Dział: Castiel x Nathaniel
Numer rozdziału: 5
Gatunek: Yaoi
C: Czekam! ;*
N: Cas, daj spokój... Jestem zmęczony...
C: Co się tak wiercisz? Nieważne, czy będziesz leżał do mnie tyłem, czy przodem. I tak mogę cię przejebać. :>
N: Mam ochotę przywiązać cię do grzejnika i zostawić cię tam całą noc. -,-
C: Oj, Nath, wiem, że lubisz... :D
N: *zaraz mu wypierdolę*
Westchnął z aprobatą i posłusznie wtulił się w moje barki. Był moim osobistym diabłem. Niegrzecznym chłopcem balansującym na granicy dobrego smaku. Moje prywatne zło. A teraz w dodatku kusił mnie tak niemiłosiernie zakazanym owocem, podczas gdy ja padałem z sił. Gdy już prawie mu się udało... zasnął.
Rano obudził mnie, składając lik pocałunków na moim torsie.
— Tak to możesz mnie budzić codziennie... — szepnąłem z błogim uśmiechem.
— Spójrz tylko, Nath — nakazał czerwonowłosy, dyndając mi przed oczami kluczem jakby chciał mnie zahipnotyzować. — Klucz do pokoju nauczycielskiego. To co, przysługa za przysługę?
— Eh, Cas... Wiesz, że nie lubię rano... — wymamrotałem.
— Daj spokój, jest dopiero 7:20. — Uśmiechnął się, wracając po chwili do dalszego pieszczenia mojej klaty.
— 7:20?!?!?! — wrzasnąłem jak oparzony, gwałtownie zrzucając go z siebie. -— Kurwa, powinienem był wyjść 20 minut temu!
Zarzuciłem sobie przez ramię ciuchy i wparowałem do łazienki. Wziąłem szybki prysznic, pożegnałem Castiela pocałunkiem i w pośpiechu wybiegłem do liceum. Tak czy inaczej byłem w nim dopiero po 8.00.
— Nathaniel! — Usłyszałem niespodziewanie donośny głos dyrektorki. — Raczysz mi wyjaśnić, gdzie podziały się klucze do pokoju nauczycielskiego?!
Jakurwapierdolę, Cas, zajebię cię dzisiaj na śmierć nawet, jeżeli będę musiał potem mieszkać na ulicy.
— Przepraszam, wziąłem je na moment i... — jąkałem się.
— Zgubiłeś je?! — Zdenerwowała się. — Jeżeli nie oddasz ich jeszcze dzisiaj, pozbawię cię funkcji głównego gospodarza!
Nawkurwiała się i poszła. Gorzej, że świadkami tego zdarzenia byli wszyscy uczniowie stojący na korytarzu. No i nie obeszło się bez zainteresowania Sucrette. Udawała, że przechodzi obojętnie koło całej zaistniałej sytuacji, jednak dostrzegłem tę nutkę ciekawości w jej oczach. Bardzo wyraźną nutkę.
— Cześć, Nathaniel. Jak leci? — zapytała beztrosko myśląc, że nie usłyszę diabolicznego śmiechu jej inner.
— Klucze do pokoju nauczycielskiego zniknęły... — westchnąłem z nieudawanym wkurwieniem, robiąc przy tym swojego charakterystycznego facepalma.
— W takim razie pomogę ci go szukać — zaproponowała. — Zniknęło coś ważnego ze środka?
— Nie mogę o tym gadać... — odparłem.
— Czaję. W takim razie skupię się na szukaniu klucza — oznajmiła i opuściła budynek, kierując się na dziedziniec. I wtedy mi się przypomniało, że wczorajszego popołudnia jedna z nauczycielek zostawiła mi klucz, abym zamknął pokój nauczycielski po umyciu podłóg przez sprzątaczki. I nie, kurwa, nie zrobiłem tego. Czmychnąłem więc w popłochu w kierunku owego pokoju, by sprawdzić, czy faktycznie nic nie zniknęło. Biegałem między nauczycielami ocierając się o nich i prawie wpadając na Farazowskiego, który na widok mnie przedzierającego się między nauczycielką biologii i nauczycielem wf, wyglądającego jakbym zaraz miał na niego wpaść i dobić samym ciężarem swojego ciała, rozlał z wrażenia kawę sobie na kołnierzyk koszuli. Zaśmiałem się w duchu, w rzeczywistości podbiegłem do niego, podając paczkę chusteczek i przepraszając. "Fajny..." - pomyślałem. Po krótkiej chwili moich uszu dobiegł dzwonek na pierwszą lekcję. Poczekałem, aż nauczyciele opuszczą pokój, po czym udałem się w kierunku szafki ze sprawdzianami.
— Nie idziesz na lekcje, Nathaniel? — zapytał troskliwie Farazowski.
— Mam dzisiaj na 9.00. — Uśmiechnąłem się. — A pan czasem nie...
ZGON! R-Rozumiem, że kawa na kołnierzyku nie wygląda estetycznie, ale żeby tak... C-c-co to ma być... Jest o wiele bardziej umięśniony niż Castiel. I wygląda smaczniej... Czy ja właśnie go zdradzam? Nieważne, jestem na niego wkurwiony. Mam gdzieś jego uczucia.
— Chciałeś o coś zapytać? — spytał, odwracając się przodem do mnie.
— Niepoprostubywegfjk.
Uśmiechnął się. Kurwa, chyba mnie przejrzał. Spokooojnie, odwracam się z powrotem do szafki, przeszukuję ją doszczętnie, sprawdzam, czy wszystko jest, czuję jego dłonie oplatające mój brzuch... What?! Kurwa!
— C-c-co pan robi? — zapytałem niepewnie drżącym głosem. Z podniecenia, rzecz jasna.
Nie odpowiadał. Wsunął dłoń pod moje bokserki.
— P-p-proszę przes-stać... — wyjąkałem z błogim uśmiechem.
— Naprawdę chcesz, żebym przestał? — zaśmiał się, po czym zaczął poruszać ręką jeszcze szybciej. Wyjął ją w ostatnim momencie. Przesunął językiem po moim karku. — Przyjdź pod salę gimnastyczną o 17.
Puścił mnie, szybko założył czystą koszulę i sweter, wziął dziennik i opuścił pokój. Wtedy coś zrozumiałem. Nieważne, czy był przystojny, smaczniejszy niż Cas, czy mnie podniecał. To nie było to samo. Trzęsłem się z przerażenia i nie wiedziałem, co się dzieje. Miałem ochotę jak najszybciej znaleźć czerwonowłosego i wtulić się w jego tors, rozpłakać się i wszystko mu powiedzieć. Moje ciało drżało. Oparłem się o stojącą nieopodal kanapę. Chciałem pobiec do Castiela, który zapewne nie poszedł na lekcje, jednak bałem się, że zabije Farazowskiego i narobi sobie tym samym kłopotów. Cholera, co robić... Nie mogłem opanować drgawek przez kilka minut. Doczołgałem się do stolika, na którym stała woda mineralna i szybkim haustem się jej pozbyłem. Poczułem się o wiele lepiej. Poluzowałem krawat, podniosłem się z ziemi i starałem się wrócić do spraw papierkowych. "Potem wrócę do tamtego..." — pomyślałem, kontynuując przeszukiwanie szafki. Cholera... Miałem jakiegoś pecha. Każdy dzień obfitował w kolejne to, coraz gorsze, pasma niepowodzeń. Zniknęła koperta ze sprawdzianami. Opuściłem pokój wkurwiony z nadzieją, że nikt nie dobierze się do kolejnych kopert i wróciłem do pokoju gospodarzy. Wyjąłem z szafki leki uspokajające i zażyłem ich trochę ponad normę. Obserwowałem, jak moje dłonie coraz mniej się trzęsą i, w końcu, uspokoiłem się. Zadzwonił dzwonek na przerwę.
— Domyślasz się, kto mógłby go ukraść? Lub gdzie może być? — zapytała Su, wchodząc do pokoju.
— Skoro ktoś mi go ukradł, to nie mam zielonego pojęcia, gdzie on może być — westchnąłem. — Ogólnie albo zostawiam go w pokoju gospodarzy, albo mam go przy sobie.
— Jak ktoś mógł ci go ukraść, skoro cały czas masz go na oku? — spytała. Powstrzymałem się od napadu śmiechu na wyobrażenie jej miny, gdy mówię "nie chciałem się dać przelecieć z rana".
— Nie mam pojęcia. Gdybym kogoś podejrzewał, to bym się tak nie zamartwiał — odparłem.
— Może ktoś, kto ma złe stopnie i musi oszukiwać? — kontynuowała przepytywanie mnie.
— Nie wiem, podejrzewasz kogoś? — zapytałem.
— W sumie... — zastanawiała się. Skierowała wzrok ku oknie. Chyba doznała olśnienia, bo nagle pędem wyparowała z pomieszczenia. Miałem nadzieję, wręcz modliłem się o to, by Su odnalazła klucz i, by ten cholerny dzień dobiegł już końca.
Na dworze panowała wszechobecna szaruga, deszcz nie przestawał padać. Pogoda idealnie odzwierciedlała mój nastrój. Otworzyłem okno na oścież i poczułem jak chłodne krople ogrzewają się pod wpływem mojego rozpalonego ciała. Miałem wrażenie, że to ja wszystkiemu zawiniłem. Zaczęło się od sprawy z Castielem. Gdybym nie kontynuował jego chorej gierki, nadal mieszkałbym w swoim domu, nie miałbym problemów z kluczem... Właśnie, dochodziła 12, może Cas raczył się już zjawić w szkole? Ruszyłem w kierunku drzwi, jednak otworzyła mi je przed samym nosem Su, triumfalnie machając mi kluczem przed nosem.
— Gdzie go znalazłaś? — zapytałem ze szczerym, nieudawanym uśmiechem.
— Castiel mi go dał. Powiedział, że znalazł go w pobliżu klubu ogrodników — odparła w promiennym uśmiechu.
— Su, dziękuję ci! — wykrzyknąłem z radością, po czym pobiegłem do gabinetu dyrektorki. Ochrzaniła mnie po raz kolejny, jednak była również zadowolona, że klucz się odnalazł. Odetchnąłem z ulgą i poszedłem na zajęcia.
Odnalezienie klucza tak zawróciło mi w głowie, że zupełnie zapomniałem o sprawie sprzed kilku godzin. Z uśmiechem udałem się w kierunku szafki, pełen euforii, że zajęcia dobiegły końca. Było chwilę przed piątą. Wyjąłem ulubioną książkę i zapakowałem ją do torby. Założyłem słuchawki na uszy i postanowiłem pójść do domu Casa okrężną drogą. Nieco się rozpogodziło, więc żaden deszcz nie był w stanie zepsuć mi spaceru. Opuściłem budynek i, zamiast skierować się ulicą w prawo, skręciłem w lewo, w uliczkę prowadzącą przez park. Sięgnąłem do kieszeni po MP3 z chęcią włączenia muzyki i...
— Jesteś przed czasem. — Usłyszałem znajomy głos. Shit! Zapomniałem o tym... Co za cholerny przypadek...
— Przepraszam, idę do domu — odparłem, hamując drżenie głosu.
— Tą drogą? Nie żartuj. Dobrze wiem, po co tu przyszedłeś — rzekł z uśmiechem, chwytając mnie za ramię i ciągnąc w stronę swojego samochodu.
— Proszę mnie puścić! — krzyknąłem, nie zastanawiając się nawet, czy ktoś nas widzi, słyszy, cokolwiek. Bałem się jak nigdy. Patrzyłem na tego typa z obrzydzeniem. Miałem do niego szacunek, jednak teraz, gdy pokazał prawdziwe oblicze...
— Nie rób sobie ze mnie żartów. Skoro już przyszedłeś... — kontynuował. W chwili mojej nieuwagi zawiązał mi węzeł z tyłu na rękach, po czym wepchnął mnie na tylne siedzenia samochodu i zamknął drzwi.
~~*~~
Nazzu-chan chce więcej!
ReplyDeleteI będzie, wedle życzenia. :D
DeletePan Frazowski takie numery? Jestem zszokowana jego zachowaniem.
ReplyDeleteNie, ale na serio w tym opowiadaniu wszystko jest na opak, to dobrze, jednak dziwne. Nat niedobry, Cas wrażliwy, a Pan F. napalony. W życiu bym tego tak nie uknuła, no chyba, że ktoś by mi kazał pisać anty-słodki flirt.