3.1.14

Kwiat, który zakwitł w zimie.

Dział: The piano has been drinking
Numer rozdziału: 6
Gatunek: Yaoi




        Istnieje pewien specyficzny rodzaj smutku, którego nie da się wyrazić poprzez łzy. Nie potrafisz go zdefiniować, sprecyzować, zinterpretować. Nie mogąc przybrać ni kształtu, ni formy osiada on ciężko na samym dnie serca jak ciepły śnieg podczas suchej, bezwietrznej nocy. Mimo to nie ma takiej nocy, w której nie ujrzysz ani jednej gwiazdy. Byłem pewien, że gdzieś, dalej czy bliżej, czeka na mnie maleńka iskierka radości. Istnieją przecież kwiaty, które kwitną nawet w zimie. 
- Słucham? - usłyszałem oziębły głos po drugiej stronie słuchawki.
- Dzień do... Dobry wieczór. - zacząłem niemrawo, uświadamiając sobie dopiero, że jest środek nocy.
- Czy coś się stało? - zapytał równie ozięble.
- T-tak, potrzebuję pomocy. - wyjąkałem.
- Proszę powiedzieć, co dokładnie się dzieje. - nakazał stanowczo.
- Chyba mam halucynacje... - odparłem szeptem.
- Niestety obecnie nie możemy nikogo po pana wysłać, ponieważ zmiana zaczyna się...
        Opuściłem powoli słuchawkę próbując opanować mimowolne drżenie dłoni. "Co... co robić..." - biłem się z własnymi myślami. Zamknąłem oczy i,  silnie obejmując rękoma kolana, usiłowałem zasnąć. Bałem się podnieść wzrok. Obawiałem się widoku którejś z moich jaźni. Widziałem je oczyma wyobraźni. Stały przede mną i cicho chichotały. Patrzyły niczym na ofiarę, której za krótki moment zadadzą niewyobrażalny ból. Jednak prędzej czy później każdy kat zrobi ze swojej ofiary oprawcę. 
- Nie... nie mogę tu zostać. - szepnąłem sam do siebie. Starając się mimo wszystko nie podnosić wzroku, opuściłem kamienicę. Oddech świeżego powietrza na moich skroniach nieco znieczulił mój ból pozwalając na moment zapomnieć o całej nocy. Schowałem twarz w dłoniach i westchnąłem głęboko. 
- Przepraszam! Czy to należy do pana? - usłyszałem wesoły, dziecięcy głos tuż za plecami. Obróciłem się na pięcie, by zobaczyć, co...



~~*~~



       Poczułem nieśmiały dotyk na moim karku. Rozbudził lekko moje marzenia, wijąc moje ciało falą rozkoszy. Nieprzytomnym wzrokiem zacząłem przebijać śnieżnobiałe chmury. Spojrzałem ku górze, lekko mrużąc oczy. Dostrzegłem lik malutkich spadających śnieżynek, które co chwilę lądowały na mojej rozgrzanej twarzy. Zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się szeroko. Zapragnąłem uchwycić tę chwilę i nie pozwolić jej odejść, trzymać przy życiu, póki czas pozwala na...
- Obudziłeś się. - usłyszałem ciepły, męski tenor. Odniosłem wrażenie, że z kimś mi się kojarzy. Z kimś ważnym. - Jak się czujesz?
        Zamrugałem szybko oczami i gwałtownie podniosłem się do pozycji siedzącej, nieświadomie wyrywając ze swoich żył kroplówki. Nie spojrzawszy nawet kącikiem oka na owego mężczyznę oraz jego towarzyszkę, którzy w popłochu podłączali mi z powrotem sprzęt, zacząłem ze strachem rozglądać się dookoła. Pomieszczenie było jasne i przestronne, jednak w nijaki sposób nie wydawało się być ciepłe i przytulne. Lampy świeciły tak ostrym światłem, że miałem wrażenie, iż znajduję się na środku sceny w filharmonii, a reflektory całą swoją siłą dają mi po oczach.
- Jak się czujesz? - ponowił pytanie, uśmiechając się do mnie serdecznie.
- Ja... - wyszeptałem cicho, ledwo mogąc z siebie cokolwiek wykrztusić. - Głowa mi pulsuje... To...
- Wody? - zapytał z uśmiechem, podając mi szklankę. 
    Wyciągnąłem dłoń w jego kierunku. Podał mi filiżankę i, niby przypadkiem otarł swój nadgarstek o mój. Byłem niemalże przekonany, że zrobił to z silną premedytacją. Mimo to nie czułem odrazy, jego twarz była zbyt ciepła w porównaniu z resztą otoczenia. Poruszyłem lekko nogą i syknąłem z bólu.
- Niedługo twój stan się poprawi. - odparła nieznajoma kobieta. - Szczerze powiedziawszy mało brakowało i zamarzłbyś od stóp do głów.
- Zaraz... - westchnąłem. Przypomniawszy sobie o sytuacji zaistniałej przed kamienicą postanowiłem wypytać ich o wszelkie szczegóły. - Ktoś zadzwonił na pogotowie, gdy leżałem przy alei, tak?
        Wymienili się podejrzliwymi spojrzeniami. Wyglądali, jakby porozumiewali się ze sobą wzrokiem, trwało to dłuższy moment, stwierdziłem, że zapytam o to ponownie później.
- Znaleziono oprawcę? To znaczy... Ja... - motałem się. - Usłyszałem głos dziecka, odwróciłem się, a potem...
- Odpoczywaj. - odrzekła kobieta, przybierając nagle poważny wyraz twarzy. Spojrzała porozumiewawczo na mężczyznę i udała się w kierunku drzwi. W wejściu minęła się z kobietą w podeszłym wieku.
- Czyżby pan Michalsky spoufalał się z przyszłym klientem? - zaśmiała się sarkastycznie.
- Przyszłym...? - zdziwiłem się.
- Czy niewyraźnie ci nakazałem, żebyś nie przekraczała progów strefy E? - zapytał stanowczo, jednak w jego głosie dało się dostrzec nieukrywaną wściekłość. - Nie interesują mnie twoje powody, wyjdź stąd.
        Przeżyłem niemały szok widząc, jak tak ciepła na pierwszy rzut oka osoba niespodziewanie zmienia się w tyrana. Dręczyło mnie zdefiniowanie mojej osoby jako "przyszłego klienta", poza tym strefa E... Byłem roztrzęsiony.
- Nie uważasz, że dyrektor tego typu instytucji nie powinien traktować w taki sposób ofiar? - zapytała z uśmiechem.
- Wyjdź.
        Zachichotała cicho, po czym opuściła pomieszczenie. Siedziałem nieruchomo na łóżku z wzrokiem wbitym ślepo w jeden, martwy punkt. Rozchyliłem lekko wargi. Poczułem, jak całe moje ciało mimowolnie drży.
- Ofiara? - zapytałem, nie odwracając wzroku od białej ściany. - Przyszły klient? Strefa E? Gdzie ja do jasnej...
        Przerwał mi, delikatnie kładąc chłodną dłoń na moim nagim ramieniu. Czułem na sobie jego wzrok, jednak nie odwzajemniałem go. Lękałem się spotkania spojrzeń.
- Nie myśl za dużo. - powiedział równie ciepło jak na samym początku wizyty.
- Kurwa, co ma oznaczać "nie myśl za dużo"?! - krzyknąłem. Moje powieki zaszkliły się, a na twarzy pojawił się grymas. - Nie mam pojęcia, co się stało i gdzie jestem, w dodatku...
        Złożył gorący pocałunek na moich ustach. Czułem jak moje wątłe wargi przestają drżeć hamowane jego ponętnością. Jego zmysłowość nakazywała mi poddać się, ulec jego kokieterii, podporządkować się, oddać się mu w całości. Rozluźniłem się i doznałem błogiej swobody. Delikatnie wsunął język między moje wargi, jednak zabrał go po krótkiej chwili napawając się widokiem moich załzawionych oczu, które nawet nie miały ochoty udawać, że nie żądają więcej. Uśmiechnął się lekko i zmierzwił moje włosy. Zamknąłem oczy.
- Kiedy mnie stąd wypuszczą? - zapytałem szeptem.
- Hm... Prawdopodobnie nigdy. - odpowiedział cicho.
        Rozchyliłem powieki. Nie miałem ochoty płakać. Poczułem się jakbym kompletnie pogodził się z faktem, że zupełnie nie wiem, co się dzieje.
- Wrócę do ciebie wieczorem. - poinformował, po czym opuścił pomieszczenie.
        Przez dłuższy czas nie zmieniałem pozycji. Siedziałem wyprostowany i wbijałem wzrok w zamknięte drzwi. W mojej głowie krążyły dziwne myśli. Zastanawiałem się, kim jest pan Michalsky. Zważając na nazwisko doszedłem do wniosku, że prawdopodobnie ma polskie korzenie. Rozsądnie czy nie - postanowiłem posłuchać go i nie myśleć za dużo. Tak czy inaczej przeczuwałem, że to właśnie on jest moim kwiatem, który zakwitł zimą. 



~~*~~



3 comments:

  1. Prawdę powiedziawszy zainspirował mnie zaledwie sam tytuł. Schizofrenia paranoidalna, psychiatryk i nagle z dupy miłość życia? Coś tu jest nie tak, man :D

    ReplyDelete
  2. Ciekawe jak w tej sytuacji odnajdzie się Keith.Bardzo dobrze napisany rozdział.

    ReplyDelete