Dział: Primavera
Numer rozdziału: 3
Gatunek: fantasy, komedia, przygodowe
Obudziłam się wcześnie.
Leżałam
przez chwilę bez ruchu. Spojrzałam na łóżko obok. Widziałam tylko tył głowy
Luki.
Sięgnęłam po komórkę. 7.23.
Śniadanie miało być o 9.00.
Postanowiłam
jeszcze trochę pospać.
7.24.
Nie udało się. Mój nieusłuchany organizm zgłosił protest pragnąc pozbyć się
nagromadzonej od wczoraj porcji energii.
Nagle
wpadłam na jeden z tych genialnych pomysłów, które dla bohaterów książek
przygodowych zawsze kończą się jakimś ważnym spotkaniem z jakąś kluczową
postacią która potem pomoże i tylko dzięki niej książka skończy się happy
Endem.. No, ale ja nie jestem bohaterką jakiejś durnowatej przygodówki (od
autorki: Uważaj co mówisz, wiem gdzie mieszkasz!)
Odrzuciłam
kołdrę i cichutko wyszłam z łóżka. Wzięłam ręcznik, jakieś ciuszki, i poszłam
umyć się do łazienki na korytarzu.
Wróciłam
do pokoju, odwiesiłam ręcznik, ułożyłam pidżamkę, usłałam łóżko, chwyciłam
telefon i wyszłam. Na spacerek po mieście.
Postanowiłam
się przejść wczorajszą trasą, do stacji i z powrotem. To powinno wystarczająco
zaspokoić potrzeby mojego organizmu..
Do
stacji dotarłam bez trudu. Chwilę się pokręciłam na ulicy z ławeczkami, gdzie
wczoraj spotkałam tamtą dziewczynę z dziwną fryzurą, która wskazała mi drogę do
szkoły, oraz przestrogi dotyczące nie schodzenie nigdzie na pierwszym
skrzyżowaniu i nie zaczepianiu nikogo w czarnej kamizelce, a w mojej głowie
krystalizował się pomysł na dodatkowe umilenie sobie nudnego poranka. Swoje
kroki skierowałam ku pierwszemu skrzyżowaniu, z dodatkową nadzieją spotkania przy okazji kogoś w czarnej
kamizelce.
Ciekawe
swoją drogą dlaczego tamta blondynka ich widocznie nie lubi… Może nie lubi
czarnych ubrań…? Więc pewnie z Mikiem by się nie zaprzyjaźniła…
Tak więc na skrzyżowaniu wybrałam
zakręt w lewo. Ulica którą szłam nie różniła się jakoś specjalnie od innych
tutejszych ulic. Nie było tu także nikogo w czarnym okryciu wierzchnim. Szkoda…
Lekko
rozczarowana, postanowiłam jeszcze przejść się jedną z bocznych, wąskich
uliczek w ramach rekompensaty, ciekawości oraz dodatkowej rozrywki, i wtedy…
odbiłam się od czegoś. A właściwie kogoś. Kogoś w czarnej kamizelce.
Siedząc
na ziemi z uniesioną głową wpatrywałam się w tego upragnionego przedstawiciela
czarnych kamizelek.
Przedstawiciel
był płci męskiej, miał na sobie całkowicie czarne buty, czarne spodnie, a na
nosie przeciwsłoneczne okulary w czarnych oprawkach. Jego włosy były ciemno
brązowe, prawie czarne. Jego kamizelka była rozpięta i ukazywała pasek lekko
opalonej skóry. Na twarzy miał wymalowane lekkie zaskoczenie. Ogólnie sprawiał
miłe wrażenie, i chyba był mniej więcej w moim wieku.
Nagle
zza jego pleców wyłonił się jeszcze ktoś.
-Młody, co cię tak tutaj zastopowało, co?
Spojrzał
na mnie. Nasze spojrzenia się spotkały. Jego twarz rozszerzył wielki uśmiech.
-Cześć, księżniczko.
-Cześć, Dave.
Zarówno
wczorajszy kolega Mercy, jak i jego wąż wydali się troszeńkę zaskoczeni. Jednak
zaraz potem Dave roześmiał się, po czym skłonił mi się i powiedział z zawadiackim
uśmiechem
-Zaszczyt to dla mnie, że tak piękna panienka zna moje imię.
Teraz
ja się roześmiałam. Dave popatrzył na mnie, po czym spojrzał na tego drugiego i
szturchnął go w bok.
-Mógłbyś okazać więcej szacunku damie, Młody. Siedzi na
ziemi a ty się gapisz zamiast pomóc jej wstać. –pokręcił głową- Doprawdy,
powinieneś się wstydzić.
Młody
spojrzał na niego, potem na mnie, znowu na Deva, po czym westchnął, włożył złożone okulary do kieszeni, podszedł
do mnie i schylił się lekko z wyciągniętą ręką.
W tym
momencie poczułam jak z moimi policzkami dzieją się jakieś dziwne, niepokojące
rzeczy. Zrobiły się dziwnie gorące. Chłopak lekko uniósł głowę, i jakby zrobił
się odrobinkę czerwony. Teraz czułam się jakby cała twarz mi płonęła. Nie
wiedząc co robić chwyciłam jego rękę.
W pierwszym momencie pomyślałam,
że chciałabym tak stać do końca życia trzymając go za rękę i patrzeć w piwne
oczy. W drugiej odniosłam wrażenie że lekko nachylił się w moją stronę. W
trzecim coś małego ze świstem przeleciało pomiędzy naszymi twarzami. Po chwili
poczułam przeszywający ból w prawej ręce, tej którą go trzymałam.
Puściłam.
*
Patrzyłem jak rękaw blondyny nasiąka krwią. Durna
Mercy. Dobrze szło, a ta idiotka ją wystraszyła. Chyba jej przywalę.
Widziałem, jak Młody się prawie
rozpływał patrząc na tą małą blondynę. Właściwie, powinienem go od razu
ukrócić. Wczoraj rozmawiałem z Emme. Powiedziała, że blondyna ‘należy ’ do nich. Ale mówić nikt
jej nie zabrania. Mówiła też że mnie nienawidzi. Żadna z tych rzeczy jakoś nie
do końca trafia mi do przekonania.
Mercy chwyciła Młodego za ramię i
syknęła:
-Odbiło ci, smarku?
Młody
spojrzał na nią dziko, po czym rzucił się w jej kierunku.
-Zraniłaś ją!
Stanąłem
pomiędzy nimi, i oboje chwyciłem od tyłu za kołnierze kamizelek, odciągając ich
od siebie.
-Ty- zwróciłem się do Młodego- ty się tak nie rzucaj.
Młody
nie bardzo chciał zastosować się do mojego rozkazu. Eh, ta młodzież….
Potrząsnąłem
nim.
-Powiedziałem, uspokój się, jasne? Albo Mercy za nią
pobiegnie i zrobi jej jeszcze coś gorszego.- groźba raczej nie była prawdziwa,
ale ważne że poskutkowała. Młody jeszcze chwilę się wściekał, ale w końcu dał
za wygraną. Skupiłem się na Mercy.
-A ty…-skrzywiłem się- zdajesz sobie sprawę że być może
bezpowrotnie zniszczyłaś nam szansę na zdobycie jednego z najpotężniejszych
znaków?
Mercy
zamrugała oczami
-Co?!- syknęła- o czym ty bredzisz?
Westchnąłem.
Młody również patrzył na mnie nierozumiejącym spojrzeniem.
-Nieważne.- puściłem także ją- w każdym razie ty się do niej
nigdy więcej nie zbliżaj, natomiast ty- podszedłem do Młodego i położyłem ręce
na jego ramionach- masz ją zdobyć, rozumiesz?
Patrzył na mnie chwilę.
Skinął głową. Rozumiał że nie ma prawa się do niej przywiązywać. Z chwilą kiedy
między nimi coś zaiskrzyło, dziewczyna teoretycznie należała do nas lub była
martwa. Nie miała innego wyboru. Tak samo jak Emme.
Luka szła równym tempem,
rozglądając się po rozciągniętych wzdłuż ulicy wystawach sklepowych, aż doszła
do Czarnego skrzyżowania, gdzie ulice po prawej i lewej należały do Black Moon, zaś prosto biegła Ulica
Niczyja.
Luce przypomniał się pewien
dzień. Szła sobie tak samo jak teraz, patrząc na wystawy. Nagle zobaczyła jak Emme
wychodzi z prawej uliczki. Zobaczyła Luke, wzięła ją bez słowa pod ramię, i
zaprowadziła do domu.
Od tamtej pory wszystko było
inaczej. Emme nie puszczała Luki samej. Zabroniła kontaktów z Davem i Drago.
Sama również z nimi nie rozmawiała. Luka nie do końca rozumiała dlaczego. Emme
powiedziała tylko, że Dave nie jest miłym człowiekiem. A przecież to nie była
prawda! Dave był zawsze bardzo miły dla Luki. Drago też.
Luka
przypomniała sobie o tym po co tu się właściwie przyszwędała tak wcześnie.
Miała szukać Chezy. Tak jak reszta.
Spojrzała
w głąb ulicy na prawo. Na pierwszy rzut oka była całkowicie pusta. Luka już
miała wejść w nią bardziej, kiedy usłyszała za plecami tupot nóg. Obejrzała
się.
-Cheza!- krzyknęła do niej przez
ulice. Blondynka spojrzała w jej stronę, i od razu, bez zatrzymywania się,
ruszyła ku niej. Po przebyciu ulicy (na której na szczęście nie było zbyt
dużego ruchu, ale jak wiemy, nie ma się co dziwić, szczęście głupim sprzyja.)
Cheza wręcz rzuciła się na rudą, po czym przykleiła się do jej koszulki .Lekko
zdziwiona Luka przyjęła ciężar bez zbędnych zahamowań (musiałaby przecież przy tym, o zgrozo, myśleć!)po czym
jedną ręką objęła ją, a drugą sięgnęła do kieszeni po urządzonko, potocznie
nazywane krótkofalówką. Bez jakiegokolwiek zdziwienia stwierdziła że jest
wyłączona, po czym włączyła ją.
-…ka, zgłoś się, do grzybka
biustonosza. (z racji na sporą nieprzyzwoitość epitetów, którymi Emme obdarzyła
swoją ukochaną przyjaciółkę, zastąpimy je czymś o…nieco innym wydźwięku.)
-No hej, Emmuś, co tam?
W krótkofalówce przez chwilę
trwała cisza. Po tej, jakże urzekająco pięknej ciszy, w krótkofalówce rozległo
się piekło.
-Ty dżdżownico pogańska.(niniejsza
wypowiedź będzie odrobinę przerobiona z racji na nieprzyzwoite epitety) Ty
zrogowaciała bombko wielkanocna. Co ty , borowik, odrzodkiewiarz?
-Oj, sorki, krótkofalówkę zapomniałam włączyć…
-To to ja, karmel, wiem!
Wcześniej się, mrówkojadzie, nie mogłaś zorientować?
-He h…
-Ty zadrzewiona pustynio
małosolna. Śmiać mi się jeszcze, ciastko, będzie. Powiedz gdzie, czekolada,
jesteś, a potem zacznij się, muf inka, modlić o jak najszybsze zejście, bo jak
tam, zrazik, przyjdę i cię dorwę w swoje ręce, to tak ci, klawisz, wykoszę tą soloną
twarzyczkę, że ci w ozdobiony puchar pójdzie.
-Hm, wiesz co? Jakoś mi się taka lekko
poirytowana wydajesz…
-Blafghaarpmaauighapjg….
-Mogłabyś powtórzyć? Nie
zrozumiałam….
-Nieważne. Spytam cię czysto
teoretycznie, bo nie sądzę żebyś, ozdobo teczkowa, w ogóle, biedronka,
pamiętała po co tam łazisz. A więc, widziałaś może Chezę?
-Nom.
W urządzeniu ponownie zapadła
głęboka cisza.
-To czemu, wężyk, za nią nie
biegniesz tylko stoisz i gadasz, owłosiony yeti…?!
-A po co mam biegać? Po za tym,
nawet jakbym chciała biegać, to bym nie mogła, bo ona mi bardzo skutecznie
blokuje wszelką swobodę ruchu kończynami dolnymi…
-Ona czyli kto?!
-No Cheza. Trzyma mnie już od
jakiegoś czasu…
(Kolejna chwila ciszy…)
-To co, komoda, nie mówisz…?!
-No, wiesz, Emmuś, tak się rozgadałaś, że nie chciałam ci już
przerywać, rzadko masz taki słowotok.
-Ty…Ty…
-Hm, no patrz, już ci minęło…
- Gdzie jesteś, żarówka jasna?
-Czarne Skrzyżowanie.
-Dlaczego…Ona…? Przecież…
-Chyba wolałam jak mówiłaś
więcej, przynajmniej rozumiałam o co ci chodzi…
-Uważaj, jasne? Kieruj się w stronę mojego domu, i do Baby Jagi, nie wyłączaj,
gąska, krótkofalówki!
*
Nadal płakałam, kiedy usłyszałam tuż obok głos Jake’ a który przed chwilą razem z Mikiem podszedł do
Luki.
-Ale zrobiłaś nam numer, Luka.
Nigdzie cię nie ma, nie odzywasz się, Mike już zaczynał dostawać jakiegoś ataku nerwicy!
-Wcale że nie, syty zaskrońcu
(wymienianie epitetów będzie aktywne do końca książki ;)).
-Akurat…
-Sugerujesz coś?!
- Nie, skądże.
-Ty…
Mówię że nic nie sugeruje! Masz
całkowitą rację.
-…Co?
-No co jesteś taki zdziwiony?
Rzeczywiście kłamałem, przecież wcale się nie denerwowałeś.
-Właśnie.
-On był opanowany jak głaz, wiesz
Luka? Właściwie to wyglądał jakby się zupełnie nie przejął tym że tak
tajemniczo zniknęłaś.
-Właśnie, wcale….Co?!
-Był całkowicie obojętny,
normalnie przez chwilę myślałem że chce się pojedynkować z Emme na emitowanie
chłodu, wiesz, mi się chyba wydawało że on…ze zniecierpliwieniem…patrzył na
zegarek…!
-Zapnij rozporek, szlachetny
Rycerzu Jedai!
Teraz dobiegły mnie odgłosy szarpaniny.
Odsunęłam się leciutko od Luki, żeby sobie na nich popatrzeć.
-Cheza, tu jesteś!
Dołączyła do
nas Emme. Spojrzała jeszcze przelotnie na wściekłego Mika i chichoczącego Jake
‘a, po czym popatrzyła na mnie dość nieciekawym wzrokiem.
-Jeśli jeszcze raz kiedyś zdarzy
ci się obudzić się szybciej ode mnie, to pod żadnym pozorem NIE- WYCHODŹ- Z- ŁÓŻKA.
Jasne?
Opuściłam głowę.
-Yhym…
Emme przeniosła wzrok ze mnie na
Lukę
-A ty…-urwała. Podniosłam wzrok .
Emme wyglądała na zaniepokojoną.
-Luka?
Teraz chłopacy też przestali się
szarpać, i obydwoje podeszli do nas.
-Co jest?- spytał Emme Jake po czym przeniósł wzrok na
Lukę.
Zrobiłam tak samo.
Luka , z lekko rozwartymi oczami,
i jakby trochę przerażonym wyrazem twarzy wpatrywała się w moje ramię. Też na
nie spojrzałam. W rękawie w pięciu miejscach było pięć maluteńkich dziurek ,
układających się w równym rządku. Wokół każdej dziurki rękaw był dziwnie
ciemniejszy.
-Luka? Co się dzieje? – spytała
znowu Emme.
Dolną częścią oka zarejestrowałam
jakiś błysk. Spojrzałam pod nogi. Na ziemi leżały jakieś trzy błyszczące
rzeczy. Przykucnęłam i podniosłam jedną z nich.
Była to najcieńsza igła jaką
widziałam, a dodatkowo była ostra na obu końcach. Igiełka którą trzymałam
błyszczała się tylko na jednym końcu; po za tym cała była w jakimś czerwonym
płynie.
Wstałam i pokazałam Jakowi
igiełkę.
-Popatrz, leżała na ziemi.
Jake omiótł tylko igiełkę
przelotnym spojrzeniem, po czym zagłębił
się w próby wyrwania Luki z jej dziwnego stanu, w czym stanowczo przeszkadzał
mu zaniepokojony Mike. Igiełką natomiast zainteresowała się Emme.
-Daj mi ją- wzięła igiełkę
delikatnie do ręki i zmarszczyła brwi. Spojrzała w stronę uliczki naprzeciwko.
–Mercy…- powiedziała w zamyśleniu.
Popatrzyła na Lukę. Znowu
zmarszczyła brwi. Chwyciła mnie za ramię i odwróciła, tak że teraz ten brudny
rękaw był z jej strony. Poczułam szarpnięcie także z tej drugiej strony. Byłam
teraz w tej samej pozycji, kiedy brudny rękaw był od strony Luki. To ona mnie
zresztą odwróciła z powrotem.
Twarz Luki była teraz…inna. Najpierw
miała wyraz stanowczości, po czym jej twarz nagle wykrzywił uśmiech którego nigdy wcześniej u niej nie widziałam,
i który z całą pewnością ani trochę mi się nie podobał.
Był obleśny, taki…obłąkany. Jak u
ludzi chorych psychicznie.
Emme znowu mną szarpnęła, jednak
tym razem odepchnęła mnie dodatkowo do tyłu. Upadłam lekko zdziwiona. Tak samo
zdziwieni byli Jake i Mike. Zdziwienie całej naszej trójki jeszcze wzrosło,
kiedy Emme , z kieszeni spodni wyjęła jakiś mały podłużny przedmiot. Lekko nim
szarpnęła. Rozciągnął się. Metalowy kij miał teraz może…z półtorej metra…?
Emme wyciągnęła kij przed siebie.
-Luka, nie chce cię skrzywdzić.
Luka popatrzyła na nią przelotnie,
po czym jej wzrok ponownie skupił się na mnie.
Nagle jakby…się rozmazała. I nie
było jej już w tym miejscu w którym powinna być. Nagle jej twarz pojawiła się
bliziutko mojej. Kiedy zaczęła mówić, jej głos był…dość dziwny, jakby nie jej.
Brzmiał…gardłowo, na pewno nie jak wesoły głos Luki.
-Widziałem krew. Nie czułem jej. Ale widziałem ją…-Ujęła moją twarz pod
brodę- Dlaczego nie czuję twojej krwi, dziewczynko? Widziałem ją…
Nagle jej oczy lekko się
rozszerzyły. W chwilę później zamiast jej twarzy przed oczami przeleciała mi ze
świstem końcówka metalowego kija. Emme chwyciła z powrotem lecącą końcówkę kija
z lekkim stęknięciem. Użyła dużo siły, a kiedy broń nie napotkała żadnej
przeszkody, z dwukrotnie większą siłą powróciła do swojej nieprzygotowanej na
to właścicielki.
W chwilę później zobaczyłam ciało
Luki tuż za Emme.
-Za tobą…- wyrwało mi się. Emme
od razu zamachnęła się do tyłu. Luka jednak znowu zniknęła. Emme wkurzyła się.
-Przestań się bawić ze mną w kota
i mysz, posolony zaskrońcu!- zawarczała, rozglądając się na boki.
Podniosłam się. Nagle poczułam że
coś jest za mną.
-Dlaczego nie czuję twojej krwi,
dziewczynko?- usłyszałam syk tuż koło mojego ucha.
W chwilę później usłyszałam, cichutki
jęk, a potem coś upadło na ziemię. Odwróciłam się.
Ciało
Luki bezwiednie leżało na ziemi. Nie miała już na twarzy tego obleśnego
uśmiechu. Wyglądała jakby spała.
-Luka!- odwróciłam się z
powrotem. Ku bezwiednej Luce biegł Mike. Emme trwała bez ruchu patrząc na
ciało. Jake podszedł do niej, i spytał
-O co w
tym, kurde, chodzi?!
Emme
spojrzała na niego, jakby wyrwana z transu, pokręciła głową, i ponownie
‘zmniejszyła’ kij. Podeszła do mnie.
-Nic ci nie jest?- spytała z
troską kładąc mi rękę na ramieniu, Pokręciłam głową. Emme popatrzyła smutno na
ciało Luki.
-Ej, wszystko w porządku?- ku nam
biegła Jess.
Emme popatrzyła na nią.
-Nie, nic.- spojrzała ponownie na
Lukę i westchnęła-Długo będzie nieprzytomna?
-Zależy od siły jej organizmu.
Powiedziałabym, że od godziny do półtorej.
-No dobra.-Emme zwróciła się do
Mika- Mike, zaniesiesz ją do mojego domu?
Mike skinął głową.
-Jasne.
Jake uśmiechnął się głupkowato.
- Jasne, że jasne…-mruknął
przeciągając za każdym razem ‘a’.
-Co to miało być, co?
-Nic, nic. Emme- zwrócił się do
dziewczyny- ale może lepiej byłoby, gdybym to ja ją poniósł, co?
-Niby dlaczego ty miałbyś ją
nosić?
-No wiesz, ja tam nie jestem
pewien, czy tobie coś po głowie nie chodzi…
-O co ci chodzi?
-No wiesz, facet niesie
dziewczynę na rękach…A wiesz, jakoś zawsze wydawałeś się bardzo pilny na wykładach
dotyczących biologii…
-W przeciwieństwie do ciebie, ja
nie mam takich zboczonych pomysłów!!!
-No już się tak nie czerwień,,
stary, bo wyglądasz jak wtedy kiedy na osiemnastce Marco wypiłeś dwie zgrzewki…
-Nie wypiłem dwóch zgrzewek,
tylko cztery puszki!
-Taaak? No cóż, ale to i tak
wystarczyło żeby z Luką tam ten te ges…
-NIC TAKIEGO NIE BYŁO!!!
-No weź! Jak się nie będziesz
dawał wkręcać to będę musiał znaleźć jakiś nowy sposób na dręczenie cię! Weź mi
nie dowalaj roboty, co…?
-Co miał niby znaczyć ten tekst,
CO?!!!
Coś mnie tknęło. Przystanęłam i
spojrzałam na drugą stronę ulicy.
Idąca z przodu Jess odwróciła
się.
-Cheza, idziesz?
Teraz odwróciła się także Emme.
-Cheza coś się stało?- spytała
tym samym opanowanym głosem co zawsze. Nadal wpatrywałam w się w ulicę. Byłam
ciekawa…
-Cheza?- Emme chwyciła mnie za
ramię i również spojrzała na drugą stronę.
Spojrzałam na nią. Znowu
zaciekawiło mnie, czy ona tym drugim okiem coś w ogóle widzi pod tymi czarnymi
włosami.
-Emme?
Zwróciła ku mnie całą twarz, tak,
że widziałam teraz to odkryte oko.
-Luce nic nie jest prawda?
Wpatrywała się we mnie przez
chwilę, po czym wydało mi się, że lekko się uśmiechnęła. Pokręciła głową
-Spokojnie. Pośpi sobie trochę w
spokoju, a jak się już obudzi będzie taka jak zawsze.
Skinęłam głową, poczym odwróciłam
znowu wzrok na przeciwległą ulicę. Wydawało mi si, czy coś ciemnego się tam
właśnie ruszyło…?.
Emme spojrzała
na mnie z uwagą, uśmiechnęła się uspokajająco, i objęła ramieniem.
-Wszystko
będzie dobrze.- Obejrzała się do tyłu, na głowę Luki zwisającą z ramienia Mike’
a.- Wszystko będzie dobrze.- powtórzyła ciszej.
~~*~~
No comments:
Post a Comment