11.1.16

Alfons

Dział: Jak najdzie ochota, to i pies kota wyłomota. 
Numer rozdziału: 1
Gatunek: Yaoi.



Pisałam, że najpierw skończę tamten dział, a potem zacznę ten. 
Kłamałam. 
______________________________

                    Pracowałem wówczas w jednym ze spokojniejszych barów w Londynie. Kwalifikacje, jakie posiadałem, były zupełnie inne, ale człowieka pracującego w swoim zawodzie można było w tych czasach ze świecą szukać. Ukończyłem kurs barmański, gdyż uznałem, że robota z ludźmi niewymagająca ślęczenia nad tym w domu będzie idealna. Początkowo nie zgłaszałem się na rozmowy kwalifikacyjne, bo wolne miejsca pracy pojawiały się wyłącznie w tych wszystkich zarzyganych spelunach, gdzie kelnerki zmuszane były do mycia zasranych kibli, a barmani musieli wyrzucać pijanych klientów bez wzywania ochrony, co często kończyło się szpitalem czy inną kostnicą. Zdarzało mi się zagadywać z osobami różnego pokroju. Może nie pojawiała się tam elita rodem z angielskiej rodziny królewskiej, ale typy, które tam spotykałem, sprawiły, iż zerwałem wiele kontaktów z przeszłości. Selekcja znajomości była u każdego człowieka zupełnie naturalna. Bynajmniej nie wstydziłem się swoich poczynań. Poznawane przeze mnie osobistości wywoływały u mnie niepohamowaną niechęć, jaką zaczynałem darzyć swoje poprzednie towarzystwo. Wspinałem się po drabinie ludzkiej hierarchii. Nie chciałem już słuchać plotek o życiu gwiazd ani wywodów z życia miłosnego moich kumpli. Angażowałem się w rozmowy z ludźmi z wyższych sfer, gdzie nikt nie rzucał otwarcie obelg w moją stronę, a wyrażał się z należytym szacunkiem nawet, gdy popełniałem wstydliwe gafy. Taki sposób życia mi odpowiadał. Śmietanka zasiadająca w barze przychodziła i odchodziła, zmieniała się notorycznie. Ludzie, którzy mi się podobali, byli w pewien sposób do siebie podobni. Szukałem bowiem u społeczeństwa konkretnych cech. Dlatego zdziwiłem się strasznie, kiedy przyciągnęła mnie do siebie dwójka mężczyzn, którzy zdecydowanie nie spełniali tych kryteriów. 
                      To był jeden z tych piątkowych letnich wieczorów, kiedy do knajpy zwalały się masy ludzi chcących wypocząć po pracowitym tygodniu. Zdążyłem już nieco przywyknąć, klienci czekali cierpliwie, by móc złożyć zamówienie, a na stanowisku znajdowała się poza mną jeszcze dwójka barmanów, dlatego praca nie była stresująca. W barze poznawałem naprawdę różnych ludzi, ale tym razem byłem naprawdę zaskoczony.
— Dobry wieczór, panie barmanie. Poprosiłbym czystą wódkę. Proszę mi ją podać w kuflu, jeśli to nie problem — wymamrotał. Zdębiałem.
                    Jego akcent wskazywał na jego europejskie pochodzenie. Ponadto literę „r” wymawiał niczym rodowity Rosjanin. I zamówił pół litra wódki. Stanąłem jak wryty. Dopiero, kiedy szturchnął mnie kolega barman, ocknąłem się i wypełniłem jego polecenie. Kiedy podawałem mu zamówienie, zauważyłem mężczyznę, z którym przyszedł. Zamawiał akurat brandy u drugiego barmana. Jego akcent brzmiał doskonale, w zasadzie cały był taki perfekcyjny i olśniewający. Zawahałem się. Postawiłem wódkę na blacie, Rosjanin uśmiechnął się szeroko. 
— Hej, kolego — Usłyszałem nagle. 
                    Był to głos Alfonsa, stałego klienta. Przyszedł do nas tego wieczora z nieznaną mi kobietą, o której względy wyraźnie się starał. Prawdopodobnie udał się na moment do toalety, lecz zanim zdążył wrócić, nowi klienci oblężyli miejsca wokół jego przyszłej kochanki. Po jej prawej, na wolnym miejscu, zasiadł Rosjanin, po drugiej zaś, na miejscu Alfonsa, spoczął jego przyjaciel.
— Przepraszam — mówił Alfons. — Byłem tu pierwszy.
— Indianie też — syknął.
                    Zaśmiałem się pod nosem. Poproszono mnie wówczas o wezwanie ochrony, jednak Rosjanin zapewnił mnie, że opanuje sytuację. Najpierw jednak zamówił drugie pół litra wódki. Kiedy zobaczyłem, że opróżnił już cały kufel, szczęka opadła mi do samej ziemi. Zdawał się być kompletnie trzeźwy. Podniósł się z miejsca i przemówił do mężczyzny.
— Jak panu na imię? — spytał.
— Alfons — odparł stanowczo i poprawił okulary.
— Pytałem o imię, nie o zawód — syknął.
                    Pozostali barmani poprosili mnie, bym nie wzywał ochrony, gdyż doskonale bawią się w towarzystwie tej dwójki. Kobieta również nie protestowała. Została z nimi. Po krótkiej rozmowie poznałem imiona tych mężczyzn. Rosjanin nazywał się Wasyl, a jego przyjaciel - William. Drugi z nich wydawał się być czystej krwi Anglikiem. 
                    Wasyl nieubłaganie prosił kolegę, by tamten postawił drogiego szampana ich nowo poznanej koleżance. Sam narzekał na niespłacone kredyty, podrywając tym samym kobietę swą urzekającą szczerością.
— Wiesz, skarbie — zaczął. — Will ma wszystkie pieniądze świata, ale jest jedna rzecz, której nie może kupić.
— Miłość? — spytała zalotnie i odgarnęła włosy.
— Dinozaur.
                     Zaśmiała się nerwowo, nie do końca wiedząc, jak powinna zareagować. Patrzyłem na to z drugiej strony baru. Wyglądało to niczym wyjątkowo udane talk-show. Ze skupieniem obserwowałem dalszy rozwój wydarzeń. Rosjanin zdecydowanie nie wykazywał się talentem do podrywu. Dziewczyna wydawała się być coraz bardziej zniesmaczona, Will natomiast milczał.
— Wiesz, skoro wszędzie można, ale w domu najlepiej... — zaczął znów. — To może pójdziemy do mnie, poudajesz, że moje spodnie to Francja i najedziesz mnie?
                    Obróciłem się tyłem do klientów udając, że szukam czegoś na półce z ginem. W rzeczywistości zacząłem zanosić się niekontrolowanie śmiechem. Nie chciałem jednak spłoszyć potencjalnej partnerki Rosjanina, dlatego założyłem maskę poważnego człowieka i znów zacząłem ich obserwować. 
— Twój kolega jest nieco mniej rozmowny niż ty, Wasyl — odezwała się kobieta, chcąc zmienić temat.
— Will jest w takim wieku, że myśli tylko o jednym — zaśmiał się.
— O dziewczynach? — spytała, chichocząc cicho.
— O ludobójstwie.
                    Kobieta wyszła tego wieczora dość wcześnie, ze względów oczywistych. Wasyl pożegnał ją całusem w policzek, po czym przesiadł się na miejsce obok swojego przyjaciela. Rozmawiali o kobietach i o rozwodzie. Wywnioskowałem, że William, mimo młodego wieku, ma już za sobą nieudany związek. Zdawał się być kompletnie wypalony uczuciowo z tego powodu, jak gdyby zupełnie zwątpił w miłość i nie chciał już nigdy z nikim się związać.
— Mówię ci, ta Lucy musiała mnie pokochać! — krzyczał Rosjanin z entuzjazmem. — Czuję się fantastycznie. To musi być miłość.
— Jesteś chory, Wasyl — syknął tamten, sącząc powoli drinka.
— Chory? Jakbyś zdiagnozował drżenie serca kiedy myślę o niej?
— Tachykardia z prawdopodobieństwem arytmii serca.
— Niekończące się drżenie rak, nóg i innych części ciała?
— Parkinson.
— Stały uśmiech na twarzy?
— Porażenie nerwów twarzoczaszki.
— Problemy z koncentracja, brak możliwości skupienia, zapominanie o drobiazgach?
— Wczesne objawy Alzheimera. 
— Częste lub stale podniecenie seksualne?
— Nimfomania. 
— Miękkie kolana, utrata energii, kiedy ją widzę?
— Początki sklerozy.
— Niemożność przestania myślenia o niej?
— Nerwica natręctw. 
— Czerwienienie się na twarzy, szyi i innych częściach ciała?
— Leukemia. 
— Bezsenność?
— Depresja. 
— Poczucie, że czuję jej zapach nawet, kiedy jej nie ma w pobliżu?
— Schizofrenia. 
— Nie mogę usiedzieć na miejscu?
— Hemoroidy. 

                    Ten otaczający mnie zewsząd sceptycyzm i nihilizm sprawiały, że zaczynałem filozofować. Ten mężczyzna, William, interesował mnie coraz bardziej. Nie mogłem pojąć, jakim cudem powstał ich fundament przyjaźni. Zdawali się być wyciągnięci z dwóch różnych światów. Dolałem Wasylowi wódki, nie dziwiąc się już jego możliwościom. Nadal był trzeźwy.
— Kiedy od ciebie odeszła, całymi dniami piłem po nocach... — mamrotał, choć jego słowa nie do końca miały sens. — Ale nie płacz, że jesteś samotny. W twoim łóżku jest około sześciu miliardów roztoczy. Hej, panie barman. Dodaje pan czegoś od siebie do tych drinków?
— Hmm... — zastanowiłem się. — Czasem z kumplem szczamy do whiskey. 
— Jest pan wyjątkową szmatą — ucieszył się. — Szybko przesiąknie pan atmosferą naszego zespołu. Zostawię panu swój numer. 
                     Nie do końca rozumiałem jego intencje. W zasadzie przestałem kontrolować to, co dzieje się wokół. Nie próbowałem analizować słów Wasyla, gdyż były... dziwne. 
— Wiesz, możesz mieć każdą, twój podryw nie jest przecież tak nieudolny jak mój — mówił do Williama. — Spójrz na Lucy. Różą to ona nie jest, ale ziemniak też kwitnie. Dlatego, mówię ci, spróbuj. Bo póki co twoją ulubioną pozycją seksualną jest płakanie z samotności na podłodze w łazience. Jak panu na imię, panie barmanie?
— ...Ashley — wyjąkałem. — Miło mi.
— Więc, Ashley, sam powiedz. Co myślisz o wyglądzie Willa? — spytał.
— Jest... — wyjąkałem — piękny.
                    Mężczyzna podniósł głowę i rzucił mi dziwne spojrzenie. Odebrałem je raczej negatywnie. Sam nie wiedziałem, dlaczego z moich ust wyszły takie słowa. Poczułem się niepewnie. Stąpałem chyba po kruchym lodzie.
— Widzisz, Ashley... — zaczął Wasyl, klepiąc kolegę po plecach. — Coś, co dla jednych jest piękne, dla drugich śmierdzi i ma obrzydliwe wzwody. Znamy się już wystarczająco długo. Prawda, Will? Ale nie martw się. Wiem, kobieta jest jak huragan, na początku ciepła i wilgotna, a potem zabiera dom i samochód. Ale pamiętaj. Światem rządzi miłość. Ja na przykład kocham wypić.
— Wasyl, twoje poglądy wynikają z tego, że grzmocisz wszystko, co widzisz — odparł tamten. — Gdyby przyszła do ciebie kuropatwa i zaczęła mówić ludzkim głosem, ale po chińsku, jebałbyś ją?
— Tak. Gdyby była sobą i nie udawała kogoś, kim nie jest, jebałbym. Ja to doceniam.
                    Klientów powoli ubywało, jednak siedzącej przede mną dwójce niezbyt się spieszyło. Wasyl zdążył przez ten czas wypić jeszcze spore ilości wódki. Dawno temu przekroczył dawkę śmiertelną dla Anglików. W Rosji istniały jednak zupełnie inne przeliczniki. 
— Wiesz, Will. Kiedyś świetnie było być mężczyzną. Kobietki miały nas zaspokajać. Zajmowały się dzieciakami, a my szliśmy się zabawić, to naturalna kolej rzeczy. Co się stało, Will? Powiem ci, co się stało, Will. Ktoś powiedział kobitom, że muszą zacząć cieszyć się seksem. To był początek końca. Teraz to lubią, ale dla nas to praca. Wszystko jest dla nas pracą. Ta cała równość nas zabija. I wiesz, kto jest temu winien? 
 Francuzi? Wasyl, a pamiętasz, jak obiecałeś, że ograniczysz spożywanie wódki do sześciu dań tygodniowo?
— Hej, jestem tylko człowiekiem...
                    Opuścili knajpę tuż przed zamknięciem. Uznałem ten wieczór za wyjątkowo udany. Razem z resztą barmanów śmialiśmy się do rozpuku. Myślałem o całej tej sytuacji nawet wtedy, kiedy próbowałem usnąć, będąc już w swoim łóżku. Kiedy udało mi się wpaść w objęcia Morfeusza, nagle obudził mnie telefon.
— Ashley? — Usłyszałem po drugiej stronie.
— Tak, kto mówi? — spytałem zaspanym głosem.
— Wybacz, że budzę o tej porze — odparł. — Z tej strony William, dzwonię od Wasyla. Czy mógłbyś jutro sprawdzić, czy Wasyl nie zostawił... Poczekaj chwilę...
                    Zdziwiłem się, że zadzwonił, ale na pewno musiał mieć dobry powód. Kiedy cierpliwie czekałem, aż będzie mógł kontynuować rozmowę, usłyszałem po drugiej stronie dziwny dialog.
— Wasyl, co ty robisz?
— Wybieram ubrania.
— Ale przecież to dział z pieczywem.
— Nie mów mi, kurwa, jak mam się ubierać.
— Stary, co ty odpierdalasz...?
— Zakładam koszulkę.
— Ale to jest chleb...
— Ale płacę i wymagam. 
                    Złapałem się za głowę i przetarłem oczy. Nie mogłem uwierzyć w istnienie prawdziwych, stereotypowych Rosjan. A jednak poznałem żywy dowód.
— Wybacz, już jestem — odparł nieco zażenowanym tonem. — Wasyl zostawił w knajpie portfel, tak mi się wydaje.
— Jasne, sprawdzę to i dam znać — powiedziałem. — Swoją drogą, wszystko z nim w porządku?
— Wiesz, sto trzydzieści procent mieszkańców Rosji to alkoholicy. Reszta to ludzie i Rosjanie — odpowiedział. — Wypił trzy litry czystej, uspokoił się i wystarczy. 
— Wydaje się być w porządku — odpowiedziałem.
— Ta — syknął. — Niby Rusek, a jednak człowiek. Tak czy siak zjawimy się dziś wieczór w knajpie. Niezłe drinki, serio do nich szczacie? Nieważne. Metoda jest dobra, jeśli działa. Do zobaczenia, Ashley.



4 comments:

  1. Zajebiste.(*^▽^*)
    Z resztą jak wszystko co piszesz.
    Zostaję Lisunator.(*^ω^*)

    ReplyDelete
  2. Cóż ja mogę rzec?
    Podoba mi się wstęp, bo jest niezwykle humorystyczny.
    No i od razu pojawia się mniej więcej zarys kto jest kim i z kim
    Choć jesteś nieprzewidywalna, ale jakby co to stawiam na Ruska i głównego bohatera.. Lubię Rosję:)
    A jeden tekst wywołał u mnie głośny śmiech.
    "— Ta — syknął. — Niby Rusek, a jednak człowiek."
    Zapowiada się niezwykle ciekawie i czekam na kolejny chapter.
    W ogóle to pisze to ledwo widząc na oczy....
    Tak więc zakończę teraz
    Pisz dalej,bo mnie wciągają twoje opowiadania
    A szczególnie jedno, na które czekam najbardziej ;)
    ~Erwin

    ReplyDelete
  3. Fajne to to :D
    Główny bohater jest spoko, to mój ziomek.
    Rusek, jak myślę, będzie raczej takim.. clownem. No wiesz, ciągle ze swoimi tekstami, będzie śmiesznie i takie tam, ale nie będzie się raczej angażował w akcję. Co do pairingu to stawiam na Willa i Ashley'a :3
    W sumie śmieszne te twoje wypociny są, pisz więcej.
    Czekam i bajo~

    ReplyDelete
  4. Tak tak obiecałam wjezdzam troche z opóźnieniem ale i tak mnie uwielbiasz.
    Czytajac to na szybko nie było to tak fajne jak mi czytałaś na wieczorku autorskim RIP.
    Dialogi w tym rozdziale to było czyste złoto a no i sama postać Vassyla, chociaż moim ulubionym jest Will ;)

    ReplyDelete