Dział: Maniakalny doktor w poszukiwaniu trawy.
Numer rozdziału: 1
Gatunek: Yaoi
Było w tym coś dziwnego. W czasach nastoletnich puszczano mi to płazem,
mówiono, żem dzieciak i do pewnych rzeczy muszę jeszcze dojrzeć. Jednak nawet
teraz, kiedy dorosłem fizycznie i mentalnie, nadal wracam do tego miejsca.
Dlaczego? Nie wiem. Nie znam odpowiedzi na masę pytań: dlaczego nie
usunąłem numeru telefonu nieżyjącej od pięciu lat babci, czemu nie odwiedzam
jej grobu, z jakiej przyczyny izoluję się od rodzeństwa, aż w końcu - co
ciągnie mnie do tego od wieków opuszczonego domu.
Jestem ateistą odkąd pamiętam. Zarówno istota Boga, jak również
reinkarnacja, hipnoza, śmierć kliniczna, stan OOBE, a nawet samo istnienie
czegoś takiego jak dusza, nie jest dla mnie wiarygodne.
...a mimo to czuję przyjemną, ciepłą aurę
wiejącą z tego domu. Jego otoczenie nie należy co prawda do najrozkoszniejszych
- wokół w nieskończoność rozlega się jedynie gęstwina, jednak zawsze przypominał mi oazę pośród afrykańskiej dżungli. Dawał ukojenie,
gdy najbardziej tego potrzebowałem. Często uciekałem z domu i ukrywałem się
tam. Cisza dawała mi możliwość przemyślenia wielu spraw.
Nigdy nie miałem problemów w rodzinie. Pojęcia: alkoholizm, narkomania,
prostystucja, pedofilia i inne, były mi znane tylko z środków masowego przekazu. Nie mieliśmy kłopotów
finansowych. Dlaczego więc uciekałem? Oto kolejne pytanie, na które nie znam
odpowiedzi.
~~*~~
- Gdyby pańskie życie było filmem, jaki
byłby to gatunek? - zapytała skrzeczącym głosem, wlepiając we mnie ślepia zza okularów.
Rodzice stwierdzili, że trzeba w końcu wyplenić u mnie nałóg częstych
wizyt w opuszczonej chacie i zmienili mi psychoterapeutę. Nie sprzeciwiałem
się, przyjmowałem raczej rolę obserwatora i uczyłem się wielu rzeczy o psychice
ludzkiej. Czasem nawet mnie to bawiło.
- Biograficzny. - zaśmiałem się. -
Prawdopodobnie byłaby to nudna obyczajówka nieposiadająca morału.
- Twierdzi pan, że los nie daje panu
nauczek, dzięki którym uczy się pan na własnych błędach? - zapytała. I znów
odnosiłem silne wrażenie, że stara się udać inteligentną.
- Zastanawiam się, którą z odpowiedzi
wybrać: a) Nie wierzę w los, b) Uczę się na cudzych błędach, c) Nie popełniam
błędów.
- Wszystko jasne! - wykrzyknęła
triumfalnie. - Częste wizyty w tamtym budynku na pewno mają związek z egoizmem
bądź nihilizmem!
Odpadłem.
- Do widzenia.
...a próbowałem być optymistą.
Mimo wszystko czułem się szczęśliwy. Wiedziałem, że szczęście niezależne
jest od dóbr materialnych. Mój majątek kończył się na spaczonym światopoglądzie, stercie
narzekań rodziców i wiecznej idylli 17-letniego żywota. Czasami odnosiłem
wrażenie, że powinny dręczyć mnie wyrzuty sumienia, gdy wszyscy wokoło
uświadamiają mnie, że się staczam. Jednak twierdziłem, że bez dowodów mogą się
zwyczajnie wypchać. Mówili, że perspektywa, z której spoglądam na świat,
doprowadzi mnie do nieuchronnej śmierci psychologicznej. Dlatego, że byłem ze
sobą szczery? Być może. Ja zwyczajnie nie chciałem uciekać się do wiary w Boga
w słabszych momentach, nie oczekiwałem od siebie nie wiadomo czego, nie
stawiałem nieosiągalnych celów. Ba, byłem przekonany, że żyję świadomie i
inteligentnie. Jednakże innych ludzi do negatywnego myślenia na mój temat
skłaniało to, iż po prostu reszta społeczeństwa była debilami. Odstawałem,
dlatego psychoterapeuta miał za zadanie zgłupić mnie i schamić do reszty.
Wybacz, Martin, nie urodziłeś się kretynem, teraz musisz się męczyć.
Poza rodzicami i psychoterapeutą, na mój światopogląd usiłowali wpłynąć również nauczyciele. Zachowywałem się bowiem mało wychowawczo oraz miałem
niemądre podejście do wielu spraw, co w rezultacie kończyło się wieloma
negatywnymi ocenami. Byłem kiepskim uczniem, a winowajcą była moja
niezależność. Moim mottem było mówienie tego, co się myśli, nie tego, co inni
chcą usłyszeć. Nauczycielom trzeba wpajać komplementy. W reakcji fotosyntezy
wydzielają dobre oceny. W przyrodzie nic nie ginie.
Tak czy inaczej czułem się szczęśliwy. Czułem się szczęśliwy, póki
rodzice nie oznajmili mi, że po raz n-ty postanowili zmienić mi
psychoterapeutę. Zaczynałem się już przyzwyczajać do tamtego dinozaura i w zasadzie
nie przeszkadzało mi glitchowanie jej. Rodziciele prawdopodobnie nie zauważyli
zmian w moim zachowaniu, a dążyli do jak najszybszego wyzbycia się u mnie moich
chorych poglądów. Uświadomili mnie o swoim niecnym postępku chwilę po tym, jak
wróciłem ze starej opuszczonej chaty. Jakby tego było mało, umówili mnie na
wizytę już godzinę po moim powrocie. Jego gabinet był na przedmieściach, więc
ledwo co wsadzili mi w dłoń kartkę papieru z dopiskiem "jak dojechać"
i wywalili za drzwi. Dosłownie.
Miałem genialny zmysł orientacji w terenie, więc pojawiłem się w budynku
chwilę przed czasem. Postanowiłem więc dla orzeźwienia zrobić sobie kawę w
ekspresie stojącym w korytarzu. Stanąłem więc obok obcego mężczyzny, który
właśnie słodził swoją i, nie chcąc niepotrzebnie truć mu dupy, cierpliwie
czekałem, aż skończy. On jednak dosypywał kolejne i kolejne łyżeczki cukru, w
dodatku mieszając w takim tempie, że myślałem, że zginę. Znudziło mnie to
lekko, więc postanowiłem przejąć inicjatywę.
- Przepraszam?
Nie odpowiedział. Flegmatycznym ruchem dłoni mieszał kawę.
Prawdopodobnie nie zauważył nawet mojej obecności.
- Wybaczy pan, mam zamiar zrobić sobie
kawę. - odparłem, popychając go w lewo.
- A, sorry, sorry. Umarłem na chwilę, ale
już żyję. - odpowiedział, rzucając mi znaczące spojrzenie.
Facet był nie za wysokim szatynem, w zasadzie jego dłuższe włosy pochodziły
kolorem pod gorący karmel, ale jestem przedstawicielem płci brzydkiej, więc nie
powinienem zwracać uwagi na takie rzeczy. Karnację miał dość ciemną, wydawało mi
się, że jego nos dodatkowo zdobi kilka piegów. Oczy chyba miał ciemno-zielone,
ale głowy uciąć bym nie dał. Wyglądał na dość cynicznego człowieka o wysokim
wykształceniu, lecz sprawiał pozory debila. Pytanie, czy robił to świadomie i
celowo.
Zapominając o dziwnym kolesiu zalałem sobie Tchibo i wypiłem szybko,
parząc sobie przełyk. Odetchnąłem głęboko i spojrzałem na zegarek. Zostało mi
już tylko kilka minut do pewnej śmierci. Zająłem miejsce w poczekalni i
uczciłem pamięć poprzednich psychoterapeutów kilkoma minutami ciszy, w
międzyczasie jarając się reklamą GTA V lecącą właśnie w TV. Po upływie czasu
podniosłem powoli siedzenie i podszedłem do drzwi. Widniała na nich tabliczka z
napisem "PSYCHOTERAPEUTA dr Alexander Carter". Zawahałem się lekko,
acz moja dłoń swoim naciskiem odruchowo otworzyła już drzwi. Nieśmiało wszedłem
do środka i...
Ok, wyczułem przypał. W sumie czego
mogłem się spodziewać? Co chwila przytrafiały mi się (niby randomowe)
spontaniczne, nieoczekiwane akcje. Czas się z tym pogodzić!
Zająłem miejsce przed nim i rzuciłem zirytowane spojrzenie.
- Nie za dużo cukru? - spytałem
ironicznie.
- Nie obawiaj się, widziałem ładniejszych
chłopców. - odparł.
Skonałem! Pierwszy raz w życiu kompletnie nie wiedziałem, co
odpowiedzieć. Zaskoczył mnie z miejsca, rozpierdalając moje zwłoki ostrzem
ciętej riposty. Skurwiel.
- W aktach masz napisane jakieś brednie o
opuszczonym domu. Przyznaj się, plantację marihuany znalazłeś.
- Jestem w trakcie poszukiwań, sir.
- Jak długo już tam kopiesz?
- Od dziecka, doktorze, od dziecka.
Urodziłem się z thc we krwi.
- Rozumiem. Coś poza głodem narkotykowym?
- Pączka bym sobie zjadł.
Uśmiechnął się kącikiem ust. Chyba udało
mi się go rozbawić. Podczas spotkania przy ekspresie stwierdziłem, że koleś jest
debilem. Teraz, siedząc zaledwie metr przed nim, uświadomiłem sobie, że to
super ultra totalny debil. Wyexpił w tak krótkim czasie, co za talent.
- Brak wiary w siebie... - mruknął
niemrawo pod nosem. - Co widzisz, gdy patrzysz w lustro?
- Swoje odbicie.
- Jesteś dobry z fizyki?
- Podobno.
- Ok, no to pierwszy problem z bani.
Zaczynałem się zastanawiać, czy zmiana psychoterapeuty fucktycznie była
tak złym pomysłem, jak na początku mi się wydawało. Koleś wydał mi się
wyjątkowo interesującą osobą, wiedziałem, że muszę to wykorzystać, zanim
rodzicom znowu coś odwali. Widziałem tę sytuację oczyma wyobraźni - po trzech
wizytach u Cartera rodziciele zauważają brak poprawy, po czym oznajmiają, że
znaleźli kogoś bardziej adekwatnego. Nie. Nie mogłem na to pozwolić. Musiałem
zatrzymać tego zioma przy swoim boku nawet, jeśli miałby leczyć mnie ktoś inny.
Wyjście było tylko jedno.
- Ej, Alex, przeleć mnie.
Kocham, kocham, kocham <3
ReplyDeleteI chcę więcej <3
Lubię tego Alexa :3 (ciekawe czemu...;)
No szmiro, to rusz dupencję i pisz następne :*****************************
Buuuuziaki od fangirlowego Piernika ;*
Piszesz zarąbiście. Stwierdzam iż będę czytać wręcz nałogowo pochłaniać rwoje teksty
ReplyDeleteThis comment has been removed by the author.
ReplyDeleteSkończyłam czytać rozdział i siedzę z otwartą buzią ...Ten tekst na końcu.XDD
ReplyDeleteO bogowie xD To jest piękne!
ReplyDeletePo pierwsze- bohater: Bardzo optymistycznie i kolorowo nastawiony do świata. Zachowuje się jakby cały czas był na soku z gumi-jagód. 1 szklanka inteligencji, szczypta ciętości i łyżeczka psychozy. Mieszać w kierunku wskazówek zegara trzy kółka i tak wychodzi nam nasza mała szmira!
Po drugie- doktor: Wiesz co? Mam swoją OC, nazywa się Elizabeth Carter. Ma brata Alexandra (Alexa), więc nazywa się on Alexander Carter i chce być lekarzem ;-; Nie jestem pewna jakim, ale na pewno. Człowiek bardzo pozytywny z podejściem, nie tak jak ci wszyscy moi terapeuci. Tamci to była banda debili. Poczucie humoru i szczęście w pigułce
Po trzecie- fabuła: Pomysł oryginalny i przebojowy. Wiąże ze sobą podświadome problemy, czarny humor i ślepotę ludzi. Tak naprawdę my wszyscy jesteśmy ślepi, tylko mała garstka ludzi takich jak Szmira czy Luna L. tak naprawdę widzą.
Po czwarte- fangirl: O BOGOWIE O BOGOWIE O BOGOWIE TO JEST PIĘKNE KOCHAM CIĘ WYJDŹ ZA MNIE PLIIIIS PISZ DALEJ I NIGDY NIE PRZESTAWAJ
Po piąte-polonistka: Masz bardzo ładny i lekki styl pisania. Potrafisz trafić to czytelnika i zachęcić go do siebie tak niewielką ilością słów. Wróże ci wielką przyszłość :)
Zajebiste, jak wszystko, pod czym zostawiam ten jeden i ten sam komentarz, abyś mnie pokochała <3
ReplyDelete