18.1.14

Eros

Dział: Protogenoi
Numer rozdziału: 3
Gatunek: Thriller





28 grudnia 2005
                Po wczorajszym dniu, całym zajętym przez klientów, dzisiaj nie miałem w planie nikogo, więc cały dzień mogliśmy spędzić razem, w trójkę. Wieczorem zabrałem się za czytanie wczorajszej, zaległej z powodu braku czasu gazety.  Nyks i Tartar grali w szachy; oboje byli w nich dobrzy, więc jedna rozgrywka zajmowała im najczęściej od dwóch do trzech godzin.
                Przeglądałem gazetę, głównie czytając nagłówki, ewentualnie jakieś mniejsze kawałki tekstu. Nie było tam nic wartego szczególnej uwagi. Nagle zmroziło mnie. ‘Biznesowa Królowa traci swoje Imperium’. To zdecydowanie zasługiwało na uwagę.
                Lord i Król, ojciec obecnej Królowej, zaczynali razem rozbudowywanie swoich majątków. Kiedy już oboje mieli dostatecznie dużo pieniędzy, żeby móc utrzymać się w biznesie samodzielnie, postanowili się rozstać. Ich drogi się rozeszły, na szczęście w atmosferze przyjaźni. Co jakiś czas spotykali się na różnych spotkaniach towarzyskich czy biznesowych.
                W momencie, kiedy Lord uznał, że jestem na tyle naprostowany moralnie i etycznie, że nie przyniosę mu wstydu, zaczął zabierać mnie na większość właśnie takich spotkań. Miałem wtedy jakieś 19 lat. Królowa była o dwa lata starsza ode mnie, była dobrze ułożona i wychowana, i właściwie awansowała już na wspólnika swojego ojca. Miała jeszcze brata, sfrustrowanego wysoką pozycją młodszej siostry, ponieważ mimo starszego wieku w hierarchii firmy niżej niż ona. Był tylko asystentem ojca, którego zdanie zresztą niewiele się liczyło dla Króla. Za to ona miała posłuch, i to duży. Każda decyzja była co najmniej w części jej. Miała dobrą intuicję, której Król ufał. I słusznie, przyniosła mu sporo zysków. W dwa lata jakieś czterdzieści- pięćdziesiąt procent jego całego majątku zdobywanego przez 20 lat. Królowa miała smykałkę do interesów.
                Kilka lat później Król przeszedł na wcześniejszą emeryturę, miał raka. Wkrótce potem zmarł. Królowa całkowicie przejęła firmę, którą odziedziczyła razem z większością majątku. Brat nie był zachwycony. Zwłaszcza, że Królowa nie potrzebowała ani wspólnika ani asystenta. A brata miała w głębokim poważaniu, jako pierwszą niedojdę w rodzinie. Jakoś dwa lata po przejęciu firmy Królowa urodziła syna, można powiedzieć, ‘z nieprawego łoża’. Miałem wtedy 23 lata. Teraz chłopiec powinien mieć jakieś jedenaście lat.
                Z tekstu wynikało, że w wyniku jakiejś luki prawnej, nieścisłości w testamencie, bratu Królowej udało się podważyć testament. Tym samym pozbawił siostrę całego majątku i firmy. Zemścił się i udowodnił, że… jest kretynem i czarną owcą rodziny. Chętnie założyłbym się z kimkolwiek, że straci firmę  w ciągu roku. Bardziej martwiło mnie, co z Królową i jej synem. Straciła dom jakieś trzy dni temu, braciszek wyrzucił ją z niego. Czy ma gdzie mieszkać? Co jeść? Czy jest wściekła? No dobrze, to akurat głupie pytanie, oczywiście, że jest wściekła. Pewnie najchętniej obcięłaby bratu głowę. Albo cokolwiek innego. Mimo dobrego wychowania nie była osobą specjalnie wrażliwą czy delikatną.
                Zaniepokoiłem Tartara. Podszedł do mnie, a ja zauważyłem go dopiero po pewnym czasie, gdy dotknął mojej ręki. Jego oczy były pełne niepokoju i lekkiego strachu. Uśmiechnąłem się do niego i pogłaskałem go po głowie. Wspiął się na moje kolana i położył głowę na mojej piersi. Po chwili to samo zrobiła Nyks. Siedzieliśmy tak razem, dopóki obydwoje nie zasnęli. I ja również.

30 grudnia 2005
                Udało mi się z nią skontaktować. To znaczy, zadzwoniłem do niej, a ona opryskliwie powiedziała mi kilka niemiłych rzeczy i odłożyła słuchawkę. Zadzwoniłem jeszcze raz i spytałem, czy to znaczy, że wpadnie na obiad. Potwierdziła.
Przyjechała, razem ze swoim synem. Miał na imię Edward. Kiedy go zobaczyłem, zmroziło mnie. Nyks była zajęta pełnieniem roli przykładnej gospodyni, bardzo chętnie zresztą tą rolę przyjęła. Ale Tartar zauważył. To, że mnie zamurowało. I to, dlaczego mnie zamurowało.
Usiedliśmy do stołu. Już wcześniej ustaliłem z Tartarem i Nyks zmianę miejsc przy stole. Królowa zajęła miejsce po mojej prawej, obok niej usiadł jej syn. Tartar usadowił się po mojej lewej, a Nyks obok niego.
Nyks od pełnej szacunku dyplomacji doprowadziła swoje kontakty z Królową do luźnej, przyjacielskiej rozmowy. Byłem z niej niezwykle dumny. Po za tym, bardzo mnie to cieszyło; nadal nie do końca umiałem dojść do siebie po wstrząsie po spotkaniu z Edwardem. Dodatkowo cały czas czułem na sobie uważne spojrzenie Tartara. Jakoś nie potrafiłem spojrzeć mu w oczy. Chyba bałem się tego, co mógłbym w nich zobaczyć. Nie byłem pewien jego reakcji. Co sobie pomyślał? Był zawiedziony, zły, niedowierzający? A naprawdę najbardziej bałem się, że nic nie myśli. Że gdybym spojrzał w jego oczy, zobaczyłbym tą otchłań. Tak, jej bałem się najbardziej.
Królowa nie została długo. I tak praktycznie cały czas rozmawiała tylko z Nyks. Były chyba z tego samego, ze stali. Nieugięte kobiety z zimnem i pełnym opanowaniem podchodzące do rzeczywistości i przeszkód przez nią stawianych. Skryte, w pewien sposób rozbrajające swoją uczuciową nieporadnością, a przy tym niesamowicie opiekuńcze, pełne instynktu macierzyńskiego. Kochałem je obie.
Kochałem także Tartara. Jak pierworodnego syna. A on tak się zawsze czuł. Miałem nadzieję, że spotkanie z Edwardem nie zmieni jego postawy wobec mnie. Miałem nadzieję, chociaż nie byłem pewien, czy mi wybaczy.
Czy wybaczy, że już trzy lata przed jego narodzinami miałem pierworodnego syna. Z tego samego koloru i strukturą włosów, proporcjami twarzy co ja. Z dokładnie tymi samymi co ja oczami. Biologicznego syna. Edwarda.

31 grudnia 2005
Ostatniej nocy Tartar spał w pokoju Nyks. Jakoś bardzo jej to nie zdziwiło, ucieszyła się. W którymś momencie do nich zajrzałem. Spali w łóżku Nyks, przytuleni do siebie. Oboje mieli spokojny sen. Ucieszyłem się. Niestety, mi sen nie przyszedł łatwo. Cały czas byłem rozbudzony. Myślałem o Królowej i Edwardzie. Jakoś… nigdy nie przyszło mi do głowy, że to może być… mój syn. Spałem z nią, dwa, może trzy razy, ale… No cóż, skoro ja dość łatwo jej przyszedłem, to dlaczego nie miałaby mieć jeszcze iluś innych facetów? Poza tym, jakoś nigdy nie zgłaszała pretensji. Nie wiem, może i mój błąd, ale naprawdę jakoś nigdy tego nie skojarzyłem.
I tak bardziej niż nieoczekiwanym ojcostwem cały czas martwiłem się Tartarem. Wiedziałem, że nie przestanę o nim myśleć jako o pierworodnym synu, ani nie przestanę go w ten sposób traktować. Zwłaszcza, że Edwarda w ogóle nie znam. To Tartar ubarwił moje życie, zmienił je. To jego kochałem jak syna.
Chciałem z nim o tym porozmawiać, wytłumaczyć, ale na śniadaniu żadne z nich się nie pojawiło. Zawsze jedliśmy punktualnie. Czekałem dwadzieścia minut. Kiedy nadal się nie pojawiali, poszedłem do ich pokoju. Nyks i Tartar zniknęli. Nie było ich nigdzie.
Zajrzałem wszędzie, gdzie mogliby być. Kiedy ich nie znalazłem, usiadłem w salonie i zacząłem zastanawiać się, co dalej. To znaczy, próbowałem się zastanawiać. Mój umysł był sparaliżowany złymi, czarnymi myślami. Wtedy zadzwonił telefon. Rzuciłem się do niego tak gwałtownie, że potknąłem się o dywan i upadłem, ledwo chroniąc twarz rękoma. Poczułem rwący ból gdzieś w nodze, jednak nie skupiłem się na nim zbytnio i w końcu udało mi się dopaść do telefonu.
-Halo?- rzuciłem gorączkowo, ledwo łapiąc oddech.
-Chaos? Coś się stało?
Głos Królowej jakby mnie uderzył. Nawet nie wiem, czy w pozytywnym czy w negatywnym sensie. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć i nie potrafię tego wytłumaczyć nadal. W każdym razie przysiadłem na podłodze z cichym stęknięciem. Łapałem kolejne oddechy.
-Słucham?- odpowiedziałem niecierpliwie. Dzieci…
-Nyks pyta, czy wziąłeś tabletki.
Moje serce na chwilę stanęło po czym zaczęło bić trzy razy szybciej.
-Nyks..?
-Nie wiem czy pamiętasz, ale tak się składa, że masz córkę, sam mi ją zresztą wczoraj przedstawiałeś.
-Daj mi ją.
Chwila ciszy, po chwili westchnienie. Zawołała ją.
-Powiesz co się stało? – spytała jeszcze.
-Daj mi ją.
Nadal miałem wrażenie, że to okrutny żart, i tak naprawdę wcale nie usłyszę Nyks, a moich najdroższych mi na świecie dzieci już nigdy nie zobaczę. Chyba bym się zabił…
-Tato? Wziąłeś tabletki do śniadania?
Ogarnął mnie kompletny spokój. Nagle wszystko, ta burza w moim wnętrzu, uległa uldze po usłyszeniu tego najpiękniejszego na świecie dziecięcego głosu.
-Nyks, skarbie. A Tartar?
-Jest obok mnie. Tato, głos ci się łamie. Coś się stało?
Tartar i Nyks są bezpieczni. Najwidoczniej pod opieką Królowej.
-Dasz mi go? Chcę mu coś powiedzieć.
Nie pytała o nic. Słyszałem, jak słuchawka przechodzi z ręki do ręki.
-Tartar. Kocham cię najbardziej na świecie. Ciebie i Nyks. Jesteście dla mnie najważniejsi. Wiesz o tym, prawda? Tak bardzo się o was bałem…
Głos ugrzązł mi w gardle. Wtedy poczułem, że moja twarz jest cała mokra od łez. Nic im nie jest…
-Tato, zrobiłam na głośnomówiący. Weź tabletki, teraz, żebym słyszała, dobrze?
-Dobrze skarbie.
To była chyba najpiękniejsza chwila w moim życiu.
Posłuszny córce wstałem z podłogi. Nyks zaczęła trajkotać o Królowej i jej mieszkaniu. Uśmiechałem się. Zrobiłem dwa szybkie kroki, zaczynając od lewej nogi. Na drugim kroku poczułem, jak prawa kostka eksploduje. Wrzasnąłem z bólu. Upadłem. Zemdlałem.
·          
Kiedy otworzyłem oczy zobaczyłem lekarza, próbującego nawiązać ze mną jakikolwiek kontakt.
-Obudził się pan.
Zadał mi kilka pytań, mających stwierdzić, czy mam świadomość gdzie i kiedy się znajduję. Odpowiadałem mu, otępiały.
-Złamała się panu kość w kostce.
Nagle przypomniałem sobie wszystko. Gwałtownie usiadłem w łóżku.
-Dzieci!
Kostka zaatakowała nową, rwącą falą bólu. Lekarz wyglądał na zdumionego, po chwili jednak rzucił się, żeby mnie uspokoić i pomóc usadowić się w wygodnej dla mnie, półleżącej pozycji. Spojrzał na mnie przy tym z naganą, po czym zwrócił spojrzenie w bok, obok mojego łóżka. Podążyłem za jego wzrokiem. Stały tam dwa krzesła. Na jednym, skulona w kłębek leżała Nyks, pogrążona w głębokim śnie. Opierała głowę na kolanach siedzącego obok Tartara. On patrzył na mnie, z mieszaniną strachu, niepokoju i poczucia winy.
-Proszę nie wykonywać gwałtownych ruchów. Pielęgniarka zaraz przyniesie panu jedzenie, a za godzinę wrócę, żeby przekazać panu wszystkie informacje odnośnie pańskiego zdrowia.
Skinąłem mu tylko głową, skupiony na czymś zupełnie innym. Oczy Tartara zaszkliły się. Uśmiechnąłem się do niego, czując tak wielki napływ miłości do malca, że aż sam się zdziwiłem, że ja, jeszcze niedawno zbuntowany nastolatek którego destruktywne działania nadały imię Chaos, mogę czuć coś tak silnego i szczerego. Wyciągnąłem do niego rękę.
-Chodź tu, synku. – powiedziałem cicho. Zadrżała mu broda. Bez chwili większego zastanowienia rzucił się do mnie, nie zważając na siostrę. Wdrapał się na łóżko i wtulił się w moją pierś, szlochając. Objąłem go jak tylko mogłem najmocniej. Nie odezwałem się słowem. Nie musiałem. On wiedział.
-Tato…?- usłyszałem zaspany głosik. Nyks podnosiła się z podłogi, przecierając zaspane oczy. Zaprosiłem ją gestem. Uśmiechnęła się do mnie z zamglonymi oczami. Ona również wspięła się na łóżko i przytuliła się, obejmując jednym ramieniem mnie a drugim Tartara. Głaskałem ich po głowach. Niedługo potem szloch Tartara ustał i chłopiec dołączył do siostry w świecie snów. Spaliśmy razem, wtuleni w siebie, cała trójka. Tak samo jak te trzy dni wcześniej. Przed Edwardem.
Byliśmy tą samą, szczęśliwą rodziną. Możliwe nawet, że jeszcze szczęśliwszą.
·          
                Obudziła nas pielęgniarka. Nawrzeszczała na dzieciaki, że mają zejść z łóżka. Była całkowicie zbulwersowana ich zachowaniem. Nyks zeskoczyła z łóżka, śmiejąc się głośno i podleciała do tacy z jedzeniem, żeby zrewidować, co też ta śmieszna pani chce podać jej choremu tatusiowi. Tartar spojrzał na pielęgniarkę tak smutnym wzrokiem, że aż ją zatkało, po czym ponownie wtulił twarz w moją koszulę. Próbowałem odesłać kobietę, jednak ona, otrząsnąwszy się z pierwszej fali rozczulenia jaką doświadczył ją Tartar, stanowczo odmówiła jakiejkolwiek współpracy z niesfornymi pacjentami.
                Tartar spojrzał na mnie. W jego oczach nadal widać było poczucie winy. Uśmiechnąłem się do niego, odgarnąłem mu włosy z czoła i ucałowałem go w nie. Mimowolnie odpowiedział mi pełnym zaufania uśmiechem. Przytulił się ostatni raz i posłusznie zszedł z łóżka, obrzucając jeszcze pielęgniarkę tak obrażonym i nienawistnym spojrzeniem, jakiego jeszcze w życiu nie widziałem.
                Nyks ostentacyjnie wyrwała pielęgniarce widelec i talerz z jedzeniem dla mnie, przysunęła sobie krzesło do mojego łóżka i zaczęła mnie karmić. Pielęgniarka już nie wiedziała które z nas zasługuje na większą naganę w jej oczach, chłopiec patrzący na nią w ten pozbawiony jakiegokolwiek szacunku sposób, dziewczynka, której bezczelność była po prostu porażająca, czy też ja, który wychował tak krnąbrne i złe dzieci.  Starałem się, żeby wyczytała w moim wzroku najszczersze przeprosiny za całą naszą trójkę. Wyszła, trzaskając drzwiami. W chwilę po niej wszedł doktor, patrząc jeszcze za nią z tak szczerym zdumieniem, że aż mi się go zrobiło żal. Zwłaszcza kiedy zobaczył nas: Ja, posłusznie dającego się karmić dziesięcioletniej, rozentuzjazmowanej dziewczynce, i z chłopcem na kolanach, bo Tartar w międzyczasie z powrotem wspiął się na łóżko razem z blokiem rysunkowym i ołówkiem, całkowicie pochłoniętego rysowaniem.
                Naprawdę, myślę, że musieliśmy przedstawiać sobą obraz bardzo dziwnej rodziny.
·          
        Najwyraźniej kość doznała uszczerbku przy upadku, a potem kiedy wstałem i zrobiłem nierozważny, szybki krok, złamała się jak gałązka. Kiedy doktor to mówił, Nyks, która po nakarmieniu mnie również usadowiła się na moich kolanach, spojrzała na mnie z oczami pełnymi wyrzutu.
-Widzisz, gdybyś wziął tabletkę tak jak cię prosiłam to nic by ci nie było.
Doktor zainteresował się tajemniczą ’tabletką’. Wytłumaczyłem, że biorę tabletki ze skondensowanym wapniem i innymi składnikami mineralnymi na wzmocnienie kości, ponieważ już od dziecka były słabsze niż powinny być i ulegają urazom częściej niż kości innych ludzi. Doktor pokiwał głową, potwierdził, że faktycznie, zauważył to przy badaniu mojej nogi. Popatrzył na dzieci. Stwierdził, że właściwie wygląda mu to na chorobę genetyczną, i spytał, czy któryś z moich rodziców też nie miał tego samego problemu z kośćmi. Odpowiedziałem, że nie znałem rodziców. Pokiwał głową w zamyśleniu i ponownie spojrzał na dzieci. Spytał, czy nie chciałbym ich ewentualnie zbadać pod kątem właśnie stanu ich kości, czy nie odziedziczyły mojej przypadłości. Wyjaśniłem, że dzieci są adoptowane. Znowu pokiwał głową, tym razem ze zrozumieniem. Poinformował, że szpital na pewno przetrzyma mnie przez najbliższy tydzień, może nawet dwa, biorąc pod uwagę możliwość szybkiego ponownego złamania się kości. Jako, że jako miliarder mogłem pozwolić sobie na fanaberie, zażądałem pozwolenia na stały pobyt dzieci w moim pokoju. Otrzymałem zgodę. Na tą wieść pielęgniarka będzie pewnie dużo mniej zachwycona niż Nyks i Tartar.
               
                1 stycznia
                Pierwsza noc w szpitalu bez większych problemów. Został sprowadzony specjalny materac, na którym Nyks i Tartar spali razem. Spali spokojnie. Chociaż i tak trochę zajęło mi przekonanie Tartara, że nigdzie się ze szpitalnego łóżka nie ruszam, więc nie musi mnie pilnować całą noc, towarzysząc mi w łóżku. Właściwie i tak koniec końców to Nyks go ostatecznie przekonała, nie ja.
                Po śniadaniu Tartar dał mi dwa rysunki. Jeden przedstawiała scenę sprzed tych kilku dni, naszą trójkę razem śpiącą w fotelu. Drugi mnie szczerze zdziwił. Stałem razem z Nyks przy prawej krawędzi kartki, a na środku znajdował się Tartar, ściskający rękę innego chłopca, łudząco podobnego do Edwarda. Kiedy spojrzałem na Tartara, zrozumiałem. To była akceptacja mojego biologicznego syna. Przysunąłem Tartara do siebie i przytuliłem.
                -Zawsze najbardziej dumny będę z ciebie, Tartar. Jesteś moim pierwszym synem i nic tego nie zmieni.
                Tartar był szczęśliwy. Popchnąłem go w kierunku siostry, żeby zajął się zabawą z nią. Zdałem sobie sprawę, że jest jedna rzecz, którą muszę omówić z Królową. Nie traktowałem Edwarda jak syna, ale mimo wszystko miał moje geny. Lekarze powinni zbadać, czy nie odziedziczył mojej choroby. Zadzwoniłem do niej jeszcze tego samego dnia. Poprosiłem, żeby jak najszybciej przyjechała tutaj razem z Edwardem. Zgodziła się, powiedziała, że postara się przyjechać wieczorem.
·          
                Kiedy przyjechali, Tartara i Nyks nie było w pokoju. Zeszli na dół, do baru, kupić sobie coś do picia.  Królowa od razu podeszła do łóżka i stanęła nade mną ze skrzyżowanymi ramionami. Pokręciła głową.
                -Zawsze lubiłeś być w centrum zainteresowania.
                -Mam nadzieję, ze tego po mnie nie odziedziczył.
                Królowa zdziwiła się i spojrzała na chłopca ze słuchawkami w uszach, który stał oparty o framugę drzwi i przyglądał mi się z przekrzywioną głową. Cała jego poza emanowała wystudiowaną niedbałością.
                -Zauważyłeś? – uśmiechnęła się - Ma dokładnie te same zachowania i gesty co ty te kilkanaście lat temu.
                Przyjrzałem mu się.
                -Yhym. – mruknąłem.- Czyli jest moją najgorszą stroną?
                Spojrzała na mnie z dziwnym błyskiem w oczach.
                -Dlaczego najgorszą?
                Chwilę patrzyłem zdziwiony w jej oczy. Wtedy do pokoju weszli Tartar i Nyks. Oboje przystanęli na widok Edwarda. Ten uśmiechnął się szeroko do mojej dwójki. Wyjął z uszu słuchawki. Podszedł do Nyks i ukłonił się nisko.
                -Panienko. – powiedział protekcjonalnym tonem, chwycił jej dłoń i ucałował ją. Twarz Nyks, najpierw zdziwiona, przybrała teraz barwę cegły. Z wściekłością wyrwała rękę i podbiegła do mnie, żeby się przytulić. Edward patrzył za nią, nie powstrzymując łagodnego śmiechu. Mrugnął do Tartara. Ten uśmiechnął się do niego mimowolnie. Edward podał mu rękę. Tartar uścisnął ją, a wtedy Edward przyciągnął go do siebie, oplótł ramieniem jego gardło i poczochrał go po głowie. Wyglądało to na… swojego rodzaju pieszczotę. A najbardziej zdziwiło mnie to, że Tartar nie tylko nie protestował, ale śmiał się. Uśmiechnąłem się pod nosem. Czyżby się… zaprzyjaźnili? Ważne, że to znaczyło, że Tartar w ogóle nie czuje się zraniony moim nowym synem. Spojrzałem na Nyks. Pogłaskałem ją po głowie. To ona była bardziej niezadowolona z świeżo poznanego rodzeństwa niż Tartar.
                Królowa przyglądała się zabawie Edwarda z Tartarem.
                -Jest zupełnie jak ty.
                Również zapatrzyłem się na chłopców. Tartar – moja najlepsza strona i Edward – ta, którą uważałem za najgorszą. Zamyśliłem się.
                -Czy to na pewno dobrze? Że jest do mnie podobny? – spytałem Królową po cichu. Znowu patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę. Uśmiechnęła się, w ten sam sposób co kiedyś. Położyła dłoń na mojej głowie i pogłaskała mnie, dokładnie z tym samym uczuciem co ja Nyks. W ten sam sposób co kiedyś.
                -Pomyśl, co sprawiło, że się w ogóle narodził, to nie będziesz zadawał głupich pytań.
                Dobrą chwilę mi zajęło domyślanie się o co mogło jej chodzić. W końcu, zniecierpliwiona moją głupotą nachyliła się i pocałowała mnie lekko. Kiedy się wyprostowała, przekrzywiła głowę i zmarszczyła nos.
                -Za każdym razem masz dokładnie tą samą głupią minę.
                Wpatrywałem się w nią szeroko otwartymi oczami. Wyciągnęła rękę do Nyks.
                -Chodź, idziemy odpocząć od tych trzech idiotów.
                Nyks z uśmiechem poszła za nią. Jako, że cały czas leżała wtulona we mnie, chyba się nie zorientowała czego właśnie była świadkiem. Z drugiej strony ja uczestniczyłem w tym wszystkim i też nie miałem pojęcia co to miało znaczyć. Było to… bardzo niekomfortowe wrażenie. Chociaż same wydarzenia były… wyjątkowo przyjemne. Otrząsnąłem się.
                Spojrzałem na Edwarda. Kiedy Lord nadawał mi imię, zastanawiał się nad jeszcze jednym. Eros. Pasował mu do mojego skłonnego do rozwiązłości umysłowi. I zabawach w podryw. A czym było całowanie Nyks w rękę, jeśli nie taką zabawą? Skoro miałem dobre przeczucie co do istoty charakteru Edwarda, Eros pasował doskonale.
                Dokładnie w momencie kiedy doszedłem do tego wniosku, Edward spojrzał na mnie z ciekawością. Wyglądało mi to na to, że odziedziczył także moje przeczucie.
                Czyli Eros.
·          
                Po tym jak Królowa wyszła z Nyks, Eros spojrzał na Tartara i skinął głową w moją stronę.
Usiedli na krzesłach obok mnie.
                -Co się stało, że chciałeś żebyśmy przyjechali?
                Odniosłem dziwne, ale chyba całkiem trafne wrażenie, że to były jego pierwsze skierowane do mnie bezpośrednio słowa. Pomijając ten fakt, zaciekawiła mnie jeszcze jedna rzecz. Czy kiedy byłem w jego wieku też rozsiewałem wokół siebie taką władczą, pełną pewności siebie aurę? Miałem dziwne wrażenie, że tak. Ciekawa rzecz. Dawno tego nie używałem w takiej formie.
                -Przebadają cię tutaj.
                -Powód?
                -Dla zdrowia?
                -A coś konkretniejszego?
                -Hm, nie?
                -Zaczynam wątpić kto tu jest dorosły.
                -Na pewno nie ty.
                Tartar patrzył wielkimi oczami to na mnie to na Erosa. Ten za to przekrzywił głowę i uśmiechnął się.
                -To jak mnie nazwiesz, tatusiu?              
                Udało mu się zbić mnie z tropu. Kiwnął głową w stronę Tartara.
                -On jest Tartar, młoda Nyks, ty Chaos. Skoro należę do rodziny to też chce je mieć.- nagle spojrzał na mnie uważniej – Chyba, że nie należę…
                -Eros. Może być?
                Zobaczyłem jak zaskoczenie i… chyba ulga zmieniły jego twarz i oczy. Zobaczyłem to, zanim zdołał to zamaskować.
                -I jedna rada, synu. Nie maskuj tego, kim naprawdę jesteś. Nie przed bliskimi. Przed nimi nie powinieneś się ukrywać. Bo jeśli będziesz zbytnio się na tym skupiał, nie zauważysz, kiedy zaczną się od ciebie oddalać nie czując od ciebie wsparcia.
                Tym razem również próbował zamaskować zdumienie, jednak po chwili zamyślił się, a jego maska opadła. Przyszło mu to z lekkim trudem, ale… uśmiechnął się. Z wdzięcznością. Może jednak nie był taki zły jaki się wydawał?
                Odwrócił się do Tartara i poczochrał mu włosy.
                -Fajnego mamy starego, co? – Tartar uśmiechnął się tylko do mnie z pewną czułością. Odpowiedziałem mu nic nie znaczącym uśmiechem. Eros wstał, strzepnął spodnie i ruszył do wyjścia.          -Gdzie idziesz? – spytałem. Odwrócił się do mnie jeszcze z pytającym wzrokiem.
                -Miałem iść się zbadać, no nie?
                Wyszedł gwiżdżąc, z dłońmi w kieszeni. Tartar namyślił się chwilę, po czym napisał coś na kartce i podał mi ją.
                -A on wie gdzie iść?
                Jak się nad tym głębiej zastanowiłem, rzeczywiście mnie ta kwestia zaintrygowała. Właśnie wtedy Eros wychylił się zza framugi drzwi.

                -A właściwie to na co mam się zgłosić? 


~~*~~



No comments:

Post a Comment