9.4.19

Jakaś tam gejowa klątwa

Dział: Carter w maniakalnych poszukiwaniach Bennetta
Numer rozdziału: 6
Gatunek: Yaoi 



               Po dziwnej rozmowie z Carterem pół dnia spędziliśmy w niekomfortowej, duszącej atmosferze. Nieudolnie próbował poprawić mi nastrój, proponując różne rzeczy, poczynając od wyjścia na lody, a na wspólnej gorącej kąpieli kończąc. Ja zaś kompletnie nie wiedziałem jak powinienem się wówczas zachować, lecz szybko doszedłem do wniosku, iż nie ma co udawać. W rezultacie byłem więc totalnie wkurwiony i odnosiłem wrażenie, że jestem niczym więcej jak tylko kolejna zabawka w rękach Oscara. Ewentualnie komar, któremu lepiej najpierw powyrywać skrzydełka, poprzyglądać się jego męczarniom, a dopiero później zabić.
               W końcu dał sobie spokój z mieszaniem mi we łbie i wrócił do domu. A ja zostałem w mieszkaniu zupełnie sam - w towarzystwie najbardziej zaufanej osoby, czyli siebie samego. Coś jednak nie dawało mi spokoju. Jak większość gatunku ludzkiego w stanie kompletnej furii odczuwałem potrzebę wygadania się komuś, poradzenia się, usłyszenia głupiego "masz rację, stary". Zwykle to Carter pełnił rolę mojego worka treningowego, był bowiem tak cholernie obrośnięty tkanką mięśniową, że jego nerwy nie bardzo mogły odczuć jakikolwiek ból. Więc okładałem go zawsze pięściami ze złości, a on chyba po dziś dzień się nie zorientował, że robię to za każdym razem. 
               Gdy byliśmy jeszcze w szkole średniej, kumplowałem się z niejakim Guy'em, człowiekiem o dziurawej pamięci - nigdy nie potrafił zapamiętać imion znajomych, więc uprzejmie zwracał się do wszystkich per "koleś". Nawet do kobiet. Nawet do starszych kobiet. Nawet do mojej babki mówił "koleś". Stąd wzięła się jego przedziwna ksywa. Carter z nim nie gadał, bo rzekomo nie miał o czym, Guy natomiast mimo dresiarskiego wyglądu z usposobienia przypominał hipisa i rzadko wyrażał swoje poglądy na dany temat, a tym bardziej na czyjś temat. Dlatego mogłem bez uprzedzeń powiedzieć mu o specyficznej relacji, w jaką ja i Oscar przypadkowo się wdaliśmy. Zadzwoniłem do niego i jak tylko powiedziałem, że siedzę w chacie sam i mam problem, postanowił wpaść na kawkę i papierosa. Zawsze tak mówił, ale nigdy nie pił kawy. 
                    Przylazł, rozsiadł się wygodnie i zaczął skręcać peta, a ja czułem się niczym na kozetce u terapeuty. 
— Kurde, koleś, strasznie dużo informacji — odparł po moim monologu i zaciągnął się petem. Zdawał się w ogóle nie być zaskoczony ani tym bardziej obrzydzony moją historią. — Zbierzmy to do kupy, dobra? Jakiś typ powiedział Carterowi, że spoczywa na nim jakaś tam gejowa klątwa, a on uwierzył i postanowił sobie znaleźć ukochanego. Ale akurat miał podnietę, a ty czytałeś yaoi, więc się ciekawie zbiegło w czasie. I nagle bęc, bo Oscar wyjebał z dziwnym tekstem.
— No, ta, mniej więcej — westchnąłem. — Chyba powinniśmy wrócić do przyjaźni. Ledwo co zaczęliśmy, a już się sypie.
— Mnie się tam wydaje, że masz gdzieś w środku trochę nadziei, koleś — powiedział nagle.
— Niby na co? — spytałem z ironią. — Że nagle się okaże, że jednak wszystko jest super piękne? Nie mam dwunastu lat jakby co.
— Na to, że dam ci argument na jego niewinność — odpowiedział. 
                    Zamilkłem. Możliwe. Całkiem możliwe, że na to liczyłem. Ale mógł mi, skubaniec, nie mówić tego aż tak wprost. 
— Mam pewną solucję, koleś — mówił dalej — ale to może wymagać od ciebie pewnego przełamania się. Znamy się trochę i... No nie chcę być tak bezpośredni, może mi się wydaje, może nie, nie czuj się urażony ani nic, ale... czasem myślę, że ty wolisz obwiniać innych zamiast poszukać winy u siebie.
               Przełknąłem ślinę i zacisnąłem pięści, żeby tylko nie rzucić się na niego ani nie zacząć wrzeszczeć. 
— Sądzisz, że to moja wina, że mu odpierdala, tak? — spytałem, usiłując za wszelką cenę stłumić w sobie agresję.
— Nie, myślę raczej, że każdy z was ma sam ze sobą niedokończone sprawy — odparł. — I dlatego jest jak jest.
— Myślisz, że co powinienem teraz zrobić? — spytałem, uspokajając się nieco.
— Moja matka pracuje w biurze, nie wiem, czy pamiętasz — powiedział. — Ma taką psiapsiółę, co ma jakoś koło trzydziestki. Laska umie w relacje. Serio, czai i ogarnia na poziomie totalnie zatrważającym. Wielokrotnie ratowała związki swoich kumpli.
— Czy ty mnie wysyłasz na terapię małżeńską? — zapytałem drwiąco. 
— Nie-e. — Zaśmiał się. — Ona widzi rzeczy, których nie widzi się na pierwszy rzut oka. Więc wiesz. Możesz się męczyć dalej, a możesz spróbować. Tonący brzytwy się chwyta. Albo tonie. 
               Wziąłem kontakt na wszelki wypadek, ale nie uśmiechało mi się z niego korzystać. Był wczesny wieczór, Guy zwinął się do siebie i nalegał, żebym spróbował umówić się z nią jeszcze tego samego dnia. Znał mnie trochę, wiedział, że nie zasnę.

1 comment:

  1. Cudnie i pięknie. I dużo rozdziałów, więc bardzo się cieszę. Dużo miłości <3
    Iza

    ReplyDelete