4.1.14

Part III

Dział: Primavera
Numer rozdziału: 3
Gatunek: fantasy, komedia, przygodowe




Obudziłam się wcześnie.
                Leżałam przez chwilę bez ruchu. Spojrzałam na łóżko obok. Widziałam tylko tył głowy Luki.
Sięgnęłam po komórkę. 7.23. Śniadanie miało być o 9.00.
                Postanowiłam jeszcze trochę pospać.
                7.24. Nie udało się. Mój nieusłuchany organizm zgłosił protest pragnąc pozbyć się nagromadzonej od wczoraj porcji energii.
                Nagle wpadłam na jeden z tych genialnych pomysłów, które dla bohaterów książek przygodowych zawsze kończą się jakimś ważnym spotkaniem z jakąś kluczową postacią która potem pomoże i tylko dzięki niej książka skończy się happy Endem.. No, ale ja nie jestem bohaterką jakiejś durnowatej przygodówki (od autorki: Uważaj co mówisz, wiem gdzie mieszkasz!)
                Odrzuciłam kołdrę i cichutko wyszłam z łóżka. Wzięłam ręcznik, jakieś ciuszki, i poszłam umyć się do łazienki na korytarzu.
                Wróciłam do pokoju, odwiesiłam ręcznik, ułożyłam pidżamkę, usłałam łóżko, chwyciłam telefon i wyszłam. Na spacerek po mieście.
                Postanowiłam się przejść wczorajszą trasą, do stacji i z powrotem. To powinno wystarczająco zaspokoić potrzeby mojego organizmu..
                Do stacji dotarłam bez trudu. Chwilę się pokręciłam na ulicy z ławeczkami, gdzie wczoraj spotkałam tamtą dziewczynę z dziwną fryzurą, która wskazała mi drogę do szkoły, oraz przestrogi dotyczące nie schodzenie nigdzie na pierwszym skrzyżowaniu i nie zaczepianiu nikogo w czarnej kamizelce, a w mojej głowie krystalizował się pomysł na dodatkowe umilenie sobie nudnego poranka. Swoje kroki skierowałam ku pierwszemu skrzyżowaniu, z dodatkową nadzieją  spotkania przy okazji kogoś w czarnej kamizelce.
                Ciekawe swoją drogą dlaczego tamta blondynka ich widocznie nie lubi… Może nie lubi czarnych ubrań…? Więc pewnie z Mikiem by się nie zaprzyjaźniła…
                Tak więc na skrzyżowaniu wybrałam zakręt w lewo. Ulica którą szłam nie różniła się jakoś specjalnie od innych tutejszych ulic. Nie było tu także nikogo w czarnym okryciu wierzchnim. Szkoda…
                Lekko rozczarowana, postanowiłam jeszcze przejść się jedną z bocznych, wąskich uliczek w ramach rekompensaty, ciekawości oraz dodatkowej rozrywki, i wtedy… odbiłam się od czegoś. A właściwie kogoś. Kogoś w czarnej kamizelce.
                Siedząc na ziemi z uniesioną głową wpatrywałam się w tego upragnionego przedstawiciela czarnych kamizelek.
                Przedstawiciel był płci męskiej, miał na sobie całkowicie czarne buty, czarne spodnie, a na nosie przeciwsłoneczne okulary w czarnych oprawkach. Jego włosy były ciemno brązowe, prawie czarne. Jego kamizelka była rozpięta i ukazywała pasek lekko opalonej skóry. Na twarzy miał wymalowane lekkie zaskoczenie. Ogólnie sprawiał miłe wrażenie, i chyba był mniej więcej w moim wieku.
                Nagle zza jego pleców wyłonił się jeszcze ktoś.
-Młody, co cię tak tutaj zastopowało, co?
                Spojrzał na mnie. Nasze spojrzenia się spotkały. Jego twarz rozszerzył wielki uśmiech.
-Cześć, księżniczko.
-Cześć, Dave.
                Zarówno wczorajszy kolega Mercy, jak i jego wąż wydali się troszeńkę zaskoczeni. Jednak zaraz potem Dave roześmiał się, po czym skłonił mi się i powiedział z zawadiackim uśmiechem
-Zaszczyt to dla mnie, że tak piękna panienka zna moje imię.
                Teraz ja się roześmiałam. Dave popatrzył na mnie, po czym spojrzał na tego drugiego i szturchnął go w bok.
-Mógłbyś okazać więcej szacunku damie, Młody. Siedzi na ziemi a ty się gapisz zamiast pomóc jej wstać. –pokręcił głową- Doprawdy, powinieneś się wstydzić.
                Młody spojrzał na niego, potem na mnie, znowu na Deva, po czym westchnął,  włożył złożone okulary do kieszeni, podszedł do mnie i schylił się lekko z wyciągniętą ręką.
                W tym momencie poczułam jak z moimi policzkami dzieją się jakieś dziwne, niepokojące rzeczy. Zrobiły się dziwnie gorące. Chłopak lekko uniósł głowę, i jakby zrobił się odrobinkę czerwony. Teraz czułam się jakby cała twarz mi płonęła. Nie wiedząc co robić chwyciłam jego rękę.


             W pierwszym momencie pomyślałam, że chciałabym tak stać do końca życia trzymając go za rękę i patrzeć w piwne oczy. W drugiej odniosłam wrażenie że lekko nachylił się w moją stronę. W trzecim coś małego ze świstem przeleciało pomiędzy naszymi twarzami. Po chwili poczułam przeszywający ból w prawej ręce, tej którą go trzymałam. 

Puściłam. 

*

 Patrzyłem jak rękaw blondyny nasiąka krwią. Durna Mercy. Dobrze szło, a ta idiotka ją wystraszyła. Chyba jej przywalę.
Widziałem, jak Młody się prawie rozpływał patrząc na tą małą blondynę. Właściwie, powinienem go od razu ukrócić. Wczoraj rozmawiałem z Emme. Powiedziała,  że blondyna ‘należy ’ do nich. Ale mówić nikt jej nie zabrania. Mówiła też że mnie nienawidzi. Żadna z tych rzeczy jakoś nie do końca trafia mi do przekonania.
Mercy chwyciła Młodego za ramię i syknęła:
-Odbiło ci, smarku?
                Młody spojrzał na nią dziko, po czym rzucił się w jej kierunku.
-Zraniłaś ją!
                Stanąłem pomiędzy nimi, i oboje chwyciłem od tyłu za kołnierze kamizelek, odciągając ich od siebie.
-Ty- zwróciłem się do Młodego- ty się tak nie rzucaj.
                Młody nie bardzo chciał zastosować się do mojego rozkazu. Eh, ta młodzież….
                Potrząsnąłem nim.
-Powiedziałem, uspokój się, jasne? Albo Mercy za nią pobiegnie i zrobi jej jeszcze coś gorszego.- groźba raczej nie była prawdziwa, ale ważne że poskutkowała. Młody jeszcze chwilę się wściekał, ale w końcu dał za wygraną. Skupiłem się na Mercy.
-A ty…-skrzywiłem się- zdajesz sobie sprawę że być może bezpowrotnie zniszczyłaś nam szansę na zdobycie jednego z najpotężniejszych znaków?
                Mercy zamrugała oczami
-Co?!- syknęła- o czym ty bredzisz?
                Westchnąłem. Młody również patrzył na mnie nierozumiejącym spojrzeniem.
-Nieważne.- puściłem także ją- w każdym razie ty się do niej nigdy więcej nie zbliżaj, natomiast ty- podszedłem do Młodego i położyłem ręce na jego ramionach- masz ją zdobyć, rozumiesz?
*




                Patrzył na mnie chwilę. Skinął głową. Rozumiał że nie ma prawa się do niej przywiązywać. Z chwilą kiedy między nimi coś zaiskrzyło, dziewczyna teoretycznie należała do nas lub była martwa. Nie miała innego wyboru. Tak samo jak Emme.



Luka szła równym tempem, rozglądając się po rozciągniętych wzdłuż ulicy wystawach sklepowych, aż doszła do Czarnego skrzyżowania, gdzie ulice po prawej i lewej należały do Black Moon, zaś prosto biegła Ulica Niczyja. 
Luce przypomniał się pewien dzień. Szła sobie tak samo jak teraz, patrząc na wystawy. Nagle zobaczyła jak Emme wychodzi z prawej uliczki. Zobaczyła Luke, wzięła ją bez słowa pod ramię, i zaprowadziła do domu.
Od tamtej pory wszystko było inaczej. Emme nie puszczała Luki samej. Zabroniła kontaktów z Davem i Drago. Sama również z nimi nie rozmawiała. Luka nie do końca rozumiała dlaczego. Emme powiedziała tylko, że Dave nie jest miłym człowiekiem. A przecież to nie była prawda! Dave był zawsze bardzo miły dla Luki. Drago też.
                Luka przypomniała sobie o tym po co tu się właściwie przyszwędała tak wcześnie. Miała szukać Chezy. Tak jak reszta.
                Spojrzała w głąb ulicy na prawo. Na pierwszy rzut oka była całkowicie pusta. Luka już miała wejść w nią bardziej, kiedy usłyszała za plecami tupot nóg. Obejrzała się.
-Cheza!- krzyknęła do niej przez ulice. Blondynka spojrzała w jej stronę, i od razu, bez zatrzymywania się, ruszyła ku niej. Po przebyciu ulicy (na której na szczęście nie było zbyt dużego ruchu, ale jak wiemy, nie ma się co dziwić, szczęście głupim sprzyja.) Cheza wręcz rzuciła się na rudą, po czym przykleiła się do jej koszulki .Lekko zdziwiona Luka przyjęła ciężar bez zbędnych zahamowań (musiałaby  przecież przy tym, o zgrozo, myśleć!)po czym jedną ręką objęła ją, a drugą sięgnęła do kieszeni po urządzonko, potocznie nazywane krótkofalówką. Bez jakiegokolwiek zdziwienia stwierdziła że jest wyłączona, po czym włączyła ją.
-…ka, zgłoś się, do grzybka biustonosza. (z racji na sporą nieprzyzwoitość epitetów, którymi Emme obdarzyła swoją ukochaną przyjaciółkę, zastąpimy je czymś o…nieco innym wydźwięku.)
-No hej, Emmuś, co tam?
W krótkofalówce przez chwilę trwała cisza. Po tej, jakże urzekająco pięknej ciszy, w krótkofalówce rozległo się piekło.
-Ty dżdżownico pogańska.(niniejsza wypowiedź będzie odrobinę przerobiona z racji na nieprzyzwoite epitety) Ty zrogowaciała bombko wielkanocna. Co ty , borowik, odrzodkiewiarz?
-Oj, sorki,  krótkofalówkę zapomniałam włączyć…
-To to ja, karmel, wiem! Wcześniej się, mrówkojadzie, nie mogłaś zorientować?
-He h…
-Ty zadrzewiona pustynio małosolna. Śmiać mi się jeszcze, ciastko, będzie. Powiedz gdzie, czekolada, jesteś, a potem zacznij się, muf inka, modlić o jak najszybsze zejście, bo jak tam, zrazik, przyjdę i cię dorwę w swoje ręce, to tak ci, klawisz, wykoszę tą soloną twarzyczkę, że ci w ozdobiony puchar pójdzie.
-Hm, wiesz co? Jakoś mi się taka lekko poirytowana wydajesz…
-Blafghaarpmaauighapjg….
-Mogłabyś powtórzyć? Nie zrozumiałam….
-Nieważne. Spytam cię czysto teoretycznie, bo nie sądzę żebyś, ozdobo teczkowa, w ogóle, biedronka, pamiętała po co tam łazisz. A więc, widziałaś może  Chezę?
-Nom.
W urządzeniu ponownie zapadła głęboka cisza.
-To czemu, wężyk, za nią nie biegniesz tylko stoisz i gadasz, owłosiony yeti…?!
-A po co mam biegać? Po za tym, nawet jakbym chciała biegać, to bym nie mogła, bo ona mi bardzo skutecznie blokuje wszelką swobodę ruchu kończynami dolnymi…
-Ona czyli kto?!
-No Cheza. Trzyma mnie już od jakiegoś czasu…
(Kolejna chwila ciszy…)
-To co, komoda, nie mówisz…?!
-No, wiesz, Emmuś, tak  się rozgadałaś, że nie chciałam ci już przerywać, rzadko masz taki słowotok.
-Ty…Ty…
-Hm, no patrz, już ci minęło…
- Gdzie jesteś, żarówka jasna?
-Czarne Skrzyżowanie.
-Dlaczego…Ona…? Przecież…
-Chyba wolałam jak mówiłaś więcej, przynajmniej rozumiałam o co ci chodzi…


-Uważaj, jasne? Kieruj się w stronę mojego domu, i do Baby Jagi, nie wyłączaj, gąska, krótkofalówki!

*

Nadal płakałam, kiedy usłyszałam tuż obok głos Jake’ a  który przed chwilą razem z Mikiem podszedł do Luki.
-Ale zrobiłaś nam numer, Luka. Nigdzie cię nie ma, nie odzywasz się, Mike już zaczynał dostawać  jakiegoś ataku nerwicy!
-Wcale że nie, syty zaskrońcu (wymienianie epitetów będzie aktywne do końca książki ;)).
-Akurat…
-Sugerujesz coś?!
- Nie, skądże.
-Ty…
Mówię że nic nie sugeruje! Masz całkowitą rację.
-…Co?
-No co jesteś taki zdziwiony? Rzeczywiście kłamałem, przecież wcale się nie denerwowałeś.
-Właśnie.
-On był opanowany jak głaz, wiesz Luka? Właściwie to wyglądał jakby się zupełnie nie przejął tym że tak tajemniczo zniknęłaś.
-Właśnie, wcale….Co?!
-Był całkowicie obojętny, normalnie przez chwilę myślałem że chce się pojedynkować z Emme na emitowanie chłodu, wiesz, mi się chyba wydawało że on…ze zniecierpliwieniem…patrzył na zegarek…!
-Zapnij rozporek, szlachetny Rycerzu Jedai!
Teraz dobiegły mnie odgłosy szarpaniny. Odsunęłam się leciutko od Luki, żeby sobie na nich popatrzeć.
-Cheza, tu jesteś!
Dołączyła do nas Emme. Spojrzała jeszcze przelotnie na wściekłego Mika i chichoczącego Jake ‘a, po czym popatrzyła na mnie dość nieciekawym wzrokiem.
-Jeśli jeszcze raz kiedyś zdarzy ci się obudzić się szybciej ode mnie, to pod żadnym pozorem NIE- WYCHODŹ- Z- ŁÓŻKA. Jasne?
Opuściłam głowę.
-Yhym…
Emme przeniosła wzrok ze mnie na Lukę
-A ty…-urwała. Podniosłam wzrok . Emme wyglądała na zaniepokojoną.
-Luka?
Teraz chłopacy też przestali się szarpać, i obydwoje podeszli do nas.
-Co jest?-  spytał Emme Jake po czym przeniósł wzrok na Lukę.
Zrobiłam tak samo.
Luka , z lekko rozwartymi oczami, i jakby trochę przerażonym wyrazem twarzy wpatrywała się w moje ramię. Też na nie spojrzałam. W rękawie w pięciu miejscach było pięć maluteńkich dziurek , układających się w równym rządku. Wokół każdej dziurki rękaw był dziwnie ciemniejszy.
-Luka? Co się dzieje? – spytała znowu Emme.
Dolną częścią oka zarejestrowałam jakiś błysk. Spojrzałam pod nogi. Na ziemi leżały jakieś trzy błyszczące rzeczy. Przykucnęłam i podniosłam jedną z nich.
Była to najcieńsza igła jaką widziałam, a dodatkowo była ostra na obu końcach. Igiełka którą trzymałam błyszczała się tylko na jednym końcu; po za tym cała była w jakimś czerwonym płynie.
Wstałam i pokazałam Jakowi igiełkę.
-Popatrz, leżała na ziemi.
Jake omiótł tylko igiełkę przelotnym spojrzeniem,  po czym zagłębił się w próby wyrwania Luki z jej dziwnego stanu, w czym stanowczo przeszkadzał mu zaniepokojony Mike. Igiełką natomiast zainteresowała się Emme.
-Daj mi ją- wzięła igiełkę delikatnie do ręki i zmarszczyła brwi. Spojrzała w stronę uliczki naprzeciwko. –Mercy…- powiedziała w zamyśleniu.
Popatrzyła na Lukę. Znowu zmarszczyła brwi. Chwyciła mnie za ramię i odwróciła, tak że teraz ten brudny rękaw był z jej strony. Poczułam szarpnięcie także z tej drugiej strony. Byłam teraz w tej samej pozycji, kiedy brudny rękaw był od strony Luki. To ona mnie zresztą odwróciła z powrotem.
Twarz Luki była teraz…inna. Najpierw miała wyraz stanowczości, po czym jej twarz nagle wykrzywił uśmiech  którego nigdy wcześniej u niej nie widziałam, i który z całą pewnością ani trochę mi się nie podobał.
Był obleśny, taki…obłąkany. Jak u ludzi chorych psychicznie.
Emme znowu mną szarpnęła, jednak tym razem odepchnęła mnie dodatkowo do tyłu. Upadłam lekko zdziwiona. Tak samo zdziwieni byli Jake i Mike. Zdziwienie całej naszej trójki jeszcze wzrosło, kiedy Emme , z kieszeni spodni wyjęła jakiś mały podłużny przedmiot. Lekko nim szarpnęła. Rozciągnął się. Metalowy kij miał teraz może…z półtorej metra…?
Emme wyciągnęła kij przed siebie.
-Luka, nie chce cię skrzywdzić.
Luka popatrzyła na nią przelotnie, po czym jej wzrok ponownie skupił się na mnie.
Nagle jakby…się rozmazała. I nie było jej już w tym miejscu w którym powinna być. Nagle jej twarz pojawiła się bliziutko mojej. Kiedy zaczęła mówić, jej głos był…dość dziwny, jakby nie jej. Brzmiał…gardłowo, na pewno nie jak wesoły głos Luki.
-Widziałem  krew. Nie czułem  jej. Ale widziałem ją…-Ujęła moją twarz pod brodę- Dlaczego nie czuję twojej krwi, dziewczynko? Widziałem ją…
Nagle jej oczy lekko się rozszerzyły. W chwilę później zamiast jej twarzy przed oczami przeleciała mi ze świstem końcówka metalowego kija. Emme chwyciła z powrotem lecącą końcówkę kija z lekkim stęknięciem. Użyła dużo siły, a kiedy broń nie napotkała żadnej przeszkody, z dwukrotnie większą siłą powróciła do swojej nieprzygotowanej na to właścicielki.
W chwilę później zobaczyłam ciało Luki tuż za Emme.
-Za tobą…- wyrwało mi się. Emme od razu zamachnęła się do tyłu. Luka jednak znowu zniknęła. Emme wkurzyła się.
-Przestań się bawić ze mną w kota i mysz, posolony zaskrońcu!- zawarczała, rozglądając się na boki.
Podniosłam się. Nagle poczułam że coś jest za mną.
-Dlaczego nie czuję twojej krwi, dziewczynko?- usłyszałam syk tuż koło mojego ucha.
W chwilę później usłyszałam, cichutki jęk, a potem coś upadło na ziemię. Odwróciłam się.
                Ciało Luki bezwiednie leżało na ziemi. Nie miała już na twarzy tego obleśnego uśmiechu. Wyglądała jakby spała.
-Luka!- odwróciłam się z powrotem. Ku bezwiednej Luce biegł Mike. Emme trwała bez ruchu patrząc na ciało. Jake podszedł do niej, i spytał
                -O co w tym, kurde, chodzi?!
                Emme spojrzała na niego, jakby wyrwana z transu, pokręciła głową, i ponownie ‘zmniejszyła’ kij. Podeszła do mnie.
-Nic ci nie jest?- spytała z troską kładąc mi rękę na ramieniu, Pokręciłam głową. Emme popatrzyła smutno na ciało Luki.
-Ej, wszystko w porządku?- ku nam biegła Jess.
Emme popatrzyła na nią.
-Nie, nic.- spojrzała ponownie na Lukę i westchnęła-Długo będzie nieprzytomna?
-Zależy od siły jej organizmu. Powiedziałabym, że od godziny do półtorej.
-No dobra.-Emme zwróciła się do Mika- Mike, zaniesiesz ją do mojego domu?
Mike skinął głową.
-Jasne.
Jake uśmiechnął się głupkowato.
- Jasne, że jasne…-mruknął przeciągając za każdym razem ‘a’.
-Co to miało być, co?
-Nic, nic. Emme- zwrócił się do dziewczyny- ale może lepiej byłoby, gdybym to ja ją poniósł, co?
-Niby dlaczego ty miałbyś ją nosić?
-No wiesz, ja tam nie jestem pewien, czy tobie coś po głowie nie chodzi…
-O co ci chodzi?
-No wiesz, facet niesie dziewczynę na rękach…A wiesz, jakoś zawsze wydawałeś się bardzo pilny na wykładach dotyczących biologii…
-W przeciwieństwie do ciebie, ja nie mam takich zboczonych pomysłów!!!
-No już się tak nie czerwień,, stary, bo wyglądasz jak wtedy kiedy na osiemnastce Marco wypiłeś dwie zgrzewki…
-Nie wypiłem dwóch zgrzewek, tylko cztery puszki!
-Taaak? No cóż, ale to i tak wystarczyło żeby z Luką tam ten te ges…
-NIC TAKIEGO NIE BYŁO!!!
-No weź! Jak się nie będziesz dawał wkręcać to będę musiał znaleźć jakiś nowy sposób na dręczenie cię! Weź mi nie dowalaj roboty, co…?
-Co miał niby znaczyć ten tekst, CO?!!!
Coś mnie tknęło. Przystanęłam i spojrzałam na drugą stronę ulicy.
Idąca z przodu Jess odwróciła się.
-Cheza, idziesz?
Teraz odwróciła się także Emme.
-Cheza coś się stało?- spytała tym samym opanowanym głosem co zawsze. Nadal wpatrywałam w się w ulicę. Byłam ciekawa…
-Cheza?- Emme chwyciła mnie za ramię i również spojrzała na drugą stronę.
Spojrzałam na nią. Znowu zaciekawiło mnie, czy ona tym drugim okiem coś w ogóle widzi pod tymi czarnymi włosami.
-Emme?
Zwróciła ku mnie całą twarz, tak, że widziałam teraz to odkryte oko.
-Luce nic nie jest prawda?
Wpatrywała się we mnie przez chwilę, po czym wydało mi się, że lekko się uśmiechnęła. Pokręciła głową
-Spokojnie. Pośpi sobie trochę w spokoju, a jak się już obudzi będzie taka jak zawsze.
Skinęłam głową, poczym odwróciłam znowu wzrok na przeciwległą ulicę. Wydawało mi si, czy coś ciemnego się tam właśnie ruszyło…?.
Emme spojrzała na mnie z uwagą, uśmiechnęła się uspokajająco, i objęła ramieniem.
-Wszystko będzie dobrze.- Obejrzała się do tyłu, na głowę Luki zwisającą z ramienia Mike’ a.- Wszystko będzie dobrze.- powtórzyła ciszej.



~~*~~




No comments:

Post a Comment