi, rozkazał:
- Podobno masz zdolności do walki. Masz go roznieść w popiół w pierwszej minucie kolejnej rundy.
Po czym odszedł.
Dzwonek.
  Oprzytomniałem. Mogłem się tylko domyślać, co miał na myśli, mówiąc "wylecieć", jednak nie chciałem sam się o tym przekonywać. W tym świecie, nieważne jak bardzo cechowały go monstrualność i metafizyczność, nie istniały ani ulgi ani żaden rodzaj normalności. Zagryzłem zęby i walcząc z samym sobą, z nasilającym obrzydzeniem, zabrałem się do ataku.
    Rzeczywiście, przeciwnik okazał się słaby na tyle, że po pierwszych ciosach (głównie prawy - lewy sierpowy) zasłabł, opadając na ziemię.  Publiczność zawrzała. Od razu po hali rozniosły się pełne entuzjazmu okrzyki. Szybko przebiegłem wzrokiem po najbliższym rzędzie. Wśród innych siedział ów rozkazujący wampir. Cały czas na mnie patrzył, a gdy nasze spojrzenia się zetknęły, jego oczy zabłysły, a usta uniosły, ukazując  dziwny, arogancki uśmieszek. Miał minę zwycięzcy. Kiedy się obracałem, kątem oka jeszcze dostrzegłem, jak kiwa twierdząco głową. Cały ten moment trwał nieznacznie długo, jednak coś mi udowodnił. Ten przepełniony bezgraniczną wyższością uśmieszek był jak nagła odpowiedź. Moja walka należała do niego. Najzwyczajniej w świecie go reprezentowałem, a on tylko umywał ręce, wpatrując się w wybryki. Czyżby wszyscy z pierwszego rzędu założyli się o wygraną? Nawet nie znałem tutejszych zasad, również tego, czy walczę aż do kompletnego nokautu, czy też może do nieprzytomności... lub....

  Kiedy pozwoliłem sobie zapomnieć o rozsądku, prawach człowieka, przynależności do społeczeństwa, stosowaniu zasad i reguł sprawiedliwego funkcjonowania, zagnieździł we mnie demon. Bez żadnych skrupułów i pohamowania, waliłem do utraty przytomności. Stwierdziłem, że najpierw trzeba wypełnić narzucony, nieodwracalny obowiązek, a potem nie móc spojrzeć sobie w twarz, za to, co się zrobiło.
  Gdy 
 ledwo żywy, cały ubabrany we własnej krwi chłopak opadł bezwładnie na polakierowaną podłogę, sędzia w końcu podszedł i przerwał bitwę, ogłaszając mnie zwycięzcą. 
Trzy krótkie dzwonki.
Ryk aplauzu. 
Wielka tablica zawieszona u poddasza, wyświetlająca moje zdjęcie i wynik:  przewaga punktów.
  Nie zdążyłem się obejrzeć, a czyjeś potężne dłonie wyprowadziły mnie z ringu, kierując w stronę korytarza. Kiedy szedłem obok dwóch wyrośniętych oprychów (nawet nie dostrzegłem różnicy, czy byli ludźmi, czy zwierzętami, a może nazbyt brzydkimi wampirami...?) otoczony szarymi ścianami korytarza, liczyło się tylko to, że zachowałem się jak egoista. Wolałem ratować własny tyłek, tym samym uwalniając skrytego wewnątrz mnie potwora, niż postąpić humanitarnie i pozostać biernym. Pozwolić żyć niewinnemu człowiekowi. Pozwoliłem moim prawdziwym myślą dobić samego siebie: ZABIŁEM CZŁOWIEKA. Do tego wszystkiego MOJEGO RÓWIEŚNIKA. TAKIEGO JAK JA.
  Demon, który aż wyszczerzał zęby, kiedy walił, był tak nieczuły, że nawet się nie niecierpliwił w momencie, w którym choć przeciwnik ledwo przytomny, sędzia nie reaguje... Nagle z naprzeciwka wyłonił się wampir z ringu. Z teatralnością złożył ręce i z promienistym uśmiechem zaczął prawić pochwały.
- Choć z początku przeoczyłeś, puszczam to w niepamięć - jazgotał, świata poza sobą nie widząc. Zacisnąłem pięści, bo nagle nawiedził mnie napływ żądzy mordu nie tyle w stosunku do samego siebie, ile do rozmówcy. - Cudowne natrafienie. Widzisz, od początku wiedziałem, że będą z ciebie ludzie. Zero fatygi...
   Kiedy znajduję się w tak skrajnym stanie, wszelkie rozumowania zamykane są w komorze z napisem "niedostępne". Stosunkowo rzadko nawiedza mnie paroksyzm. Możliwe, że świadczy to o braku niespotykanych wydarzeń. Nie wiem, jednak gdy całkowicie daję się ponieść emocjom, spontaniczne działanie wypiera rozsądek i wtedy staje się priorytetem. Tak też było w tym przypadku. 

   Dygocząca z wściekłości sięgającej zenitu pięść powędrowała w stronę gładkiego policzka wampira. Jednakże tamten w porę zareagował, zatrzymując ją w połowie drogi nierealnie stalowym uściskiem.
- Chyba cię przeceniałem. Siłę i wolę walki może posiadasz, ale za grosz szacunku do starszych. - powiedział, świdrując mnie wzrokiem, po czym dodał do mięśniaków - Niech zapomni o wszelkich udogodnieniach. Do lochu z nim. Nie ma nagrody. 
Nagrody?! Traktował mnie jak swoje własne zwierzę, więc na odchodnym splunąłem mu w twarz. Tylko wytarł się ręką, zamieniając kąciki ust w psychodeliczny uśmiech.
    Na ten moment więcej go nie widziałem, a słabe światło ogarniające tutejsze korytarze zgasło w momencie zamknięcia metalowych krat. Zostałem w ciemności i pustce. Nie wiedzieć, z jakiego powodu przypomniałem sobie o zbliżającej się sylwetce diabła. 
   

No comments:

Post a Comment