Dział: Protogenoi
27
listopada 2004
Minęły
już cztery lata odkąd zaopiekowałem się Tartarem. Cały czas zadziwia mnie
inteligencją. Dużo czyta, jest dobry w wyciąganiu wniosków. Nadal nie mówi, ale
już się do tego przyzwyczaiłem. Nie wyobrażam sobie innego kontaktu z nim niż
przez kartkę i długopis. Myślę, że zacząłbym się martwić gdyby przemówił.
Nadal
rysuje. Już nie po to, żeby się ze mną porozumieć. Rysował dla siebie,
najczęściej sceny z książek które mu się podobały. Podejrzewam, że dzięki temu
czuje więź z matką. Byłą naukowcem, ale zawsze mówiła, że trzeba robić coś
jeszcze, żeby uporządkować myśli, zrobić sobie przerwę od pracy kiedy nie
posuwasz się dalej. Rysowała. Nauczyła rysować Tartara.
Kiedy
rozmawia ze mną na piśmie, nazywa mnie Chaosem, a siebie samego nazywa
Tartarem. Nigdy nie użył swojego prawdziwego imienia. Nie wiem czy w ogóle je
pamięta. Nigdy też nie wspominał o rodzicach czy o tym, co go spotkało. Ja
również nie zamierzałem poruszać tego tematu. Po co? Myślę, że tak jest lepiej.
Porozmawiam z nim dopiero, kiedy sam o to poprosi.
Dbałem
o to, żeby nigdy nie był sam. Mieliśmy wspólny pokój. Zawsze spał spokojnie.
Nie prześladowały go koszmary związane ze śmiercią rodziców. Jedynym sposobem w
jaki jego mózg odreagował stres po tamtych zdarzeniach było wyłączenie aparatu mowy
Na wszelki wypadek zawsze dbałem o to żeby miał co robić, żeby przypadkiem nie
zaczął myśleć. Dawałem mu każdą wolną chwilę.
Na początku gryzłem się w pracy, wydawało mi się, że klienci nie będą
zachwyceni świadkiem rozmów biznesowych, nawet jeśli był to mały chłopiec. Ale
chciałem być z nim także wtedy. Zależało mi na tym, żeby miał mnie jak
najczęściej na oku. Żeby czuł, że jestem
przy nim, że jest bezpieczny. Wyczuł moje chęci do zawiązania więzi. I sam
rozwiązał sprawę przebywania ze mną w pracy tak, żeby nie urazić klientów.
Któregoś
dnia, w pierwszym miesiącu przebywania pod moją opieką zrobił to po raz
pierwszy. Tuż przed pracą chciałem jeszcze zobaczyć, czy ma dostatecznie dużo
do roboty na ten czas. Nigdzie nie mogłem go znaleźć. Sprawdziłem w trzech
miejscach w których najczęściej bywał. Tartar zniknął. Miałem najważniejszego
klienta w kwartale. Nie mogłem odwołać spotkania. Nie powinienem kazać mu
czekać. A już byłem lekko spóźniony. Byłem wściekły. Po raz pierwszy i ostatni
wściekłem się na Tartara.
Tego
dnia mój klient uznał mnie za czubka. Mnie, zawsze spokojnego i beznamiętnego.
Klient siedział już w gabinecie, kiedy wpadłem tam jak burza. Prawie nie
pamiętałem o podstawowych zasadach Kodeksu Lorda. Najważniejsza część spotkania
to jego początek. Lekki, niezobowiązujący uśmiech, porządny uścisk dłoni.
Wszystko by zrobić dobre wrażenie. Uśmiech mi nie wyszedł, ledwo zapanowałem
nad drżeniem dłoni. Usiadłem za biurkiem i… nastąpił gwóźdź programu. Najpierw
się zawiesiłem, patrząc pod biurko, potem ukryłem twarz w dłoniach, a potem
zacząłem się śmiać. Nie mogłem się opanować. Klient patrzył na mnie nic nie
rozumiejącym wzrokiem. Tartar na początku również. Potem uśmiechnął się do mnie
szeroko, po raz pierwszy. I wrócił do rysunku.
Za
następnymi razami nie dawałem już po sobie poznać, że pod moim biurkiem
zadomowił się mały chłopiec o ciemno
niebieskich oczach. Jedynie praca zaczęła być mniej męcząca i nudna. Jego
obecność mnie w pewien sposób koiła. Tartar wchodził do gabinetu przed
klientami, znosił sobie książki, jedzenie i picie, kartki i przybory. Miejsca
pod biurkiem było idealnie na trzyletniego chłopca. Zresztą nadal się tam
mieści, jednak niedługo powinienem kupić sobie większe biurko. Tartar zaczął
ostatnio gwałtownie rosnąć. Niedługo przestanie się mieścić. A przyzwyczaiłem
się już do jego obecności. Chyba nie potrafiłbym skupić się na pracy.
Obydwoje
dbaliśmy o to, żeby trzymać się blisko. Nasze więzy stały się bardzo silne.
Myślę… że naprawdę stał się dla mnie synem. A ja dla niego ojcem. A z drugiej
strony… może on myśli, że naprawdę jestem jego ojcem? Nie pamięta rodziców,
może nie wie że jest adoptowany…
Już
dawno w jego oczach nie widziałem tej otchłani, która była inspiracją dla jego
imienia. Mam nadzieję, że już nigdy jej nie zobaczę.
6 marzec
2005
Pomyliłem
się. Nadal nie wiem ile Tartar pamięta z dni przed tym jak siedział w szafie
zbyt przerażony, żeby wyjść, i nie wiem czy pamięta rodziców, ale na pewno wie,
że nie jestem jego ojcem. Że go przygarnąłem.
Tak
jak postanowiłem pięć lat temu, nie szukałem przyjaciół dla Tartara.
Stwierdziłem, że los sam kogoś podrzuci. I podrzucił. Ale nie mnie. Samemu
Tartarowi. Możliwe, że ja przeoczyłbym znak od losu. W przypadku Tartara było
to nie możliwe. Miał dobrą intuicję. Zauważał znaki losu. Czasami zastanawiam
się nawet, czy przypadkiem to nie intuicja kazała mu ukryć się wtedy w szafie.
Czy przypadkiem los nie dał mu znaku, dzięki któremu wiedział, co przygotował
jego rodzicom. Może miał wystarczająco dużo czasu, żeby pogodzić się z tym co
miało nastąpić. Kiedy będzie już dorosły, bardzo chętnie z nim o tym
porozmawiam.
Przyniósł
mi artykuł. Otworzył gazetę i wskazał palcem, patrząc na mnie. Oczami,
wypełnionymi wściekłością. I oczekiwaniem. Wiedziałem… miałem przeczucie, że
jeśli nie spełnię tego żądania, jakiekolwiek by nie było, w jego oczach
ponownie zobaczę tą pustkę. Otchłań. Nie zamierzałem na to pozwolić. Nigdy
więcej.
Sięgnąłem
po gazetę. Tartar zwrócił jeszcze moją uwagę na jeden z wersów. ‘Przeżyła
dziewięcioletnia dziewczynka’.
Tekst
dotyczył rzezi w jednym z miastowych małych sierocińców. Trzech, wyzbytych
jakichkolwiek dobrych cech rabusiów. Uciekali z dużego rabunku. Osaczono ich,
tuż obok małego budynku. Weszli do środka. Użyli dziesięcioro dzieci i dwóch
opiekunek jako zakładników. Nie mieli litości, a jeden z nich był wyjątkowo
brutalny. Zanim policja zdecydowała się wejść do sierocińca, dwójka
najmłodszych dzieci umarła od obrażeń po licznych pobiciach. Do tej pory nie
ustalono, co dokładnie stało się w środku. Jednego z rabusiów zdjęto prawie na
samym wejściu, drugi postanowił iść na współpracę. Trzeci, już odpowiedzialny
za śmierć dwójki dzieci, zabarykadował się w jednym z pokoi z resztą dzieci i
opiekunkami. Kiedy policja tam dotarła, znaleźli siedem martwych od kul dzieci,
ciała dwóch zmaltretowanych i połamanych opiekunek, otwarte okno i żywą,
dziewięcioletnią dziewczynkę, której udało się schować pod łóżko, ratując się z
masakry.
Po
zdarzeniu dziewczynka została przeniesiona do innego sierocińca. Rozumiałem o
co chodzi Tartarowi. Miał na myśli następną adopcję.
Udało
mi się załatwić wszystko w dwa tygodnie. Jednak pozycja lorda jest bardzo
przydatna. Po za tym o ile zdążyłem się dobrze zorientować, kobieta która
prowadziła sierociniec mimowolnie dała mi do zrozumienia, że chętnie pozbędzie
się jak najszybciej kłopotliwego dziecka, które przerażało samą swoją osobą i
któremu kurator kazał zapewnić psychologa.
Przekroczyła
próg domu 6 lutego. Przywieźli ją taksówką z kuratorem. Z czarnymi, prostymi
włosami do ramion i wielkimi błękitnymi oczami w oprawie długich rzęs. Stanąłem
naprzeciwko niej, z Tartarem przy boku. Patrzył na nią szeroko otwartymi
oczami. Pomyślałem wtedy, że zobaczył w niej to samo co mieliśmy my dwaj.
Skazę. Wiedział, że będzie ją miała. Dlatego ją wybrał.
Patrzyła
na mnie z czymś w rodzaju… zaciekawienia. Nie odezwała się. Mimo wszystko mam
nadzieję, że ona nie zaniemówiła jak Tartar. Stała prosto, nie rozglądając się,
nie zadając pytań. Czy to była jej skaza? Pozostałość po masakrze?
Kurator
dość szybko wyszedł. Zaprosiłem dziewczynkę do jadalni. Posadziłem ją po mojej
lewej stronie; mimo wszystko wolałem nie zmieniać hierarchii domu. Niech Tartar
pozostanie moim ‘pierworodnym’. Zostawiłem przywilej siadania po mojej prawicy
pierworodnemu synowi. Jak to wspaniale brzmi… Wtedy zdałem sobie sprawę, że
rola głowy rodziny niezwykle mi się podoba.
Podczas
posiłku nie próbowałem nawiązywać kontaktu. Intuicja mówiła mi, że odezwie
się kiedy będzie gotowa. Gdybym próbował
sam zacząć, mogłaby się zamknąć w sobie. Tak czułem.
Tartar
skończył pierwszy, ja po nim. Kiedy zobaczyła, że odkładam sztućce, przestała
jeść. Patrzyła, to na talerz to na mnie. Zacisnęła usta, jakby w rozterce,
której nie potrafiła rozwiązać. Spoglądałem na nią chwilę. Wtedy Tartar
wyciągnął z kieszeni kartkę i długopis i nakreślił na nim kilka słów. Podsunął
kartkę dziewczynie. ‘Zjedz tyle na ile masz ochotę.’ No tak, zastanawiała się
nad grzecznością a głodem. Spojrzała na chłopca z lekkim zdziwieniem w wielkich
oczach, po czym uśmiechnęła się do niego, i ponownie zabrała się do jedzenia.
Kiedy skończyła, odłożyła sztućce w taki sam sposób jak ja. Spojrzała na
Tartara a potem zwróciła się do mnie.
-Czy
mogę o coś spytać, proszę pana?
-Jasne.
– odpowiedziałem, trochę zaskoczony.
-Dlaczego
on nic nie mówi, proszę pana?
Spojrzałem
na Tartara. Nadal jestem przekonany, że to co zobaczyłem wtedy na jego twarzy
było czerwonym rumieńcem. Rumieńcem wstydu. Odwrócił głowę. Wydaje mi się, że
zwątpił.
-Kiedy
był mały spotkało go coś strasznego. Od tamtego czasu nie powiedział słowa.-
spojrzałem na Tartara. Chyba poczuł się… urażony. Nigdy nie wspominałem o jego…
ubytku. Nigdy zresztą nie uważałem tego za ubytek. Myślałem, że podświadomie to
wiedział.
No
tak, ale kto powiedział, że ona nie odbierze tego w inny sposób niż ja?
Spojrzałem na nią.
-Nicole?
Spojrzała
na mnie z mieszanką zdziwienia i grzecznej ciekawości.
-Tartar
mieszka ze mną cztery lata. Nie rozmawiamy o tym co zdarzyło się wcześniej,
zanim go przygarnąłem. Od czasu, kiedy przybył do mojego domu stał się moim
synem. Bez przeszłości. Z nową tożsamością. Nie pozwolę aby ktokolwiek
przypominał mu, co było przedtem. Jego niemowa jest jego sprawą. Jeśli będzie
chciał, porozmawia o tym ze mną, chociażby na papierze. Jeśli nie będzie
chciał, nie mam zamiaru go przymuszać do czegokolwiek. Szanuję każdy jego
wybór. Mówię ci to dlatego, że teraz ty również należysz do tego domu. I
obowiązują cię dokładnie te same zasady co Tartara. Ani ja, ani on nie będziemy
cię pytać o cokolwiek z twojej przeszłości. Uszanuję twoją prywatność, tak samo
jak uszanowałem Tartara, i tak samo jak Lord uszanował mnie. Lord to twój
teoretyczny dziadek. W tym domu możesz się czuć całkowicie swobodnie. O ile
będziesz przestrzegać tych zasad. Masz jakieś pytania?
Nicole
namyślała się chwilę patrząc na mnie.
-Jesteś
teraz moim… tatą?
Skinąłem
głową. Namyśliła się po raz kolejny.
-Mogę
się czuć swobodnie? Robić… co chcę?
Po
raz kolejny skinąłem głową i uśmiechnąłem się do niej.
-Mam
jeszcze jedno pytanie.
-Śmiało.
Spojrzała
na Tartara.
-Dlaczego
Tartar ma takie dziwne imię?
·
To
był początek jej przyjaźni z Tartarem. No właśnie, przyjaźni. Zachowywała się…
dużo lepiej niż się spodziewałem. Nie miała żadnych trudności w zaakceptowaniu
nowego ojca i brata. Wyglądało to tak, jakby przez długie lata życia w
sierocińcu obmyśliła sobie co by robiła mając rodzinę, i teraz realizowała te
plany. Tartar przestał przesiadywać u mnie pod biurkiem. Siedzieli razem w
jednym pokoju, ucząc się, czytając, robiąc cokolwiek. Pod moim biurkiem za to
znalazłem mały telewizor. Tartar wiedział, jak ważne było dla mnie poczucie, że
chociażby pośrednio jestem z nimi. Oni w swoim pokoju również mieli telewizor,
ze mną. Widziałem jak czasami Tartar oglądał mnie przy pracy. Uczył się. Będzie
moim znakomitym następcą.
Jedynym
problemem z Nicole były… noce. Tartar nadal dzielił pokój ze mną, a byłem
przekonany, że dziewięcioletnia dziewczynka powinna mieć pokój tylko dla
siebie. Dostała pokój tuż obok naszego. Kiedy szła spać, spytała mnie, czy nie
zostałbym w jej pokoju na noc, na wszelki wypadek. Nie chciała nic więcej
mówić. Razem z Tartarem
ułożyliśmy na podłodze w jej pokoju materace i położyliśmy się na nich spać.
Leżałem, bo coś nie dawało mi zasnąć. Przeczucie? Zresztą znowu. Po godzinie
lub dwóch, zaczęła się kręcić. I szlochać. Ostrożnie, żeby nie obudzić Tartara,
wstałem i podszedłem do niej. Wyglądała jakby prześladował ją koszmar. Zacząłem
do niej mówić, mając nadzieję, że dzięki temu albo koszmary znikną, albo powoli
zacznie się wybudzać. Po kilku minutach otworzyła oczy. Spojrzała na mnie.
Zaczęła płakać. Przytuliłem ją. Zasnęła w moich objęciach. Moja mała córeczka.
Dziewczynka, której noc przypominała o tym, co wydarzyło się w sierocińcu. Co
ją spotkało. O jej skazie.
Przez następne dni przytulałem ją, dopóki nie zasypiała. Specjalnie kupiłem ‘elektroniczną nianię’ na wypadek gdyby przytulanie nie pomogło. Jednak od tamtej pory nic jej nie dręczyło. Myślę, że bliskość kogoś innego pozwalała jej na odgonienie złych wspomnień.
Przez następne dni przytulałem ją, dopóki nie zasypiała. Specjalnie kupiłem ‘elektroniczną nianię’ na wypadek gdyby przytulanie nie pomogło. Jednak od tamtej pory nic jej nie dręczyło. Myślę, że bliskość kogoś innego pozwalała jej na odgonienie złych wspomnień.
Któregoś
dnia spytała, dlaczego ona nie ma dziwnego imienia, jak ja i Tartar. Chciała je
mieć, stwierdziła, że bez niego nie czuję się jakby miała nową tożsamość, że
jest przynależna do tej ‘dziwnej rodziny’. Po zastanowieniu nazwałem ją Nyks.
Spodobało jej się. Tartarowi również.
19 września
2005
Nyks
i Tartar cały czas bardzo dobrze się dogadują. Powiedziałbym, że ich więzi
coraz mocniej się zacieśniają. Wszędzie chodzą razem. Jakiś czas temu byliśmy w
trójkę w mieście. Odbywał się wielki festyn. Uznałem, że byłaby to dla nich miła
odmiana. Żadne z nich jeszcze nigdy nie było na tego rodzaju imprezie. Żadne z
nich nigdy nie widziało tylu ludzi w jednym miejscu. Na samym początku jeszcze
ich ostrzegłem, żeby trzymali się blisko mnie i pilnowali siebie nawzajem.
Szedłem
pierwszy, żeby torować drogę, a oni, nie dość, że szli tuż za mną – od czasu do
czasu czułem jak któreś przypadkowo deptało mi po piętach – to szli ramię w
ramię, trzymając się za ręce, żeby na pewno się nie zgubić. Dwie pary szeroko
otwartych oczu obserwowały korowód kolorów i zapachów z rosnącym
zainteresowaniem. Ośmiolatek i dziesięciolatka właściwie po raz pierwszy
oglądali świat z tej perspektywy – przez ostatni prawie rok przyzwyczaili się,
że jest nas tylko troje. Nie było nic poza rezydencją.
Podczas
tego wyjścia raz napędzili mi strachu. Zniknęli, a ja nie wiedziałem nawet
gdzie. Rozglądałem się za nimi w tłumie, wołałem. Niektórzy ludzie patrzyli na
mnie z pobłażaniem, pewnie myśląc, że już za dużo wypiłem. W końcu Tartar i
Nyks nie są często spotykanymi imionami. Brzmią bardziej jak… nie wiem, może
właśnie majaczenia pijaka?
Znalazłem
ich przy fontannie. Patrzyli na rzeźbę anioła stojącą na jej środku.
Obserwowali lejącą się wodę. Cały czas trzymali się za ręce, pilnowali się.
Wyglądali jak prawdziwe rodzeństwo. Czułem jak robi mi się cieplej na sercu. W
którymś momencie Tartar odwrócił się do mnie, jakby wyczuł, że jestem przy
nich. Uśmiechnął się do mnie. Podszedłem do nich i objąłem ramionami moją małą
dwójkę. Byliśmy prawdziwą rodziną, którą zawsze chciałem mieć. Którą każde z
nas zawsze chciało mieć.
~~*~~
No comments:
Post a Comment