Dział: Protogenoi
Numer rozdziału: 3
Gatunek: Thriller
28 grudnia 2005
Po
wczorajszym dniu, całym zajętym przez klientów, dzisiaj nie miałem w planie
nikogo, więc cały dzień mogliśmy spędzić razem, w trójkę. Wieczorem zabrałem
się za czytanie wczorajszej, zaległej z powodu braku czasu gazety. Nyks i Tartar grali w szachy; oboje byli w
nich dobrzy, więc jedna rozgrywka zajmowała im najczęściej od dwóch do trzech
godzin.
Przeglądałem
gazetę, głównie czytając nagłówki, ewentualnie jakieś mniejsze kawałki tekstu.
Nie było tam nic wartego szczególnej uwagi. Nagle zmroziło mnie. ‘Biznesowa
Królowa traci swoje Imperium’. To zdecydowanie zasługiwało na uwagę.
Lord
i Król, ojciec obecnej Królowej, zaczynali razem rozbudowywanie swoich
majątków. Kiedy już oboje mieli dostatecznie dużo pieniędzy, żeby móc utrzymać
się w biznesie samodzielnie, postanowili się rozstać. Ich drogi się rozeszły,
na szczęście w atmosferze przyjaźni. Co jakiś czas spotykali się na różnych
spotkaniach towarzyskich czy biznesowych.
W
momencie, kiedy Lord uznał, że jestem na tyle naprostowany moralnie i etycznie,
że nie przyniosę mu wstydu, zaczął zabierać mnie na większość właśnie takich
spotkań. Miałem wtedy jakieś 19 lat. Królowa była o dwa lata starsza ode mnie,
była dobrze ułożona i wychowana, i właściwie awansowała już na wspólnika
swojego ojca. Miała jeszcze brata, sfrustrowanego wysoką pozycją młodszej
siostry, ponieważ mimo starszego wieku w hierarchii firmy niżej niż ona. Był
tylko asystentem ojca, którego zdanie zresztą niewiele się liczyło dla Króla.
Za to ona miała posłuch, i to duży. Każda decyzja była co najmniej w części
jej. Miała dobrą intuicję, której Król ufał. I słusznie, przyniosła mu sporo
zysków. W dwa lata jakieś czterdzieści- pięćdziesiąt procent jego całego
majątku zdobywanego przez 20 lat. Królowa miała smykałkę do interesów.
Kilka
lat później Król przeszedł na wcześniejszą emeryturę, miał raka. Wkrótce potem
zmarł. Królowa całkowicie przejęła firmę, którą odziedziczyła razem z
większością majątku. Brat nie był zachwycony. Zwłaszcza, że Królowa nie
potrzebowała ani wspólnika ani asystenta. A brata miała w głębokim poważaniu,
jako pierwszą niedojdę w rodzinie. Jakoś dwa lata po przejęciu firmy Królowa
urodziła syna, można powiedzieć, ‘z nieprawego łoża’. Miałem wtedy 23 lata.
Teraz chłopiec powinien mieć jakieś jedenaście lat.
Z
tekstu wynikało, że w wyniku jakiejś luki prawnej, nieścisłości w testamencie,
bratu Królowej udało się podważyć testament. Tym samym pozbawił siostrę całego
majątku i firmy. Zemścił się i udowodnił, że… jest kretynem i czarną owcą
rodziny. Chętnie założyłbym się z kimkolwiek, że straci firmę w ciągu roku. Bardziej martwiło mnie, co z
Królową i jej synem. Straciła dom jakieś trzy dni temu, braciszek wyrzucił ją z
niego. Czy ma gdzie mieszkać? Co jeść? Czy jest wściekła? No dobrze, to akurat
głupie pytanie, oczywiście, że jest wściekła. Pewnie najchętniej obcięłaby
bratu głowę. Albo cokolwiek innego. Mimo dobrego wychowania nie była osobą
specjalnie wrażliwą czy delikatną.
Zaniepokoiłem
Tartara. Podszedł do mnie, a ja zauważyłem go dopiero po pewnym czasie, gdy
dotknął mojej ręki. Jego oczy były pełne niepokoju i lekkiego strachu.
Uśmiechnąłem się do niego i pogłaskałem go po głowie. Wspiął się na moje kolana
i położył głowę na mojej piersi. Po chwili to samo zrobiła Nyks. Siedzieliśmy
tak razem, dopóki obydwoje nie zasnęli. I ja również.
30 grudnia 2005
Udało mi się z nią skontaktować. To znaczy, zadzwoniłem do niej, a ona opryskliwie powiedziała mi kilka niemiłych rzeczy i odłożyła słuchawkę. Zadzwoniłem jeszcze raz i spytałem, czy to znaczy, że wpadnie na obiad. Potwierdziła.
Udało mi się z nią skontaktować. To znaczy, zadzwoniłem do niej, a ona opryskliwie powiedziała mi kilka niemiłych rzeczy i odłożyła słuchawkę. Zadzwoniłem jeszcze raz i spytałem, czy to znaczy, że wpadnie na obiad. Potwierdziła.
Przyjechała, razem ze swoim synem. Miał na imię
Edward. Kiedy go zobaczyłem, zmroziło mnie. Nyks była zajęta pełnieniem roli
przykładnej gospodyni, bardzo chętnie zresztą tą rolę przyjęła. Ale Tartar
zauważył. To, że mnie zamurowało. I to, dlaczego mnie zamurowało.
Usiedliśmy do stołu. Już wcześniej ustaliłem z
Tartarem i Nyks zmianę miejsc przy stole. Królowa zajęła miejsce po mojej
prawej, obok niej usiadł jej syn. Tartar usadowił się po mojej lewej, a Nyks
obok niego.
Nyks od pełnej szacunku dyplomacji doprowadziła
swoje kontakty z Królową do luźnej, przyjacielskiej rozmowy. Byłem z niej
niezwykle dumny. Po za tym, bardzo mnie to cieszyło; nadal nie do końca umiałem
dojść do siebie po wstrząsie po spotkaniu z Edwardem. Dodatkowo cały czas
czułem na sobie uważne spojrzenie Tartara. Jakoś nie potrafiłem spojrzeć mu w
oczy. Chyba bałem się tego, co mógłbym w nich zobaczyć. Nie byłem pewien jego
reakcji. Co sobie pomyślał? Był zawiedziony, zły, niedowierzający? A naprawdę
najbardziej bałem się, że nic nie myśli. Że gdybym spojrzał w jego oczy,
zobaczyłbym tą otchłań. Tak, jej bałem się najbardziej.
Królowa nie została długo. I tak praktycznie cały
czas rozmawiała tylko z Nyks. Były chyba z tego samego, ze stali. Nieugięte
kobiety z zimnem i pełnym opanowaniem podchodzące do rzeczywistości i przeszkód
przez nią stawianych. Skryte, w pewien sposób rozbrajające swoją uczuciową
nieporadnością, a przy tym niesamowicie opiekuńcze, pełne instynktu
macierzyńskiego. Kochałem je obie.
Kochałem także Tartara. Jak pierworodnego syna. A
on tak się zawsze czuł. Miałem nadzieję, że spotkanie z Edwardem nie zmieni
jego postawy wobec mnie. Miałem nadzieję, chociaż nie byłem pewien, czy mi
wybaczy.
Czy wybaczy, że już trzy lata przed jego
narodzinami miałem pierworodnego syna. Z tego samego koloru i strukturą włosów,
proporcjami twarzy co ja. Z dokładnie tymi samymi co ja oczami. Biologicznego
syna. Edwarda.
31 grudnia 2005
Ostatniej nocy Tartar spał w pokoju Nyks. Jakoś
bardzo jej to nie zdziwiło, ucieszyła się. W którymś momencie do nich
zajrzałem. Spali w łóżku Nyks, przytuleni do siebie. Oboje mieli spokojny sen.
Ucieszyłem się. Niestety, mi sen nie przyszedł łatwo. Cały czas byłem
rozbudzony. Myślałem o Królowej i Edwardzie. Jakoś… nigdy nie przyszło mi do
głowy, że to może być… mój syn. Spałem z nią, dwa, może trzy razy, ale… No cóż,
skoro ja dość łatwo jej przyszedłem, to dlaczego nie miałaby mieć jeszcze iluś
innych facetów? Poza tym, jakoś nigdy nie zgłaszała pretensji. Nie wiem, może i
mój błąd, ale naprawdę jakoś nigdy tego nie skojarzyłem.
I tak bardziej niż nieoczekiwanym ojcostwem cały
czas martwiłem się Tartarem. Wiedziałem, że nie przestanę o nim myśleć jako o pierworodnym
synu, ani nie przestanę go w ten sposób traktować. Zwłaszcza, że Edwarda w
ogóle nie znam. To Tartar ubarwił moje życie, zmienił je. To jego kochałem jak
syna.
Chciałem z nim o tym porozmawiać, wytłumaczyć, ale
na śniadaniu żadne z nich się nie pojawiło. Zawsze jedliśmy punktualnie.
Czekałem dwadzieścia minut. Kiedy nadal się nie pojawiali, poszedłem do ich
pokoju. Nyks i Tartar zniknęli. Nie było ich nigdzie.
Zajrzałem wszędzie, gdzie mogliby być. Kiedy ich
nie znalazłem, usiadłem w salonie i zacząłem zastanawiać się, co dalej. To
znaczy, próbowałem się zastanawiać. Mój umysł był sparaliżowany złymi, czarnymi
myślami. Wtedy zadzwonił telefon. Rzuciłem się do niego tak gwałtownie, że
potknąłem się o dywan i upadłem, ledwo chroniąc twarz rękoma. Poczułem rwący
ból gdzieś w nodze, jednak nie skupiłem się na nim zbytnio i w końcu udało mi
się dopaść do telefonu.
-Halo?- rzuciłem gorączkowo, ledwo łapiąc oddech.
-Chaos? Coś się stało?
Głos Królowej jakby mnie uderzył. Nawet nie wiem,
czy w pozytywnym czy w negatywnym sensie. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć i nie
potrafię tego wytłumaczyć nadal. W każdym razie przysiadłem na podłodze z
cichym stęknięciem. Łapałem kolejne oddechy.
-Słucham?- odpowiedziałem niecierpliwie. Dzieci…
-Nyks pyta, czy wziąłeś tabletki.
Moje serce na chwilę stanęło po czym zaczęło bić
trzy razy szybciej.
-Nyks..?
-Nie wiem czy pamiętasz, ale tak się składa, że
masz córkę, sam mi ją zresztą wczoraj przedstawiałeś.
-Daj mi ją.
Chwila ciszy, po chwili westchnienie. Zawołała ją.
-Powiesz co się stało? – spytała jeszcze.
-Daj mi ją.
Nadal miałem wrażenie, że to okrutny żart, i tak
naprawdę wcale nie usłyszę Nyks, a moich najdroższych mi na świecie dzieci już
nigdy nie zobaczę. Chyba bym się zabił…
-Tato? Wziąłeś tabletki do śniadania?
Ogarnął mnie kompletny spokój. Nagle wszystko, ta
burza w moim wnętrzu, uległa uldze po usłyszeniu tego najpiękniejszego na
świecie dziecięcego głosu.
-Nyks, skarbie. A Tartar?
-Jest obok mnie. Tato, głos ci się łamie. Coś się
stało?
Tartar i Nyks są bezpieczni. Najwidoczniej pod
opieką Królowej.
-Dasz mi go? Chcę mu coś powiedzieć.
Nie pytała o nic. Słyszałem, jak słuchawka
przechodzi z ręki do ręki.
-Tartar. Kocham cię najbardziej na świecie. Ciebie
i Nyks. Jesteście dla mnie najważniejsi. Wiesz o tym, prawda? Tak bardzo się o
was bałem…
Głos ugrzązł mi w gardle. Wtedy poczułem, że moja
twarz jest cała mokra od łez. Nic im nie jest…
-Tato, zrobiłam na głośnomówiący. Weź tabletki,
teraz, żebym słyszała, dobrze?
-Dobrze skarbie.
To była chyba najpiękniejsza chwila w moim życiu.
Posłuszny córce wstałem z podłogi. Nyks zaczęła
trajkotać o Królowej i jej mieszkaniu. Uśmiechałem się. Zrobiłem dwa szybkie kroki,
zaczynając od lewej nogi. Na drugim kroku poczułem, jak prawa kostka
eksploduje. Wrzasnąłem z bólu. Upadłem. Zemdlałem.
·
Kiedy otworzyłem oczy zobaczyłem lekarza,
próbującego nawiązać ze mną jakikolwiek kontakt.
-Obudził się pan.
Zadał mi kilka pytań, mających stwierdzić, czy mam
świadomość gdzie i kiedy się znajduję. Odpowiadałem mu, otępiały.
-Złamała się panu kość w kostce.
Nagle przypomniałem sobie wszystko. Gwałtownie
usiadłem w łóżku.
-Dzieci!
Kostka zaatakowała nową, rwącą falą bólu. Lekarz
wyglądał na zdumionego, po chwili jednak rzucił się, żeby mnie uspokoić i pomóc
usadowić się w wygodnej dla mnie, półleżącej pozycji. Spojrzał na mnie przy tym
z naganą, po czym zwrócił spojrzenie w bok, obok mojego łóżka. Podążyłem za
jego wzrokiem. Stały tam dwa krzesła. Na jednym, skulona w kłębek leżała Nyks,
pogrążona w głębokim śnie. Opierała głowę na kolanach siedzącego obok Tartara.
On patrzył na mnie, z mieszaniną strachu, niepokoju i poczucia winy.
-Proszę nie wykonywać gwałtownych ruchów.
Pielęgniarka zaraz przyniesie panu jedzenie, a za godzinę wrócę, żeby przekazać
panu wszystkie informacje odnośnie pańskiego zdrowia.
Skinąłem mu tylko głową, skupiony na czymś
zupełnie innym. Oczy Tartara zaszkliły się. Uśmiechnąłem się do niego, czując
tak wielki napływ miłości do malca, że aż sam się zdziwiłem, że ja, jeszcze
niedawno zbuntowany nastolatek którego destruktywne działania nadały imię
Chaos, mogę czuć coś tak silnego i szczerego. Wyciągnąłem do niego rękę.
-Chodź tu, synku. – powiedziałem cicho. Zadrżała
mu broda. Bez chwili większego zastanowienia rzucił się do mnie, nie zważając
na siostrę. Wdrapał się na łóżko i wtulił się w moją pierś, szlochając. Objąłem
go jak tylko mogłem najmocniej. Nie odezwałem się słowem. Nie musiałem. On
wiedział.
-Tato…?- usłyszałem zaspany głosik. Nyks podnosiła
się z podłogi, przecierając zaspane oczy. Zaprosiłem ją gestem. Uśmiechnęła się
do mnie z zamglonymi oczami. Ona również wspięła się na łóżko i przytuliła się,
obejmując jednym ramieniem mnie a drugim Tartara. Głaskałem ich po głowach.
Niedługo potem szloch Tartara ustał i chłopiec dołączył do siostry w świecie
snów. Spaliśmy razem, wtuleni w siebie, cała trójka. Tak samo jak te trzy dni
wcześniej. Przed Edwardem.
Byliśmy tą samą, szczęśliwą rodziną. Możliwe
nawet, że jeszcze szczęśliwszą.
·
Obudziła
nas pielęgniarka. Nawrzeszczała na dzieciaki, że mają zejść z łóżka. Była
całkowicie zbulwersowana ich zachowaniem. Nyks zeskoczyła z łóżka, śmiejąc się
głośno i podleciała do tacy z jedzeniem, żeby zrewidować, co też ta śmieszna
pani chce podać jej choremu tatusiowi. Tartar spojrzał na pielęgniarkę tak
smutnym wzrokiem, że aż ją zatkało, po czym ponownie wtulił twarz w moją
koszulę. Próbowałem odesłać kobietę, jednak ona, otrząsnąwszy się z pierwszej
fali rozczulenia jaką doświadczył ją Tartar, stanowczo odmówiła jakiejkolwiek
współpracy z niesfornymi pacjentami.
Tartar
spojrzał na mnie. W jego oczach nadal widać było poczucie winy. Uśmiechnąłem
się do niego, odgarnąłem mu włosy z czoła i ucałowałem go w nie. Mimowolnie
odpowiedział mi pełnym zaufania uśmiechem. Przytulił się ostatni raz i
posłusznie zszedł z łóżka, obrzucając jeszcze pielęgniarkę tak obrażonym i
nienawistnym spojrzeniem, jakiego jeszcze w życiu nie widziałem.
Nyks
ostentacyjnie wyrwała pielęgniarce widelec i talerz z jedzeniem dla mnie,
przysunęła sobie krzesło do mojego łóżka i zaczęła mnie karmić. Pielęgniarka
już nie wiedziała które z nas zasługuje na większą naganę w jej oczach,
chłopiec patrzący na nią w ten pozbawiony jakiegokolwiek szacunku sposób,
dziewczynka, której bezczelność była po prostu porażająca, czy też ja, który
wychował tak krnąbrne i złe dzieci.
Starałem się, żeby wyczytała w moim wzroku najszczersze przeprosiny za
całą naszą trójkę. Wyszła, trzaskając drzwiami. W chwilę po niej wszedł doktor,
patrząc jeszcze za nią z tak szczerym zdumieniem, że aż mi się go zrobiło żal.
Zwłaszcza kiedy zobaczył nas: Ja, posłusznie dającego się karmić
dziesięcioletniej, rozentuzjazmowanej dziewczynce, i z chłopcem na kolanach, bo
Tartar w międzyczasie z powrotem wspiął się na łóżko razem z blokiem rysunkowym
i ołówkiem, całkowicie pochłoniętego rysowaniem.
Naprawdę,
myślę, że musieliśmy przedstawiać sobą obraz bardzo dziwnej rodziny.
·
Najwyraźniej
kość doznała uszczerbku przy upadku, a potem kiedy wstałem i zrobiłem
nierozważny, szybki krok, złamała się jak gałązka. Kiedy doktor to mówił, Nyks,
która po nakarmieniu mnie również usadowiła się na moich kolanach, spojrzała na mnie z
oczami pełnymi wyrzutu.
-Widzisz, gdybyś wziął tabletkę tak jak cię
prosiłam to nic by ci nie było.
Doktor zainteresował się tajemniczą ’tabletką’.
Wytłumaczyłem, że biorę tabletki ze skondensowanym wapniem i innymi składnikami
mineralnymi na wzmocnienie kości, ponieważ już od dziecka były słabsze niż
powinny być i ulegają urazom częściej niż kości innych ludzi. Doktor pokiwał
głową, potwierdził, że faktycznie, zauważył to przy badaniu mojej nogi.
Popatrzył na dzieci. Stwierdził, że właściwie wygląda mu to na chorobę
genetyczną, i spytał, czy któryś z moich rodziców też nie miał tego samego
problemu z kośćmi. Odpowiedziałem, że nie znałem rodziców. Pokiwał głową w
zamyśleniu i ponownie spojrzał na dzieci. Spytał, czy nie chciałbym ich
ewentualnie zbadać pod kątem właśnie stanu ich kości, czy nie odziedziczyły
mojej przypadłości. Wyjaśniłem, że dzieci są adoptowane. Znowu pokiwał głową,
tym razem ze zrozumieniem. Poinformował, że szpital na pewno przetrzyma mnie
przez najbliższy tydzień, może nawet dwa, biorąc pod uwagę możliwość szybkiego
ponownego złamania się kości. Jako, że jako miliarder mogłem pozwolić sobie na
fanaberie, zażądałem pozwolenia na stały pobyt dzieci w moim pokoju. Otrzymałem
zgodę. Na tą wieść pielęgniarka będzie pewnie dużo mniej zachwycona niż Nyks i
Tartar.
1
stycznia
Pierwsza
noc w szpitalu bez większych problemów. Został sprowadzony specjalny materac,
na którym Nyks i Tartar spali razem. Spali spokojnie. Chociaż i tak trochę
zajęło mi przekonanie Tartara, że nigdzie się ze szpitalnego łóżka nie ruszam,
więc nie musi mnie pilnować całą noc, towarzysząc mi w łóżku. Właściwie i tak
koniec końców to Nyks go ostatecznie przekonała, nie ja.
Po
śniadaniu Tartar dał mi dwa rysunki. Jeden przedstawiała scenę sprzed tych
kilku dni, naszą trójkę razem śpiącą w fotelu. Drugi mnie szczerze zdziwił.
Stałem razem z Nyks przy prawej krawędzi kartki, a na środku znajdował się
Tartar, ściskający rękę innego chłopca, łudząco podobnego do Edwarda. Kiedy
spojrzałem na Tartara, zrozumiałem. To była akceptacja mojego biologicznego
syna. Przysunąłem Tartara do siebie i przytuliłem.
-Zawsze
najbardziej dumny będę z ciebie, Tartar. Jesteś moim pierwszym synem i nic tego
nie zmieni.
Tartar
był szczęśliwy. Popchnąłem go w kierunku siostry, żeby zajął się zabawą z nią.
Zdałem sobie sprawę, że jest jedna rzecz, którą muszę omówić z Królową. Nie
traktowałem Edwarda jak syna, ale mimo wszystko miał moje geny. Lekarze powinni
zbadać, czy nie odziedziczył mojej choroby. Zadzwoniłem do niej jeszcze tego
samego dnia. Poprosiłem, żeby jak najszybciej przyjechała tutaj razem z
Edwardem. Zgodziła się, powiedziała, że postara się przyjechać wieczorem.
·
Kiedy
przyjechali, Tartara i Nyks nie było w pokoju. Zeszli na dół, do baru, kupić
sobie coś do picia. Królowa od razu
podeszła do łóżka i stanęła nade mną ze skrzyżowanymi ramionami. Pokręciła
głową.
-Zawsze
lubiłeś być w centrum zainteresowania.
-Mam
nadzieję, ze tego po mnie nie odziedziczył.
Królowa
zdziwiła się i spojrzała na chłopca ze słuchawkami w uszach, który stał oparty
o framugę drzwi i przyglądał mi się z przekrzywioną głową. Cała jego poza
emanowała wystudiowaną niedbałością.
-Zauważyłeś?
– uśmiechnęła się - Ma dokładnie te same zachowania i gesty co ty te
kilkanaście lat temu.
Przyjrzałem
mu się.
-Yhym.
– mruknąłem.- Czyli jest moją najgorszą stroną?
Spojrzała
na mnie z dziwnym błyskiem w oczach.
-Dlaczego
najgorszą?
Chwilę
patrzyłem zdziwiony w jej oczy. Wtedy do pokoju weszli Tartar i Nyks. Oboje
przystanęli na widok Edwarda. Ten uśmiechnął się szeroko do mojej dwójki. Wyjął
z uszu słuchawki. Podszedł do Nyks i ukłonił się nisko.
-Panienko.
– powiedział protekcjonalnym tonem, chwycił jej dłoń i ucałował ją. Twarz Nyks,
najpierw zdziwiona, przybrała teraz barwę cegły. Z wściekłością wyrwała rękę i
podbiegła do mnie, żeby się przytulić. Edward patrzył za nią, nie powstrzymując
łagodnego śmiechu. Mrugnął do Tartara. Ten uśmiechnął się do niego mimowolnie.
Edward podał mu rękę. Tartar uścisnął ją, a wtedy Edward przyciągnął go do
siebie, oplótł ramieniem jego gardło i poczochrał go po głowie. Wyglądało to
na… swojego rodzaju pieszczotę. A najbardziej zdziwiło mnie to, że Tartar nie
tylko nie protestował, ale śmiał się. Uśmiechnąłem się pod nosem. Czyżby się…
zaprzyjaźnili? Ważne, że to znaczyło, że Tartar w ogóle nie czuje się zraniony
moim nowym synem. Spojrzałem na Nyks. Pogłaskałem ją po głowie. To ona była
bardziej niezadowolona z świeżo poznanego rodzeństwa niż Tartar.
Królowa
przyglądała się zabawie Edwarda z Tartarem.
-Jest
zupełnie jak ty.
Również
zapatrzyłem się na chłopców. Tartar – moja najlepsza strona i Edward – ta,
którą uważałem za najgorszą. Zamyśliłem się.
-Czy
to na pewno dobrze? Że jest do mnie podobny? – spytałem Królową po cichu. Znowu
patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę. Uśmiechnęła się, w ten sam sposób
co kiedyś. Położyła dłoń na mojej głowie i pogłaskała mnie, dokładnie z tym
samym uczuciem co ja Nyks. W ten sam sposób co kiedyś.
-Pomyśl,
co sprawiło, że się w ogóle narodził, to nie będziesz zadawał głupich pytań.
Dobrą
chwilę mi zajęło domyślanie się o co mogło jej chodzić. W końcu,
zniecierpliwiona moją głupotą nachyliła się i pocałowała mnie lekko. Kiedy się
wyprostowała, przekrzywiła głowę i zmarszczyła nos.
-Za
każdym razem masz dokładnie tą samą głupią minę.
Wpatrywałem
się w nią szeroko otwartymi oczami. Wyciągnęła rękę do Nyks.
-Chodź,
idziemy odpocząć od tych trzech idiotów.
Nyks
z uśmiechem poszła za nią. Jako, że cały czas leżała wtulona we mnie, chyba się
nie zorientowała czego właśnie była świadkiem. Z drugiej strony ja
uczestniczyłem w tym wszystkim i też nie miałem pojęcia co to miało znaczyć.
Było to… bardzo niekomfortowe wrażenie. Chociaż same wydarzenia były… wyjątkowo
przyjemne. Otrząsnąłem się.
Spojrzałem
na Edwarda. Kiedy Lord nadawał mi imię, zastanawiał się nad jeszcze jednym.
Eros. Pasował mu do mojego skłonnego do rozwiązłości umysłowi. I zabawach w
podryw. A czym było całowanie Nyks w rękę, jeśli nie taką zabawą? Skoro miałem
dobre przeczucie co do istoty charakteru Edwarda, Eros pasował doskonale.
Dokładnie
w momencie kiedy doszedłem do tego wniosku, Edward spojrzał na mnie z ciekawością.
Wyglądało mi to na to, że odziedziczył także moje przeczucie.
Czyli
Eros.
·
Po
tym jak Królowa wyszła z Nyks, Eros spojrzał na Tartara i skinął głową w moją
stronę.
Usiedli na krzesłach obok mnie.
-Co
się stało, że chciałeś żebyśmy przyjechali?
Odniosłem
dziwne, ale chyba całkiem trafne wrażenie, że to były jego pierwsze skierowane
do mnie bezpośrednio słowa. Pomijając ten fakt, zaciekawiła mnie jeszcze jedna
rzecz. Czy kiedy byłem w jego wieku też rozsiewałem wokół siebie taką władczą,
pełną pewności siebie aurę? Miałem dziwne wrażenie, że tak. Ciekawa rzecz. Dawno
tego nie używałem w takiej formie.
-Przebadają
cię tutaj.
-Powód?
-Dla
zdrowia?
-A
coś konkretniejszego?
-Hm,
nie?
-Zaczynam
wątpić kto tu jest dorosły.
-Na
pewno nie ty.
Tartar
patrzył wielkimi oczami to na mnie to na Erosa. Ten za to przekrzywił głowę i
uśmiechnął się.
-To
jak mnie nazwiesz, tatusiu?
Udało
mu się zbić mnie z tropu. Kiwnął głową w stronę Tartara.
-On
jest Tartar, młoda Nyks, ty Chaos. Skoro należę do rodziny to też chce je
mieć.- nagle spojrzał na mnie uważniej – Chyba, że nie należę…
-Eros.
Może być?
Zobaczyłem
jak zaskoczenie i… chyba ulga zmieniły jego twarz i oczy. Zobaczyłem to, zanim
zdołał to zamaskować.
-I
jedna rada, synu. Nie maskuj tego, kim naprawdę jesteś. Nie przed bliskimi.
Przed nimi nie powinieneś się ukrywać. Bo jeśli będziesz zbytnio się na tym
skupiał, nie zauważysz, kiedy zaczną się od ciebie oddalać nie czując od ciebie
wsparcia.
Tym
razem również próbował zamaskować zdumienie, jednak po chwili zamyślił się, a
jego maska opadła. Przyszło mu to z lekkim trudem, ale… uśmiechnął się. Z
wdzięcznością. Może jednak nie był taki zły jaki się wydawał?
Odwrócił
się do Tartara i poczochrał mu włosy.
-Fajnego
mamy starego, co? – Tartar uśmiechnął się tylko do mnie z pewną czułością. Odpowiedziałem
mu nic nie znaczącym uśmiechem. Eros wstał, strzepnął spodnie i ruszył do
wyjścia. -Gdzie idziesz? –
spytałem. Odwrócił się do mnie jeszcze z pytającym wzrokiem.
-Miałem
iść się zbadać, no nie?
Wyszedł
gwiżdżąc, z dłońmi w kieszeni. Tartar namyślił się chwilę, po czym napisał coś
na kartce i podał mi ją.
-A
on wie gdzie iść?
Jak
się nad tym głębiej zastanowiłem, rzeczywiście mnie ta kwestia zaintrygowała.
Właśnie wtedy Eros wychylił się zza framugi drzwi.
-A
właściwie to na co mam się zgłosić?
~~*~~
No comments:
Post a Comment