24.1.16

Każdy ma swoje zady i walety

Dział: Jak najdzie ochota, to i pies kota wyłomota. 
Numer rozdziału: 3
Gatunek: Yaoi.



— Limit — odparł, kładąc mi dłoń na ramieniu i lekko mnie odpychając.
                    Jego wzrok się zmienił. Nie był już tak ciepły i troskliwy. Oziębł i zobojętniał. Dlaczego tak nagle?
— Limit — powtórzył. — Limit pocałunków.
— Co masz na myśli? — zdziwiłem się.
— Jeden na dzień — odparł, zaciągając się papierosem.
— Chyba sobie, kurwa, żartujesz. Może jeszcze seks po ślubie? — zdenerwowałem się. Uśmiechnął się kącikiem ust. — Negocjujmy. Każdego dnia jeden więcej.
— Niech będzie — westchnął.
— Czy to we mnie jest problem? Jestem jakiś brzydki, głupi, odpychający? — dopytywałem.
— Wiesz... — odpowiedział cicho. — Każdy ma swoje zady i walety. Po prostu ci się spieszy. W tym tempie w przyszłym tygodniu weźmiemy ślub, a jeszcze w kolejnym zrobimy sobie dzieciaka.
— Sztywny jesteś jak widły w gnoju... — syknąłem, obracając się do niego tyłem. — Foch i tyle.
— Nie odwracaj kota dupą, wiesz, że dla twojego dobra — odparł.
— Will — jęknąłem. — Mój pociąg do ciebie chyba się wykoleił.
                   Postanowiłem nie angażować się w gotowanie, gdyż widziałem, jak wielki talent posiada. Poza tym uznałem to spotkanie za naszą pierwszą randkę, dlatego pichcenie żarła było wyłącznie jego zadaniem. Nie żebym ukrywał kompletny brak zdolności.
— Dziś nasza rocznica, Will — zacząłem nieśmiało. — Jak ją uczcimy?
— Minutą ciszy.
                    Dziwny był z niego facet. Nie wyglądało to na wahania nastrojów, bardziej na... niezdecydowanie. Jak gdyby nie był jeszcze pewien, czego ode mnie chce. Czułem się niekomfortowo jak jasna cholera. Głupi Will.
                    Jedzenie, które podał, jeszcze bardziej utwierdziło mnie w fakcie, że musi on zostać u mego boku. Na początku próbowałem uwieść go wzrokiem, ale chyba nawet tego nie zauważył. Trochę się zirytowałem, ale postanowiłem nie dawać za wygraną. Zaoferowałem więc pozmywanie garów, jak przystało na perfekcyjną panią sromu. Potaknął. Nic więcej. I w taki właśnie sposób spędziłem kolejną godzinę przy zlewie. Pytanie tylko, czy było warto. Will nic więcej z tym nie zrobił. Jedynie włączył brudny telewizor, odpalił jakąś stację, na której emitowali akurat koncert i ustawił głośność na wartość prawie maksymalną, żeby trzaskające gary nie zakłócały mu fazy. I wtedy zadzwonił telefon. Wtedy ściszył na moment i kazał mi odebrać i włączyć na głośnik.
— Halo? Czy to pan Moore? — Usłyszeliśmy skrzeczący kobiecy głos. — Przepraszam, czy ta muzyka mogłaby być trochę ciszej?
— Ciszej nie, ale głośniej tak.
                     Skinął ręką, żebym się rozłączył. Muzyka grała tak głośno, że nie słyszałem nawet swoich myśli. Raczej nie obawiał się wizyty policji, bo przecież i tak nie mógłby nawet otworzyć im drzwi. Chyba że liczył na to, iż je wyważą. Chwila, czyżby miał jakieś chore plany wyrzucenia mnie z mieszkania? Nie mogłem na to pozwolić. Usiadłem obok niego. Koncert skończył się akurat wtedy, kiedy gary były już umyte.
— Nie mogę cię rozgryźć, jesteś jakiś taki... skrajny w zachowaniach — odparłem, nieznacznie się do niego przysuwając.
— Gdybyś dobrze mnie poznał już po jednym dniu, raczej nie byłbym nikim interesującym — powiedział. Palił jak smok.
— Oglądałem kiedyś taki film gejowski — zacząłem gderać, choć odnosiłem wrażenie, że kompletnie mnie nie słucha. — Jesteś milszą wersją Alexa Cartera. Temu gnojkowi to nigdy nie było wiadomo o co chodzi.
— Mówisz o "Maniakalnym doktorze"? — spytał.
— Tak, oglądałeś? — zapytałem z nadzieją w oczach.
— Nie — odparł. — Słyszałem tylko, podobno jeden z najgorszych filmów zeszłego roku. Gorsza historia miłosna niż w "Zmierzchu".
— No przestań! — wkurzałem się. — Faceci są znani z tego, że są niewyżyci, a ty tu jakieś limity pocałunków ustalasz. No wiesz... Oral-b... Anal - cacy!
— Jak ci smakował ten kotlet z psa zmielonego razem z budą? — spytał, zmieniając temat.
— Will, przestań, masz taki fajny tyłek — jęczałem.
— Ta — odparł. — Lubię swój tyłek. Mam go, odkąd pamiętam.
— No dalej, naprawdę nie chcesz spróbować? — nalegałem. — Jeszcze nigdy nie spałeś z facetem. I ja też nie. Nie czujesz tej adrenaliny?
— Nie — odpowiedział. — Jak jest ochota, to i pies kota wyłomota.
— Niby tak gadasz, ale widziałem jaką masz minę — powiedziałem zalotnie.
— Wiesz, co sprawia, że się uśmiecham? — zadał pytanie. — Mięśnie twarzy.
                    Nie miałem ochoty dłużej z nim rozmawiać. Na dłuższą metę stawał się arogancki i egoistyczny. Wziąłem prysznic i położyłem się do jego łóżka. Nawet pożyczył mi swoje bokserki i wrzucił moje ubrania do pralki. Pieprzony pedancik, telewizor by mógł umyć.
                   Nie byłem w stanie zasnąć, dopóki nie przyszedł. Kołdra leżała zwinięta w naszych nogach, bo na zewnątrz było zbyt gorąco, by jeszcze bardziej uprzykrzać sobie życie. Gapiłem się w sufit i miałem nadzieję, że zostanie tak już zawsze. Brakowało tylko Willa, który powinien był leżeć na mnie, a nie dupą do mnie.
— Ashley — powiedział półgłosem. — Zapomniałem ci o czymś powiedzieć.
— Transwestyta?! — wystraszyłem się.
— Nie — odparł. — Homofob.
— Chwila, co? — wkurzyłem się. — Jak to homofob? Ty homofob?
— Nie ja homofob — wycedził przez zęby. — Wasyl homofob.
— Trzeba się ukrywać — podsumowałem.
— Trzeba się ukrywać — powtórzył po mnie. — Pod tym względem Rosja jest bardzo jednostronna. Wszelkie marsze LGBT są zakazane, panuje na ogół dość niska tolerancja. Wasyl właśnie w tym się wychował i z takimi poglądami jest mu dobrze. Jeśli coś zauważy, więcej go nie zobaczę.
— Masz chorą definicję przyjaźni — syknąłem.
— To nie przyjaźń — odpowiedział. — Gdzie znajdę drugiego z tak mocną głową do wspólnego chlania na umór?
— Ja pierdolę... — szepnąłem sam do siebie. Głupi Will.
— W jego towarzystwie mogę być dla ciebie niemiły. Wolałem ostrzec — mówił dalej. — Nie pokazuj po sobie kompletnie nic. Nawet jeśli siedzimy przy stole, a on siedzi naprzeciw, nie masz prawa chwycić mnie za rękę. Przezorny zawsze ubezpieczony.
— Czy to na pewno wspólne picie alkoholu cię do niego ciągnie? — wkurzyłem się jeszcze bardziej. — Nie wygląda na to. Musi was łączyć coś innego.
— Nie jęcz.
                    Obrócił się przodem do mnie i przyciągnął mnie do siebie. Powiedział wtedy, że nastał nowy dzień, że już po dwunastej, co oznaczało, iż mamy niewykorzystany limit. Już po chwili poczułem jego chłodne usta na swoich. Poprzednim razem też były dziwnie oziębłe. Jak gdyby Will był... martwy. Metaforycznie to mogło mieć sens. Ale nie byłem przecież nekrofilem.
                    Oplotłem dłonie wokół jego karku. Will delikatnie przeciągnął język po moich zębach, a potem zaczął tańczyć nim dookoła mojego. Smakował ciemnym piwem i tytoniem, ale wcale nie było to nieprzyjemne. Moje ciało przeszedł zimny dreszcz i czułem jak odpływam. Wiedziałem, że za chwilę znowu stanie się tym samym aroganckim skurwysynem, co chwilę temu. Ale pragnąłem korzystać z niego do woli. Może chciałbym, żeby być trochę bardziej romantyczny i czuły, ale... widziały oczy, co brały. Nikt inny nie mógł zająć jego miejsca.
                    Ten pocałunek trwał może pół godziny, może godzinę, a może nawet więcej. Próbował przerwać dobre kilka razy, ale nie pozwalałem mu na to. Myśl, że tego dnia mogę pocałować go tylko dwa razy, nakazywała mi mieć go blisko siebie jak najdłużej i nasycić się najmocniej, jak to możliwe. Byłem niecierpliwy i głodny. Głodny Willa.




3 comments:

  1. No i się doczekałem. Dzięki.
    Trochę już jestem nie w temacie, ale rozdział mi się podoba. Rzadko coś mi się na tym blogu nie podoba, ale to swoją drogą. Cudne... Pisz dalej.
    ~Erwin

    ReplyDelete
  2. To jest tak bardzo przepełnione sucharami... Zakochałam się...

    ReplyDelete
  3. This comment has been removed by the author.

    ReplyDelete